Rozdział 10.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Tego wieczoru nie mogłam zasnąć. Zbyt wiele się wydarzyło bym mogła spokojnie zamknąć oczy i zapomnieć o wszystkim. Do miasta powrócił Pierre, którego uznałam za osobę zaginioną. Po próbie zaatakowania mnie przemyślał wszystko to co się wydarzyło i wrócił. Nie wiedząc czego się spodziewać. Zaryzykował i wrócił. I nadal chciał być ze mną. Jak głęboką miłością musiał mnie darzyć skoro tak bardzo gardząc sobą nadal potrafił spojrzeć mi w twarz? Może to nie ja powinnam prosić go o trochę czasu tylko on mnie? Niespokojna przewróciłam się na drugi bok. A co z Robertem? Co miałam z nim począć? Wiedziałam, że nadal mnie kocha, zwłaszcza, że przecież dopiero co mi to wyznał. Mimo, że nie robiłam niczego poza ranieniem go, on nadal chciał być obok. Pomimo tego, że go zostawiłam na wiele miesięcy samego bez żadnego wytłumaczenia, pomimo tego, że okrutnie wykorzystałam go by zdobyć antidotum dla Pierra, pomimo wszystkiego...on nadal chciał być obok mnie i mnie wspierać. Doprowadzało mnie to do szaleństwa. Nie zasługiwałam na żadnego z nich. Byłam tylko małą, zagubioną dziewczyną kompletnie nie wiedzącą co ma zrobić. Oprócz tego, że miałam kłopot z każdym z nich z osobna, to jeszcze oni razem tworzyli kolejny.

Ich odwzajemniona nienawiść. Zazdrosny Pierre, dodatkowo przez niego postrzelony, przez co prawie umarł, przez co mnie zaatakował. I Robert twierdzący, że Pierre jest dla mnie jak znak śmierci. Gdzie się nie pojawił groziło mi niebezpieczeństwo. Gdyby mogli się dogadać! Obróciłam się na plecy i spojrzałam na sufit. I jeszcze Laurent...nie miałam pojęcia dlaczego zawracam nim sobie właściwie głowę. Niezaprzeczalnie był przystojny. Ale przecież go nie znałam. Nic o nim nie wiedziałam poza tym, że ma piękne fiołkowe oczy. Na samą myśl się zarumieniłam. I ta dzisiejsza rozmowa, która musiała mieć miejsce na oczach Pierra. Wolałam nawet nie wiedzieć co on sobie o mnie pomyślał...i ta gonitwa z farbą...zakryłam swoją twarz kołdrą i jęknęłam głośno. Ale przecież to pikuś w porównaniu z tym czego dowiedziałam się wieczorem.

Wszystkie te informacje przyprawiały mnie o zawrót głowy. Jeden wampir z rodziny królewskiej, który przyczynił się do założenia miast hybryd. W dodatku przybierający trzy różne nazwiska. Jak to możliwe, że nikt jeszcze się tego nie domyślił? A może wiedziało o tym bardzo wiele osób ale nie chciało niepotrzebnie wzbudzać paniki? I jeszcze te wszystkie powiązania. Ucieczki z Europy przed „łapankami". Nie ważne jaką kartotekę chwyciłam wszystko do siebie pasowało. I na koniec te zdjęcia. Aleccio z Cesare na obrazie, na zdjęciu sprzed paru lat. Joseph z Cesare. Nie mieściło mi się to w głowie. Czy to możliwe, że wszystko było ze sobą powiązane? Gdy Aleccio mówiło wyzwoleniu Chelsea'i byłam pewna, że nie kłamał. Mówił szczerą prawdę, więc może Cesare nie był tak zły jaki się wydawał. Może rzeczywiście to był zbieg okoliczności? Ale musiał należeć do tej rodziny. MUSIAŁ. A może był tym dobrym? Chcącym pokoju między ludźmi i wampirami? Może właśnie dlatego wcielił się w trzy różne nazwiska, by nikogo więcej w to nie mieszać? To też miało dla mnie sens. Ale przecież równie dobrze mógł chcieć mieć dojście do rejestru wampirów. W tych kartotekach było wszystko. Całe życiorysy, spis umiejętności. Nic tylko brać. Zadrżałam. Zerwałam z siebie pościel i poczłapałam do łazienki by łyknąć jakiś proszek na ból głowy. Po przełknięciu tabletki spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. Nie wyglądałam dobrze. Wyglądałam wręcz żałośnie.

To wszystko przez ten płacz, zarwane noce, zadręczanie się. Moja cera była szara, a oczy pozbawione blasku. Zauważyłam też, chodź raz z niezadowoleniem, że schudłam. Nie było ze mną dobrze. Po wyjściu z łazienki spojrzałam na łóżko. I tak wiedziałam, że nie uda mi się zasnąć. Rozejrzałam się po pokoju w poszukiwaniu jakiejkolwiek rozrywki. Mój wzrok przykuł mój laptop. A gdyby poszukać tak trochę informacji w sieci? Chwilę później siedziałam w łóżku grubo opatulona kołdrą z komputerem na kolanach. Nawet niewiedziałam za co się zabrać. Otworzyłam wyszukiwarkę internetową i zamarłam. Pustka. Nie miałam pojęcia od czego zacząć. Po paru chwilach wklepałam „ Migracje ludności w latach 20 XX wieku". Po sekundzie wyskoczyły tysiące stron poświęconych tej tematyce. Weszłam w kilka pierwszych nie znajdując na nich niczego interesującego. Postanowiłam zabrać się od tego inaczej. „ 1920 rok Paryż". Wyników było o wiele mniej co uznałam za dobry znak. Weszłam od razu w grafikę. Znalazłam parę czarno-białych zdjęć kobiet i mężczyzn na tle wieży Eiffla i nic poza tym. Żadna z twarzy nie wydała mi się znajoma. W razie co postanowiłam jednak zapisać je na dysku. Gdy miałam zadać kolejne pytanie wyszukiwarce zabrzęczał mój komunikator. Było sporo po godzinie trzeciej. Zdziwiona kliknęłam na wiadomość. To był Pierre.

Od: Pierre

Wyjrzyj przez okno

Spojrzałam przez okno i ujrzałam piękny księżyc w pełni. Zapatrzyłam się na niego przez chwilę, aż usłyszałam kolejny dźwięk oznajmiający nową wiadomość.


Od: Pierre

Dlaczegonie śpisz?


Odpisałam mu natychmiast.


Od: Anaisse

Prawdopodobnie z tego samego powodu, dla którego ty teraz ze mną piszesz.


Przez długi czas nie dostałam odpowiedzi.


Od: Pierre

Dużo dzisiaj myślałem. O Tobie. O nas. O Robercie


Przypomniały mi się moje dzisiejsze wybryki i zrobiło mi się głupio. Było mu już wystarczająco ciężko beze mnie paradującej mu przed nosem z jego wrogiem i flirtującą z nieznajomym.


Od: Anaisse

Doszedłeś do jakiś konkretnych wniosków?


Od: Pierre

Nie chcę z Tobą o tym rozmawiać w ten sposób.


Nie miałam możliwości zobaczenia jego twarzy ale wiedziałam, że mnie potrzebuje. Sama teraz pragnęłam, by był blisko mnie. Tak po prostu usiadł obok nic nie mówiąc. Chciałam posłuchać co miał mi dopowiedzenia. Potrzebowałam go.


Od: Anaisse

Przyjdź do mnie.


Napisałam wiedząc, że mogę popełnić błąd. Powiedziałam mu, że potrzebuję czasu, a teraz zapraszałam go do siebie w środku nocy. Miałam nadzieję, że niczego sobie nie wyobrazi.


Od Pierre:

Nie wiem czy to dobry pomysł.


Ponownie zamarłam z palcami nad klawiaturą. Może miał rację. Miałam mieć czas na przemyślenie paru rzeczy. Na samotność. Na bycie z dala od niego. Czy aż tak się od niego uzależniłam, że nie potrafiłam już bez niego spokojnie zasnąć? Jeszcze przez paroma dniami byliśmy razem. Szczęśliwi i nierozłączni. Teraz musieliśmy od siebie odpocząć? Nie tego nie chciałam nawet przyjąć do wiadomości. Pierre był moim przyjacielem. Potrzebowałam go.


Od: Anaisse

Przyjdź. Dzisiaj potrzebuję przyjaciela, a nie chłopaka.


Od: Pierre

Skoro obiecujesz być grzeczną, przyjdę.


Uśmiechnęłam się do monitora. Powoli zamknęłam okno rozmowy gdy doszedł mnie dźwięk otwieranego cicho okna. Przymknęłam laptopa i odłożyłam go na bok. Do pokoju zgrabnie władował się Pierre z laptopem pod jedną pachą, a poduszką pod drugą. Roześmiałam się na jego widok. Miał na sobie nawet piżamę.

- Piżama party nie ma co - powiedziałam cicho i odsłoniłam dla niego prawą stronę łóżka.

- I od razu zapraszasz mnie do łóżka. No ładnie.

- Oj zamknij się już i chodź tutaj bo mi zimno - posłusznie poczłapał przez pokój i władował się do łóżka obok mnie. Podłożył sobie pod plecy poduchę i otworzył swojego laptopa. Nagle zdałam sobie sprawę z tego jak dziwna była ta cała sytuacja. Dopiero co ze sobą zerwaliśmy. Dopiero co poprosiłam go o czas na przemyślenie paru spraw. A teraz leżeliśmy razem w jednym łóżku z komputerami na kolanach. Mimowolnie się roześmiałam. - Rany ale to dziwne.

- No przecież mówiłem - spojrzał na mnie. - Spokojnie ja sam też nie wiem o co się z nami dzieje.

- To dobrze. Oboje jesteśmy w kropce - urwałam. Pierre odwrócił w moją stronę monitor swojego komputera.

- A teraz patrz i podziwiaj - pokazał mi nowy model jakiegoś samochodu.

- Kupiłeś go prawda?

- Jeszcze nie ale z pewnością zrobię to tylko gdy go wyprodukują - wywróciłam teatralnie oczami i otworzyłam swój komputer i zaczęłam przeglądać przypadkowe strony. Sama jego obecność odgoniła ode mnie połowę zmartwień. Wystarczyło, że był obok. Nic więcej.

- Po co mnie tutaj ściągnęłaś? - spytał, zamykając komputer i odstawiając go na stolik nocny.

- Po co miałeś siedzieć sam z komputerem w łóżku skoro mogłeś robić dokładnie to samo z drugą osobą? - odłożyłam swój komputer tak samo jak on i wtuliłam się w poduszki twarzą skierowaną w jego stronę. Położył się naprzeciwko mnie. - Nie jest tutaj trochę milej?

- Raczej nie. Strasznie zamulasz - roześmiałam się i przyłożyłam mu z poduszki w głowę.

- Jesteś wredny. Idę spać - odwróciłam się do niego plecami.

- Pogadaj ze mną chociaż przez chwilę - stęknęłam i odwróciłam się do niego z powrotem twarzą. Położył się naprzeciwko mnie. Nasze twarze od siebie dzieliły centymetry.

- O czym chciałeś porozmawiać?

- A ty? - ziewnęłam szeroko, zakrywając sobie usta.

- Ja byłam pierwsza - widząc, że raczej nie pociągnę długo, zaczął mówić.

- Przyglądałem się dzisiaj tobie i Robertowi - zamarłam na chwilę, lecz szybko udałam rozluźnienie.

- I ?

- Nigdy nie zwróciłem uwagi na to jak blisko ze sobą jesteście. Nigdy nie pomyślałem, że masz w nim takiego przyjaciela.

- Bo nigdy tobie o nim nie opowiadałam - przyglądał mi się w milczeniu.

- Dlaczego? Dlaczego nigdy tego nie zrobiłaś? - teraz to ja bardzo długo na niego patrzyłam w ciszy.

- Nie wiem. Chyba się bałam co możesz pomyśleć - wzruszyłam ramionami.

- Chcę wiedzieć o wszystkich, którzy są dla Ciebie ważni - Pierrowi nigdy tak nie zależało by mnie aż tak dobrze poznać. Przyzwyczaiłam się do tego, że robiliśmy to stopniowo. - Poznałaś już całą moją historię. Wiesz o mnie wszystko. Teraz tylko ty pozostałaś dla mnie zagadką - zarumieniłam się. Miał rację.

- A czego chciałbyś się dowiedzieć? W moim życiu nigdy nie działo się zbyt wiele. To od waszego przyjazdu zaczęłam tak naprawdę żyć - uśmiechnął się do mnie krzywo. Wiem o czym pomyślał.

- Opowiesz mi o tobie i o nim? - spojrzałam mu w oczy. Był całkowicie spokojny. Nie miał żadnych złych zamiarów. Po prostu chciał wysłuchać mojej historii.

- Dobrze - podłożyłam sobie pod głowę większą poduszkę. - Tak więc poznałam Roberta gdy miałam 3 lata. Pierwszy raz ujrzałam go gdy wracałam z mamą ze spaceru po parku, a on wraz z rodzicami wnosił kartony do nowo wybudowanego domu. Ben miał wtedy 5 lat. Wszyscy byli tacy szczęśliwi - urwałam na moment i powróciłam pamięcią do tego wspomnienia uśmiechając się delikatnie. - Mama natychmiast zapragnęła poznać nowych sąsiadów i po chwili rozmowy wiadome było, że się bardzo polubili. Okazało się, że Ben był ich jedynym dzieckiem, a jego matka wraz z ojcem pracowali całe dnie więc niejednokrotnie Robert zostawał na całe godziny sam w domu. Gdy się tylko o tym dowiedziałam poprosiłam mamę, by pozwoliła mi chodzić do niego i się z nim bawić. Było mi go żal. Zamiast tego to on stał się naszym stałym gościem i zamiast godzinami siedzieć w samotności stał się jednym z członków mojej rodziny i całymi dniami bawił się ze mną, Leą i Archerem. Nawet z Madlene, choć ona nigdy nie pałała do niego zbyt wielką sympatią, zresztą z wzajemnością. Podejrzewam, że to z powodu tego, że kiedyś potajemnie się w nim podkochiwała ale on nawet tego nie zauważył pochłonięty zabawami z moim bratem - zaśmiałam się. - Tylko nikomu o tym nie mów dobrze? - pokiwał przytakująco głową uśmiechając się do mnie uroczo. - I tak mijały nam lata. Razem spędzaliśmy ze sobą każdą wolną chwilę, nie było dnia by nie spotkać nas razem w parku, ogrodzie, w bibliotece...i wtedy doszło do wypadku w którym zginął ojciec Bena. On miał wtedy zaledwie 10 lat - zamilkłam na chwilę. Moje serce zalał smutek. Jego rodzina była dla mnie jak moja własna. Więc śmierć jego ojca odebrałam jak stratę bliskiej mi osoby. Zanim Pierre zdążył coś powiedzieć odchrząknęłam nieznacznie i kontynuowałam opowieść. - To był bardzo długi i mroczny czas dla nas wszystkich. Madlene nigdy się do tego nie przyznała ale tak samo jak ja kochała jego ojca. Był dla nas jak ukochany wujek. Wszyscy dotkliwe odczuliśmy jego brak. Najgorzej przyjęła tą wiadomość jednak jego matka. Wydawała się wziąć się od razu do kupy ale było inaczej. Chodziła jeszcze częściej do pracy, by wiązać koniec z końcem jako samotna matka. Sam Ben postanowił zacząć pracować jako gazeciarz. Za wszelką cenę chciał przejąć obowiązki Pana domu. Był taki dzielny. Nam wszystkim łamało się serce gdy widzieliśmy jak stara się być dorosły i wspierać matkę, która coraz głębiej popadała w depresję. W końcu matka moja i Madlene postanowiły zabrać Panią Sorel do specjalisty. Potrzebowała pomocy. Sam Ben wydawał się dawać sobie ze wszystkim radę. Wiem jednak, że przeżywał wszystko równie mocno co jego matka. Po prostu był lepszym aktorem. Robił za matkę wszystko w domu gdy ta starała się dość powoli do siebie. Pozwolisz, że przeskoczę parę lat leczenia i opowiem ci wydarzenia sprzed 2-3 lat? - Nie czekając na jego odpowiedź zbliżałam się do sedna opowieści. - O ile to możliwe zbliżyliśmy się do siebie jeszcze bardziej. Pomimo zmiany towarzystwa i odmiennych zainteresowań nadal można było nas spotkać w parku zaczepiających dozorcę niczym dzieci lub w supermarkecie wygłupiających się i biegających między regałami. Ja nigdy tego nie zauważyłam ale ludzie z otoczenia zaczęli mi mówić, że Ben jest zapatrzony we mnie jak w obrazek. Uznałam, że się ze mnie naśmiewają i nadal robiłam swoje. Miesiące mijały, a my się nie zmienialiśmy. Zaczęłam umawiać się z pierwszymi chłopakami, zawsze mogłam liczyć na dobrą radę przyjaciela i nigdy nie przyszło by mi do głowy, że może być we mnie zakochany. Zawsze był obok gdy go potrzebowałam. Zawsze mogłam na niego liczyć. Nie ważne o której godzinie do niego zadzwoniłam przybiegał do mnie, by wysłuchać mojej paplaniny. W pewnym momencie nareszcie to dostrzegłam. Jego uczucie do mnie. Zobaczyłam to w jego oczach - Odgarnęłam z oczu zagubiony kosmyk. - Bardzo mi to schlebiało. Robert zawsze uchodził za cichego i poukładanego ale wiadomo było, że ukrywał coś mrocznego głęboko w swoim sercu. To było na swój sposób pociągające. Do tego nie był brzydki. Podobał się większości dziewczyn. Lecz nigdy ich nie dostrzegał. Zaczęłam zastanawiać się co nas łączy i co czuję gdy jest obok i powoli zaczęło do mnie dochodzić, że może i ja darzę go jakimś głębszym uczuciem- ponownie ziewnęłam. - I wtedy doszło do tej feralnej imprezy u Leny. Musiałeś kiedyś o niej usłyszeć. Nadal uchodzi za legendarną.

- Wspominała mi kiedyś o niej. Mówiła nawet czego niektórzy z naszych znajomych się dopuściło. Nawet nie pamiętam dokładnie o kim opowiadała. Nie znałem wtedy jeszcze wszystkich ludzi w mieście - Nagle doszło do mnie, że przecież on kiedyś z nią był. Dawno zdążyłam o tym zapomnieć. Najeżyłam się z zazdrości. Ciekawe co czuł Pierre gdy opowiadałam mu o Benie. - Proszę opowiadaj dalej - pokiwałam przecząco głową. Patrzyliśmy na siebie długo bez słowa. - To był on prawda? To z nim po raz pierwszy się kochałaś - zamknęłam oczy. Nie chciałam widzieć jego wyrazu twarzy. Nic więcej nie powiedział. Plułam sobie w brodę, że mu to powiedziałam. Nie musiałam tego robić. Z drugiej strony kiedyś musiałam to zrobić żeby wszystko nareszcie w pełni zrozumiał. Musiał zrozumieć, że nie mogłam od tak przestać rozmawiać z Robertem. Nie mogłam zerwać z nim kontaktów. Byliśmy częścią siebie nawzajem. Byliśmy bratnimi duszami.

-----------

All the love! S.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro