VI

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Akcja pod Arsenałem
26 marca, 1943

Był ranek, nikt nie wyspał się po ostatnich kilku dniach gdy Rudego nie było razem z nimi.

Czekali na jedną wiadomość od Wesołego, który według planu, roznosił czekoladę.

Gdy dowiedzieli się już o której godzinie Janek zostanie przewieziony na Pawiak, dostali również zgodę na całą zaplanowaną akcję.

— Też za nim tęsknisz, prawda? - odezwał się Dawidowski, zerkając na zapracowanego Zośkę.

— Owszem, chcę żeby akcja skończyła się z powodzeniem, a nasz Rudy znowu będzie na swoim miejscu.

— Strasznie sztywno ostatnio bez niego... dodawał tutaj takiego życia i zabawy, a teraz czuje się jakby całe szczęście umarło. - westchnął.

— Przestań tak mówić, mówisz tak jakby Rudy miał zginąć. - zmierzył go wzrokiem.

— Nie zginie, jestem tego pewny.

Kilka minut przed godziną siedemnastą, chłopcy czekali już na ulicy Bielańskiej, na nadjeżdzającą więźniarkę z Rudym.
W skrzyżowaniu Bielańskiej z Długą spacerowały oddziały Polskich Sił Zbrojnych, a chłopcy schowali się w pobliskich tam ruinach.

Całą akcją rządził Orsza, mimo że wstępnie miał być to Zośka, bacznie obserwował  wszystko i dawał znaki.

Rozległ się nagle głośny gwizd, co mogło znaczyć tylko jedno.

Z bramy najbliższego domu wyłonił się policjant, który miał już na celowniku Zośkę, lecz ten wykazał się zwinnością i wystrzelił do niego, nim zrobił to policjant.

Nadjechała wyczekana więźniarka, która nagle skręciła  w stronę ulicy Długiej.

Chłopacy wyskoczyli przed samochód, rzujacając zapalone butelki z benzyną.

Usłyszeli głośny pisk auta, kierowca próbował zahamować, ale ostatecznie samochód zjechał na arkady Arsenału.

Z więźniarki wyłonili się dwa gestapowce, jeden z nich był oficerem SS, po chwili został zastrzelony przez Alka.

Niemcy padali powoli, w końcu jeden z Niemców uciekł mocno zdziwiony, zostając dodatkowo postrzelony przez harcerzy.

Alek pobiegł szybko do tyłu pojazdu i otworzył go bez większego problemu, ku jego zdziwieniu wybiegli inni więźniowie, depcząc przy tym ledwo żywego Bytnara.

Gdy Janek zobaczył Alka od razu poczuł lekką ulgę.

— Alek. - Janek wypowiedział jego imię, a bardziej je wyjąkał niż normalnie powiedział.

Dawidowski i reszta chłopców pomogli wyjść Jankowi z więźniarki, Janek jęczał z bólu, co było nieuniknione, bo nie miał na swojej skórze miejsca bez rany lub krwi. Wpakowali go do oczekującego na niego samochodu.

Zośka od razu jak sparaliżowany patrzył się na Janka, który mimo że było mu ciężko, uśmiechał się do niego cały czas.

Tadeusz dotknął go lekko, tak jakby miał sprawdzić czy aby na pewno jest żywy, uważając by go to nie zabolało.
Był taki cholernie słaby, wymęczony, jego ciało nie wyglądało już jak ciało.
Był zdarty do krwi.
Jego włosy wręcz lepiły mu się do czoła.

— T-Tadeusz, wiedziałem, że to zrobicie. - powiedział słabo, wyszczerzając się. —  Nie chcę cię jeszcze tak szybko tracić...

— Oczywiście, że nie stracisz. - zapewnił Zawadzki.

— Nie byłbym tego taki pewny, jak umrę to spal mnie najlepiej i rozrzuć gdzieś nad morzem, broń boże nie dawaj tych prochów ptakom, bo jeszcze i one będą kaput. - zaśmiał się mimo wszystko niemrawo i gadał swoim trzęsacym się głosem, cały czas praktycznie mówiąc z zacisniętymi zębami.

— Postradałeś już do końca zmysły. - pokręcił głową Tadeusz.

Rudy popatrzył się na niego, nie mogąc już mówić, bo był za wykończony na prowadzenie większej rozmowy z Tadeuszem.

— Zaopiekuję się Tobą Janeczku, rozumiesz? - zapytał dobity tym wszystkim.  — Rozumiesz?

Janek kiwnął lekko głową.

A kiedy Zośka poprosił o bandaże, usłyszeli tylko głośny huk.

Tylko tego im brakowało...

— Alek! - rozległ się przeraźliwy krzyk.

Postrzelono Alka.

***

Zośka i Rudy pojechali razem do domu, wnieśli Janka ostrożnie na kocu i położyli  na łóżku.

Tadeusz nie mógł wybaczyć sobie tego, że mogli odbić go prędzej, a biedny ten jego Janeczek, może nie byłby aż w takim stopniu pokaraskany.
Tylko od Boskiej woli zależało to czy właśnie przeżyje.
Jedyne co mógł zrobić aktualnie, to patrzeć jak Janek powoli się wykańcza, a śmierć jest pomiędzy granicą życia.

— T-Tadeusz - powiedział nagle na co Zawadzki, podszedł do niego od razu. — P-pić. - wydukał Janek.

— Nic nie mów dobrze? Odpocznij. - powiedział Taduesz.

Zośka chwycił za dzbanuszek z wodą.
Przychylił go tak, by Janek napił się.
Mało co jej nie wypluł, krztusząc się.
Nie mógł wykonać wtedy takiej podstawowej rzeczy, co Tadeuesza niezmiernie zamartwiało, więc powiedział aby zawiadomić lekarza.

Jaś był niesamowicie mocno zżyty ze swoim przyjacielem, Tadeuszem. Kiedy Zawadzki wychodził nawet na chwilę, ten zaraz wypytywał gdzie jest Zośka i kiedy wróci.

Do pokoju weszła bliska płaczu mama Janka, Zdzisława Bytnarowa.

Januś uśmiechał się do niej pocieszająco.

— Co cię boli, syneczku? - odwzajemniła uśmiech.

Bytnar pomachał lekko swoim małym palcem od dłoni.

— Tylko ten palec, mamusiu. - uśmiechał się cały czas.

Po krótkiej rozmowie z jego ukochaną matulą, do pokoju wszedł lekarz, który wyprosił o wyjście.

Mimo to Zośka cały czas na niego zerkał, był jego oczkiem w głowie, miał ogromną potrzebę zajęcia się nim jak najlepiej, żeby wracał do zdrowia. Przysięgnał to sobie.

Lekarz opatrzył go chwilę i już był w świecie przekonany, że nie uda się go odratować.

— Stan jest krytyczny. - wyszedł nie za bardzo zdziwiony lekarz.

Zośka razem z lekarzem zaczęli sprzeczkę o to, że Janek musi pojechać jak najszybciej do szpitala.
Wszystkiemu przyglądywała się załamana mama Janka.

Gdy Bytnar został oczyszczony z większej ilości krwi na nim, przyszedł czas na opowiedzenie wszystko Kiwerskiemu.
Stwierdził, że skoro jego stan jest jaki jest, mógłby się już nigdy nie dowiedzieć  o tym co się tam działo.

Rudy kpił cały czas z Niemca, który narzucał mu wtedy, że ma pseudonim Stefan, a kiedy poczuł fajki dym, od razu zrobiło mu się  jakoś słabiej.

— Dobra, wystarczy już tego. - powiedział Zawadzki, który widział jak Bytnara to męczy.

— Chwila, Zośka. - powiedział Kiwerski.

— Podawałeś jakieś nazwiska, adresy? - zapytał.

— Tak i w nagrodę go bili! - wciął się Zośka.

— Spokojnie Zośka, jeszcze chwilę. - powiedział Orsza.

— Tylko nieżyjących. - odparł Rudy. — I szukają pana, ale nie podałem im ani nazwiska ani pseudonimów, może pan spać spokojnie. - jak zwykle humor mu dopisywał mimo że był na łożu śmierci.

Gdy wyszedli już panowie, Zośka siedział tam przy nim od wieczora do świtu, nie chciał go zostawiać samego z myślą, że znowu może mu się coś stać.

Podczas gdy Janek wymrukiwał jakieś przerywane zdania, Tadeusz wycierał palcami kapiące łzy ze swoich oczu.

— Twardzi jesteśmy, nie pękamy. - zaśmiał się nerwowo. —Jak kamienie...

Bytnar spojrzał na niego nadal uśmiechając się lekko.

— Zacytujesz mi to? - zapytał Janek.

Zawadzki popatrzał na niego ze łzami w oczach, cytując powoli " Testament mój" Juliusza Słowackiego.

— Lecz zaklinam...Niech żywi nie tracą nadziei, a kiedy trzeba... - przerwał, pozwalając łzom kapać na jego policzki.

— A kiedy trzeba... - powtórzył Janek. - Na śmierć idą po kolei... jak kamienie, przez Boga rzucane.... - przerywał co chwilę. — Na szaniec. - dokończył i widząc widok roztrzęsionego Tadeusza, sam rozpłakał się.

— Mogę ci jeszcze jakoś pomóc, Janeczku? - dopytał wyższy, gdy tylko uspokoił się.

— Możesz się obok położyć, ale uważaj Zosieńko. - przesunął się lekko i ostrożne, próbując o nic nie zahaczyć.

Tak jak powiedział mu Rudy tak i zrobił, położył się na łóżku i patrzył na niego, przytrzymując się od uronienia kolejnych łez.

Tadeusz chwycił go delikatnie za dłoń.

— O, już nie boli, Tadeuszu... - zaśmiał się cicho Rudy, udając że magicznie podczas dotyku Zośki nie odczuwa już żadnego bólu.

— Ty to chyba nigdy nie stracisz swojego poczucia humoru. - uśmiechnął się do niego.

— A w życiu, stałbym się jeszcze takim sztywniakiem jak ty.

— No weź, nie jestem chyba aż tak okropny. - zaśmiał się.

— Nie no, AŻ tak to nie... -  Janek podkreślił mocniej i popatrzył na jego już ciut spokojniejszą twarz.

— Ale z ciebie komplemenciarz. - wywrócił oczami.

— Jak zawsze.

***

Gdy znajdowali się już w szpitalu, Bytnar został wieziony na salę, jak zwykle Zośka trzymał go za dłoń, by dodawać mu otuchy w tym okropnym dla niego, dla nich, czasie.

Na korytarz wbiegła zrozpaczona Monia, która miała pretensję do Zośki, że ukrywa przed nią Janka i nie pozwala jej z nim nawet porozmawiać.
Uspokoił ją szybko i zapewnił, że Janek przeżyje.

Zośka siedział na korytarzu razem z Monią czekając na wynik, zależący od tego co będzie dalej.
Po operacji lekarz wyszedł z jednoznaczną diagnozą.

— Pacjent stabilny, przeżyje. - powiadomił Zośkę, a ten o mało co nie nie dostał palpitacji serca.

Był taki cholernie szczęśliwy, że to wszystko skończy się wreszcie, a jego, to znaczy nie jego ale zawsze tak mówił, Janek będzie zdrowy i cieszył się życiem razem z nim.

— Czy można do niego wejść?

— Na moment, tylko i wyłącznie, dopiero co się obudził. - mruknął lekarz.

Najpierw pozwolił jako pierwszej Moni w rekompensatę udać się do Bytnara.
Nie obyło się od obściskiwania i całowania go.

— Zostaw go już. - dopiero po chwili zdał sobie sprawę z tego co powiedział. — Bo... jest jeszcze zmęczony i musi dużo odpoczywać. - wywinął na szybko.

Tryńska odsunęła się od niego i ustąpiła miejsca Zawadzkiemu.

— Januś, mówiłem że wszystko pójdzie dobrze, widzisz? - puścił do niego oczko.

— A co z Alkiem? - zapytał zaciekawiony.

— Alek czuje się świetnie z tego co mówił i jest z ciebie bardzo dumny.

— On też przeżyje. - powiedział Janek.

— Z pewnością, skoro ty przeżyłeś, to dlaczego on by nie miał? - pocieszył go, mimo wszystko wiedząc jaka właśnie jest sytuacja z Alkiem.

— Moi dzielni harcerze. - uśmiechnął się słabo Jasiek.

( mam nadzieję, że cieszycie się, że Janek przeżył i nadal ma swoje piękne włosy :D
Ściskam mocno!
x ) 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro