Rozdział 11.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Powiedz coś - wyszeptałam i otworzyłam oczy. Leżał na plecach i patrzył w sufit. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji.

- Daj mi chwilę, dobrze? - położyłam się w tej samej pozycji co on. Po paru bardzo długich minutach nagle się odezwał. - To przez niego wtedy płakałaś na bankiecie? I to przez to przez tak długi czas go unikałaś?

- Tak - odparłam sekundę później.

- Musiał nieźle się nacierpieć - po chwili dodał. - W sumie dobrze mu tak - zdzieliłam go przez ramię.

- Nie mów tak. To była moja wina. Jestem potworem.

- Nie, potworem nie jesteś, ale okrutna to i owszem - nie to chciałam usłyszeć. Plus, że chociaż powiedział to szczerze. Fakt, że w ogóle po tym co mu powiedziałam się do mnie odezwał był dla mnie szokiem.

- Ciągle wszystkich wokół ranię. Zwłaszcza ciebie. Sam fakt, że tutaj ze mną leżysz i tego słuchasz...- odwróciłam się do niego plecami. Nagle oplotły mnie jego silne chłodne ramiona. Zadrżałam.

- Po pierwsze nikogo nie ranisz. Kolejna sprawa to taka, że sam postanowiłem tutaj przyjść, do niczego mnie nie zmuszałaś. No i ostatecznie sam poprosiłem cię o tą historię i mimo wszystko cieszę się, że teraz już wiem wszystko. Nareszcie zaczynam wszystko rozumieć - naszła mnie ochota by się w niego wtulić. Powiedzieć, że go kocham, że chcę byśmy znowu byli razem. W tym samym momencie się ode mnie odsunął i wrócił na swoje miejsce. Moje serce biło jak szalone. - Masz mi jeszcze coś do opowiedzenia?

- Nie. Myślę, że wiesz już wszystko - przed oczami przeleciała mi scena przed paru dni w której całowałam się z Benem, by uratować życie Pierra.

- To dobrze. Dziękuję - poczułam jak poczochrał moje włosy. - Dobranoc.

- Dobranoc - po mojej twarzy spływały łzy mocząc całą moją poduszkę. W moim sercu na nowo doszło do jednego wielkiego zamieszania.


Już samego rana obudziły mnie krzyki Mamy i Lei.

- Prosiłam Cię już wczoraj byś zaniosła te suknie do pralni.

- Nie mogłam. Cały dzień pomagałam w szkole.

- Nie wierzę, że 24 godziny siedziałaś tam i pomagałaś w budowie platform. Cały wieczór byłaś z Zelem.

- O co ci chodzi?! - krzyknęła wściekła. - Tutaj wcale nie chodzi o te cholerne suknie prawda?!

- Nie odzywaj się do mnie tym tonem.

- Myślałam, że go lubisz! O co ci chodzi?! - Lea dopiero się rozkręcała. Mama odpowiedziała jej coś ciszej i chwilę później doszło mnie tylko głośne trzaskanie drzwiami.

- Kłótnia z rana jak...- zaczęłam

- Dzień Dobry - obok usłyszałam obok siebie głos Pierra.

- Co ty tutaj robisz! - wrzasnęłam.

- No i pięknie. Twoja matka właśnie tutaj idzie.

- Schowaj się gdzieś - pisnęłam i schowałam się w pościeli przerażona i nadal totalnie zaskoczona. Pierre nigdy nie zostawał u mnie do następnego dnia. Zawsze ulatniał się zanim zdążyłam się obudzić. Sekundę później drzwi do pokoju otworzyły się i przede mną stanęła rozwścieczona matka.

- Widzę, że stałaś - przemaszerowała przez pokój i odsłoniła okna. Oślepiło mnie ostre słonce wlewające się do pokoju przez szyby. - Ubieraj się i leć do pralni z sukniami.

- Ale...

- Bez dyskusji - krzyknęła. Było jeszcze tak wcześnie, a ja nie miałam jeszcze siły by się zwlec z łóżka. Spojrzała na mnie ciskając we mnie gromami. Jej wzrok powędrował na stolik nocny. - Czyj to laptop? - jasna cholera.

- Pierra. Pożyczył mi go wczoraj żebym przegrała sobie pliki ze zdjęciami - wstałam natychmiast i pochwyciłam laptopa w dłonie. Mama przyglądała mi się w milczeniu jak spokojnie spakowałam go do swojej torebki i zabrałam się za ścielenie łóżka.

- Jeśli on tutaj wczoraj był...

- Mamo! - krzyknęłam oburzona i całkowicie przerażona. Chyba przemyślała to o co mnie oskarżyła bo jej twarz złagodniała.

- Przepraszam kochanie. To było głupie. Domyślam się tylko co musiałaś przejść, co nadal przechodzisz. Ta cała sytuacja musiała być dla ciebie bardzo trudna. Przepraszam, że nigdy nie odważyłam się z Tobą o tym porozmawiać - usiadła na skraju niepościelonego łóżka. - Bardzo się ostatnio od siebie oddaliłyśmy.

- Nie prawda.

- Już dawno to zauważyłam. Już nie potrafisz ze mną rozmawiać tak otwarcie jak wcześniej. To wszystko co ci się przydarzyło tak cię odmieniło - usiadłam obok niej. Czy musiałam właśnie teraz się jej zwierzać gdy wiedziałam, że Pierre ukrywa się gdzieś w tym pokoju i słyszy każde nasze słowo? Odgarnęła mi z twarzy zabłąkany kosmyk. - Widzę po tobie jak to wszystko przeżywasz. Nie musisz mi wcale o tym opowiadać. Jesteś ostatnio taka spokojna i cicha - nie było sensu jej okłamywać.

- Ostatnio bardzo dużo się wydarzyło. Nie będę kłamać. Bardzo to przeżyłam, ale już jest lepiej. Nie jest idealnie, ale jest lepiej. Nadal jest jeszcze dużo rzeczy z którymi muszę się pogodzić i przemyśleć...

- Zauważyłam, że ostatnio znowu zbliżyłaś się do Roberta. To bardzo dobry przyjaciel.

- Tak. Ale tylko PRZYJACIEL - wiedziałam jak bardzo chciała by było to coś więcej.

- Zawsze był dla ciebie taki czuły i opiekuńczy. On nigdy by cię nie zranił...-weszłam jej w słowo.

- Nawet nie próbuj kończyć tego zdania - wstałam i odsunęłam się od niej na parę kroków.

- Nie muszę tego robić, bo sama wiesz, że mam rację.

- Uwierz, że się mylisz. Nigdy go nie pokocham tak jak kocham Pierra.

- Ja chce tylko twojego dobra. Wszystko przez co przeszłaś jest jego winą.

- Mamo. Niczego nie rozumiesz.

- Doskonale rozumiem. Pierre jest bardzo dobrym i oddanym przyjacielem, lecz nie jest człowiekiem. Tego nie możesz zakwestionować. Zawsze będą rzeczy, które was poróżnią: czy to czas dany wam razem czy też jego natura. Nie jestem już tak pewna jak wcześniej czy te dwa światy powinny istnieć obok siebie.

- Do czego zmierzasz? - założyłam ręce piersi. Ze złości łzy cisnęły mi się do oczu.

- Myślę, że było by lepiej gdyś na jakiś czas zerwała z nim znajomość.

- Nie możesz mnie do tego zmusić.

- Jestem twoją matką - piorunowałyśmy się wzrokiem.

- Zabierając mi jego, stracisz równocześnie mnie.

- Uwierz. Czas leczy rany, a ja nie mam zamiaru znowu narażać Cię na niebezpieczeństwo. Nie mam zamiaru ponownie zastanawiać się każdego wieczoru czy czasem nie leżysz gdzieś na ziemi umierając w katuszach, albo czy jeszcze żyjesz. Za każdym razem gdy wychodziłaś z domu zastanawiałam się czy jeszcze cię zobaczę. W przeciągu ostatnich miesięcy twoje życie było zagrożone zbyt wiele razy. Jeśli chcesz mnie nienawidzić to proszę. Jakoś to zniosę wiedząc że dożyjesz końca dnia - wstała.

- Nigdy tobie tego nie wybaczę.

- Jakoś to zniosę - po jej policzkach popłynęły łzy. Wyszła z pokoju cicho zamykając za sobą drzwi. Usiadłam na łóżku płacząc ze złości. Nie miała prawa tego zrobić. Nie zabroni mi widywania go. Zwłaszcza po tym, jak dopiero co go odzyskałam. Usłyszałam skrzypnięcie drzwi od łazienki.

- Ona ma rację.

- Pierre, proszę.

- Wystarczająco już cię narażałem. Nie miałem prawa tutaj wracać. Co ja sobie myślałem...

- Pierre...- załkałam i wyciągnęłam w jego stronę dłoń. Podszedł do mojej torebki i wyciągnął swój komputer.

- Błagam! - szybko minął mnie i zabrał swoją poduszkę i ruszył w stronę okna. Rzuciłam się w jego kierunku ale mnie powstrzymał.

- Nadal nie rozumiesz? Nigdy nie powinniśmy być razem, poznać się, spotkać. Nie wiem dlaczego wcześniej nie zdałem sobie z tego sprawy. Ile razy masz być jeszcze na granicy śmierci bym to pojął? - od płaczu zaparło mi dech. Znowu spróbowałam go dotknąć. Odtrącił moją rękę. Zabolało.

- Przemień mnie - wyszeptałam i spojrzałam na niego błagalnie. Zamarł. - Przemień mnie, a już nigdy nie będziesz musiał martwić się o moje bezpieczeństwo. Nic już nas nie podzieli. Nic.

- Nigdy tego nie zrobię - spojrzał na mnie z bólem. - Kiedyś mi to wybaczysz. Podniósł mnie z kolan do pionu i zmusił bym na niego spojrzała. Jego twarz wyrażała tylko i wyłącznie cierpienie. Spojrzał mi w oczy i unieruchomił mi twarz bym nie mogła się mu wyrwać. Już wiedziałam co chciał zrobić. Zaczęłam się szarpać.

- Nie! - zaczęłam go kopać. Jego źrenice zmieniły się w szparki, a oczy stały niemal czarne.

- Uwierzysz, że czas leczy rany...

- Nie! - zaczęłam płakać. Łzy zamazały mi obraz.

- Pozwolisz mi odejść...

- Nie rób tego! - powiedziałam z zaciśniętych warg.

- Przestaniesz cierpieć i znajdziesz pocieszenie w miłości o wiele bardziej wartej od mojej... - mój opór zaczął słabnąć.

- Nie...- wyszeptałam.

- W końcu zapomnisz o mnie i będziesz szczęśliwa u boku człowieka, który będzie kochał cię tak jak na to zasługujesz. Zapomnisz o mnie - po jego twarzy popłynęły łzy. - Będziesz jednak zawsze wiedziała, że kochałem cię całym sobą. I że zawszę będę. Będziesz wiedziała, że tak będzie lepiej. Że zawsze tak miało być - moje ciało zwiotczało. Patrzyłam na niego zahipnotyzowana. - I kiedyś mi to wybaczysz - pogładził moją twarz. - I zapomnisz o tej rozmowie, o tym wieczorze , ostatnich dniach, o moim powrocie - złożył na moich ustach ostatni pocałunek. Delikatny i słodki jak on sam. - Zapomnij...- szepnął. Upadłam na kolana. Zakręciło mi się w głowie. Powietrze zafalowało wokół. Poczułam na policzku chłodne muśnięcie powietrza. Sekundę później straciłam przytomność.

---------------

Pamiętam jak strasznie płakałam pisząc ten rozdział. Wiem, że nie tego się spodziewałyście, ale właśnie tak chciałam by to wyglądało. Od teraz ta opowieść stanie się trochę inna. Dajcie jej jednak szansę, a zwłaszcza Robertowi, który od teraz stanie się poniekąd głównym bohaterem. 

All the love! S.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro