Rozdział 19.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- To nie tak, że tobie nie ufam ale uważam, że powinnaś po prostu uważać. - powiedziała moja mama podając tacie sałatki ziemniaczanej.

- Przecież uważam. Cały czas. Nie masz powodów do niepokoju. - powiedziałam zirytowana.

- Włosi bywają czasem bardzo natarczywi. - powiedział Ben siedzący u mojego boku. Poczułam jego dłoń na udzie. Powoli zaczął podjeżdżać opuszkami palców do góry.

- Natarczywi powiadasz? - powiedziałam posyłając mu ostrzegawcze spojrzenie. To trwało już od dłuższego czasu. Oboje podpuszczaliśmy się co jakiś czas to proponując coś, dotykając się w sposób w jaki z pewnością nie powinni robić tego przyjaciele. Byliśmy beznadziejni. Wiedziałam, że była to tylko forma zabawy, sprawdzenia drugiej osoby jednak zaczęłam zastanawiać się kiedy przerodzi się to w coś poważnego. Odtrąciłam jego dłoń po czym spokojnie zaczęłam nakładać na swój talerz porcję grillowanych warzyw. Przy stole zebrała się cała moja rodzina, przyjaciele i najbliżsi przyjaciele rodziców. To miał być mój ostatni tydzień w mieście przed wyjazdem. Moje walizki były już prawie zapełnione, rzeczy kupione a wszystkie formalności już od dawna załatwione.

- Proszę się nic nie martwić - powiedział z uśmiechem Blaise. - Przy mnie żaden Włoch się za nią nie obejrzy. - roześmiałam się w kieliszek z winem, gdy mój ojciec nadal nieprzyzwyczajony do prostolinijności mojego przyjaciela upuścił sztućce z brzdękiem na talerz. Jego twarz płonęła. Blaise spojrzał na mnie rozbawiony. Puściłam mu perskie oko i pochyliłam w jego stronę lampkę wina. Dwa tygodnie wcześniej dowiedziałam się, że Blaise nie chcąc zostać sam postanowił dołączyć do mnie i do Nicolasa, który po długim namawianiu rodziców przekonał ich by pozwolili mu także pojechać do Wenecji w ramach jednego z elitarnych kursów rysunku. 

Trochę mu zazdrościłam jednak przecież i ja miałam tam spędzić wyśmienicie czas wśród pisarskich sław, utalentowanych młodych ludzi w otoczeniu tego pięknego miasta. Mieliśmy jechać we trójkę. Nie mogłam wyobrazić sobie bardziej udanych wakacji. Moi najlepsi przyjaciele, przy których zawsze dobrze się bawiłam, nie musiałam niczego udawać, mogłam być sobą. Moje serce zalała fala szczęścia. Spojrzałam kątem oka na resztę moich przyjaciół. Dzisiaj mój salon pękał w szwach. Na szczycie stołu siedział ojciec a u jego boku moja mama. Obok nich zasiedli nasi najbliżsi sąsiedzi i przyjaciele rodziców włącznie z rodziną Marcelieu. Resztę gości stanowili moi znajomi ze szkoły i z miasta. Po całym domu roznosiły się wesołe okrzyki radości i drobne kłótnie pomiędzy gośćmi. Byłam szczęśliwa. Od dawna tak dobrze nie czułam się w swojej skórze, w otaczającej mnie sytuacji. Na dobre powróciłam do dawnej siebie i nie miałam za żadne skarby wrócić do wcześniejszego stanu. Chwytałam się niczym tonący tych szczęśliwych chwil, roześmianych twarzy, miłości, która mnie otaczała. Wiedziałam, że bardzo będę tęskniła za domem i znajomymi ale na szczęście ich część miałam zabrać ze sobą. Jeden z półmisków się zwolnił więc postanowiłam donieść brakującej potrawy. 

Podniosłam się lekko z miejsca i lawirując między gośćmi i ich krzesłami udałam się do kuchni. Chłodna podłoga mile chłodziła moje stopy. Już dawno temu poddałam się i dorzuciłam wysokie obcasy. Parę kosmyków uwolniło się z mojego koka i łaskotało moją twarz. Na sobie miałam czerwoną sukienkę kupioną mi wcześniej przez mamę na tą okazję. Była piękna, z delikatnego i chłodnego materiału. Odsłaniała plecy przód sukienki pozostawiając skromnym. W kuchni panował bałagan. Półmiski pełne jedzenia stały wszędzie. Odłożyłam pustą miskę do zmywarki schylając się poczułam chłodne opuszki palców delikatnie muskające moją nagą skórę pleców. Zamknęłam zmywarkę, a silne ramiona przyciągnęły mnie do siebie i moje plecy przywarły do umięśnionego torsu. Poczułam przyjemną fakturę materiału koszuli, guziki delikatnie wpijały się w moje ciało. Spojrzałam w dół i ujrzałam znane mi już przedramiona ozdobione tatuażami, błękitna koszula podwinięta była do 3/4 długości rękawa. Moje dłonie delikatnie zaczęły pieścić skórę przedramion mojego przyjaciela. Schował swoją twarz z moich włosach i delikatnie pocałował moją szyję tuż pod uchem. To wszystko było takie niewłaściwe. Im data mojego wyjazdu była coraz bliższa tym Robert stawał się coraz pewniejszy siebie. Wiedziałam, że w sposób nieunikniony zbliżał się moment w którym musiałam z nim o tym porozmawiać. Na poważnie. To wszystko wydawało się takie niewłaściwe i takie właściwe za razem. Westchnęłam cicho gdy pocałunkami zjechał na moje nagie ramię. Uwielbiałam gdy to robił. Uwielbiałam jego bliskość.

- Ben...- zaczęłam jednak ten pokiwał tylko przecząco głową. Nie chciał rozmawiać. Oderwałam się od niego i odwróciłam się do niego twarzą. Jego dłoń odruchowo znalazła się na mojej talii. Było to takie naturalne z jego strony. Drugą dłonią odgarnął z mojej twarzy zagubiony kosmyk włosów. Jego błękitna koszula idealnie podkreślała kolor jego oczu i pięknie opinała się na jego wysportowanej sylwetce. Przez materiał nadal można było dostrzec tatuaże zdobiące jego klatkę piersiową, ramiona. Nigdy go o nie nie pytałam. Wiedziałam, że powiązane były z jego pracą. Kontrast między jego spokojnym, czasem szorstkim charakterem zarezerwowanym dla typowych szkolnych kujonów, a jego wyglądem wydawał mi się czasem wręcz komiczny. Patrząc na niego nie można było już go zlekceważyć. Z dnia na dzień wydawał mi się coraz piękniejszy. Kochałam go, jednak nie wiedziałam do końca czy jest to tylko i wyłącznie miłość zarezerwowana dla przyjaciół czy było w tym coś więcej. Może byłoby mi łatwiej się nad tym zastanowić gdyby ciągle nie starałby się mnie dotykać. Pragnienia mojego własnego ciała mnie rozpraszały. Byłam zagubiona. Nasze spojrzenia się spotkały. Jego oczy błyszczały i emanowały tylko i wyłącznie ciepłem. Moje serce zaczeło topnieć. To niego będzie mi najbardziej brakowało we Włoszech, pomyślałam. Już za nim tęskniłam choć jeszcze przecież nie wyjechałam. Stanęłam na palach i wtuliłam się w niego, mocno oplatając go ramionami.

- Będę za tobą tęsknić. - wydusiłam stłumionym głosem. Mocno mnie do siebie przytulił. Miałam wrażenie, że połamie mi żebra jednak nawet nie pisnęłam słowem.

- Nie wyobrażasz sobie nawet jak bardzo ja będę tęsknił za tobą. - przycisnął swoją twarz do czubka mojej głowy. We włosach poczułam jego chłodny oddech. Łzy stanęły mi w oczach. Ciszę w kuchni przerwało głośne kaszlnięcie.

- Wybaczcie, że przerywam wam w tak intymnej chwili ale na stole zabrakło ziemniaków. - oderwałam się prawie z bólem do Roberta i szybko otarłam łzy z twarzy.

- Są tutaj. - podałam Lenie odpowiedni półmisek po czym chwyciłam ten który i ja powinnam donieść na stół. Ben nadal stał do mnie tyłem.

- Sorel weź ten z gyrosem dobrze? Jest po twojej prawej. - powiedziałam spokojnie po czym opuściłam kuchnię. Mimo smutku jaki odczuwałam przed chwilą, uśmiechnęłam się gdy weszłam do salonu. Zanim zdążyłam położyć miskę na stół, Archer porwał ją z moich dłoni. Uśmiechnęłam się mimowolnie do mojego brata. Tak dawno go nie widziałam. Zasiadłam do stołu i pozwoliłam się włączyć do rozmowy prowadzonej przez Zela z moją siostrę. Po jakimś czasie poczułam delikatny uścisk na mojej dłoni pod stołem. Posłałam Sorelowi ciepły uśmiech i uścisnęłam jego dłoń mocniej. Mieliśmy splecione dłonie przez cały czas.

* * *

Patrzyłam tępo na stos papierów na moim łóżku. Dokumenty z archiwum były wszędzie. Przeczytałam je tyle razy. Dowiedziałam się tylu nowych rzeczy jednak, żadna z nich w jakiś dziwny sposób nie chciała do siebie pasować jakby ktoś powyrywał co drugą stronę w książce. Pomachałam zrezygnowana głową. Tak bardzo chciałam znaleźć powiązanie Pana Marcelieu z założycielem naszego miasta, jednak nie udało mi się znaleźć ani jednego faktu, który byłby ważny. Po zdjęciu które znalazłam w archiwum w bibliotece byłam pewna, że w archiwum ratusza znajdę wszystko co tylko sobie wymarzę. Nie znalazłam nic. Nic poza rozlewem krwi, okrucieństwami i niezliczoną ilością zbrodni. Otrząsnęłam się z obrzydzeniem. Od bardzo dawna nie potrafiłam spojrzeć na ojca Chada i Chelsei w ten sam sposób. Wydawało mi się nawet że i on odnosił się do mnie z chłodnym dystansem. Pamiętam jeszcze jak kilka miesięcy temu rozmawialiśmy serdecznie w jego salonie. Wzdrygnęłam się na samą myśl. Był zły i miałam wrażenie, że aż do samego szpiku kości. Co jest w tym wszystkim najgorsze jest fakt, iż wydawało mi się, że dostrzegałam to tylko i wyłącznie ja. Inni wydawali się nim tylko i wyłącznie oczarowani. Gdyby tylko wiedzieli.... Spakowałam uważnie dokumenty w teczki i schowałam je do torby, tej samej którą miałam w ratuszu.  Włożyłam ją w drugą torbę. Wolałam nie ryzykować mimo, iż moje działania nie zostały w ogóle zauważone. 

Wychodząc z domu zarzuciłam na ramiona cienki sweter po czym udałam się spokojnym krokiem w stronę centrum miasta. Zasiadłam przy stoliku wychodzącym na ogródek i zamówiłam dla siebie deser lodowy i czekałam. Już po paru minutach dostrzegałam jak przez rząd stolików w moją stronę przedzierał się Charles. Także i on się zmienił. Wydoroślał. Dziwne byłotak obserwować jak wszyscy dorastają. Gdy nareszcie dotarł do mnie, podniosłam się i pocałowałam go na powitanie w policzek. Jego twarz przyjemnie się zarumieniła. Zapomniałam jak na niego działam. Roześmiałam się serdecznie na widok jego miny i poprosiłam mijającą nas kelnerkę o to samo dla przyjaciela. Podziękował mi po czym zapadł się w wygodny fotel pełen poduszek.

- Przepraszam cię za spóźnienie. Mama chciała bym przed wyjściem coś dla niej zrobił. - ponownie zarumienił się. Chciał wyjść na niezależnego mężczyznę, a już w pierwszym zdaniu wspomniał o swojej mamie. Był uroczy.

- Spokojnie. Nie nudziłam się. - Włożyłam do ust sporą łyżeczkę lodów i tylko się mu przyglądałam. Jego wzrok taksował moją sylwetkę. Gdy zauważył, że go na tym przyłapałam odwrócił szybko wzrok i zaczął rozglądać się po sali. Wydawał mi się taki dziecinny i dorosły za razem.

- Dlaczego chciałaś się ze mną spotkać?

- Bo dawno się nie widzieliśmy. - po chwili dodałam. - bo za parę dni wyjeżdżam i chciałabym się z tobą przed tym pożegnać. Oraz...-zaczęłam grzebać w torbie i położyłam na stole czarną torbę. - by pokazać ci to i poprosić byś to dla mnie przechował dopóki nie wrócę. - spojrzał na mnie zaciekawiony po czym chwycił ciężką torbę i otworzył ją i zajrzał do środka. Chciał zawartość wyłożyć na stół ale po chwili się zreflektował i schował teczkę do środka. Jego mina wyrażała jedno wielkie zdziwienie pomieszane z przerażeniem.

- Iss...-wydusił z siebie przerażony - skąd to masz. - podniósł na mnie wzrok. Uśmiechnęłam się do niego szeroko. - O mój Boże. O mój Boże.... - Zamknął teczkę i odłożył ją na stół.

- Nie wierzę, że to zrobiłaś. - nadal strach widoczny był w jego oczach.

- Zrobiłam i teraz chciałabym byś i ty to przeczytał i schował gdzieś tak by nikt tego nie znalazł. Ja sama nie mogę tego zatrzymać. Kto wie czy czasem podczas mojej nieobecności rodzice nie będą grzebać w moich rzeczach. Gdyby znalazł to mój ojciec....

- A co jeśli znajdą to u mnie?

- Niema takiej opcji. Nikt nie wie nawet, że te dokumenty zniknęły. Nawet jeśli jakimś sposobem dowiedzieliby się o tym nigdy by nas z tym nie powiązali. Nigdy. Jesteś bezpieczny. - nadal patrzył na mnie pełen wątpliwości.

- Nie chcesz tego przeczytać? Nie jesteś ciekawy co znajduje się w środku. - zaczął się łamać. - Słuchaj przeczytasz to. Schowasz to w swoim pokoju wśród innych papierów. Nigdy nikt tegonie znajdzie. Ja jak wrócę zabiorę to od ciebie i odniosę na miejsce. Obiecuję. W razie co wszystko będzie na mnie i powiem, że podrzuciłam to do ciebie i że ty nic o tym nie wiedziałeś. Umowa stoi? - wyciągnęłam w jego stronę dłoń. Po chwili niepewnie uścisnął ją na znak zawarcia umowy i położył sobie teczkę na kolanach. Kelnerka położyła zamówienie przed Charlesem po czym zniknęła zawołana przez innego klienta.

- Ale teraz lepiej opowiedz mi co mnie ominęło w bibliotece i jak tam najnowsza część komiksu o którym mi opowiadałeś ostatnim razem... - jego mina się rozpromieniła i fala słów popłynęła z jego ust. Uśmiechałam się łagodnie i uważnie słuchałam opowiadania kolegi tak odległych od przyziemnych problemów z którymi męczyłam się na co dzień.

Wracając do domu przez park mój telefon rozdzwonił się na całego. Odebrałam go zmęczonym głosem. Dzwoniła Chelsea namawiając mnie na wspólne ogromne zakupy. Zgodziłam się chętnie wiedząc, że muszę uzupełnić swoją garderobę przed wyjazdem o parę letnich i bardzo przewiewnych ubrań. Mieliśmy jechać dużą grupą. Czekał mnie kolejny dzień pełen wrażeń. Idąc spokojnie ulubionym parkiem popijając chłodny napój ze słomki ujrzałam znaną mi sylwetkę przy fontannie. Obok mnie przebiegły koleżanki ze szkoły. Pomachałam im i wolnym krokiem udałam się w stronę fontanny. Po drodze udało mi się zakupić nowe barwione napoje pełne lodu. Wieczór był bardzo ciepły. W powietrzu dało się wyczuć oddech nadchodzącego parnego lata. Podeszłam cicho do brzegu fontanny i usiadłam na jej brzegu. Moja torebka opadła z cichym szelestem obok mnie na trawnik. Podałam ulubiony niebieski napój totalnie zawładniętymi własnymi myślami przyjacielowi. Spojrzał na napój po czym powoli podniósł na mnie wzrok. Pociągnął łyk ze słomki i uśmiechnął się krzywo.

- Znowu kupiłaś mi nie ten napój co trzeba. - westchnęłam zrezygnowana po czym zanurzyłam nogi w lodowatej wodzie. Wyjęłam mu z dłoni niebieski kruszony lód i wręczyłam mu swój czerwony. Zapadła pomiędzy nami cisza. Otaczał nas tłum przechodniów, szum fontanny zraszającej nasze spocone ciała chłodną bryzą. Poczułam, że Ben się mi przygląda. Obróciłam swoją twarz w jego stronę i spojrzałam mu w oczy. Jego wzrok powoli taksował każdy fragment mojej twarzy tak jakby starał się nauczyć się jej na pamięć. Jego spojrzenie spoczęło na moich ustach.

- Coś nie tak? - potarłam je dłonią.

- Nie.Zapomniałem, że ten napój farbuje. - uśmiechnęłam się do niego zadziornie.

- Teraz już wiem dlaczego tak bardzo go nie lubisz.

- Tego nie powiedziałem.

- Ależ tak. - przysunęłam się do niego bliżej. Nasze ramiona stykały się teraz na całej ich długości. - Robert? - ponownie odwrócił twarz w moją stronę. Odstawiłam swój napój na bok po czym kładąc mu chłodną dłoń na karku po prostu go pocałowałam. Jego usta były aksamitnie gładkie, miękkie i chłodne od kruszonego lodu. Smakował truskawkami. Pocałunek był krótki i bardzo delikatny. Gdy odsuwałam się od niego jego oddech był urywany. Pochwycił za nadgarstek dłoń, którą cofałam z jego karku i położył ją sobie na sercu. Pod opuszkami palców czułam szybkie i mocne bicie jego serca. Nakrył moją dłoń swoją i oparł swoje czoło o moje. Zamknęłam oczy. Słyszałam tylko szum wody i jego oddech na swojej twarzy. Moje serce biło równo mocno co jego. Kochałam go. Mimo, iż nie wierzyłam w to, że mogę jeszcze kiedyś kogoś obdarzyć podobnym uczuciem. Mimo, iż byłam pewna że nigdy więcej nie będę do tego zdolna.

- Kocham cię. - szepnął. - Kocham cię tak bardzo, iż zadaje mi to niemal fizyczny ból. - zacisnęłam mocniej powieki. Czułam pod nimi palące łzy.

- Ja też cię kocham. - poczułam nieznaczny ruch jego ciała. Zadrżał. Jego serce podwójnie przyspieszyło swoje bicie. Na twarzy poczułam jego dłonie. Otworzyłam oczy i ujrzałam samą siebie w odbiciu jego własnych. - Kocham cię - powiedziałam jeszcze raz chcąc się upewnić, że dotarły do niego moje słowa za pierwszym razem. Chciałam powtórzyć to po raz trzeci jakbym sama nie mogła do końca uwierzyć w to co powiedziałam ale nie zdążyłam. Ponownie mnie pocałował i to tak iż poczułam, że cały mój świat zadrżał w posadach. Jego ramiona oplotły mnie i uniosły ze sobą do góry. Moje ramiona odruchowo oplotły jego szyję. Staliśmy teraz w fontannie. A on całował mnie tak jakby od tego zależało całe jego życie. Po mojej twarzy spływały łzy radości. Zachłysnęłam się własnym szczęściem. Do moich uszu doszły okrzyki radości i gwizdy mijanych nas osób. Zaśmiałam się po czym wtuliłam się w zagłębienie szyi Bena. Także się śmiał. Usłyszeliśmy krzyki naszych znajomych byśmy znaleźli sobie pokój. 

Zaśmiałam się ponownie. Ben odsunął się ode mnie i z twarzą ukazującą pełnię szczęścia i miłości pociągnął mnie w stronę brzegu fontanny stanął na trawniku po czym kładąc mi dłonie na biodrach poniósł mnie i pomógł i mi z niej wyjść. Nasze splecione dłonie płonęły gdy wracaliśmy do domu. Bez słowa przeszliśmy cichy ogród i weszliśmy do domu Bena. Cały dom zatopiony był w ciemności. Na blacie po środku kuchni położyłam swoją torebkę i idąc za Benem weszliśmy do salonu. Dom był pusty, byliśmy sami. Przy schodach Robert pocałował mnie, przypierając mnie do barierki schodów. Tym razem pocałunek był inny. Mocny, głęboki i pełen namiętności. Wiernie oddałam mu go i z nogami oplecionymi wokół jego talii pozwoliłam zanieść się do jego sypialni. Drzwi otworzył jedną ręką nie przestając mnie całować. Cała płonęłam z pragnienia. Chwilę potem pod sobą poczułam gładkość i chłód prześcieradła. Łóżko stęknęło cicho pod naszym ciężarem. Przesunęłam się w głąb niego rozpinając cienki sweterek. Chwilę później nade mną zawisł Ben. Oddychał ciężko. Przyciągnęłam go do siebie stanowczo zmuszając go by się na mnie położył. Jego dłonie swobodnie błądziły po moich nagich już ramionach, po moim brzuchu, piersiach. Podniosłam się do góry gdy ściągnął ze mnie bluzkę i ponownie przylgnął do mnie swoim twardym i rozpalonym torsem całym ozdobionym tatuażami. Były piękne. Nie mogłam jednak się im przyjrzeć gdyż jego dłonie powoli zaczęły brnąć w górę moich ud. Pocałował mnie mocno i oderwał się ode mnie i odsunął na tyle by ujrzeć moją twarz. Jego oczy płonęły od pragnienia. Jego usta były napuchnięte od pocałunków.

- Jesteś pewna? - jego głos był zachrypnięty. Uważnie obserwował moją twarz i spojrzał mi uważnie w oczy.

- Tak. Pragnę tego. - powiedziałam cicho, po czym sama pokierowałam jego dłonie w górę moich ud. Nie musiałam mówić nic więcej. Pocałunkami z moich ust zjechał na moją szyję a następnie na piersi. Byłam w niebie. Zatraciłam się intensywnych doznaniach i oddałam się całkowicie mężczyźnie którego kochałam.

***

Zacisnęłam mocniej oczy gdy poczułam jasność panującą w pokoju. Na plecach czułam spokojny oddech i falowanie piersi Bena. Uśmiechnęłam się szeroko po czym bardzo powoli nie chcąc go obudzić obróciłam się do niego twarzą. Wyglądał tak spokojnie gdy spał. Jego włosy skandalicznie poczochrane zakrywały jego czoło i opadały na oczy. Odgarnęłam włosy z jego twarzy, a jego ramiona mocniej mnie do niego przytuliły. Zaczęłam wodzić delikatnie palcem po jego nagich ramionach i piersi badając dokładnie strukturę jego pokrytej tatuażami skóry. Wczoraj widziałam ich zarys jednak dopiero w dzień zobaczyłam je w pełnej okazałości. Wzory wiły się po jego klatce piersiowej aż do jego splotu słonecznego. Nigdy wcześniej nie widziałam czegoś takiego. Wyglądały bardzo delikatnie choć za razem wydawała się emanować z nich nieznana mi wcześniej siła, stanowczość i moc. Z jednej strony tatuaż niczym plącze przeszło na jego prawe ramię aż do nadgarstka. Nadal delikatnie gładziłam jego skórę gdy z jego gardła wydobył się bardzo przyjemny pomruk. Przycisnęłam swoje usta do jego serca, a potem do jego ust. W ułamku sekundy znalazł się nade mną gdy ja nadal zaskoczona zostałam przyparta jego ciałem do materaca. Zaśmiałam się wesoło i odgarnęłam jego włosy z oczu. Posłał mi jeden ze swoich najpiękniejszych uśmiechów.

- Możesz zawsze budzić mnie w ten sposób. - oplotłam jego szyję ramionami i pozwoliłam się słodko pocałować.

- Postaram się to zapamiętać. - zaśmiałam się ponownie gdyż zaczął całować moją szyję dekolt i zaczął przesuwać się w stronę mojego brzucha. Moje ciało ponownie rozpalił płomień. Ostatnia noc była fantastyczna. A ja pragnęłam więcej. Gdy Robert pocałunkami znalazł się w dole mojego brzucha jego telefon rozdzwonił się jak szalony. Nie przestawał mnie całować, a jawiłam się pod jego dotykiem.

- Ben...-wydusiłam z siebie. - odbierz. to może być ważne.

- teraz?- spojrzał na mnie z wysokości mojego brzucha z błyskiem w oku. Przełknęłam napływającą do moich ust ślinę. Pokiwałam twierdząco głową. Jeśli teraz nie przerwie wątpię żebyśmy kiedykolwiek wyszyli z jego łóżka. - Nie sądzę. - moje ciało z rozkoszy wygięło się w łuk. Moje dłonie bezwiednie zacisnęły się na prześcieradle. Dyszałam. Dotyk Sorela doprowadzał mnie do szaleństwa. Zawisł nade mną, a ja jęknęłam z rozkoszy w jego usta. Ponowił swoje ruchy, a ja nie mogłam zrobić nic by powstrzymać nadchodzący orgazm. Kontynuował swoje ruchy powoli niczym powolne tortury, a ja eksplodowałam z rozkoszy. Jego usta odnalazły moje, a ja rozpadłam się na drobne kawałeczki zabierając go ze sobą. Telefon ponownie zadzwonił. Pocałował mnie mocno po czym już z uspokojonym oddechem, choć nadal błyszczący od potu sięgnął po telefon.

- Tak?- jego głos byt tak niski, że mimowolnie zadrżałam. Podniosłam się z łóżka po czym oplotłam go od tyłu ramionami. Całowałam jego plecy i gładziłam dłońmi jego ramiona i mięśnie pięknie rysujące się pod ich skórą. Drżał od mojego dotyku, a ja czułam dziwne zadowolenie z tego jak jego ciało na nie reaguje. Rozłączył się i rzucił telefon na łóżko. Odwrócił się do mnie rozbawiony. - Nie mówiłaś, że za godzinę idziemy na zakupy. - zatrzepotałam rzęsami zdezorientowana po czym po chwili przypomniała mi się wczorajsza rozmowa z Chelseą.

- Wypadło mi to z głowy. Wiesz...- Pocałowałam go w szyję. - miałam inne rzeczy na głowie. - zaśmiał się i przyparł mnie ponownie do materaca i pocałował długo i namiętnie po czym zerwał się i ruszył w stronę łazienki. - Jeśli się pospieszymy to zdążymy pójść jeszcze do ciebie żebyś się przebrała. - kiwnęłam głową ze zrozumieniem po czym niechętnie zwlokłam się z łóżka. Ubrałam się szybko po czym zeszłam na dół do swojej torebki. Zdążyłam odpowiedzieć na parę wiadomości gdy do kuchni wszedł świeżo umyty Ben, w świeżo upranych ubraniach. Ich zapach czułam po drugiej stronie pomieszczenia. Podeszłam do niego i pocałowałam go. Odgarnął z oczu wilgotne jeszcze włosy po czym pociągnął mnie w stronę wyjścia.

- Szkoda, że nie możemy dzisiaj zostać cały dzień u mnie.

- Ja też żałuję. - powiedziałam chwytając jego czekającą już na moją dłoń, dłoń. Szybko przeszliśmy dystans dzielący nasze domy po czym wtargnęliśmy do mojego. Już od progu Mama zagadała Sorela, a ja pognałam do góry się umyć i przebrać. To był chyba najszybszy prysznic mojego życia. Narzuciłam na siebie zwiewną błękitną sukienkę, założyłam zamszowe sandałki na obcasie, drobną biżuterię i wilgotne włosy zaplotłam w luźny kłos. Kończyłam delikatny makijaż gdy z dołu dobiegło mnie wołanie Chelei. Szybko dokończyłam malować usta, porwałam swoją torebkę i zbiegłam po schodach. Madlene z Chadem i Chelseą rozmawiali z moją mamą i Benem. Ten ostatni podniósł na mnie wzrok i uśmiechnął się tak pięknie iż w jego policzkach ukazały się urocze dołeczki. Dołączyłam do nich, a mama wręczyła mi przenośny kubek z kawą. Wychodząc z domu na tali poczułam dłoń Bena i jego szept, że pięknie wyglądam. Zarumieniłam się i splotłam razem nasze dłonie. Wszystko co działo się między nami wydawało się takie naturalne. Bałam się trochę reakcji przyjaciół jednak wyczuwałam, iż od dłuższego czasu wiedzieli o wszystkim jednak o niczym nie wspominali. Tak też było dzisiaj. Przytulaliśmy się, szliśmy za rękę i wydawało mi się, że na nikim nie zrobiło to wrażenia. Na nikim oprócz Chelsei, która raz posłała nam palące spojrzenie chyba myśląc, że go nie dostrzegłam. Wiedziałam co sobie myślała. Wiedziałam o kim pomyślała, a moje serce przeszyło ból o którym już tak dawno zapomniałam. Mocniej ścisnęłam dłoń Bena. Spojrzał na mnie badawczo z pytaniem wymalowanym na twarzy. Uśmiechnęłam się do niego jedynie i pocałowałam w policzek. Pod koniec zakupów Chad nie wytrzymał i spytał patrząc na mnie i Bena.

- A więc wy już tak wreszcie oficjalnie? - uśmiechnęłam się do niego a Ben się roześmiał.

- Tak, myślę, że to już wreszcie oficjalne. - spojrzał na mnie jakby szukając potwierdzenia. Natychmiast znalazł je w moim spojrzeniu.

- Nareszcie! - Blaise i Nicolas podnieśli ręce w owalnym geście. Równocześnie. Wszyscy zaczęli się śmiać. To nie był pierwszy raz gdy to się zdarzyło. - Już myślałem, że będę musiał z wami poważnie porozmawiać.

- Spokojnie. Wszystko już załatwione. - powiedział Robert.

- Cyrografy podpisane i tak dalej. - dodałam czym ponownie rozbawiłam całe towarzystwo. Ben spojrzał na mnie z politowaniem.

- Cyrografy? - jego dłoń ścisnęła moją mocniej. Jego oczy ściemniały. Moje ciało przebiegł dreszcz podniecenia. - Kiedy podpisałem swój? - przyciągnął mnie do siebie.

- W nocy. Gdy byłeś rozproszony czymś innym... - powiedziałam cicho, a on pochylił się i pocałował mnie śmiejąc się w moje usta. Ruszyliśmy przed siebie.

- Wszystko słyszałem. - szepnął mijający nas Blaise i puścił do nas oczko. Spłonęłam rumieńcem i posłałam mu karcące spojrzenie. Obładowani torbami z zakupami wróciliśmy do miasteczka w wyśmienitych humorach. Mama Sorela miała być nieobecna przez cały tydzień w z powodu wizyty w SPA, którą Ben zafundował mamie w ramach prezentu urodzinowego. 

Już na progu ojciec zaprosił go do nas na wczesną kolację przygarniając go do siebie i prowadząc do salonu. Posłałam mu przepraszające spojrzenie po czym udałam siędo swojego pokoju. Torby z zakupami rzuciłam na łóżko, chwilę później i ja się na nie rzuciłam obolała i zmęczona. Ze stóp zrzuciłam sandałki i rozpuściłam już dawno suche włosy. Miałam wrażenie, że cały świat wiruje. Byłam taka zagubiona w tym wszystkim co się wydarzyło. Jeszcze wczoraj o tej godzinie miałam spotkać się z Charlesem, a teraz nagle byłam w związku z najlepszym przyjacielem, z którym spędziłam upojną noc i poranek. Za niecałe 5 dni miałam wyjechać. Nie mogłam wybrać do tego wszystkiego gorszego momentu. Z dołu dobiegło mnie wołanie siostry na kolację. Podniosłam się ociężale z łóżka po czym weszłam do łazienki i umyłam sobie twarz. Włosy związałam w luźny kok na środku głowy po czym powoli zeszłam na dół. Byłam taka zmęczona i za razem taka ożywiona. Kolacja przebiegła jak zawsze w miłej atmosferze pełnej śmiesznych anegdotek i krótkich opowieści z minionego dnia. 

Zauważyłam spojrzenie które mama posłała mi i Robertowi. Już dawno temu pytała mnie o nas. Wtedy jednak potrafiłam jej tylko powiedzieć, że jesteśmy tylko przyjaciółmi. Tym razem było inaczej. Nie łączyła nas tylko sama przyjaźń i to było piękne. Wszyscy zaczęli znosić brudne naczynia do kuchni po czym udali się w sobie tylko znane strony. Powoli wkładałam brudne naczynia do zmywarki kucając gdy usłyszałam zbliżające się kroki ojca i Sorela. Weszli do kuchni i odłożyli naczynia na stół nie przerywając rozmowy. Najwidoczniej nie zauważyli mojej obecności. Byłam idealnie ukryta za blatem kuchennym. 

-----------

Rozdział bardzo długi i bardzo intensywny. Dajcie znać jak wam się podobał.

All the love! S.




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro