Rozdział 16.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Stojąc przed drzwiami Laurenta wiedziałam już co muszę zrobić. Musiałam podjąć decyzję. Koniec z uciekaniem i zabawą bez zobowiązań. Musiałam z tym skończyć. Gdyby ktoś się o tym dowiedział byłabym skończona. Nie wiedziałam czy kiedykolwiek połączę swoje życie z Robertem, wiedziałam jednak ze „związek" z Laurentem jest błędem. To miało być pożegnanie. Zapukałam do drzwi trzykrotnie. Po paru sekundach otworzył mi przystojny blondyn o fiołkowych oczach. Nadal na jego widok serce na chwilę przyspieszyło swoje bicie. Nie było to jednak ważne. Uchwycił moją dłoń bez słowa i wciągnął mnie do środka. Zdjął ze mnie kurtkę i przerzucił ją przez fotel. Zmierzył mnie od stóp do głów. Nie ubrałam się specjalnie dla niego. Jedynie wzięłam prysznic. Nic więcej. Najwidoczniej mu to wystarczyło. Położył obie dłonie na moich biodrach i przyciągnął mnie do siebie. Bez słowa zarzuciłam mu swoje ręce na szyję. Westchnął i zaczął powoli całować moją szyję. Przycisnęłam go do siebie mocniej. To miał być nasz ostatni raz. Musiałam wykorzystać to w pełni. Miało mi to wystarczyć na długi czas. Wsunął swoje obie dłonie pod moją bluzkę i bardzo powoli ją ze mnie zdjął. Odgarnął moje włosy do tyłu po czym mocno mnie pocałował. Pozwoliłam mu tego wieczora na wszystko, sama także się nie ograniczając. Był zachwycony. Potem leżeliśmy razem przez jakiś czas na łóżku. Po jakimś czasie podniosłam się z pościeli i zaczęłam się ubierać. Gdy doprowadziłam się do porządku podeszłam do łóżka od jego strony i pochyliłam się nad nim.

- Dziękuję Tobie za wszystko. - pocałowałam go łagodnie w usta.

- To pożegnanie, prawda? - kiwnęłam głową. Wzruszył ramionami. - Szkoda. Dobrze było nam razem.

- Wiem. - Odgarnął mi włosy z twarzy.

- Jesteś pewna że tego właśnie chcesz?

- Tak. - przyjrzał mi się uważnie.

- Jeśli tak....to w porządku. - uśmiechnęłam się do niego szczęśliwa. Był niewiarygodny. Bałam się, że uwolnienie się od niego będzie trudniejsze. Był idealny do tej roli. - Wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć? - roześmiałam się serdecznie.

- Wiem. - dałam mu lekkiego kuksańca w bok. - Wybacz, że tak to wyszło....

- Nie kończ. To nie ma sensu. Przecież nie wszyscy muszą być ze sobą. Czasem brakuje nam czegoś innego i ..... dlatego właśnie znaleźliśmy siebie. Było wspaniale. Dziękuję. - pokiwałam głową.

- Zawsze możesz do mnie wpaść pogadać. To nie tak, że zerwiemy kontakty.

- Wiem. - zmierzyliśmy się wzrokiem. Po raz ostatni pocałowałam go bardzo delikatnie i słodko. Odwzajemnił pocałunek. Nie obracając się za siebie opuściłam pokój, dom, ulicę. Wracając do domu popłakałam się. Cała ta sytuacja była chora. Smutna. Pogmatwana. Liczyłam tylko na to, że będzie szczęśliwy i że nigdy nie będzie żałował spędzonego ze mną czasu. Zachował się lepiej niż mogłam to sobie wymarzyć. Nie zasługiwałam na tak dobre traktowanie. Nie po tym jak się ostatnio zachowywałam. Nie po tym jak innych traktowałam. Zaczęłam biec. Biegnąc czułam się jakbym zostawiała problemy za sobą. Jakby w przez tych parę chwil nie mogły mnie dosięgnąć. Byłam nietykalna tak długo jak biegłam. Biegałam tak długo aż zabrakło mi tchu a ciało drżało z wycieńczenia. Niemalże zatoczyłam się do domu i ostatkami sił zmusiłam się do umycia się. Sen przyszedł w momencie, w którym moja twarz dotknęła poduszki.

Kolejne tygodnie mijały bardzo szybko. Dnie zapełnione były po brzegi zajęciami, czasem spędzonym ze znajomymi i przygotowaniami do wyjazdu. Każde popołudnie spędzałam w bibliotece chcąc nadal dowiedzieć się jak najwięcej na temat wampirzej rodziny i naszego miasta, jednak od dłuższego czasu nie napotkałam na nic nowego ani ciekawego. W ramach lektury pochłaniałam książki niczym rasowy mól książkowy i spędzałam bardzo wiele czasu z Robertem. Może nawet zbyt wiele. Jak zawsze wyszłam z biblioteki jako ostatnia i zamknęłam je na klucz upewniając się, że kod bezpieczeństwa został włączony. Gdy tylko się odwróciłam zauważyłam, że w cieniu, oparty o pień drzewa stoi Robert.

- Znowu,aż tak bardzo ci się nudziło, że postanowiłeś po mnie przyjść? - spytałam, odgarniając włosy z oczu. Ruszył w moim kierunku uśmiechając się nonszalancko. Ostatnio sytuacja między nami była bardzo skomplikowana. Bywały dni w których zachowywaliśmy się wobec siebie bardzo ostrożnie by kolejnego przytulać się, iść ze splecionymi dłońmi rozmawiając o wszystkim i niczym. Nie wiedziałam, jaki dzień czeka mnie dzisiaj. Nie widziałam go cały poranek i nawet zdążyłam się już za nim trochę stęsknić co mnie trochę zmartwiło. Nie powinnam przywiązywać się tak do ludzi. Przecież już kiedyś bardzo z tego powodu ucierpiałam. prawda? Jego sylwetka poruszała się powoli w moim kierunku. Cały ubrany był w czerń. Był bez okularów. Poruszyłam się niespokojnie i wyszłam mu na przeciw chcąc ruszyć w drogę powrotną do domu by uniknąć problemu jakim mogłoby okazać przywitanie się z nim.

- Akurat wracałem z ratusza więc postanowiłem po ciebie wpaść.

- I jak było? - ruszyłam przed siebie opatulając się swetrem by zablokować moje dłonie od prawdopodobnego ich chwycenia. Zrównał się ze mną i ruszyliśmy powoli przed siebie.

- Jak zawsze niezbyt ciekawie. Rutynowe spotkanie. Omawianie paru spraw igłównie to formalne smęty których nienawidzę. - wzruszył ramionami. - a jak było w bibliotece?

-Tak jak zawsze. książki, książki, książki.

- Skoro to takie nudne to po co to robisz? - żeby nie spędzać z tobą aż tyle czasu, pomyślałam.

- A kto powiedział, że to jest nudne. Szczerze jesteś ostatnią osobą, po której spodziewałabym się tych słów.

- Ał.To zabolało. - powiedział łapiąc się za serce, w dość zabawnie dramatyczny sposób. Klepnęlam go w ramie śmiejąc się. - I jeszcze mnie do tego bijesz. Czuję się maltretowany.

Mimowolnie zmierzyłam jego sylwetkę wzrokiem. Gdy tylko wyczułam, że odwraca wzrok w moją stronę zaczęłam poprawiać swój sweter. Zwróciłam uwagę na klucze wystające z jego kieszeni. A co jeśli wśród nich znajduje się jeden do archiwów? Z drugiej strony po co miałby je mieć ciągle przy sobie? Z drugiej strony dopiero co wrócił z ratusza.

- Wiele osób było z tobą na tym spotkaniu? - wzruszył ramionami.

- Tak.

- Łowcy, broniący miasta czy raczej urzędnicy i burmistrz? - słowa popłynęły z moich ust zanim zdążyłam się powstrzymać. Robert spojrzał na mnie podejrzliwie.

- Dlaczego pytasz?

- Po prostu jestem ciekawa. Zawsze chciałam wziąć w czymś takim udział i zobaczyć jak to jest, ale nikt nigdy nie chciał mnie ze sobą zabrać. - chyba zaczynał mi wierzyć.

- Spotkanie jest także jutro. Jeśli chcesz możesz się ze mną zabrać. Jest jednak jeden warunek.

- Jaki? - spytałam w ożywieniem. To była może jedyna okazja by dostaćsię do archiwów niezauważona.

- Musisz siedzieć cicho i trzymać się blisko mnie. - uśmiechnęłam się do niego szelmowsko.

- Masz to jak w banku.

- A co dokładnie ? Trzymanie się blisko mnie czy siedzenie cicho? - westchnęłam zrezygnowana.

- Oba. Zbliżaliśmy się właśnie do mojego domu, a ja nadal nie miałam pojęcia jak dostać się do archiwum. Musiałam zdobyć te klucze. Musiałam. - Zostawiłam wczoraj w u ciebie moją bluzę.

- Przyniosę ją tobie jutro.

- Ale ja chciałam ją jutro na siebie rano założyć.

Obróciliśmy się na pięcie i poszliśmy w stronę jego domu. Przeszliśmy przez ogród i weszliśmy do środka jak zawsze od strony kuchni.

-To my mamo! - krzyknął Sorel, po czym dał mi znak bym usiadła a sam udał się w głąb domu. Myślałam gorączkowo nad tym jak dostać się do jego rzeczy. A co jeśli klucze są w jego pokoju? Miałam tylko jedną szansę i musiałam ją wykorzystać nieważne za jaką cenę. Weszłam do salonu w którym nie zastałam nikogo po czym jak szalona pobiegłam po schodach na górę i gdy już miałam otworzyć drzwi od pokoju Sorela jak na złość pojawił się on na korytarzu ze swoją mamą. Był tak zajęty rozmową, że nie zdążył mnie jeszcze zauważyć. Jego mama za to spojrzała na mnie zdziwiona.

Przyłożyłam palec do ust prosząc ją by nic nie mówiła po czym wślizgnęłam się do jego pokoju mając nadzieję, że zrozumiała mój gest. Zapaliłam światło po czym rzuciłam się w kierunkujego biurka. Pokój był zabałaganiony. Niepościelone łóżko stało na samym środku, a w okół niego walały się pomięte ubrania. Na ścianach wisiały plakaty z naszymi ulubionymi plakatami. Półki niemalże uginały się od książek. Na ścianie wisiały zdjęcia i parę moich prac, które zdążyłam podarować mu w trakcie kilku ostatnich lat. Pośpiesznie przeszukałam blat biurka po czym zaczęłam otwierać szuflady. Nic. Spojrzałam pośpiesznie na drzwi po czym podeszłam do spodni leżących na podłodze. Sprawdziłam kieszenie. Nadal nic. To samo zrobiłam z kolejnymi spodniami. Zaczęłam panikować. W każdej chwili Sorel mógł wejść, a ja nadal nie miałam ani kluczy ani dobrego wytłumaczenia mojej obecności w jego pokoju. Zerknęłam na fotel. Zauważyłam jego czarną skórzaną kurtkę. Moja ostania szansa. Pobiegłam przez pokój po czym szybko przeszukałam kieszenie. Moje serce na sekundę zamarło. W mojej dłoni poczułam trzy klucze i kartę. Wyciągnęłam dłoń przed siebie i ujrzałam identyfikator Bena wraz z kluczami z ratusza. Niemalże skakałam z radości. W tym momencie usłyszałam dźwięk przekręcanej klamki.

- Mogę spytać co robisz w moim pokoju? - odwróciłam się do niego powoli twarzą. Klucze i identyfikator nieprzyjemnie chłodziły skórę mojego dekoltu. Moja twarz nie wyrażała chyba nic ponad czyste zdziwienie. Nie wiedziałam co mam powiedzieć. Odwróciłam się do niego plecami i spojrzałam na obraz przede mną. Mój rysunek przedstawiający jego ukochane miasto. Nowy Jork. Usłyszałam dźwięk zamykanych drzwi. Moje serce biło jak szalone. Sekundę później poczułam dłonie na moich ramionach delikatnie zjeżdżające wzdłuż moich rąk. To wszystko wyglądało tak dziwnie. Nie miałam pojęcia co mam zrobić ani nie byłam w stanie przewidzieć reakcji Sorela. Nagle jego dłonie znalazły się ma moich biodrach i sprawnie odwróciły mnie do siebie twarzą. Dzieliły nas od siebie jedynie centymetry. Zaschło mi w ustach. Bicie mojego serca dudniło mi w uszach. Moje policzki płonęły. Poczułam mocniejszy nacisk dłoni na biodrach. Zadrżałam. Poczułam jego oddech na skórze twarzy gdy powiedział cicho, odrobinę zachrypniętym głosem:

- Co tutaj robisz? - nie odpowiedziałam. Gdybym skłamała natychmiast by o tym wiedział. Nie miałam także żadnego realnego wytłumaczenia. Nie mogłam mu powiedzieć prawdy. Zostałam zapędzona w kozi róg. - Spójrz na mnie. - niechętnie podniosłam na niego wzrok. Był tak blisko. Od jego ciała biło gorąco. Gorąco którego łaknęłam, od którego broniłam się od tak dawna. Poczułam znajomą woń perfum, mydła i jego ciała. Przez moje ciało przebiegł dreszcz podniecenia. Jego t-shirt idealnie podkreślał jego wyrzeźbione ciało. Jego jabłko Adama poruszyło się gdy przełknął ślinę. Na brodzie i policzkach można było już dojrzeć odrastający zarost. Jego oczy badały moje uważnie. Wydawał się być taki opanowany. Tylko jego oczy zdradzały co tak na prawdę działo się w jego duszy. Walczył z sobą, miałam wrażenie, że przez moment zobaczyłam w nich dziwny, chłodny błysk jednak nie dane mi było długo nad tym rozmyślać.

Jednym krótkim pchnięciem, przyparł mnie do szafy i pocałował z takim uczuciem, że miałam wrażenie, że gdyby tak mocno mnie nie obejmował jak nic runęłabym na ziemię. Zaskoczona jego gwałtownością zamarłam na ułamek sekundy. Nie musiałam jednak dłużej czekać na reakcję mojego ciała. Zarzuciłam swoje ramiona na jego szyję i przyciągnęłam go do siebie jeszcze bliżej, o ile było to w ogóle możliwe. Nasze ciała przylegały do siebie na całej swojej długości a my zatraciliśmy się w tym pocałunku całkowicie. Jego napięty z podniecenia tors, gorąco jego ciała doprowadzały mnie do szaleństwa. Wszystkie te momenty, w których pragnienie by go dotknąć, pocałować, kochać się z nim wróciły do mnie. Każdy moment, w którym płonęłam i walczyłam z sobą, w którym się opierałam nie miały dla mnie już znaczenia. Był tylko on, jego usta, dłonie błądzące po moim ciele, tak desperacko przyciskające mnie do siebie i do szafy. Całował mnie tak jakby czekał na to tak długo jak ja. Jakby miał to być ostatni pocałunek w jego życiu. W każdym ruchu jego ust wyczuwałam tą samą frustrację i pragnienie, którą i ja w sobie zduszałam. Moje dłonie zjechały po jego torsie, wyczuwając dokładnie każdy napięty mięsień jego brzucha aż dotarły do granicy spodni. Odpięłam guzik i rozporek w ułamek sekundy. Jęknęłam gardłowo gdy przygryzł zębami moją dolną wargę. Płonęłam z pożądania. Niemal się nim dławiłam. Jego gorąca dłoń wślizgnęła się zręcznie pod moją bluzę. Drugą dłonią z moich pośladków przeniósł na moje udo. Oplotłam jego biodra swoimi nogami i pozwoliłam by ponownie przypadł mnie do szafy. Drżałam. Przez spodnie dokładnie czułam jego podniecenie. I nagle dotarło do mnie, że nie możemy tego zrobić. Nie teraz. Nie gdy w staniku ukrywały się dowody zbrodni. Gdyby tylko je zobaczył uznałby, że zrobiłam to wszystko tylko po to by zdobyć potrzebne mi przedmioty. Jego dłoń niczym powolna tortura brnęła do góry gdy ja wiłam się pod każdym jego najmniejszym dotykiem. Jego napierające na mnie biodra powodowały fale rokoszy przelewające się przez moje ciało. Nienawidziłam się za to. Za to, że musiałam to przerwać.

Powstrzymałam jego dłoń, która znajdowała się już o milimetry od moich piersi po czym ku jego zaskoczeniu obróciłam nas tak, że to on został przyparty do szafy. Wydał z siebie gardłowy pomruk, a moje serce zadrżało. Poraz ostatni zachłannie zatonęłam w jego ustach pozwalając pocałować się głęboko, namiętnie, niemalże brutalnie. Oderwałam się od niego prawie mdlejąc od braku tchu. Nie pozwolił mi się oddalić. Przysnął moje biodra do swoich i ukrył twarz w moich włosach. Oboje dyszeliśmy. W gardle czułam nieprzyjemną gulę. Płonące w moich żyłach pożądanie było jak trucizna. Zadawało mi niemal fizyczny ból. Rozległo się głośne pukanie do drzwi. Nawet nie drgnęliśmy. Walczyłam o każdy oddech. Każda sekunda w jego objęciach. Jego biodra przyciśnięte do moich. Jego dłonie na moich pośladkach. Jego oddech na mojej szyi. Pukanie się powtórzyło i gdy tylko usłyszałam skrzypnięcie drzwi odskoczyłam od Sorela odpychając go od siebie dłońmi. Jego klatka piersiowa unosiła i opadała ciężko. Mięśnie wydawały się być ze stali. Mama Sorela spojrzała na nas zmieszana. Jej wzrok powędrował ode mnie ku Sorelowi nadal opartemu o szafę. Nie spojrzałam na niego, nie potrafiłam. Wybiegłam z pokoju i niczym błyskawica zbiegłam po schodach. Zmusiłam swój głos do wydania z siebie piskliwego pożegnania po czym wybiegłam w ciemność. Biegłam przed siebie jakby od tego miało zależeć całe moje życie. Klucze i identyfikator boleśnie wpijały się w moją skórę. Wydawało mi się, że całe moje ciało płonie, a razem z nim przez moją głowę przewijały się obrazy. Sorel otwierający drzwi, jego piękna twarz, potargane włosy, błękitne oczy. Jego dłonie na moich ramionach, biodrach, piersiach, pośladkach. Jego usta. Miękkie, stanowcze, posyłające moją samokontrolę do diabła.

Zorientowałam się, że instynktownie pobiegłam do parku. Stanęłam twarzą w twarz z fontanną. W parku panowały egipskie ciemności. Podeszłam do brzegu fontanny i oblałam płonącą twarz lodowatą wodą. Robiłam to tak długo dopóki się nie uspokoiłam. Woda zmoczyła całą górę mojej koszulki. Wyciągnęłam ze stanika klucze i kartę niemalże z nienawiścią. Gdyby nie one...cisnęłam je do torby po czym ukryłam twarz w dłoniach i westchnęłam głęboko. W mojej głowie panował jeden wielki mętlik.

--------

Well....

All the love! S.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro