Rozdział 8.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Przepraszam- powiedział i usiadł po turecku przede mną. - Przepraszam cię za wszystko - czesałam spokojnie włosy i dopiero po paru chwilach na niego spojrzałam. - Nie wiem co mogę uczynić by to tobie wynagrodzić.

- Nie musisz nic robić - przyglądałam się jego twarzy przez dłuższy moment. - Po prostu więcej nie uciekaj bez słowa dobrze? - tym razem to on się zawstydził.

- Nie tak chciałem, by to wyglądało.

- A jak? Przecież nie zostawiłeś po sobie żadnej wieści. Musieli ciebie szukać.

- Wiem.

Zapadła pomiędzy nami niezręczna cisza, przerywana odgłosami włosów przesuwających się przez włosie szczotki.

- Zrozum, że ja...ja nie mogłem tutaj zostać ani chwili dłużej. Musiałem uciec jak najdalej się da. Wtedy nie pomyślałem jak to będzie wyglądało. Musiałem się ulotnić - spojrzał na mnie błagalnie. Coś przewróciło mi się w żołądku. - Nigdy nie zamierzałem ciebie porzucić. Potrzebowałem czasu, by to wszystko przemyśleć. Nabrać dystansu.

- Doskonale to rozumiem. Każdy potrzebowałby chwili dla siebie. Ja też jej potrzebowałam - nie chciałam mieć aż tak zimnego, rzeczowego tonu. Utrudniałam tym tylko Pierrowi zadanie.

- Gdy u mojego boku pojawił się Zel z Leą byłem w totalnej rozsypce. Nie wiedziałem co mam ze sobą zrobić, a oni żądali ode mnie odpowiedzi. Byli wściekli, że wyjechałem bez słowa. Chcieli bym wrócił. Lecz ja nie miałem pojęcia czego chciałem. Wiem jedynie, że ich widok, a zwłaszcza twojej siostry zwiększył tylko moje poczucie winy i pragnąłem tylko by zniknęli i zostawili mnie w spokoju. Starali się przemówić mi do rozsądku używając tak wielu argumentów, że do teraz jestem pod wrażeniem ich inwencji twórczej. Słuchałem tego wszystkiego ale nic z tego co powiedzieli nie mogło zmienić tego, że chciałem być sam. Pytali kiedy wrócę. Mówili że czekasz na mnie - Pierre poczochrał się po głowie. Był jeszcze taki zagubiony. Zrobiło mi się go żal. Całe moje serce aż się do niego rwało. Nadal kochałam go jak szalona. - A ja jedynie myślałem o samotności i o tym wszystkim co tobie zrobiłem. I co jeszcze mogę zrobić. Nie mogłem znieść tych myśli. I jeszcze twoja siostra, która tak uporczywie chciała mnie zabrać ze sobą do ciebie. Nie zniosłem tego i kazałem im zejść mi z oczu mówiąc, że nie mam zamiaru nigdy wrócić. Byli w szoku. Starali się mi ponownie przemówić do rozsądku lecz ja ich bezceremonialnie wyrzuciłem z pokoju. Parę godzin później wsiedli w samolot do Europy. I to chyba właśnie wtedy zdałem sobie sprawę z tego jak głupio się zachowałem. Znowu uciekłem. Bo przecież nie to robię od wieków? - spojrzał mi w oczy. Właśnie powiedział to co mu zarzuciłam wczorajszego wieczora. Nastąpiła długa chwila ciszy. Ponownie wróciłam do czesania włosów chcąc cokolwiek począć z rękami. Włosy były niemal suche. - Poza swoją głupotą oczywiście zdałem sobie sprawę jak bardzo musiałem ciebie skrzywdzić. Błyskawicznie się spakowałem i pojechałem na lotnisko z zamiarem powrotu jak najszybciej się dało do Europy. Gdy tylko wylądowałem po wielu godzinach lotu w Paryżu, już było przed południem. Wiedziałem, że nie zdążę na taniec debiutantek na czas co nie znaczyło, że nie zamierzałem spróbować. Przebrałem się w garnitur w trakcie jazdy i wbiegłem do teatru na jednym oddechu i wtedy ujrzałem ciebie na parkiecie. Byłaś taka piękna. Krążyłaś po parkiecie z nieznanym mi mężczyzną. Miałem szansę się do ciebie zbliżyć. Domyśliłem się, że będziesz tańczyła z Blaisem lub Nicolasem, więc gdy tylko go ujrzałem zająłem jego miejsce na parkiecie. Resztę już wiesz - Nie wiedziałam co mam powiedzieć. Nadal bardzo bolało mnie to co zrobił ale rozumiałam go. Po tym jak mnie zaatakował musiał stąd uciec. A fakt, że wrócił i że siedział teraz przede mną i czekał na moją odpowiedź, na jakiekolwiek moje słowo, musiało go bardzo dużo kosztować. Nie wiedziałam w jakim stopniu obwiniał się za to co się stało, nie wiedziałam co myśli o Sorelu. Nic nie wiedziałam. - Powiedz coś, proszę - dotknął delikatnie mojej dłoni jakby w obawie, że ją ponownie odtrącę. Przyglądałam się jak z każdą chwilą coraz bardziej się niecierpliwił.

- Czy wybaczyłeś to sobie? -spytałam prosto z mostu, równocześnie chwytając mocno w obie dłonie jego dłoń. Miałam wrażenie, że był taki moment, w którym chciał mi ją wyrwać z objęć.

- Nie i nigdy tego nie zrobię - spuścił wzrok, a zaraz potem całą głowę.

- A czy zdajesz sobie sprawę, że to nie była twoja wina? - nabrałam powietrza do płuc. – Czy zdajesz sobie sprawę, że z taką raną i w takim stanie to co zrobiłeś było odruchem bezwarunkowym? W dodatku i ja miałam w tym swój udział. Zamiast natychmiast wyjść i nie narażać ciebie i siebie na cierpienie, opierałam się? Gdybym wtedy posłuchała Jeana, nic by się nie stało. Nie wyjechałbyś  - Pierre gwałtownie wyrwał swoją dłoń z moich i zakrył nią swoją twarz.

- Przestań. Jeśli jeszcze powiesz choć słowo, w którym będziesz się za to obwiniać, chyba oszaleję.

- Może inaczej - odparłam. - To nie jest nikogo wina. Doszło do nieszczęśliwego wypadku, po którym wszystko niefortunnie się potoczyło.

- Anaisse. Błagam - wyciągnęłam dłoń w jego stronę, po czym powoli dotknęłam jego włosów. Pogładziłam jego głowę delikatnie. Powoli ujął moją dłoń i zdjął ją ze swojej głowy.

- Już dawno to tobie wybaczyłam. Sobie nadal się staram. Ty powinieneś zrobić to samo - stanowczo odciągnęłam jego dłoń z twarzy. Doznałam szoku. Pierre płakał. Po jego policzkach toczyły się łzy. Tego nie mogłam znieść. Uklękłam przed nim i wzięłam jego twarz w dłonie i podniosłam ją tak, by spojrzeć mu w oczy. Jego smutek mnie sparaliżował. Otarłam dłońmi łzy z jego twarzy po czym powtórzyłam jeszcze raz to samo zdanie. - Wybaczam ci. Razem możemy pomóc wybaczyć to samym sobie -  mocniej objęłam jego twarz dłońmi. Położył na nich swoje i wtulił się w nie zamykając oczy. Zamarliśmy w tej pozie na jakiś czas.

- Kocham cię - powiedział, otwierając oczy. Uśmiechnęłam się do niego delikatnie.

- Kocham cię - pogładził opuszkami palców mój policzek. Zanim zdążył mnie pocałować wstałam powoli i usiadłam z powrotem na leżak. Zrozumiał. Usiadł obok mnie i ujął moja dłoń w swoje chłodne i gładkie.

- I co teraz będzie? -spytał cicho.

- Nie wiem - odparłam po paru chwilach. Nie wiedziałam czy chcę do niego wrócić. Potrzebowałam trochę czasu na przemyślenie paru spraw. Uspokojenie się do końca i dojścia do siebie.

- Rozumiem - powiedział spokojnie, po czym ucałował moje dłonie. Wstał i stanął przede mną z wyciągniętą w moją stronę ręką.

- Chodź. Zaraz się przeziębisz - zarzucił na mnie swoją bluzę, pochwycił pustą butelkę po ginie w jedną rękę, a moją dłoń w swoją drugą po czym pociągnął mnie w stronę willi. Zanim jednak weszliśmy do środka zatrzymał mnie i obrócił moją twarz w swoją stronę. - Będę na ciebie czekał. Nawet całą wieczność - po moim wnętrzu rozlała się fala ciepła i rozczulona weszłam z Pierrem do środka.

* * *

Ustawianie liter zrobionych ze styropianu, większych ode mnie samej, nie było proste. Litery nadal kleiły się od świeżo nałożonej warstwy farby co bardzo utrudniało wszelkie manewry. Wbiłam w bok litery metalowy szpikulec i za pomocą niego wniosłam ozdobę na platformę. Ustawiłam ją na miejscu i uśmiechnęłam się zadowolona. Pozostało nam zamocować siedzenia i nagłośnienie. Zrobiłam jeszcze jeden krok do tyłu i nagle moja noga zapadła się wraz ze źle zamontowaną deską. Krzyknęłam przerażona i upadłam z łomotem na platformę. Na pomoc pośpieszył mi Pierre, który znajdował się opodal i pomógł mi wstać. Moją łydkę szpeciła długa krwawa szrama. Spojrzałam na niego z przestrachem. Ten uśmiechnął się lekko.

- Powinnaś pójść z tym do pielęgniarki - kucnął przede mną i chwycił moją łydkę w swoją dłoń. Zadrżałam wystraszona. - Pójść z Tobą? - spojrzał na mnie zadzierając głowę do góry. Odskoczyłam od niego jak oparzona.

- Nie. Nie musisz, sama dam sobie radę - I lekko się jąkając zeskoczyłam z platformy z impetem wpadając na niosącego pudło papierów Laurent'a. Krzyknął coś zły, lecz gdy zobaczył kto go potrącił uśmiechnął się do mnie uroczo, po czym zaczął zbierać kartki z ziemi. Zawstydzona poszłam w jego ślady kątem oka obserwując Pierra, który właśnie naprawiał złamaną przeze mnie deskę. Wiedziałam, że także nas obserwuje.

- Bardzo cię przepraszam. Jestem dzisiaj strasznie roztrzepana - szybko wrzucałam pogniecione kartki do kartonu.

- Ależ nic takiego się nie stało. Nawet fajnie, że to byłaś właśnie ty - podniósł twarz na wysokość mojej. Był stanowczo zbyt blisko mnie. Moje policzki oblał potężny rumieniec. Co się ze mną dzieje? Ten chłopak doprowadzał mnie do szaleństwa. Szybko odwróciłam twarz i sięgnęłam po ostatnią kartkę równocześnie z nim i nasze dłonie się spotkały. Jak oparzona wycofałam swoją rękę i wstałam tak szybko, że aż się zatoczyłam. Cała ta sytuacja była strasznie niezręczna. Najpierw ta wywrotka, zraniona noga, Pierre i teraz on flirtujący ze mną na oczach mojego byłego. Musiałam się ulotnić i to szybko.

- Pięknie wyglądałaś na wyborach Miss miasta. Szkoda, że Ciebie zdyskwalifikowali.

- Przecież nic takiego się nie stało. I tak bym nie wygrała - zaśmiałam się jak idiotka. - I tak by nikt na mnie nie zagłosował.

- Ja bym zagłosował - zrobił krok ku mnie i ujął moją dłoń. - Anaisse...

- Wybacz Laurent, muszę iść do pielęgniarki. Zraniłam się w nogę, powinnam to jak najszybciej opatrzyć - wyrwałam mu swoją dłoń i najzwyczajniej od niego uciekłam. Co to miało być. Nagle w wejściu do sali gimnastycznej stanął Robert. - Co do jasnej cholery! - zaklęłam wcale nie tak znowu cicho i pobiegłam do pielęgniarki na około.

- O co jej chodzi? - Ben spojrzał na stojącego obok Marka.

- Mnie nie pytaj. Zawsze była jakaś dziwna - oboje wzruszyli ramionami i ruszyli dalej przed siebie. Ja zaś schowałam się za ścianą za rogiem oddychając spazmatycznie z ręką na sercu.

- Co to miało być?! - pisnęłam cienkim głosem pod nosem. - Czy oni się ze sobą zgadali czy co? - rozejrzałam się na boki zanim postanowiłam na dobre udać się do pielęgniarki. Nie chciałam już na nikogo więcej wpaść. Pielęgniarka zacmokała niezadowolona na mój widok. Najwidoczniej przerwałam jej w ważnym momencie jej książki. Starałam się dojrzeć okładkę lecz mi się nie udało. Kobieta szybko odprawiła mnie z gabinetu i niemalże biegiem powróciła do lektury. Wzdłuż łydki miałam zamocowane plasterki i przy każdym kroku ciągnęły one mi niemiłosiernie skórę. Wreszcie nie wytrzymałam i usiadałam na najbliższej ławce by poprawić źle założone opatrunki. Gdy już miałam wstać i sobie pójść usłyszałam głos Chelsei. Rozmawiała z kimś. Wstałam po cichu i przybliżyłam się do rogu korytarza. Wyjrzałam ostrożnie za róg i natychmiast się za niego z powrotem schowałam. Chelsea rozmawiała właśnie z Aleccio! Łakomie wyłapywałam każde słowo starając się o niczym nie myśleć.

- Nadal nie rozumiem - powiedział Aleccio totalnie zdezorientowany.

- Mówiłam ci byś zostawił mnie w spokoju.

- Proszę wyjaśnij mi chociaż co takiego zrobiłem. Nie pamiętam bym zawinił tobie czymkolwiek. Wczoraj przecież było tak dobrze...

- Przestań - powiedziała zmieszana. - Nie przypominaj mi teraz o tym dobrze?

Zapadła chwila ciszy. Usłyszałam szybkie kroki zbliżające się w moją stronę. Zamarłam przerażona, że może mnie ktoś przyłapać na gorącym uczynku. Już miałam uciekać stamtąd gdzie pieprz rośnie gdy doszły mnie krzyki przyjaciółki. - Puszczaj mnie słyszysz? Myślisz, że nie wiem? Od samego początku wydawało mi się, że skądś cię znam. Dopiero wczoraj do mnie doszło skąd - Nie mogłam się opanować i ponownie wyjrzałam za róg. Aleccio trzymał Chelseę za ramiona. Ona zaś piorunowała go spojrzeniem. - Jesteś ich psem prawda? Pamiętam cię z ich dworu. Nie myśl sobie, że nie pamiętam jak mnie tam więzili. A ty przy tym byłeś! Patrzyłeś jak mnie katowali! - syknęła i wyrwała się mu zręcznie.

- Miałem nadzieję, że nigdy sobie tego nie przypomnisz.

- Wiesz ciężko jest zapomnieć o czymś takim. To nie ciebie torturowano i przetrzymywano miesiącami w celi bez okien i pożywienia.

- Szkoda, że pamiętasz tylko to - zwiesił głowę. - Szkoda, że nie pamiętasz jak starałem się o twoje uwolnienie, jak odepchnąłem ich jak się na ciebie rzucili. Jak stanąłem w twojej obronie. Tego już nie pamiętasz prawda? - spojrzała na niego skołowana. - Wiem, że nie mam prawda żądać od ciebie wybaczenia i wcale nie zamierzam. Dobrze wiesz, że w życiu każdego z nas był taki moment, w którym trzeba było uciekać. Uciekać jak najdalej z Europy. Gdy tylko ciebie zobaczyłem wiedziałem, że nie możesz z nimi pozostać. Twoje umiejętności były dla nich zbyt łakomym kąskiem. Ja, dla nich, przy tobie byłem niczym.

- To ty podpaliłeś wtedy pałac? - spytała a jej oczy zaczęły złudnie przypominać talerze obiadowe.

- Nie zrobiłem tego sam. W tamtym czasie było bardzo wielu takich jak my, którzy chcieli się uwolnić. Większości się udało. Ja nie miałem takiego szczęścia - zakryła sobie dłońmi usta. - Nigdy nie byłem i nie będę ich psem. Po wielu latach po prostu się im znudziłem. Mieli mnie stracić lecz egzekutor był mi coś winny więc upozorował moją śmierć. Jestem tak samo wolny jak wy. Dla nich jestem martwy.

- Czy oni nadal...czy oni nadal nas szukają? - jej ramiona zaczęły drżeć.

- Tego nie wiem. To było tak dawno temu...- spojrzał na nią błagalnie. Wyciągnął dłonie w jej stronę i pogładził jej ramiona. Zamknęła oczy i wzięła parę głębokich oddechów. - Proszę tylko nie oceniaj mnie przez pryzmat mojej przeszłości - w jego akcencie dała się słyszeć nutka włoskiej miękkości.

- Nie śmiałabym. Uratowałeś mi wtedy życie. Jeszcze dzień lub dwa a wszystko bym zrujnowała - wziął ją w swoje ramiona i mocno pocałował. Szybko schowałam się za róg. Nie miałam prawa tego słuchać ani tego oglądać. Najciszej jak tylko mogłam oddaliłam się z tego miejsca i skierowałam wprost do sali gimnastycznej. Coś mi mówiło, że wiedziałam o czym lub o kim rozmawiali. W tłumu wypatrzyłam Pryszczatego Charlesa i pobiegłam do niego ile sił w nogach.

- Charles. Muszę cię o coś spytać - spojrzał na mnie zaskoczony. Jego koledzy odskoczyli ode mnie wystraszeni i tylko spojrzeli zaskoczeni na przyjaciela. Odłożył pędzel z powrotem do puszki z farbą i stanął do mnie twarzą uśmiechnięty od ucha do ucha.

- O co takiego chciałabyś mnie spytać?

- Czy pamiętasz jak parę dni temu rozmawialiśmy o... - przybliżyłam się do niego i dodałam ściszonym głosem.- ....o wampirach? Pamiętasz jak opowiadałeś mi o ich rodzinie królewskiej? - rozejrzał się na boki niespokojny i także się do mnie przybliżył.

- Tak. Ale o co chodzi? - zaraz potem dodał. - Nie powinniśmy tutaj o tym rozmawiać. To temat zakazany.

- Czy wiesz o nich coś więcej poza tym co mi powiedziałeś? - spojrzałam na niego błagalnie. - Dowiedziałam się czegoś, to znaczy usłyszałam coś...powiedz mi czy oni kiedykolwiek werbowali do swojej rodziny inne wampiry? - spojrzał na mnie uważnie zastanawiając się nad czymś poważnie.

- Spotkajmy się dzisiaj za biblioteką miejską o 22 dobrze? - uśmiechnęłam się do niego uradowana.

- Na pewno będę - zmierzył mnie od stóp do głów.

- Tylko przyjdź sama i ubierz się jakoś...porządniej. Może być troszeczkę zimno.

- Dobrze - pomachałam na pożegnanie jego kolegom i wróciłam na swoje stanowisko. Gdy tylko dorwałam się do swojej pracy obserwowałam przez chwilę pracującego Charlesa. Ciekawa byłam co jeszcze wiedział i czego miałam się dzisiaj jeszcze dowiedzieć. Na samą myśl zrobiło mi się zimno. I jeszcze to co powiedziała dzisiaj Chelsea...

- Daj. Ty zajmij się tym brokatem - podskoczyłam jak na sprężynach. Obok mnie zmaterializował się Robert. Złapałam się przerażona za serce. Co gdyby to była Chelsea?

- Mógłbyś mnie nie straszyć? - uderzyłam go w ramię pędzlem umazanym w czerwonej farbie. Dopiero po sekundzie zdałam sobie sprawę z tego co zrobiłam. Wybuchłam histerycznym śmiechem.

- Di Breu...- zachichotałam i zaczęłam się cofać tłumacząc się gorączkowo.

- Bardzo cię przepraszam. Nie chciałam. To ten pędzel. Zapomniałam, że go trzymam to nie moja wina...- po czym zaczęłam z piskiem uciekać, gdyż Ben chwycił za ogromny pędzel z białą farbą i rzucił się za mną biegiem. Wyminęłam grupę roześmianych ludzi i zakręciłam ostro za róg naszej platformy. I tam mnie dorwał. Zostałam ochlapana farbą od stóp do głów. Na jego szczęście włosy miałam osłonięte chustką. Wokół nas zebrali się gapie, którzy przyglądali się naszym poczynaniom. Naszą walkę przerwał Chad który swoją mocą wyrwał nam pędzle i rzucił się o ziemię. Przez nas też był uwalony farbą. Ja za to zataczałam się z Benem ze śmiechu. Wściekły rzucił w nas mokrymi szmatami i kazał nam wracać do pracy. Sam zaczął wycierać sobie twarz z zielonej farby. Wycierając sobie ramiona i nogi patrzyłam rozbawiona jak Ben zmywał farbę ze swoich włosów. Patrzyliśmy na siebie rozbawieni, aż do momentu w którym obok nas stanął Pierre z młotkiem i narzędziami. Nie wydawał się być zachwycony. Udał, że nie zauważył mojego towarzysza po czym wcisnął mi w ręce przyrządy i odesłał do roboty. Mijając Bena spojrzał na niego nienawistnym wzrokiem. Jak na nich i tak zachował się wyjątkowo dojrzale. Mogli przecież znowu się pobić. Oj grabiłam sobie myśląc, że Pierre ma aż taką cierpliwość. Resztę dnia starałam się być grzeczna i unikałam kontaktów z płcią przeciwną. Po powrocie do domu szybko się umyłam i po zjedzeniu kolacji ubrałam się w ciemne jeansy i grubą ciepłą bluzę i wyszłam z domu pod pretekstem odwiedzenia Leny. Szybkim krokiem udałam się za bibliotekę, gdy tylko się za nią znalazłam w ciemnym kącie stał schowany Charles. Pomachał na mnie ponaglająco ręką.

- Szybko. Nie powinno nas tutaj być - podszedł do drzwi dla personelu po czym otworzył je za pomocą małego kluczyka. Gdy weszliśmy do środka zapalił latarkę i zaczął prowadzić mnie szybko po schodach na dół do archiwów.

- Charles. Poczekaj - szarpnęłam go za rękaw. - Dlaczego w sumie mi pomagasz?

- Właśnie w tym momencie musisz mnie o to pytać?

- Tak.

- Bo sam jestem ciekaw paru spraw, a tym możesz pomóc mi je wyjaśnić. Proste?

- Tak.

- No to chodź - szarpnął mnie za rękaw i wskazał na ostatnie drzwi na lewo.

--------------

Chcecie dedykacje? Bardzo chętnie je rozdam :*

All the love! S.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro