21. Ruiny

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

– N-nie... nawidzę... nie...

Ostrze opadło. Raz, drugi, trzeci. Uderzyła z siłą, o którą się nie spodziewała, zatapiając sztylet tak głęboko, że aż zarysował podłogę. Zadziwiało ją, z jaką lekkością przechodził przez ciało – warstwę mięśni i organów, które kryły się w brzuchu. Wciąż czekała, aż napotka opór, ale każde kolejne uderzenie przychodziło Julii równie łatwo, co i pierwsze, które zadała.

Czuła wilgoć na policzkach, ale już sama nie była pewna, co było jej przyczyną – łzy czy może rozbryzgana po pokoju krew. To nie miało znaczenia. Liczyło się, że w końcu poczuła ulgę i to na dodatek przed wzejściem słońca.

Przekrzywiła głowę. W ciszy spojrzała na pozbawioną wyrazu twarz Veroniki. Siedziała okrakiem na rozłożonym na podłodze, bezwładnym ciele siostry. Widziała krew, którą przesiąkło jej ubranie, zresztą jak i koszula nocna, która miała na sobie Julia. Powinien ją zaskoczyć widok zdobionego noża do papieru, który ściskała w dłoniach, ale jego obecność wydała jej się w pełni uzasadniona. Równie wiele sensu miał każdy z zadanych ciosów.

Musiała to zrobić. To było oczywiste, ale... ale...

Otarła policzki. Wzięła kilka głębszych wdechów, starając się ignorować zapach świeżej krwi. Na języku czuła metaliczny posmak, ale nie zwróciła na niego większej uwagi. On również na swój sposób wydawał się właściwy.

Nogi same przywiodły ją do tej sypialni. Podążała za ćmą, szybko orientując się, gdzie ta chciała ją doprowadzić. Z jakiegoś powodu od samego początku czuła, że odpowiedzi powinna szukać właśnie u siostry. Veronika od zawsze interesowała się rzeczami, których Julia nie potrafiła pojąć. Twierdziła, że to nauka, choć rozsądek podpowiadał, że było inaczej. Co prawda nigdy tego nie skomentowała, ale wielokrotnie myślała o tym, że siostra nie postępowała właściwie. Czuła, że prędzej czy później sprowadzi to nieszczęście na wszystkich, nie tylko siebie samą. Pod wieloma względami wydawało się to egoistyczne.

Veronika była egoistką.

I to ona ją przeklęła.

Zrozumienie pojawiło się nagle, ledwo dostrzegła, w którym kierunku prowadziła ją ćma. Kiedy już stanęła przed drzwiami siostry, wiedziała wszystko. Nie przypominała sobie, kiedy ostatnim razem ogarnął ją tak silny gniew, ale to nie miało znaczenia. Nagle po prostu dała upust wszystkiemu, co narastało w niej od jakiegoś czasu. Frustracja przysłoniła wszystko inne, a Julii nie pozostało nic poza pozwoleniem, by emocje w końcu znalazły ujście.

Nie pamiętała, w którym momencie weszła do pokoju. Była pewna wyłącznie tego, że słyszała własny krzyk – niespójne słowa, z których tylko dwa zapadły jej w pamięć: nienawidzę cię. Potem wszystko potoczyło się bardzo szybko, zaczynając od tego, że odepchnęła od siebie Veronikę. Nawet nie czekała na odpowiedź, jakiekolwiek wyjaśnienie czy przeprosiny. O nie prosiła już od jakiegoś czasu, żaląc się na dręczące ją symptomy – na to, że ktoś ją obserwował, ktoś szeptał i...

Już nie było miejsca na czekanie.

Więc nie czekała, w zamian w końcu pozwalając sobie na działanie. Pamiętała, że ćma w którymś momencie wylądowała na piersi Veroniki, więc... po prostu uderzyła.

Raz, drugi... dziesiąty. To, że w którymś momencie chwyciła za leżący w pokoju siostry sztylet, zrozumiała dopiero później.

Siedziała i uderzała. Raz za razem, wciąż na nowo, obojętna na płynąca krew i to, że Veronika już nawet nie próbowała walczyć. Leżała spokojnie, cała we krwi i z rozrzuconymi na boki rękoma. Ćma zniknęła, ale Julia uderzała dalej, również wtedy, gdy ogarnęło ją zmęczenie. Wciąż i wciąż, byleby nabrać pewności, że ciało więcej się nie poruszy.

Siedziała na ruinach dotychczasowego życia, wciąż i wciąż zabijając osobę, która przywiodła ją na kraj szaleństwa. Przez okno wdzierał się blask księżyca, ale nawet w jego srebrzystej poświecie nic nie wydawało się jaśniejsze. Julia mimochodem pomyślała, że rozlana krew wyglądała bardziej jak atrament niż cokolwiek innego.

Veronika umarła podczas pierwszej kwadry.

I miała umierać jeszcze wielokrotnie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro