Rozdział 34.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

*przeczytacie z piosenką?*

Upadłam boleśnie na kolana gdy brutalnie pchnięto mnie na podłogę w ogromnej sali pełnej luster i kryształowych żyrandoli. Spojrzałam na promienie słoneczne zalewające salę, mrużąc załzawione oczy. W końcu sali po mojej prawej stronie ujrzałam ruch. Tamta część zasłonięta była kotarami a w półmroku poruszała się wysoka postać krocząca w moją stronę. Szła w cieniu. Jego granica znajdowała się o kilka stóp od mojego ciała. Patrzyłam jak zahipnotyzowana na coraz wyraźniejszą sylwetkę. Dopiero gdy znalazła się ode mnie o kilka metrów nabrałam do płuc gwałtownie powietrze.

-Cesare....- mój szept przypomniał świst powietrza opuszczającego przekutego balona.

-Bardzo dobrze. Najwidoczniej grzeczności związane z przedstawieniem się mamy za sobą. - odparł i dalej sunął w moją stronę. Dłonią odprawił stojących za mną mężczyzn. - Miło, że zawitałaś w moje skromne progi Anaisse. - kokieteryjne się przede mną pokłonił.

-Z pewnością nie było to miłe dla mnie. Zaciągnąłeś mnie tutaj siłą.

-Dla ścisłości to nie byłem ja, tylko wenecki klan wampirów. Ich uprzejmość nie zna granic. - powiedział z olśniewającym uśmiechem. Jego krótkie włosy i garnitur sprawiały, że wyglądał jak biznesmen.

-Nie dbam o wasze uprzejmości. - powiedziałam sucho i zmusiłam się do powstania. - Powiedz mi co tutaj robię i miejmy to już za sobą.

-Jaka bezpośrednia. - zaśmiał się. - Bardzo mi się to podoba Panno Di Breu. - Ponownie machnął ręką na wampiry pilnujące drzwi i chwilę później do sali wkroczył Pierre i Blaise. - gwałtownie wypuściłam z płuc powietrze z głośnym sykiem. Już miałam otworzyć usta by coś powiedzieć gdy nagle do sali wprowadzono człowieka z workiem na głowie. Jego ubrania były zakrwawione. Już stąd poznałam kim ona jest.

- Robert!- powiedziałam powstrzymując szloch wydobywający się z moich ust. Jego ubranie było w strzępach. Nawet z takiej odległości widziałam, że był ranny. Jego pierś unosiła się i opadała ciężko. Zerwano mu z głowy czarny worek. Jego twarz była sina od śladów uderzeń. Niczym marionetka upadł na posadzkę. Z jego ust popłynął strumyczek krwi. Rzuciłam się w jego stronę, jednak w sekundę powstrzymały mnie ramiona Blaise'a. Spojrzałam na niego z błaganiem w oczach. Jego nie wyrażały nic. Nie mogłam niczego wyczytać z jego twarzy i oczu. - Zrobię wszystko, tylko go wypuścicie i pozwólcie mu żyć. - powiedziałam łapiąc się za serce. - Błagam. - spojrzałam na Cesare z mieszanką błagania i nienawiści.

-Cieszy mnie, że chcesz współpracować. - spojrzał na mężczyzn przy drzwiach. - Zostawcie nas samych. - dodał i chwilę później znalazłam się sam na sam z wampirami, które kochałam i potworem kryjącym się w cieniu. Patrzyłam na Blaise'a, który uparcie patrzył przed siebie unikając kontaktu wzrokowego z kimkolwiek i na Pierra, który walczył z tym by maska, którą tak dzielnie nosił na swojej twarzy nie zamieniła się w drobny mak. Patrzyłam w jego granatowe oczy, które jednak nie ukryły bólu i rozpaczy. Nie miałam pojęcia dlaczego znajdują się w tej sali ze mną. Nie rozumiałam nic.

-Dlaczego uwięziłeś Roberta? Dlaczego są tutaj z nami Blaise i Pierre? -spytałam na jednym tchu walcząc z chęcią rzucenia się na podłogę i oddaniu się płaczowi i rozpaczy.

-Jest niesamowita. Doprawdy niesamowita. - Cesare wydawał się być oczarowany. - Piękny kwiat skrywałeś przede mną Pierre. -powiedział z wyrzutem. Pierre przełknął głośno ślinę. Wyglądał jakby zbierało mu się na wymioty. Blaise lekko drżał.

-Zamiast twych pustych pochlebstw żądam wyjaśnień. - powiedziałam ozięble patrząc mu twardo w oczy. Jego usta drgnęły.

-Ależ oczywiście, już. - stanął o krok od granicy cienia ze słońcem. Wyciągnął dłoń i wystawił ją na działanie promieni słonecznych. Natychmiast jego dłoń zaczęła płonąć. Cofnął ją z sykiem i zrobił krok w stronę głębszego cienia. - Czyż tonie ironia, że ja, który nie posiada daru tak desperacko poszukuje go u innych? - odparł i spojrzał na swoją już uleczoną dłoń.

-Ty go nie poszukujesz. Ty go pożądasz. - odparłam.

-To prawda. - powiedział z uśmiechem. - Zawsze zastanawiałem się dlaczego ja go nie otrzymałem? Od czego jest to zależne? Badałem to od stuleci. Otaczałem się utalentowanymi wampirami i obserwowałem je. Zgłębiałem ich przeszłość i poszukiwałem jakiś cech wspólnych. Nigdy jednak nich nie znalazłem. To było doprawdy frustrujące. - zamilkł i zaczął powoli poruszać się w stronę okien. - Nie ukrywam, że utalentowane wampiry zawsze stanowiły towar przetargowy we wszelkiego rodzaju konfliktach pomiędzy klanami. Ich obecność oznaczała siłę i bezpieczeństwo. Czym był klan 100 normalnych wampirów jeśli 1 potrafił zabić je w  sekundę? - spytał bardziej siebie niż nas. - Poszukiwanie ich stało się w pewnym momencie moją obsesją. Problem polegał jednak na tym, że odnaleźć mogłem je dopiero po ich przemianie, i miałem na to bardzo mało czasu, zanim nie zrobił tego ktoś inny.

-Jak tego dokonywałeś? - spytałam zanim się powstrzymałam. Nawet na mnie nie spojrzał gdy formułował swoją odpowiedź.

-Miałem od tego swoje wampiry. Jeden z nich po prostu potrafił namierzyć inne wampiry i po kolei sprawdzało się każdego z nich.

-To musiało być bardzo nużące. - powiedział cicho Blaise na nikogo nie patrząc.

-Owszem. Straciłem na to całe stulecia, gdy nagle sam do moich drzwi zapukał jeden, który w zamian za ochronę i bogactwo obiecał pomóc w selekcji. Pierre może go znać... - Pierre spojrzał z obrzydzeniem na naszego rozmówcę.

-Jeśli masz na myśli mojego stwórcę, to nie musisz się obawiać, znam tą część historii. - odparł lodowato.

-Kiedy się tego dowiedziałeś? - spytał zaciekawiony.

-Kilka miesięcy temu. - odparł i tak jak Blaise spojrzał przed siebie.

-Tak więc Panno Di Breu – kontynuował Cesare – z Josephem wszystko okazało się o niebo łatwiejsze. Nawet on sam wpadł na pomysł założenia miast hybryd. Przewidział, że niezwykłość miasta przyciągnie do niego masę utalentowanych wampirów, co było prawdą.

-Ale co to ma wspólnego ze mną i z nimi? - wskazałam na moich towarzyszy.

-Panowie Pierre i Blaise pojawili się tutaj by cię bronić i wymienić swoje życie za twoje. Bardzo szlachetne z ich strony prawda? - spojrzałam na nich z niedowierzaniem.

-Moje życie za wasze? - niemal zaczęłam krzyczeć. Zakrwawiona suknia muskała moje nagie kostki. - Czyście poszaleli? - spytam z furią.- Za kogo wy się uważacie by cenić własne życie niżej niż moje?- zawołałam i patrzyłam jak oboje powoli odwracają swoje twarze w moją stronę. Blaise walczył z uczuciami, które chciały wydostać się nie na zewnątrz. Pierre za to patrzył na mnie spokojnie. Wiedziałam, że byłby w stanie to uczynić, ale nie Blaise...

-Wybaczcie, że przerwę tą uroczą kłótnię ale jest coś co powinienem dodać zanim przejdziemy do czynów. - chłopcy cali się spięli i spojrzeli na niego agresywnie.

-Jakich czynów? - powiedział przez zęby Blaise. - mieliśmy umowę. My dwoje za nią. - Cesare zaśmiał się tak, że po moich plecach przeszedł dreszcz.

-Myśleliście,że wy dwoje macie jakąkolwiek szansę na jej wykupienie? - był szczerze rozbawiony. - Wasze dary, nie ważne jakby były imponujące– spojrzał na nich przepraszająco – są niczym w porównaniu z tym co będzie potrafiła ona. - wskazał na mnie dłonią. - Joseph mnie już o tym zapewnił.

-Obiecałeś nam... - powiedział Pierre i natychmiast zamilkł.

-Nie wiedziałem wtedy jaki ona posiada dar.

-Jaki dar niby posiadam? - spytałam ze złością. Wszyscy tylko powtarzali jaki jest on niezwykły, jednak nikt nie chciał mi powiedzieć czym on jest.

-Teraz nie jest to ważne. - machnął lekceważąco ręką. W oddali usłyszeliśmy trzask otwieranych i zamykanych drzwi. W naszą stronę szły dwie postacie. W oddali widziałam długie srebrne włosy jednej, drugiej nie byłam w stanie jeszcze dojrzeć. Spojrzałam na Pierra i Blaise'a. Na ich twarz napięcie malowało się z niedowierzaniem. Chwilę potem zrozumiałam dlaczego. Otworzyłam usta w niemym zaskoczeniu. Obok wysokiego wampira, którego kojarzyłam ze swoich snów stał Nicolas. Uśmiechał się do nas, jednak jego uśmiech był obcy. Zimny i wyrachowany. Takiego go jeszcze nie widziałam.

-Nicolas?- wyszeptał Blaise i zrobił krok w jego stronę. Był skołowany i wystraszony. 

-Nie bądź żałosny Perralt. - odparł sucho. - Cieszę się, że komedia, którą musiałem od tak dawno odgrywać nareszcie dobiega końca. - westchnął znużony i na naszych oczach przeistoczył się w wysokiego mężczyznę o kręconych kasztanowych włosach. Blaise cały pobladł i cofnął się do tyłu. Wyglądał jakby zaraz miał zemdleć. - Witaj moja ptaszyno. - powiedział wampir, którego wzięłam za Nicolasa. Czyżby to był stwórca Blaisa? W głowie kręciło mi się od natłoku informacji. Cesare spoglądał na nas kątem oka rozbawiony i rozmawiał szybko i cicho z drugim wampirem w obcym języku.

-Nie wierzę. - powiedział Blaise. Nadal się cofał. Był autentycznie przerażony. Mężczyzna pokiwał z niedowierzaniem głową. - Co zrobiłeś z Nicolasem?

-Myślałem, że po tylu próbach w końcu mnie zdemaskujesz, ale ty znowu dałeś się złapać na ten sam haczyk. - Blaise nadal kiwał głową na boki w niedowierzaniu. Nadal szedł do tyłu. Znacznie się od nas oddalił. - Myślałeś, że uwolnisz się ode mnie? Jakby to mogło być w ogóle możliwe. - jego uśmiech mnie strwożył. Wyszedł w światło słoneczne i szedł powoli w stronę miotającego się Blaisa. Minął nas nie zwracając na nas uwagi. - Te całe lata, które spędziłem w Bella Clairiere czekając na ciebie, opłaciły się gdy tylko ujrzałem cię na szkolnym korytarzu. - nieubłaganie dalej szedł w jego stronę. - Twoja mała przyjaciółeczka nas zeswatała. - zaśmiał się perliście i wskazał nam nie ręką. Oczko które mi puścił spowodowało, że moje wnętrzności podjechały mi do gardła. - Uwierzyłeś, że po tylu stuleciach znalazłeś miłość i człowieka, który cię nie zdradzi. Któremu możesz zaufać. Którego możesz pokochać. - Blaise dotarł już do ściany i zaczął desperacko rozglądać się na boki w poszukiwaniu ucieczki. Nie było jej. - Czyż nie byłem wspaniałym aktorem? - dotarł do niego i dotknął jego twarzy delikatnie, niemalże czule.- Czyż nie odwzajemniałem twoich uczuć wiernie? Każdy pocałunek? Każde wyznanie miłości? Każdy ruch twoich lędźwi? -zarumieniłam się spojrzałam na Pierra, który patrzył na nich z cierpieniem wymalowanym na jego twarzy. 

Jego stwórca był tak blisko, że niemal mógł go pocałować. Blaise kulił się obok niego, jakby ta poza mogła go przed czymkolwiek obronić. Cierpienie jakie przeżywał było tak namacalne, że czułam je w swoich kościach. Łzy płynęły po mojej twarzy dając mu ukojenie w cierpieniu i współczuciu jakie czułam wobec przyjaciela. Nigdy nie wydawał się być tak kruchy jak w tej chwili.

-Przestań. Błagam. Przestań. - wyszeptał Blaise. Chwilę później mężczyzna zamienił się ponownie w Nicolasa i pocałował Blaisa z całą pasją jaką mogłam sobie w nim tylko wyobrazić. Wszyscy staliśmy w grobowej ciszy. Blaise odepchnął go od siebie i upadł na kolana ukrywając twarz w dłoniach. Jego stwórca stał nad nim i uśmiechał się triumfalnie.

-Nic nie jest w stanie wytłumaczyć takiego okrucieństwa. - powiedział Pierre.

-Miłość bywa bólem. - odparł srebrnowłosy wampir.

-Wyprowadź ich do innej sali Sebastianie. - powiedział Cesare patrząc na niego. Jedno skinienie głowy i po chwili na sali zostałam tylko ja i Pierre, Robert i Cesare. Widząc zamieszanie rzuciłam się w stronę Roberta i przycisnęłam go do swojej piersi zduszając w sobie szloch.

-Czyż to nie okrutne? - usłyszałam szept Cesare. - Patrzeć jak miłość twojego życia trzyma w ramionach innego? - wiedziałam, że się uśmiecha nawet na niego nie patrząc. Łzy z mojej twarzy spływały na posiniaczoną skórę Roberta. Jego serce biło z trudem. Przytuliłam go do siebie mocniej i zaczęłam kołysać w swoich ramionach niczym dziecko, łkając. Na ramieniu poczułam dłoń Pierra.

-Isse?- wyszeptał. Przerwałam mu zanim powiedział coś więcej.

-Co mam zrobić być go uleczył, wypuścił stąd i pozwolił żyć własnym życiem? - podniosłam wzrok na Cesare. - Zrobię wszystko.- uśmiechnął się zadowolony.

-Jedyne co musisz zrobić kochanie, to się zabić. - wyszeptał niczym największą tajemnicę. Moje oczy otworzyły się szerzej. - Bo widzisz, najpotężniejsze moce objawiają się tylko i wyłącznie wtedy gdy to osoba sama zada sobie śmierć. - nadal patrzyłam na niego z niedowierzaniem. - Nie wiem dlaczego tak jest. Ale to jest mój warunek. - patrzył na mnie twardo.

-Zrobię to. - powiedziałam mocniej przytulając do siebie Roberta.

-Nie!- krzyk Pierra rozdarł moją duszę na pół. Nie mogłam na niego patrzeć. Nie teraz. - Nie pozwolę ci na to. Nie oddasz całej wieczności za niego. Nigdy tobie na to nie pozwolę. - powiedział i podniósł mój podbródek niemalże brutalnie do góry. Odrzuciłam jego dłoń i spojrzałam na Roberta.

-Nie masz nade mną władzy Pierre. - delikatnie odłożyłam Roberta na ziemię. Wydał z siebie cichy jęk. Pochyliłam się nad nim szepcząc, że go kocham. Pocałowałam delikatnie jego skroń. Gdy wstałam Pierre chwycił mnie za ramiona i nimi potrząsnął. Nigdy w życiu go takiego nie widziałam. Jego twarz wyrażała czystą furię.

-Nie zrobisz tego. - potrząsnął mną boleśnie.

-Oczywiście, że poświęcę się dla mężczyzny, którego kocham. - wyrwałam się mu.

-To jest zwykły śmiertelnik. Nie możesz go tak kochać...- jego głos się załamał. Cierpiał. Przypomniało mi się to wszystko co mi zrobił. Z miłości czy też nie. Zadał mi podobny ból. Wpadłam w szał.

-A czym ja jestem jak nie śmiertelnikiem? - zawołałam. - Kocham go na tyle by oddać za niego życie, rozumiesz? - moje oczy ciskały w jego stronę gromy. - Nie zostawię go by ratować własną skórę. Nie porzucę go. Nigdy tego nie zrobię. - miałam ochotę rzucić się na niego i zacząć okładać pięściami. Moje serce, nie, całe moje jestestwo krwawiło. Kochałam ich dwóch tak bardzo, że niemal mnie to zabijało. Czy człowiek powinien w ogóle tak kochać?

-A więc o to ci chodzi? - zwołał Pierre, wymachując rękami. - O to, że odszedłem?! Zrobiłem to by cię chronić. Zrobiłem to bo kochałem cię na tyle, że wolałem żyć z dala od ciebie jeśli miałaś być bezpieczna i żywa i co najważniejsze wolna. Kochałem cię na tyle by pozwolić ci znaleźć szczęście u jego boku. - wskazał na Roberta. - Ale nie kocham cię na tyle by pozwolić ci oddać za niego życie. Nawet moja miłość do ciebie na swoje granice Anaisse. Wolę zabić jego niż pozwolić byś ty umarła! - jego krzyk zamienił się w zduszony jęk.

-Jeśli tylko go tkniesz... - powiedziałam zastępując mu drogę.

-To co?! - ryknął. - Co mi zrobisz? Znienawidzisz mnie? Zabijesz? -zaśmiał się jak szaleniec. - Możesz to zrobić, a ja będę miał pewność, że będziesz żyła. Że będziesz wolna. Nie wiesz jaka jest ona cenna dopóki jej nie utracisz. - staliśmy przed sobą. Ja osłaniając własnym ciałem Sorela a on podejmując decyzję, która miała zmienić nas oboje.

-Myślisz, że tak właśnie będzie? - zaśmiałam się. Patrzył na mnie jak bazyliszek. Powinnam już zamienić się w kamień. - Zabijesz go a ja cię znienawidzę albo zabiję? Nie pomyślałeś, że jego śmierć i mnie zabije? Że nienawiść do ciebie, lub co gorsza twoja śmierć będzie dla mnie niczym wieczność w ciemności bez nadziei? Niczym pustka? - jego mina zaczęła się zmieniać. - Możesz go zabić ale nie myśl, że życie w którym mnie pozostawisz będzie coś dla mnie warte. Tak bardzo cenisz życie, ale nie cenisz jego wartości. Wolę umrzeć w agonii niż żyć w ten sposób. Nawet ty nie masz w sobie takiego okrucieństwa by mnie na to skazać. - po moich policzkach popłynęły łzy. - Pierre błagam. Pozwól mi go ocalić. - zrobiłam krok w jego stronę a on się ode mnie odsunął.

-Twoja ukochana ma rację. - głos Cseare przywrócił mnie do rzeczywistości. Był tutaj cały czas i słyszał nasze słowa. Moją twarz zalały rumieńce ze wściekłości. Gdyby nie on, nic z tych rzeczy by się nie wydarzyło. Nie musiałabym wybierać. Spojrzałam z czysta nienawiścią na wampira, który był przyczyną tego całego chaosu. Pierre pomyślał chyba to samo w tym samym momencie, gdyż usłyszałam jego słowa.

-Daj mi choć jeden powód bym cię teraz nie zabił. - zrobił krok w jego stronę. Cesare stał niewzruszony.

-Bo wystarczy moja jedna komenda a całe Bella Clairiere zostanie stracone. Zginie cała twoja rodzina, cała jej rodzina...- wskazał na mnie – wszyscy jej znajomi z Wenecji ... - chciał wymieniać dalej ale przerwało mu otwieranie głównych drzwi po naszej prawej.

-Panie, już czas. - to był William. Jego twarz uważnie skanowała nasze.

- Wspaniale.- Cesare zatarł ręce z uciechy. - Williamie zajmij się tym człowiekiem. - wskazał na Roberta u mych stóp. - Doprowadź go do stanu używalności. - spojrzał na mnie. - do północy masz podjąć decyzję. Jeśli się wycofasz bez wahania go zabiję. - Mimo było z wami porozmawiać. - narzucił kaptur od ogromnej peleryny na głowę po czym ruszył w stronę wyjścia. Do środka wkroczył tuzin wampirów. Jedni z nich zaczęli eskortować mnie do mojego pokoju, inni odciągnęli Pierra w drugą stronę. Jego krzyk był niczym agonia.

- Isse nie! Nie! Błagam.

- Przepraszam - wyszeptałam tylko w jego stronę. Odwrócono mnie siłą przed siebie. Łzy spływały po mojej twarzy. 

Kątem oka zobaczyłam jak William pochyla się nad Robertem i bada mu puls. Chwilę potem wepchnięto mnie do sypialni i zamknięto drzwi na klucz.

-----------

Piosenka: Jill Andrews - The End of Everything

Został nam tylko jeden rozdział tej części! Możecie w to uwierzyć?!

Ileż tutaj emocji?! :D

All the love! S.





Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro