23. Przywołanie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

– Maggie...

Głos dochodził jakby z oddali, przytłumiony i ledwo słyszalny. Początkowo pomyślała, że śni, ale prawie natychmiast odrzuciła od siebie taką możliwość. W zamian całą sobą uczepiła się tego jednego słowa – imienia, które przez całe lata należało do niej.

Czuła jak mgła cofa się, choć z wyraźnym oporem. Veronika wciąż mogła odpuścić; spróbować poddać się zapomnieniu, a potem ostatecznie zniknąć, tym samym skazując się na powrót do punktu wyjścia.

Nie zrobiła tego.

Rozpoznała ten głos. Trudno, by było inaczej, skoro przez tyle czasu tak wiele dla niej znaczył. Wiedziała, kto ją woła, choć zwłaszcza w tamtej chwili babcine nawoływanie rozbudziło w niej wyłącznie trudny do pohamowania wstyd. Przez chwilę nie wyobrażała sobie, że miałaby stanąć przed tą kobietą i spojrzeć jej w oczy. Pragnęła uciec, ale zarazem wiedziała, że to byłoby jeszcze gorsze.

Babcia ją wzywała – stąd, doskonale świadoma, co się stało. Wiedziała, że właśnie straciła wnuczkę.

Okrutnym byłoby nie odpowiedzieć.

Właśnie dlatego podążyła za imieniem, które przez tyle czasu należało do niej. Oczami wyobraźni widziała nowy krąg ze świec, jakże podobny do tego, który nie tak dawno tworzyły razem. Maggie znała rytuał przywołania, choć nigdy w nim nie uczestniczyła. Tym bardziej nie brała pod uwagę, że kiedykolwiek to właśnie jej przyjdzie odpowiedzieć jako dusz, z którą chciano się skontaktować w świecie umarłych.

Mgła rozstąpiła się, a obraz nabrał kształtów. Wrażenie było takie, jakby ktoś nagle wcisnął przycisk włączający telewizor. Maggie (przynajmniej na razie uczepiła się tego imienia) poczuła grunt pod stopami, choć przez moment czując się tak, jakby była żywa. Oślepił ją blask świec, zwłaszcza że płomienie zapłonęły jaśniej, obwieszczając jej przybycie. Znów znajdowała się w samym środku wyrytego na ziemi kręgu, choć dobrze wiedziała, że ten wcale nie miał na celu ją ochronić. Symbole pozostawały jednym, co pozwalało jej tu przebywać.

Wiedziała, że babcia też tu była. Jakby tego było mało, najpewniej ją widziała... Albo przynajmniej czuła obecność. Dziewczyna niemalże czuła na sobie spojrzenie znajomych oczu – skupionych, surowych, a w tamtej chwili jak nic przepełnionych smutkiem. Albo czymś więcej. Nie miała odwagi tego sprawdzić, nie chcąc brać pod uwagę, że mogłaby dostrzec w nich zawód.

Wszystko zepsułam...

Już i tak to wiedziała. Nie potrzebowała dodatkowego zapewnienia, zwłaszcza ze strony babci.

– Spójrz na mnie, Maggie.

Nie chciała, a jednak nie była w stanie ignorować polecenia. Poruszając się trochę jak w transie, uniosła głowę.

Staruszka znajdowała się dosłownie na wyciągnięcie ręki. Wpatrywała się wprost w nią, ale w jej oczach Maggie wcale nie dostrzegła oczekiwanego rozczarowania. Z zaskoczeniem przekonała się, że wcale nie królował w nich smutek, choć ten mimo wszystko była w stanie wyczuć.

Tak jak i coś innego – silniejszego niż mogłaby przypuszczać i tak bardzo dezorientującego.

Miłość.

Uciekła wzrokiem gdzieś w bok, coraz to bardziej oszołomiona. Nie tego się spodziewała, a tym bardziej nie na to zasłużyła. O wiele bardziej uzasadniona wydawała się nienawiść, którą dopiero co wspominała, a która przepełniała każdy ruch Julii. Sądziła, że tylko tego jednego powinna być pewna. Może jeszcze gniewu, który zaczynała odczuwać nawet sama względem siebie. To było czymś, co potrafiła pojąć.

– Tak mi przykro – wyszeptała tak cicho, że równie dobrze mogłaby po prostu poruszyć wargami. – Nie chciałam. Ja...

Urwała, zdolna już tylko wpatrywać się w ziemię. Widziała zarys kręgu, który stworzyła babcia. To oraz niewielki przedmiot, który ułożono na samym środku, w którym natychmiast rozpoznała łańcuszek z symbolem trzech księżyców. Miała wrażenie, że na srebrze dostrzega zaschnięte ślady krwi.

– Nie przepraszaj, tylko ze mną porozmawiaj. W końcu pamiętasz, prawda? – padło w odpowiedzi. Wyprostowała się niczym struna, co najmniej zaskoczona tymi słowami. Również pytaniem, które padło na samy końcu, a które było ostatnim, które się spodziewała: – Jak mam ci pomóc, Veroniko?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro