Oskarżyciel

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

W wirze egzystencji, gdzie rzeczywistość splata się z iluzją, człowiek zastanawia się, jak szybko umysł ludzki może odpaść od swoich korzeni. To jak zegar bez wskazówek, nieustannie krążący, ale bez punktu odniesienia, utraty sensu. Zapatrzony w ekran, śledzący wir informacji. Łatwo tracimy kontakt z rzeczywistością. Tracimy równowagę na rozpędzonej karuzeli, gdzie świat zlewa się w wirujący kalejdoskop.

Czy szaleństwo czai się w kątach naszej codzienności, czekając, aby nas pochłonąć? Czy granica między zdrowiem psychicznym a szaleństwem jest tylko cienką, porowatą membraną, którą przenika się łatwo, jak światło przez szparę w zasłonie? Przemijające chwile układają się w mozaikę, której sens staje się coraz bardziej nieczytelny.

Czy człowiek oszalał, gdy stracił zdolność do refleksji? Kiedy zatracił zdolność do zatrzymywania się i pytania: „Dlaczego?" W tym labiryncie zmyłek, obrazów i dźwięków, trudno odnaleźć jednospójne sedno. Może szaleństwo to tylko stan umysłu, który uznajemy za odmienny od normy społecznej. Ale co, jeśli to społeczeństwo samo w sobie jest szalone, wpadając w wir utartych schematów i dogmatów?

Czasem warto się zastanowić, czy my ludzie nie oszaleliśmy już dawno temu, a rzeczywistość, którą postrzegamy, to jedynie iluzja naszego zbiorowego umysłu. Być może to właśnie szaleństwo jest kluczem do zrozumienia, a granica między zdrowiem a chorobą umysłową jest jedynie wykreowanym pojęciem. Życie, niczym niesforny sen, w którym toczymy się z jednego wymiaru do drugiego, zaciera granice między tym, co prawdziwe, a tym, co jest jedynie wytworem naszej wyobraźni.

Czy szaleństwo to zagrożenie, czy może wybawienie? W tej rozmytej rzeczywistości, pytanie to, staje się jak mantra, powtarzane w nieskończoność, podczas gdy poszukujemy sensu w tym zdumiewającym tańcu między zdrowiem a chorobą umysłową.

Dzwoniący telefon wyrwał mnie z rozmyślań. Przez ostatnie dni miałam wrażenie, że całkowicie tracę kontrolę nad rzeczywistością. Gdziekolwiek się nie znajdowałam, wzrokiem próbowałam odszukać fedorę wystającą ponad tłum. Każda wizyta w restauracji, kawiarni, w studiu nagraniowym kosztowała mnie ogrom stresu. Nawet otoczona ochroną nie czułam się bezpieczna. Kolejne sekrety wypływały na światło dzienne. Moja wieloletnia kariera wisiała na włosku, a ja marzyła tylko o chwili spokoju. Błagałam nieistniejącego Boga, aby, choć na dziesięć minut wyciszył mój mózg, pozwolił mi o niczym nie myśleć, nie analizować. Chciałam tylko ciszy.

Nie było mi to jednak dane. Urządzenie nadal wydawało dźwięki. Czułam, że odebranie kolejnego telefonu jedynie pogorszy mój, już i tak beznadziejny, stan. Niechętnie jednak sięgnęłam dłonią w stronę stolika nocnego i wcisnęłam zieloną słuchawkę, nie nawet patrząc na ekran.

– Słucham? – odchrząknęłam.

- Cześć Aniele...

Głos. Ten głos. Niemal natychmiastowo podniósł mnie do pozycji siedzącej. Dłonie zaczęły mi drżeć. Przełknęłam z trudem ślinę, zastanawiając się, co powinnam teraz powiedzieć.

- Skąd masz mój numer? – zapytałam niepewnie.



- Aniele, wiem o tobie wszystko. Naprawdę sądzisz, że zdobycie twojego numeru stanowiło dla mnie jakiekolwiek wyzwanie? – zaśmiał się do słuchawki. 

Przeklęłam cicho pod nosem. Miałaś swoją szansę debilko. Mogłaś zapytać o coś mądrego. Cokolwiek co rozwiązałoby tę gównianą sprawę. 

- Po co do mnie dzwonisz? 

- A czy mężczyzna musi mieć powód, aby zadzwonić do swojej kobiety? 

Choć go nie widziałam, byłam niemalże pewna, że on właśnie uśmiecha się pod nosem. Chciałam, aby tu był, obok mnie. Mogłabym mu wtedy przywalić prosto w ten głupi śmiejący się ryj. 

 – Nie jestem Twoją kobietą... 

 – Masz rację. Jesteś moim Aniołem.

– Przestań mnie tak nazywać, ty katolicki psycholu – wycedziłam przez zęby, wściekła.

– Chcesz mnie o coś zapytać? Na pewno płoniesz z ciekawości – zmienił temat.

– Dlaczego to robisz?

– Aniele... – westchnął. – Dobrze wiesz, że nie powinnaś się mnie o to pytać. Gdybym odpowiedział, byłoby po zabawie, a przecież... tak dobrze się bawimy.

– Jesteś wcielonym diabłem. Trafisz za to wszystko do piekła! – odpowiedziałam, dokładnie, dobierając słowa.

Za wszelką cenę próbowałam dopasować się do rozmówcy. Postanowiłam, że będę grać w jego gierkę. Mówić do niego tak, jak on pisze do mnie. Liczyłam, że w końcu, dzięki temu uzyskam punkt przewagi. Niestety... on w odpowiedzi jedynie się roześmiał.

– Nawet nie wiesz, jak bardzo jesteś w błędzie, Malakh.

- Oświeć mnie – westchnęłam, opadając z powrotem na łóżko.

- Wszystko w swoim czasie. Musisz być cierpliwa, jeśli chcesz trafić do...

- Do nieba, tak wiem – przerwałam mu – A co, jeśli Ci powiem, że nie jestem wierząca?

- A w co dokładnie nie wierzysz, Aniele?

– W Boga, w religię, w zbawienie, w grzechy. Wszystko, co powiązane z chrześcijaństwem jest dla mnie skrajną głupotą. Tylko ktoś niedouczony i zwyczajnie naiwny mógłby uwierzyć w te bajki o brodatym starym oblechu na chmurce. Poza tym, skoro szatan był zły to, czy nie powinien nagradzać ludzi, którzy też są źli? W końcu jesteśmy jego ziomkami – wyrzuciłam z siebie całą frustrację, zbieraną się we mnie od najmłodszych lat. W pewnym momencie jednak ugryzłam się w język.

- Masz naprawdę ciekawe spojrzenie na religijność. Powinniśmy to zdecydowanie omówić przy lampce wina.

- O ile to nie będzie wino mszalne, to raczej postawiłabym butelkę lub pięć...

- Dodam to na listę życzeń, Aniołku.

Z rozmowy wyrwał mnie dźwięk zamka przekręcanego w moich drzwiach wejściowych. Poderwałam się na równe nogi i spojrzałam na zegar wiszący nad komodą w jej sypialni. W pośpiechu wleciałam do garderoby, szukając spodni, które mogłabym założyć na swoje prawie nagie ciało. Jednocześnie nadal trzymałam telefon przy uchu, głośno oddychając do słuchawki.

– Och Aniele – westchnął. – Tak miło nam się rozmawiało, a już czas na spotkanie z Morgan Brooks.

Wyprostowałam się i ze zdziwieniem wymalowanym na mojej twarzy, wsłuchiwałam się w słowa swojego oprawcy. Właśnie w tym momencie dotarło do mnie, że on dokładnie wiedział, co mam zaplanowane tego dnia. Może i znał mój harmonogram na cały tydzień? Miesiąc? Rok?

– Jak masz na imię? – zignorowałam. – Kim jesteś?

- Nathan Foster — odpowiedział bez wahania. - Zapamiętaj to, bo będziesz to krzyczała w nocy, błagając Boga o łaskę – rozłączył się.

Nadal lekko wstrząśnięta rozmową, zeszłam na dół, gdzie na korytarzu czekała na mnie przyjaciółka. Zamknęłam ją w mocnym uścisku, po czym pokierowałam się w stronę jadalni. Morgan podążyła za mną, wciąż mocno zdezorientowana tym nagłym wybuchem uczuć z mojej strony. Nie była pewna, co powinna teraz zrobić, jednak usiadła posłusznie na jednym z krzeseł, naprzeciwko mnie.

– Robert Taylor – Morgan, wypowiadając to imię, przewróciła oczami. – Powiedział, że mamy rozwiązać tę sprawę jak najszybciej. W przeciwnym razie rozwiązuje kontrakt – wydusiła z siebie. – Musimy jak najszybciej skontaktować się z kimś. Skoro nie chcesz iść na policję, to może prywatny detektyw? Szukałam w Google i myślę, że mam kilku, którzy...

- Nathan Foster – przerwałam jej. – Nazywa się Nathan Foster.

- Co? - zapytała zdezorientowana. - Skąd Ty to wiesz?

– Dzwonił do mnie. Rozmawialiśmy... przed chwilą się rozłączył – odparłam, wzruszając ramionami.

– ROZMAWIASZ ZE SWOIM STALKEREM? – rudowłosa poderwała się z krzesła, nie ukrywając złości.

– Rozmawiam to zbyt duże słowo. Pierwszy raz zadzwonił.

– I co mówił? – dopytywała, nerwowo. 

– Głównie to ja mówiłam.

– O czym? – zapytała. Czułam, jak złość rośnie w niej z każdym, kolejnym, wypowiadanym przez przyjaciółkę słowem.

– Kurwa no... puściły mi nerwy – zaczęłam się bronić. – Pieprzył mi o tych religijnych bullshitach, to mu powiedziałam, co myślę o całej tej jego pieprzonej religii.

Menadżerka zaczęła nerwowo krążyć po jadalni, starając się zebrać myśli, uspokoić i nie wybuchnąć kolejnym krzykiem. Od zawsze wiedziała, że jestem specyficzną jednostką. Zapewne nie sądziła jednak, że posunę się, aż tak daleko, aby wymieniać sobie poglądy z człowiekiem, który od tygodni mnie prześladuje i sabotażuje moją karierę. Ja również nie podejrzewałam, że posunę się, aż tak daleko. Bez słowa Morgan sięgnęła do swojej torebki, z której wyjęła laptopa i zajęła miejsce tuż obok mnie przy stole. Wpisała w wyszukiwarkę „Nathan Foster" i ku naszemu zdziwieniu, zlokalizowałyśmy go w ułamku sekundy.

– Czy to może być on? – zapytała, wskazując na jedno, że zdjęć.

Zmrużyłam oczy i  się zamyśliłam. Mężczyzna na zdjęciu miał bardzo krótkie, prawie niewidoczne włosy. Nie miał zarostu. Jego ciało było dobrze zbudowane, a on sam wyglądał tak, jakby właśnie skopało go pięciu typów w ciemnej alejce. Specyficzny widok. Próbowałam wyobrazić sobie tego człowieka w innej odsłonie – pełnym garniturze, zaroście i nietypowej Fedorze na głowie. Nie byłam jednak w stanie udzielić jednoznacznej odpowiedzi.

– Nie wiem – wyszeptałam po dłuższej chwili. – W kościele wyglądał inaczej, ale może to on.

- Wątpię – skwitowała ruda, chcąc zamknąć laptopa, ale ją powstrzymałam. – Dlaczego miałby Ci podać swoje prawdziwe dane, przecież to byłoby idiotyczne z jego strony...  

- Nie podejrzewałabym go o kłamstwo – odparłam, wciąż wpatrzona w fotografię na ekranie. Czuła się nim niemal zahipnotyzowana. Z jakiegoś powodu nie potrafiłam oderwać oczu od Nathana Fostera. 

- Jest tutaj napisane, że... – zaczęła Morgan, przewracając oczami na moją reakcję. – Nathan Foster był bokserem. Dość popularnym w tym środowisku, ale siedem lat temu doznał poważnej kontuzji i zakończył karierę. Teraz podobno nikt nie wie, gdzie jest ani co się z nim dzieje.

- My wiemy, co się z nim dzieje – zauważyłam. – Nie wiemy tylko, gdzie jest.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro