Rozdział 33.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

-Pierre....- jego imię wydawało się błaganiem w moich ustach. Niedaleko mojej twarzy poczułam ruch powietrza i szelest szaty sunącej po zimnej posadzce, na której leżałam. Nie miałam nawet w sobie na tyle siły by otworzyć oczy. Moje płuca płonęły żywym ogniem.

-Po raz kolejny go wołasz. - głos był spokojny i delikatny niczym satyna otulająca skórę. - Uznałbym to za coś romantycznego, gdyby nie fakt, iż właśnie znajdujesz się w niewoli i niedługo zginiesz. - Mruknęłam coś nieskładnie pod nosem i poruszyłam palcami u dłoni. Mogłam się ruszać. Odrobinę podniosło mnie to na duchu. Myślałam już, że mnie sparaliżowało. - Cesare nie będzie pocieszony twoim stanem. - poczułam dłoń na mojej twarzy. Była gładka i twarda niczym marmur. Jej chłód wywołał dreszcze na moim obolałym i zmarzniętym ciele. - Cóż. - poczułam ręce pod swoim ciałem i chwilę później zostałam zaniesiona na miękkie i puszyste łoże. Westchnęłam z ulgą.

-Dziękuję.- wyszeptałam z wdzięcznością.

-Nie dziękuj mi śmiertelniku, gdyż to ja będę tym, który po części odbierze ci życie.

-Skoro mam umierać, to chociaż na miękkim posłaniu. - jego śmiech zabrzmiał jak dzwoneczki targane przez wiatr.

-Masz rację. Masz moja droga rację. - jego głos ucichł a ja dałam całkowicie pochłonąć się miażdżącej mnie ciemności.

* * *

-Dlaczego nadal jest nieprzytomna?! - cichy syk przebudził mnie z delirium. -Jest potrzebna. Teraz. - poczułam obejmujące moje ramiona żelazny uścisk, który zaczął przerażać się w potrząsanie całym moim ciałem.

-Obudź się śmiertelniczko! - to nie była prośba lecz rozkaz nie znoszący żadnego sprzeciwu. Otworzyłam oczy i po chwili z niewyraźnej mgły ukazała się nade mną twarz anioła. Długie srebrne włosy muskały moją twarz. Wampir pochylający się nade mną był oszałamiająco piękny. Jego mina wyrażała tylko i wyłącznie wściekłość.

-Wyglądasz jak anioł zagłady. - wyszeptałam i zmęczona ponownie zamknęłam oczy.

-Mamrocze.- rzucił mnie ponownie na pościel. - Zrób z nią coś. - w jego głosie słychać było obrzydzenie.

-Cały czas aplikujemy jej wampirzą krew. Jej ciało z nią walczy. Nie jestem w stanie zrobić nic ponadto co uczyniłeś ty. - głos był cichy, jednak bardzo znajomy. Nie mogłam połączyć go z jednak z żadną twarzą. Moje otępienie zaczynało grać mi na nerwach.

-W takim razie to ty wyjaśnisz Cesare dlaczego nadal się nie obudziła.- ponownie dosłyszałam jedynie szelest szat i trzask drzwi.

-Przez ciebie skrócą mnie o głowę śmiertelniczko. - chłodna dłoń musnęła mój policzek. - Masz dziecino. - po moich ustach spłynęła ciepła ciesz, która powoli dostała się do wnętrza moich ust. Jej smak był metaliczny i paskudny. Zakrztusiłam się, jednak mimo wszystko wypiłam to do czego mnie zmuszano. - Jeszcze tylko raz i będzie po wszystkim. - Jego głos wydawał się być niemal czuły.

* * *

Moim ciałem wstrząsały drgawki. Przebudziłam się mokra od zimnego potu. Mój brzuch kurczył się spazmatycznie. Zerwałam się z pościeli i zwymiotowałam na pościel i podłogę obok łóżka. Drżącą ręką wytarłam usta. Były całe we krwi. Wymiotowałam krwią. Zrobiło mi się słabo. Krzyk strachu zaczął narastać w moim gardle. Walczyłam z tym by go nie uwolnić. Odrzuciłam od siebie z obrzydzeniem pościel i spojrzałam na siebie pierwszy raz od kiedy odzyskałam przytomność. Przebrana byłam w długą białą, starodawną koszulę nocną, teraz splamioną krwią. Zerwałam się z łóżka gwałtownie i chwyciłam się kolumienki łóżka by nie upaść. Oddychałam szybko i bardzo płytko. Przed oczami widziałam jedynie mroczki. Nie miałam pojęcia gdzie byłam. Nie pamiętałam nic z tego co się wydarzyło, jedynie mrok kanału i rozdzierany rozpaczą krzyk Pierra...

-Pierre...- jęknęłam i spojrzałam na ogromne, ciężkie drewniane drzwi. Ruszyłam w ich stronę z zamiarem ich otwarcia gdy usłyszałam cichy i melodyjny głos.

-Nie robiłbym tego na twoim miejscu. Gdy tylko odkryją, że się obudziłaś natychmiast cię zaprowadzą do wielkiej sali i zmuszą do ostatniej dawki krwi. - obróciłam się jak na zawołanie w stronę głosu. Po drugiej stronie mojego łoża, przy oknie, wygodnie oparty o ścianę stał młody, rudowłosy mężczyzna, który uśmiechał się do mnie łagodnie.

-Kim jesteś? - powiedziałam bardzo zachrypniętym głosem.

-Twoim przyjacielem, choć ty pewnie tego nie pamiętasz. - powiedział i spojrzał spokojnie w okno w którym widziałam promienie wschodzącego słońca. Jego profil był piękny. Zresztą tam samo jak jego twarz. Na sam jego widok miałam ochotę sięgnąć po pędzle i sztalugę. Był ucieleśnieniem celtyckiego boga.

-Pamiętam twój głos. - powiedziałam cicho i spojrzałam na niego ze zmęczeniem wypisanym ma mojej twarzy. - Pamiętam twój głos, jednak nie potrafię sobie przypomnieć wypowiedzianych przez ciebie słów. - dodałam i oparłam się o siedzenie bardzo bogato zdobionego fotela stojącego przed pozłacaną toaletką. Skupiłam swój wzrok ponownie na jego postaci. - Skoro jesteś moim przyjacielem, proszę pomóż mi się stąd wydostać. - powiedziałam z błaganiem wyraźnym w drżeniu mojego głosu.

-Nie mogę tego uczynić śmiertelniczko. - powiedział i spojrzał na mnie. Jego oczy były intensywnie zielone, piękne. - Straciłbym za ciebie życie. A ty – wskazał na mnie ręką. - Jesteś bardzo cenna.

-Dlaczego twierdzisz, że jestem cenna? - powiedziałam i oparłam się o fotel lekko dysząc. Byłam tak słaba i obolała, choć moje ciało nawet nie było posiniaczone.

-Ponieważ posiadasz dar.

-Nie posiadam. Wiedziałabym o tym.

-Może powinienem wyrazić się jaśniej. Dopiero będziesz go posiadała.

-Nic z tego nie rozumiem. - odgarnęłam mokre od potu włosy z mojej twarzy. Moje dłonie były tak blade, że widziałam siateczkę żył pod ich skórą. Skrzywiłam się.

-Po przemianie otrzymasz niezwykły dar, jakiego jeszcze nikt z nas wcześniej nie widział...Ale dopiero po ukończeniu przemiany.

-To właśnie się ze mną dzieje prawda? - powiedziałam patrząc mu w oczy. - Przemieniam się? - uśmiechnął się szeroko.

-Tak, choć niezupełnie. Szczególnie cię potraktowano. Najczęściej wystarczy kropla wampirzej krwi i śmieć by przemienić się w wampira. Ciebie poją krwią najstarszych wampirów od kilku dni. Dzięki niej będziesz potężna. - z obrzydzenia aż jęknęłam.

-To wszystko jest bardzo miłe z waszej strony, ale nawet nie przyszło wam do głowy, że mogę nie chcieć być wampirem? Że mogę nie chcieć z wami współpracować? - zaśmiał się głośno.

-Sądzisz, że masz jakiś wybór? - powiedział rozbawiony. - Uwierz dziecinko, nikt z nas go nie miał. - słońce muskało jego włosy i kości policzkowe. Nie spłonął. To oznaczało, że...

-Jesteś obdarzony. - powiedziałam i usiadłam na pufie u moich stóp. Westchnęłam z ulgą. Nie byłam w stanie już dłużej utrzymać się w pionie.

-Tak. Spostrzegawcza z ciebie istota.

-Na czym on polega? - spytałam.

-Na leczeniu. - odparł. - Dlatego tutaj jestem. Jestem twoim aniołem stróżem.

-W razie jakbym źle poczuła się po wampirzej krwi? - spytałam z rozbawieniem. - Nie należy do najsmaczniejszych. Poza tym, to obrzydliwe. - otrząsnęłam się z niesmakiem.

-Inaczej będziesz mówiła po przemianie. - powiedział z uśmiechem. - Będziesz dla niej żyła.

-Nie chcę być wampirem. - wyszeptałam.

-Nikt z nas nie chciał nim być. - powiedział.

-Dlaczego więc nimi jesteście? Skróćcie swoje cierpienia. Zabijcie się. -jego uśmiech zrobił się jadowity. Podszedł do mnie i kucnął przed moimi kolanami. Jego lodowaty oddech owionął moją twarz.

-Myślisz, że jesteś taka sprytna co? - uniósł mi dłonią twarz do góry by móc spojrzeć mi w oczy. - Każdy z nas został wybrany tak jak ty. Nie mieliśmy wyboru.

-Ja go mam. - sapnęłam. - Wolę umrzeć niż stać się wampirem i służyć wam przez całą wieczność.

-Przykro mi, lecz nie masz innej alternatywy, dziecino. - powiedział sucho i powstał.

-Nazywasz mnie dzieciną, a ja nawet nie znam twojego imienia. - odparłam i wyprostowałam się z wysiłkiem na pufie.

-William.- ukłonił się lekko przede mną z nonszalancją. Spojrzał na drzwi znajdujące się za mną i na mnie. Usłyszeliśmy zbliżające się głosy. W jego oczach widać było napięcie.

-Williamie, co oni ze mną zrobią? - spytałam. Ktoś właśnie chwytał za złotą gałkę od drzwi.

-Miejmy nadzieję, że jedynie cię zabiją. - wyszeptał i wyprostował się gdy drzwi się otworzyły. Obróciłam się i ujrzałam w nich trzech mężczyzn ubranych w czarne peleryny. Wzrokiem powróciłam do Williama. Mężczyźni pochwycili mnie za ramiona i zaczęli prowadzić do drzwi.

-Jedynie?- powiedziałam bezgłośne patrząc mu w oczy. Kiwnął twierdząco głową. Chwilę później zniknął za zamykającą się powłoką drzwi, gdy ja byłam niemal niesiona w stronę blasku słońca liżącego ściany i marmurową podłogę korytarza.

-------------------

Niedługo wyjaśni się parę kolejnych rzeczy. 

All the love! S.




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro