Rozdział 27.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Po nocy pełnej koszmarów i wspomnień zwlokłam się z łóżka i po szybkim ogarnięciu się, chwyciłam za szkicownik i zeszyt i wyszłam na miasto. Miałam wolny dzień, który postanowiłam spędzić oddając się sztuce. Pomagało mi to oderwać myśli od przyziemnych spraw. Nie chciałam myśleć o Pierrze gdyż na to nie zasłużył. Nie po tym co mi zrobił i po tym jak mnie potraktował. Nie czułam już smutku ani zagubienia. Byłam zła. Byłam zła, że zniszczył mi doświadczenie bycia w tym mieście. Byłam zła za to, że zakochałam się w nim gdy wiedziałam dokładnie czym to się skończy. Byłam zła na siebie, że tak długo przez niego cierpiałam i co najważniejsze za to, że zmuszona byłam patrzeć na niego w każdy piątek mając nadzieję, że jego twarz rozpłynie się w powietrzu i zastąpi go inna. 

Wiedziałam za to także jak pewne są moje uczucia. Nigdy nie byłam tak pewna miłości i przywiązania do Roberta oraz tego jak bardzo jestem wdzięczna za to, że jest obok. Zadzwoniłam od niego z samego rana jednak nie odebrał. Dzwoniłam do niego raz po raz, jednak bez skutku. Uznałam, że musi jeszcze spać. Nie przeszkodziło mi to jednak w nagraniu mu słodkiej wiadomości na skrzynce głosowej. Dochodziło już południe, a ja byłam dopiero w połowie swojego rysunku. Tłumy ludzi mijały mnie spoglądając na mój szkicownik, biorąc mnie pewnie za jednego z ulicznych artystów. Nagle ktoś za moimi plecami stanął tak, że rzucił cień na mnie i mój rysunek.

- Nie. Nie sprzedaję swoich rysunków. - powiedziałam już po raz kolejny, nie przerywając szkicowania.

- Szkoda. Powiesił bym go sobie w pokoju. - gdy tylko usłyszałam ten głos, szkicownik wraz z ołówkiem spadł na ziemię, a ja jak na zawołanie odwróciłam się raptownie za siebie. Moje serce zabiło boleśnie w mojej piersi. W ułamku sekundy znalazłam się w jego ramionach, śmiejąc się i płacząc równocześnie. Jego zapach, ciepło jego ciała i jego mocne ramiona natychmiast spowodowały, że poczułam się jak w domu. Szlochałam. Odstawił na ziemię, mnie śmiejąc się, a w jego policzkach pokazały się tak bardzo uwielbiane przeze mnie dołeczki. Starł z mojej twarzy łzy, po czym pocałował mnie tak mocno, że niemal się przez niego przewróciłam. Gdy już myślałam, że stracę dech, przytulił mnie do siebie mocno, a ja wtuliłam twarz w jego koszulę nadal płacząc. Nigdy chyba tak nie płakałam ze szczęścia.

- Boże jak ja cię kocham. - wyszeptałam, wdychając jego zapach. Wszystkie moje napięte od tak dawna mięśnie się rozluźniły.

- Z pewnością nie tak jak ja ciebie. - jego głos był tak przyjemnie niski. Zaśmiałam się spojrzałam mu w oczy. Błyszczały z tak nieopisanego szczęścia. Ich błękit zaparł mi dech w piersiach. Ponownie mnie pocałował z całym swoim uczuciem. Wiernie oddałam pocałunek rozkoszując się jedwabistą gładkością i smakiem jego ust. Gdy tylko się od siebie oderwaliśmy poniósł z ziemi moje rzeczy i wrzucił je do torby i przewiesił ją sobie przez ramię. Patrząc na niego moje serce biło tak szybko, że niemal wyrywało mi się z piersi. Natychmiast go objęłam i dałam się poprowadzić przez plac. Dłonie mi drżały.

- Co ty tutaj robisz? Jak mnie znalazłeś? - spytałam gdy znaleźliśmysię w cieniu. Odwróciłam go do siebie twarzą i zarzuciłam mu ręce na szyję. Jego ramiona oplotły moją talię. Pocałował mnie w jedno a potem kolejno w drugie oko. Najwidoczniej jeszcze płakałam.

-Blaise wczoraj do mnie zadzwonił. Wsiadłem w pierwszy samolot do Wenecji i oto jestem.

-Blaise cię tutaj sprowadził? - spytałam cieniutkim głosem. Pokiwał twierdząco głową, delikatnie dłonią gładząc moje plecy.

- Opowiedział mi wszystko. - patrzył na mnie ciepło, bez cienia złości ani napięcia. - Powiedział także co wczoraj mu wyznałaś. Chciałaś bym był obok ciebie, więc jestem. - znowu się popłakałam. Zaśmiał się i zaczął scałowywać moje łzy.

- Nie jesteś na mnie zły? - spytałam czkając. Płacz mnie wykończył.

- O co miałbym być zły? - spytał. Obejmując mnie mocno poprowadził nas do najbliższej ławki po czym posadził mnie sobie na kolanach. - Przecież to nie twoja wina, że zaatakował cię wampir, ani to, że ten frajer będzie cię uczył też. - wtuliłam się w niego, a jego ramiona natychmiast mnie otoczyły. - Jestem z ciebie dumny, że tak dobrze poradziłaś sobie z tym wampirem choć wolałbym byś nie musiała nigdy z nim walczyć. Bałem się o ciebie cały czas ale teraz gdy jestem obok, nareszcie jestem spokojny. Ze mną jesteś bezpieczna. - westchnęłam cicho. Tylko on mógł tak powiedzieć. Tylko on mnie tak rozumiał i miał takie podejście. Jak mówiłam wcześniej. Nie ma niczego lepszego od związania się ze swoim najlepszym przyjacielem, który jest za razem twoją bratnią duszą. Nic. - A co do tego palanta. - nie zwróciłam mu uwagi na wyzwiska gdyż sobie na nie zasłużył. - Wkurza mnie sam fakt, że jeszcze istnieje ale skoro nie mogę nic na to poradzić, muszę pogodzić się z tym, że będzie cię uczyć ale na samą myśl tylko skóra mi cierpnie. - Jak na zawołanie poczułam jak jego otaczające mnie ramiona twardnieją.

- Nie mogę nawet na niego spojrzeć.

- I bardzo dobrze, bo sobie na to zasłużył. - nadal był spięty. Pogładziłam go po tak bardzo kochanych przeze mnie pokrytych tatuażami ramionach. Natychmiast się rozluźnił. Pocałował mnie w czubek głowy. - Za bardzo za tobą tęskniłem. Nie było momentu, w którym bym o tobie nie myślał.

- I ja nie mogłam przestać o tobie myśleć, choć czasem przeszkadzało mi to w pisaniu. - zaśmiał się.

- Olej tego gada i bierz z tego całego doświadczenia to co najlepsze. Nie pozwól by zniszczył tobie te wakacje, na które tak ciężko pracowałaś.

- Miałam zamiar tak właśnie postąpić. - powiedziałam znowu go tym rozśmieszając. Zastanawiałam się jak na prawdę czuł się z tym, że Pierre znowu pojawił się w moim życiu. Jego słowa były łagodne jednak wiedziałam jak bardzo go nienawidził za wszystko co mi zrobił. Nienawidził go jeszcze gdy byliśmy razem. Ciszę między nami przerwało burczenie mojego brzucha. Sorel podniósł się, ciągnąc mnie za sobą i prowadząc do najbliższej restauracji. Pokręciłam głową i spojrzałam na niego z wyższością.

- Chodź.Pokażę ci gdzie można dobrze zjeść w Wenecji.

- Prowadź mała. - powiedział z uśmiechem i radosnym błyskiem w błękitnych oczach. Chwyciłam pewnie jego dużą i ciepłą dłoń i zaprowadziłam do mojej ulubionej restauracji oddalonej od nas o zaledwie 5 minut.

*   *   *

Gdy tylko weszliśmy do mojego mieszkanka Robert rzucił się na mnie przygwożdżając mnie do najbliższej ściany, zdzierając ze mnie bluzkę i rozpinając spodenki. Gdy rozpinałam jego koszulę dostrzegłam za nami ruch i zauważyłam tylko roześmianą twarz Moniki i Marco uciekających z jej pokoju i potem z mieszkania. Uciekli z domu z trzaśnięciem drzwi, co ani na chwilę nie rozproszyło Roberta, który wciągnął mnie do mojego pokoju i rzucił niemal brutalnie na łóżko. 

Gdy tylko udało nam się wyjść z łóżka, co potrwało niemal całą resztę dnia, wyszliśmy na miasto świeżo po prysznicu i oboje uśmiechnięci od ucha do ucha. Nagle cała Wenecja wydała mi się jeszcze piękniejsza. Powoli przemierzaliśmy uliczki ze splecionymi dłońmi, podziwiając miasto i zatrzymując się by pocałować się czule lub by zrobić zdjęcie temu wyjątkowo urokliwemu miejscu. W życiu nie doświadczyłam chyba czegoś równie romantycznego. Robert wynajął nawet gondolę którą przepłynęliśmy obok największych zabytków Wenecji. Gdy doszło do pocałunku pod mostem westchnień spojrzał mi głęboko w oczy i wyznał miłość tak jak jeszcze nikt tego nie zrobił po czym pocałował tak, że wiozący nas gondolą Włoch odchrząknął znacząco. Zaśmiałam się tylko łagodnie i pozwoliłam ponownie pocałować się Sorelowi, choćby po to by uprzykrzyć życie gondolierowi. Wychodząc z łódeczki Włoch jęknął coś pod nosem na temat zakochanych, po czym odepchnął się od dna i popłynął w mrok. Był środek nocy, a my nadal nie mogliśmy nacieszyć się sobą.

- Spędź u mnie dzisiejszą noc. - spojrzał na mnie z uczuciem. Zdałam sobie sprawę, że chyba nigdy nie byłam tak zakochana w całym swoim życiu. Objął moją twarz dłońmi i pocałował mnie bardzo delikatnie w usta.

- Zrobię co tylko zechcesz, kochanie. - objęci powoli wróciliśmy do mojego domu i wspięliśmy się na schody po cichu, nie chcąc budzić Moniki. Nie była jednak w domu. Zostawiła na swoich drzwiach tylko informację, że na noc została u Marco i że mam jej o nic nie pytać. Weszliśmy do mojego pokoju. Otworzyłam okno i pozwoliłam świeżemu i chłodnemu powietrzu napłynąć do pokoju wraz z blaskiem księżyca. Za sobą poczułam ruch i już po chwili otoczyły mnie mocne ramiona. Na szyi poczułam delikatne pocałunki i szept Sorela.

- Kocham cię, tak bardzo... - jego głos zamarł. Obróciłam się do niego twarzą i spojrzałam w błyszczące w mroku oczy.

- Tak, że aż czasami cię to przeraża? - pochylił się i bardzo delikatnie pocałował mnie w usta.

- Dobrze wiedzieć, że nie jestem sam. 

Zasnęłam szczelnie opleciona jego ramionami, wsłuchana w bicie jego serca i cichy szum wody za oknem. Miałam nadzieję, że może ta chwila będzie trwała wiecznie. 

----------------

 Trochę chichotałam poprawiając ten tekst. Pewnie spodziewałyście się wielkiego powrotu Pierra, a tutaj....romantyczny Robert. Powrót nastąpi. Obiecuję, że będziecie go miały. Dajcie mi się jednak jeszcze trochę nad wami poznęcać. Dostaniecie go na deser.

All the love! S.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro