Rozdział dziewiąty

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Dłonią przetarłam oczy, starając się zetrzeć z nich senną mgłę. Usiadłam na naszym improwizowanym posłaniu z koców i poduszek, przyciągając kołdrę pod samą brodę. W nocy ogień w kominku zgasł, a w pomieszczeniu ponownie zapanował chłód.

– Przepraszam, że cię obudziłem – powiedział Darren, przyciągając mnie do siebie – Ale chciałem, żebyś to zobaczyła.

Ruchem brody wskazał w kierunku okna. Sinopomarańczowa smuga malowała się na wschodzie, podczas gdy słońce mozolnie próbowało wydostać zza górskich szczytów.

– Ach – westchnęłam – Do takiego wschodu słońca mogłabym budzić się codziennie.

Siedzieliśmy tak dłuższą chwilę, obserwując barwny spektakl rozgrywający się za oknem.

Wczorajszy wieczór udało się częściowo uratować. Darren rozpalił ogień, a na podłodze rozłożył dywan oraz niezliczoną ilość kocy i poduszek. Zjedliśmy trochę chleba z serem, popijając kwaśnym jabłkowym winem. Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym, a on bardzo się starał. Co chwilę zerkał na mnie, niepewny.

Jego wybuch zazdrości wyraźnie mu ciążył. Może nawet czekał, aż poruszę ten temat, ale ja nie miałam takiego zamiaru. Ze wszystkich sił próbowałam nie dopuścić do siebie poczucia smutku i straty, które czaiło się gdzieś na horyzoncie. Chciałam cieszyć się tym, co w tej chwili miałam – towarzystwem, przyjaźnią, miłością, nawet jeśli tylko fizyczną... Dobrze wiedziałam, że niedługo będę musiała to wszystko porzucić.

Noc spędziliśmy przytuleni pod kołdrą i kilkoma warstwami kocy, podczas gdy ogień buzował w kominku, a na niebie migotały coraz jaśniejsze gwiazdy. Pomimo romantycznej atmosfery, nikt nikomu się nie oświadczał. Nie mogłam narzekać.

Nowy dzień zaczynał się jednak na naszych oczach, a moje myśli zaczęły odpływać w kierunku czekających mnie obowiązków. Musiałam pójść do domu, przebrać się, a następnie wyruszyć do dzielnicy magnackiej - Yanso znowu przydzielił mi odbiór leków z Akademii, żartując, że powinnam rozejrzeć się za kolejnymi duszącymi się staruszkami.

– Jeśli o to chodzi – odezwał się nagle Darren – to mogłabyś... Właśnie dlatego cię tu zaprosiłem, bo... Mogłabyś.

– Mogłabym co? – Wyrwana z zamyślenia, nie miałam pojęcia, o czym mówi – Darren, czy ty dostałeś wylewu? Wystaw język.

Uszy chłopaka przybrały głęboki odcień czerwieni. Zaśmiał się nerwowo, wystawiając język.

– Nie, wszystko w porządku. Po prostu... powiedziałaś, że mogłabyś oglądać taki wschód słońca codziennie, no i, mogłabyś... jeśli tylko zechcesz.

Popatrzyłam na niego, nie mogąc wykrztusić nawet słowa. Nadal nie rozumiałam, co miał na myśli. Nie chciałam zrozumieć, co miał na myśli.

Darren wziął głęboki oddech, zbierając się w sobie.

– Ten budynek jest na wynajem. Moi rodzice znają właściciela i dałby nam korzystną cenę. Przeliczyłem wszystko dokładnie i myślę, że we dwójkę dalibyśmy radę – mówił coraz pewniej, gestykulując żywiołowo – Pomyśl o tym, mielibyśmy dwa piętra. Na jednym ja mógłbym mieć swój własny zakład, na drugim można by zrobić filię lecznicy. Oficjalną albo i nieoficjalną, nie jestem pewny, jak to działa, ale wiem, że w pobliżu są duże potrzeby. Rozpytywałem ludzi i nie mają się tutaj do kogo zwrócić o pomoc. A na poddaszu moglibyśmy urządzić nasze mieszkanko...

Uniosłam dłoń, sygnalizując, żeby przestał mówić. Musiałam zebrać myśli. Tego się nie spodziewałam. Miałabym tu... mieszkać? Założyć własną lecznicę? Z Darrenem prowadzącym zakład stolarski piętro wyżej? To było już za dużo.

– Ale... myślałam, że mi się oświadczysz – wypaliłam, zanim zdążyłam ugryźć się w język.

Teraz z kolei Darren wyglądał, jakby dostał obuchem w głowę.

– A chciałabyś, żebym ci się oświadczył?

Pokręciłam gwałtownie głową.

– Nie, nie. Po prostu, Erica tak myślała i w końcu...

Darren zaśmiał się pod nosem.

– Ach, Eri. Dzięki, kuzynko. Wielkie dzięki...

Podniosłam się z podłogi, zmierzając w stronę okna. Zrobiłam kilka kroków w tę i z powrotem, zastanawiając się, jak przywrócić tę rozmowę na właściwe tory.

– Ale Darren, jednego nie rozumiem. Przecież mówiłam ci, że wyjeżdżam na wiosnę. Otwieranie lecznicy... Nie planowałam robić niczego takiego.

On także wstał i podszedł do mnie powoli. Położył dłonie na moich ramionach i wziął głęboki oddech. Poranne słońce nadawało jego włosom złocisty kolor, który poruszał jakąś czułą strunę w moim sercu.

– Wiem, że chciałaś wyjechać. Wiem, że ciągnie cię znowu w drogę. Że Yxis może nie jest najatrakcyjniejszym miejscem w królestwie – powiedział, patrząc mi głęboko w oczy – Chciałem ci po prostu pokazać, że... Moglibyśmy mieć plany na przyszłość. Wspólne. Mogłabyś mieć własną lecznicę, urządzić ją, jak tylko chcesz. Pomagać ludziom. Zbudować coś. Cholera, chciałem ci pokazać choćby to, że mogłabyś wyprowadzić się z tej twojej klitki, która każdego wpędziłaby prędzej czy później w depresję... Mogłabyś mieć coś więcej. – Ręką zatoczył koło, wskazując na poddasze.

– To miejsce jest piękne... – zaczęłam niepewnie, ale Darren pokręcił głową. W jego spojrzeniu czaił się smutek. Wiedział, jakie słowa zatrzymał w drodze do moich ust.

– Nic nie mów, Anisha. Nie w tej chwili. Ja powiedziałem swoje. Muszę dać temu człowiekowi znać za dwa tygodnie. Po prostu do tego czasu... zastanów się, dobrze? Pomyśl o tym. O nic więcej cię nie proszę.

Patrzył na mnie z taką determinacją, a jego brązowe oczy były pełne szczerości i...

Miłości.

Uderzyło mnie to z pełną mocą, wyciskając ostatnią uncję powietrza z moich płuc. On mnie kochał. Jakimś cudem dopiero teraz to zobaczyłam. Kochał mnie bardziej niż mogłam przypuszczać. Bardziej nawet niż sądziła Erica.

Ta świadomość sprawiła, że zakręciło mi się w głowie. Zachwiałam się lekko, odwracając się w stronę okna. Jak mogłam być taka ślepa? Jak mogłam do tego dopuścić?

– Wszystko w porządku? – zapytał Darren, przytrzymując mnie za łokieć

Skinęłam krótko głową, próbując odzyskać głos.

– Tak, w porządku. Zrobię tak, jak mówisz.

Z wahaniem ucałował tył mojej głowy, wciągając w nozdrza zapach moich włosów.

– Anisha, chcę, żebyś wiedziała...

"Nic nie mów. Nic nie mów. Nic nie mów", błagałam w myślach. Zacisnęłam powieki, przygotowując się na słowa, których nie słyszałam od tak wielu lat. Na słowa, których nie spodziewałam się usłyszeć nigdy więcej.

One jednak nie nadeszły.

– ... że, jesteś dla mnie wyjątkowa – powiedział tylko – Pooglądaj sobie wschód.

Usłyszałam za sobą jego kroki, szelest materiału, gdy składał koce i poduszki, na których spędziliśmy noc. Skrzypienie skrzyń, do których je chował.

W głowie kołatała mi się tylko jedna myśl. Myśl, która sprawiała, że brakowało mi powietrza.

"On mnie kocha. On mnie kocha. On mnie kocha".

Nagły ruch za oknem odciągnął moją uwagę od mojej własnej paniki. Ulice nadal były opustoszałe, ale coś działo się w budynku naprzeciwko.

Wytężyłam wzrok, próbując uspokoić swój własny oddech. Jakaś postać wyłoniła się na dach przez otwór w podłodze. Mała dziewczynka. Pięcio, może sześcioletnia. Była tak blisko, a jednak jakby w innym świecie. Wiatr szarpał jej ubraniem, włosy zaplecione w dwa schludne warkocze wirowały wokół jej twarzy. Wyglądała jakby było jej zimno, małe ramiona miała zgarbione, a szyję chowała pomiędzy nimi. Postąpiła parę kroków do przodu. Wydawała się bardzo niestabilna, popychana podmuchami wyjącego wiatru.

Ostrożnie, kochanie, pomyślałam. Nie powinnaś sama chodzić po dachu.

Jakby na zawołanie z dziury w dachu wyłoniła się kolejna osoba. Tym razem był to dorosły mężczyzna. Miał bujną rudą brodę, która także powiewała na wietrze.

Pewnie to jej ojciec, pomyślałam, patrząc jak zbliżał się do dziewczynki. Wychodzi z nią na dach, żeby zobaczyć wschód słońca.

Poczułam nagłe ukłucie gdzieś głęboko w klatce piersiowej. Pomyślałam o swoim ojcu. O tych wszystkich małych rzeczach, które dla mnie robił, chociaż miał na głowie całe królestwo i dwójkę mojego rodzeństwa. Tęskniłam za nim. Nie sądziłam, że kiedykolwiek przestanę.

Rudobrody mężczyzna wraz z córką stanęli z twarzami w stronę wschodzącego słońca.Wydawało mi się, że coś do niej mówi. Objął ją ramieniem, przyciągając bliżej siebie...

Coś było nie tak. Coś było bardzo nie tak. Zimny dreszcz przebiegł mi po plecach.

– Darren – powiedziałam, nie odrywając wzroku od mężczyzny i dziecka – Darren, spójrz...

Coś mi się nie podobało w układzie jego mięśni, w tym, jak ją obejmował. Nie, nie obejmował... W tym, jak ją trzymał!

– Ktoś jest na dachu – rzuciłam w przestrzeń – Nie wiem dlaczego, ale...

Jego ruch był błyskawiczny. Wyćwiczony. Profesjonalny. Gdybym tylko mrugnęła, mogłabym go przegapić.

Na moich oczach, zaledwie kilkadziesiąt metrów ode mnie, mężczyzna z brodą skręcił dziewczynce kark.

Główka dziecka odchyliła się od ciała pod nienaturalnym kątem. Jej ciało stało się wiotkie i bezwładne. Tylko warkoczyki nadal poruszały się na wietrze.

Rozpaczliwy krzyk przebił ciszę poranka.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro