Rozdział 32.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Szliśmy przed siebie w ciszy, idąc przez labirynt korytarzy czasem tak wąskich, iż musieliśmy przez nie przechodzić bokiem. Nie wiedziałam gdzie mnie prowadził ani dlaczego, ale nie miałam śmiałości o to spytać. Nie po tym jak uratował mnie tego wieczora. Nie po tym co się teraz między nami działo, czego sama nawet nie umiałam nazwać. Pierwsza przerwałam ciszę gdy po raz kolejny przechodziliśmy przez mały mostek. Otaczała nas ciemność. Nie wszystkie ulice Wenecji były oświetlone. Ta zaś była spowita mgłą. Na sam jej widok miałam za razem ochotę chwycić za szkicownik i wiać gdzie pieprz rośnie.

- Przepraszam za to do czego cię zmusiłam dzisiaj wieczorem. - zmusiłam się by na niego spojrzeć. Jego szczęka wydawała się wyciosana z kamienia. Był wściekły. Gdy na mnie spojrzał jego oczy były czarne jak noc.

- Zachowałaś się jak skończona idiotka. - powiedział opryskliwie. Skuliłam się w sobie. Pamiętałam go takiego. Bardzo dawno dawno temu. Jeszcze zanim go kochałam. Nienawidził mnie. I poczułam się jakby czas cofnął się o długie miesiące.

- Chyba sobie na to zasłużyłam - powiedziałam. Przystanął i spojrzał na mnie znad wachlarza rzęs. Jego wyraz twarzy złagodniał. Wyciągnął w moją stronę dłoń, jednak po chwili ją cofnął jakby sobie coś przypomniał. Nienawidziłam tego czym byliśmy dla siebie teraz. Dzieliła nas tafla szkła, którą sami stworzyliśmy. Gryzłam się we wnętrze swojego policzka by nie krzyknąć. Patrzeliśmy na siebie zdecydowanie zbyt długą chwilę. Pierre zdał sobie z tego sprawę w tym samym momencie co ja. Potrząsną głową jakby odpędzając od siebie myśli po czym skazał na coś w ciemności czego ja nie potrafiłam zobaczyć.

- Tam jest bezpieczne miejsce. Poczekaj przez chwilę tutaj. Muszę pójść po jakąś łódkę. - po czym rozmył się w powietrzu zostawiając mnie całkowicie samą w totalnej ciemności. Bałam się i nawet tego nie ukrywałam. Rozglądałam się nerwowo spodziewając się ataku. Pod sobą usłyszałam chlupot wody i krzyknęłam cicho ze strachu. Pod mostkiem przepływała mała łódeczka z Pierrem na pokładzie. - Skacz. Złapię cię. - spojrzałam na niego jak na wariata. - przejdź na drugą stronę barierki i skocz. Szybko, bo nie mamy czasu. - zrobiłam co mi kazał choć ani trochę się mi to nie podobało.

Skoczyłam w ciemność ufając, iż mnie złapie. Tak też się stało. Szybko odstawił mnie na ławeczkę dając mi znak bym usiadła i wiosłując cicho popłynęliśmy w ciemność. Gdy zaczęłam zastanawiać się ile to jeszcze potrwa zatrzymał się przy wnęce w jednym z budynków i wysiadł z łódki, po czym pomógł mi także zejść na ląd. Wnęka była dość duża, by móc swobodnie w niej stanąć. Usiadłam po turecku na zimnym i wilgotnym kamieniu. Trzęsłam się z zimna i rozcierałam sobie ramiona rytmicznie dłońmi. Pierre jak na zawołanie ściągnął z siebie ciepłą kurtkę i zarzucił mi ją na ramiona po czym oddalił się ode mnie na tyle na ile mógł i oparł się o mur wnęki tak by móc obserwować kanał. Byliśmy całkowicie odizolowani od ulic. Atak mógł nastąpić teraz jedynie ze strony wody, co było niemal niemożliwe. Z Pierrem u boku pierwszy raz tego wieczora poczułam się bezpiecznie. Ciężko mi było się do tego przyznać, zwłaszcza owinięta w jego przepojoną jego zapachem kurtkę. Odsunęłam od siebie myśli o Robercie. Dziś w nocy nie mogłam sobie pozwolić na rozmyślanie nad tym czy spodobałaby mu się ta sytuacja czy nie. Odpowiedź była przecież oczywista. Panowała między nami cisza od długich minut. Patrzyłam na niego i czekałam aż to on rozpocznie rozmowę. Był cały ubrany na czarno. Jego blada, piękna i tak bardzo dobrze znana mi twarz patrzyła w dal zamyślona. Odruchowo przeczesał błyszczące w nikłym świetle włosy do tyłu po czym poznałam, że był zdenerwowany.

- Pierre...- powiedziałam cicho, patrząc przed siebie. - Dlaczego Blaise tak bardzo naciskał bym z tobą porozmawiała? Co masz mi dopowiedzenia? - spytałam, splatając ze sobą swoje palce. Czekałam. Jego melodyjny głos przerwał ciszę. Mówił cicho i bardzo starannie dobierał słowa.

- Jest tyle rzeczy, o których powinienem tobie powiedzieć, ale nie chcę tego robić. - w jego głosie czuć było niemal rozpacz. Spojrzałam na niego uważnie. Nadal patrzył w dal nie chcąc oglądać mojej twarzy. - Jeśli to zrobię...- powiedział i spojrzał mi w oczy. Nawet w takim mroku wiedziałam w nich smutek i napięcie. - ...nic już dla ciebie nie będzie takie jak wcześniej. Ale nie mogę już dłużej z tym zwlekać. Zwłaszcza, że jesteś już po rozmowie z Blaisem. Czy powiedział wszystko ze swojej strony? - spytał.

- Chyba tak. Urwał rozmowę mówiąc, że pora bym z tobą porozmawiała. - pokiwał ze zrozumieniem głową. To był znak, że opowieść Blaisa się skończyła. Nadszedł czas na Pierra.

- Znasz historię mojego życia, Anaisse. - powiedział cicho. Moje imię wymówił z niezwykłą czułością. - Nie powiedziałem tobie jednak wszystkiego.

-Domyślam się. - powiedziałam i mimochodem splotłam ręce na piersi w geście obronnym. Obojga rozluźnił trochę ten gest, przypominający początek tak wielu kłótni, które odbyliśmy w przeszłości.

- Gdy jeszcze mieszkałem w Bella Clairiere wiedziałem kim jest Joseph i z kim pracuje. Dowiedziałem się o tym wiele lat zanim do nich wróciłem. Potem w mieście pojawił się Blaise i odnalazł mnie i powiedział o tym co wie. Zdziwił mnie jego gest, ale wiedziałem, że był bezinteresowny, dlatego też postanowiłem mu zaufać. Powiedział mi wiele rzeczy, o których już wiedziałem, ale dodał coś co mnie absolutnie zaskoczyło. Dodał ostatni kawałek do mojej układanki. Opowiedział mi w skrócie jak doszło do tego, że został przemieniony. Nie miałem pojęcia, że Joseph ma moc. I to był ten ostatni tak bardzo brakujący mi element. Wiedziałem, że pracuje dla rodziny, ale nie wiedziałem dlaczego. Jaki miał w tym cel i po co chcieliby czegoś od niego. Od tamtego momentu już wiedziałem. - urwał. - Nasza rodzina już nie wydawała mi się taka nadzwyczajna gdy dowiedziałem się o jego umiejętnościach. Czy to nie oczywiste, że ktoś taki jak on otoczył się takimi talentami? Byliśmy jego kartą przetargową w razie problemów. Mógł dzięki nam odkupić swoje życie, a nawet wolność. Wystarczyło nas im wskazać. Właśnie dlatego wróciłem do nich Anaisse. Po to by ich ratować. Nie wiedziałem tylko wtedy jak bardzo było to ważne. Ja sam wystarczam jako karta przetargowa. Mając mnie nie będą chcieli reszty. - zamilkł. Patrzyłam na niego. Czułam ból w klatce piersiowej. Ile jeszcze będzie mi dane patrzeć jak jedna osoba poświęca się dla innych? Jak on po raz tysięczny poświęca się dla innych tylko z powodu talentu, którym został obdarzony? Przecież nie miał na niego wpływu do jasnej cholery. - Zacząłem myśleć o tym jak mnie ocalił i jak bardzo było to fałszywe. O tym jak zawsze to on najdłużej namawiał mnie bym nie odchodził. Byłem dla niego tak bardzo cenny. Potem jednak dotarły do mnie moje emocje. - patrzył mi w oczy szukając w nich wsparcia dla siebie samego. - Był moim stwórcą i ojcem, którego nigdy tak na prawdę nie miałem. Pomagał mi gdy nikt inny się na to nie zgadzał. Ratował mi życie więcej razy, niż potrafię to zliczyć. Jest kłamcą Isse. Ale nas kocha. Wiem to. - przerwałam mu.

- Wiem, że chcesz w to wierzyć Pierre ale... - przerwał mi.

- Nie muszę w to wierzyć. Jest to prawdą - odchrząknął i kontynuował swój wywód. -Mówiłem, że współpracowałem z Blaisem i że razem szukamy jego stwórcy. Właśnie dlatego tutaj jestem. Przyrzekam nie chciałem ci się narzucać. - patrzyłam na swoje dłonie. - Byłem mu winien ogromną przysługę i cały czas próbuję ją spłacić. Dał mi nawet warunki, które muszę spełnić. - głos uwiązł mu w gardle. Podniosłam na niego wzrok i odruchowo wstałam. Zrobiłam krok w jego stronę. Podniósł dłoń by mnie powstrzymać. Posłuchałam go. - Po tym co teraz powiem, znienawidzisz mnie na zawsze Anaisse. Ale proszę nie rób tego wobec Blaisa. Zrobił to dla ciebie. Kocha cię choć sam jeszcze tego nie wie. - nastała długa pauza. Oparłam się o drugą ścianę wnęki. Teraz dzieliło nas od siebie zaledwie kilka metrów.

Najgorszym w tym wszystkim było to, że ja już go nienawidziłam. Uwielbiałam. I nienawidziłam ponownie. Tęskniłam za nim i nie chciałam równocześnie już na niego patrzeć. A to co mi mówił...było złowieszcze. Znacie ten moment, w którym możecie podjąć decyzję i powstrzymać nadchodzącą katastrofę? Ja tego nie zrobiłam. Wiedziałam, nie, czułam po kościach, że to co mi powie kompletnie zmieni jego osobę w moich oczach. O ile to było jeszcze możliwe.

- Powiedz. - jego oczy napotkały moje.

- To miało miejsce po tym jak cię zaatakowałem. - urwał i jakby zmuszając się kontynuował. - Uciekłem na kilka dni. Odnalazła mnie twoja siostra wraz z Zelem. Powróciłem dzień po nich i odnalazłem cię na ceremonii miss miasta. Dołączyłem do ciebie w tańcu. Po rozmowie z jurorami uciekłaś do domu Blaisa gdzie znalazłem cię następnego dnia. Prosiłem byś mi wybaczyła. Zrobiłaś to jednak nie obiecałaś powrotu do wcześniejszego stanu. Byłaś obok ale za razem tak daleko. Bałaś się mnie. Nie wiedziałem tylko czy bałaś się mnie jako wampira czy tego jak bardzo potrafiłem cię zranić. Śledziłem cię i nagle dostrzegłem coś. - Pierre mówił bardzo szybko nie dając mi nawet chwili na przerwanie mu. Z każdym jego słowem coraz bardziej bolała mnie głowa, a serce niebezpiecznie kołatało w mojej piersi. Coś we mnie chciało pęknąć ale coś innego, zupełnie mi nieznanego, to powstrzymywało. - Ktoś cię śledził. Niemal cały czas. Myślałem, że to kolejny wampir, który chce się na tobie zemścić z mojego powodu, ale to było coś innego. Zaciągnąłem go za granice miasta i zmusiłem do mówienia. Okazało się, że śledził cię dla mojego ojca. Totalnie zbiło mnie to z tropu. Niemal torturowałem tego wampira zanim przełamał się i powiedział mi prawdę. - Pierre zrobił krok w moją stronę. Chciałam się cofnąć ale nie miałam jak. - Joseph odkrył coś w tobie. Coś potężnego. - zakryłam twarz dłońmi. To było zbyt wiele. Zbyt wiele jak na jedną osobę i zdecydowanie za dużo jak na jedną noc. Usłyszałam, że stawił jeszcze jeden uważny krok w moją stronę. Był zbyt blisko.

- Odsuń się! - jęknęłam. - Nie zbliżaj się do mnie! - spojrzałam na niego pragnąc w tym momencie by cierpiał równie mocno co ja. - Zostawiłeś mnie! Zostawiłeś mnie jak zużytą zabawkę! I powiedz mi dlaczego ja tego nawet nie pamiętam! - krzyczałam. Jego twarz była wykrzywiona bólem. - Dlaczego nie pamiętam niczego z tego co mi opowiadasz?! Dlaczego?! - nie miałam pojęcia czy zaraz zemdleję ze złości czy przytłoczenia. Kontynuował coraz bardziej zdenerwowany.

- Gdy tylko się tego dowiedziałem udałem się w stronę domu, by powiedzieć Josephowi, że wiem o wszystkim i że oddam się dobrowolnie rodzinie w zamian za to, że zostawi cię w spokoju. Problem tkwił w tym, że w drodze zgarnęli mnie strażnicy miasta z nakazem opuszczenia miasta pod groźbą śmierci. Zaatakowałem człowieka co łamało główną zasadę Bella Clairiere. Musiałem opuścić miasto. Natychmiast. Powiedziałem im, że tylko zabiorę najważniejsze rzeczy i do wschodu słońca opuszczę bez problemów miasto raz na zawsze. Chciałem z tobą porozmawiać. Pożegnać się. I wtedy poprosiłaś mnie bym przyszedł do ciebie. Nie mogłaś spać. Udałem normalność i zjawiłem się w twoim pokoju jak już robiłem to tyle razy i położyłem się obok ciebie w łóżku. - Pierre mimo moich oporów znalazł się obok mnie i pochwycił moją twarz w swoje dłonie i zmusił bym patrzyła mu w oczy. Robiłam to choć łzy, które powstrzymywałam zacierały mi cały obraz. Nienawidziłam go w tej chwili. Jego dotyk mnie parzył. - Rozmawialiśmy niemal całą noc. Opowiedziałaś mi o sobie i Robercie i wtedy zakwitła we mnie nowa myśl. Wiedziałem, że mogę ocalić ci życie i sprawić, że nie będziesz aż tak bardzo cierpiała. Wiedziałem, że znajdziesz wsparcie i może nawet miłość w Robercie, jeśli mu tylko na to pozwolisz. Zasnąłem w twoich objęciach i obudziłem się zaraz po wschodzie słońca. Już mnie szukano. Miałem jedynie kilka chwil. Obudziłaś się gdy twoja mama weszła do pokoju. Schowałem się w łazience. Wiedziała o wszystkim i chyba próbowała cię ostrzec. Zakazała ci się ze mną widywać. Wpadłaś w szał. Wyszła z twojego pokoju chcąc dla ciebie najlepiej. - zaczął gładzić moją twarz opuszkami palców. Widziałam łzy w jego oczach. Cierpiał. Każde słowo sprawiało mu ból. - Wykorzystałem sytuację by wprowadzić mój plan w życie i powiedziałem, że twoja matka ma rację. Że jestem dla ciebie zagrożeniem i że przeze mnie zbyt wiele narażałaś swoje życie. Oboje wiemy, że było to prawdą. - po mojej twarzy popłynęły łzy. - Przeze mnie zauważył cię mój ojciec, a przez niego wszystko potoczyło się niczym spadające klocki domino. Powiedziałem ci to wszystko i zmusiłem cię do zapomnienia. - mocniej chwycił moją twarz swoimi dłońmi i otarł moje ciągle spływające łzy. Byłam na granicy omdlenia. Jego oczy wwiercały się w moje. Usłyszałam jak mówił bym sobie przypomniała i nagle w mojej głowie niczym film zaczęły odtwarzać się wszystkie momenty, o których istnieniu nie wiedziałam. Albo przynajmniej zapomniałam.

Wymazał wszystko. Dni sportu, bal, pobyt u Blaisa, naszą noc. Każdy dowód jego obecności.

Wszystko od mojego omdlenia po jego ataku aż do jego uroku. Moje wcześniejsze wspomnienia były połowiczne, zmazane i w kawałkach. Teraz czułam się jakby ktoś zlitował się nade mną i przetarł brudną szybę. Stałam absolutnie sparaliżowana w jego ramionach i zamknęłam oczy pozwalając wspomnieniom przewijać się przez moją głowę. Widziałam każdą scenę, w której brał udział. Widziałam każdy jego gest i błysk oczu. Fala odczuwanych przeze mnie wtedy uczuć mnie przytłoczyła. Strach. Smutek. Zdrada. I wtedy w moje głowie pojawiła się jego twarz w chwili jego pożegnania.

Mój cichy szept zawisł między nami. Zaczęłam recytować jego ostatnie słowa.

- Uwierzysz, że czas leczy rany...Pozwolisz mi odejść...Przestaniesz cierpieć i znajdziesz pocieszenie w miłości o wiele więcej wartej od mojej własnej...W końcu zapomnisz o mnie i będziesz szczęśliwa u boku człowieka, który będzie kochał cię tak jak na to zasługujesz. Zapomnisz o mnie. Będziesz jednak zawsze wiedziała, że kochałem cię całym sobą. I, że zawszę będę. Będziesz wiedziała, że tak będzie lepiej. Że zawsze tak miało być. I kiedyś mi to wybaczysz. Zapomnisz o tej rozmowie, o tym wieczorze ,ostatnich dniach, o moim powrocie. Zapomnij... - otworzyłam oczy i spojrzałam na niego. - Od samego początku chciałeś bym była z Robertem.

- Tak.- poczułam jego oddech na swojej twarzy. Był pogrążony w całkowitej rozpaczy.

- Mimo, że mnie kochałeś.

- Tak. Mimo, że nadal cię kocham. - odsunął się ode mnie, a ja poczułam jakby ktoś wyrwał z mojego wnętrza kawałek serca. Musiałam oprzeć się o ścianę, by się nie przewrócić.

- I widziałeś nas tutaj. Mówiłeś, że wiesz gdzie mieszkam.

- Tak. Śledziłem cię każdego dnia od kiedy tutaj przyjechałaś. - widział wszystko. Słyszał o czym rozmawialiśmy. Słyszał każde moje słowo na jego temat. Na temat tego jak bardzo mnie nie obchodzi. Narodziły się na nowo we mnie uczucia, które zabiłam tak dawno temu. Nie wiedziałam kim już jestem ani czego chce. Chciałam jedynie zrozumieć. Dlaczego. Dlaczego to wszystko zrobił?

- Po co to robiłeś?

- Bo rodzina, o której mówimy ma tutaj swoją siedzibę. Przynajmniej jedną z wielu. Obserwują cię. Chciałem byś była bezpieczna.

- Joseph im o mnie powiedział?

- Nie. Zainteresowałaś ich z powodu Blaisa. - odparł coraz bardziej się ode mnie odsuwając. Obnażył się przede mną i był teraz całkowicie bezbronny. Powiedział mi całą prawdę i czekał na moją rekcję. Mogłam go zniszczyć jednym słowem. I zastanawiałam się, czy było to tym czego pragnęłam. Mimo, że za to wszystko do czego doprowadził miałam prawo go nienawidzić, moje ciało paraliżowało zupełnie inne uczucie. Zrobił to wszystko. Każdy czyn tylko i wyłącznie z jednego powodu. Miłości. Oddania. Dla swojej rodziny. Przyjaciół. Dla mnie. Głównie dla mnie.

- Jak mogłeś mnie zmusić do stracenia wspomnień w Bella Clairiere? Blaise mówił o jakimś zaklęciu. - Pierre zastygł w bezruchu. Bał się mi odpowiedzieć.

-Blaise zawiesił swoją mocą zaklęcie na kilka minut.

- Blaise o tym wszystkim wiedział?! Cały czas?! - krzyknęłam. Zaczęłam szarpać swoje włosy. To było nie do zniesienia. Wiedział o wszystkim gdy ja cierpiałam każdego dnia. Udawał, że nic nie wie. Kłamca. Otaczali mnie sami kłamcy. Bałam się, że zaraz odejdę od zmysłów.

- Wiedział.

- Kto jeszcze. - powiedziałam grobowym głosem. Pierre uspokoił się i patrzył na mnie jak na osobę, która zdolna jest teraz do wszystkiego. Uważnie obserwował moje gesty i ruchy. Nienawiść, miłość, smutek, szczęście i rozpacz mieszały się we mnie. Było to niczym trucizna.

- Tylko on. Całe miasto zostało uciszone. Przyrzekam. - powiedział i złożył dłonie w błagalnym geście.

- I co ja mam teraz z wami zrobić?! - znowu krzyknęłam. - Jak mogliście mi to zrobić?!

-Chcieliśmy cię ocalić przed naszym losem. Oboje całe nasze życie tylko uciekamy. Chcieliśmy tobie tego oszczędzić. Jeśli miało to oznaczać, że miałaś mnie zapomnieć i nienawidzić całe swoje życie mogłem to znieść. Myślisz, że Blaisowi było łatwo? Nienawidzi kłamać. Zmuszałem go by tobie nic nie mówił, aż nie nadejdzie odpowiedni moment.

-Oh jak bardzo mu współczuję! - zawołałam niemal się śmiejąc ze swojego losu. Pierre miał rację mówiąc, iż po tym jak wyjawi mi prawdę nic już nie będzie takie samo. Chodziłam w kółko po tej małej przestrzeni marząc o ucieczce. Rozważałam nawet rzucenie się do wody. Pierre odkrył moje myśl i zastąpił wodę swoim ciałem. Ten gest to już było za wiele.

Podeszłam do niego szybko i chwyciłam go za przód koszuli, którą miał na sobie. - Myślisz, że kim ty jesteś?! - odepchnęłam go. - Myślisz, że masz prawo decydować o moim życiu? O tym co się ze mną stanie? O tym kiedy mam przestać cierpieć i w kim się zakochać? Jak śmiesz. - mój krzyk spowodował, że mój ból odrobinę zelżał. - Pojawiłeś się w moim życiu choć wcale tego nie chciałam. Byłeś okrutny. Nienawidziłeś mnie. Gardziłeś mną. - wyliczałam na palcach. - A mimo to zakochałam się w tobie a ty jakimś cudem sprawiłeś, że uwierzyłam w twoją miłość do mnie! - zaczęłam się śmiać jak osoba nie do końca w pełni władz umysłowych. - Obiecywałeś, że zawsze ze mną będziesz. Że to co nas łączy jest czymś więcej. Nawet Blaise tak mówił. - spojrzałam na niego groźnie. - A potem zdecydowałeś pobawić się w bohatera i poświecić się po raz setny, tym razem dla mnie. Nawet zdecydowałeś w kim mam ponownie się zakochać by mniej cierpieć po tym jak ode mnie odejdziesz. Ty pieprzony dupku. Za kogo ty się uważasz. - stanęłam naprzeciwko niego i zadarłam twarz do góry by na niego spojrzeć. Chciał coś powiedzieć ale mu przerwałam. - Nie miałeś prawa tego zrobić, rozumiesz? - dyszałam. Moje dłonie były zaciśnięte w pięści. Moje policzki płonęły. Byłam w szale. - Chciałeś ochronić mnie przed tym co was spotkało. Ale wiesz co? Zniszczyło to mnie. Doszczętnie. Stałam się wrakiem samej siebie. I to co przeżywałam nie nazwałabym cierpieniem ani złamanym sercem. Ja byłam w żałobie. Po tobie i co najważniejsze po sobie samej. Zabiłeś mnie. Zabiłeś.

To jak na mnie wtedy spojrzał powinno być zakazane. Miałam wrażenie, że własnymi słowami zadaję mu dokładnie taki sam ból jaki on zadawał mi.

- Na moim miejscu zrobiłabyś to samo. I nawet nie próbuj zaprzeczać. Doskonale o tym wiesz. Nawet byś się nie zawahała. - zrobił krok w moją stronę. Postanowił się bronić.

- Nigdy bym tobie tego nie zrobiła.

- No właśnie. Nie zrobiłabyś MI tego. Ale zrobiłabyś to DLA mnie. Tak jak ja to zrobiłem dla ciebie i przysięgam, że zrobiłbym to jeszcze raz, gdybym wiedział, że będziesz bezpieczna. Niczego nie żałuję.- Jego dłoń musnęła moją, a ja poczułam iskrę. Automatycznie podniosłam na niego wzrok. Też to poczuł. Nienawidziłam w tej chwili wszystkiego. Tego miejsca, tego co dane mi było usłyszeć, tego jak na mnie działał, a najbardziej jego samego. - Uwierz. Twoja żałoba była niczym przy mojej. Ty musiałaś przeżyć to, że odszedłem od ciebie i cię zniszczyłem. Ja to, że ja sam na to pozwoliłem. Że ja sam tego dokonałem. Że naraziłem cię na śmierć tyle razy w imię tego co było między nami. Byłem egoistą, bo mimo wszystko wiedziałem, że jest to tego warte. Zrozumiesz? Uznałem, że to, że jesteś w niebezpieczeństwie jest warte naszej miłości. Mojej miłości, która mnie dławiła. A potem miałem na własne życzenie zmarnować i zniszczyć tą jedyną rzecz w moim życiu, która sprawiała, że jeszcze chciałem istnieć. Zostawienie cię było najtrudniejszą rzeczą jaką musiałem zrobić w całym swoim długim życiu. Nie było dnia, w którym nie rozważałbym... Jedynie myśl o tym, że sobą mogę ocalić ciebie trzymało mnie przy życiu.

-Jezu, jak ja cię nienawidzę. - jęknęłam i odsunęłam się od niego. To co mówił zmuszało mnie do pozwolenia na to by niechciane uczucia do mnie powracały. Zareagował zupełnie inaczej niż się spodziewałam. Przyciągnął mnie do siebie mocno i położył swoją dłoń na moim karku.

- To nie ma znaczenia, bo ja kocham nas za nas dwoje - powiedział z mocą, po czym po prostu mnie pocałował. W momencie gdy jego usta dotknęły moich czas stanął dla mnie w miejscu. Jego wargi napierały na moje, a mój świat na nowo zadrżał w posadach. Obejmował mnie tak mocno, jakby bał się, że zaraz od niego ucieknę. Poddałam się już po paru chwilach i zarzuciłam mu ręce na szyję, przyciągając go do siebie mocno. Zaparł mi dech w piersi. Nigdy wcześniej nie czułam czegoś takiego. Takiej mieszanki emocji. Żalu, straty, tęsknoty, nienawiści i co najważniejsze miłości, która niemal spalała mnie od środka. Myślałam, że Roberta kochałam tak, iż niemal mnie to zabijało. Jak bardzo się myliłam. To co czułam do Pierra było sto razy gorsze i wiedziałam, że on czuje to samo. Widział mnie z Robertem i to on sam mnie pchnął w jego ramiona. Widział nas na ulicach, słyszał nas w nocy. Co musiał czuć gdy to wszystko miało miejsce? Jak bardzo musiał mnie kochać? Całowałam go w tej chwili tak jakby miało od tego zależeć całe moje życie. Pierre drżał pod moim dotykiem. Byłam jedyną rzeczą, która potrafiła go zniszczyć i za razem uszczęśliwić jak nic innego na ziemi. Przerażało mnie to jaką miałam nad nim władzę. Oderwałam się od niego i schowałam twarz w dłoniach. Znowu się popłakałam. Odsunął się ode mnie i oparł czoło o ścianę obok głośno wciągając powietrze do płuc.

- Zabijasz mnie Anaisse.

- Wiem.- załkałam. - Ty mnie też. Z każdą sekundą, z którą jesteś obok.

- Kocham cię. Przysięgam. - oparł dłonie o ścianę i zacisnął je w pięści. Nic nie odpowiedziałam. Nie potrafiłam. Odwróciłam się do niego plecami i spojrzałam na wodę. Była tak idealnie czarna. Przypominała szkło. Nawet nie falowała. Zaniepokoiło mnie to. Spojrzałam uważnie na prawo i lewo. Panowała całkowita cisza. Nie było słychać zwykłego chlupotania wody o mury budynków. Coś było nie tak.

- Pierre...- zaczęłam. Chwilę później rozpętało się piekło. Pod powierzchnią czegoś co wcześniej było wodą zaczęło się coś kotłować. Zanim zdążyłam odskoczyć lub choćby krzyknąć w moją stronę wystrzelił tuzin chudych i bladych niczym ręce topielca, ramion i brutalnie wciągnęły mnie pod wodę. Ramiona mnie unieruchomiły i bezlitośnie wciągały w toń. Ostatnią rzeczą, którą ujrzałam zanim ostatnie bąbelki powietrza opuściły moje płuca, były dziesiątki bladych, wykrzywionych nienawiścią twarzy o czerwonych świecących ślepiach i obnażonych kłach.

---------

Czy to wystarczająca wisienka na torcie? Bardzo ale to bardzo proszę was o komentarze i gwiazdki. Jesteśmy w tym razem od tak dawna. I nawet nie wiecie ile to dla mnie znaczy. Ten rozdział był dla mnie bardzo trudny do napisania. Chciałam wytłumaczyć w nim jak najwięcej. Wiem, że jest jeszcze parę niejasności, ale obiecuję, że niedługo dowiecie się wszystkiego.

All the love! S. dla każdego z was.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro