Rozdział 2.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Niemalże zapomniałam o mało przyjaznych gospodarzach balu z powodu szaleństwa tańca, w jakie wpadło moje miasteczko. Niechętnie przechodziłam z rąk jednego partnera, do drugiego. Nikt nie chciał słyszeć, że jestem zmęczona, bądź spragniona. Miałam wrażenie, że moje stopy krwawią w zbyt niewygodnych i wysokich butach. 

Gdy wreszcie udało mi się uciec od natłoku partnerów, prawie biegiem udałam się na ogromny balkon, do którego prowadziły otwarte na oścież okiennice z boku sali. Ukryte były za zwiewnymi, szarymi kotarami. Na balkonie nie spotkałam nawet zbłąkanej duszy. Chwilowa cisza spłynęła na moje ciało niczym wybłagana ulga. Zmęczona jak nigdy, oparłam się biodrem o kamienną barierkę i odrzucając głowę do tyłu, spokojnie przysłuchiwałam się słodkiej muzyce płynącej z sali balowej. Chłodny wieczorny wiatr, muskał moją spragnioną ochłody skórę. Z zadowolenia zamruczałam cicho pod nosem i zrelaksowana zamknęłam oczy. Czułam jak mój spocony kark po woli się rozluźnia. Obcisła sukienka boleśnie miażdżyła moją klatkę piersiową przy każdym oddechu. Oddychałam mimo to głęboko, ignorując ból. Zimy wiatr skutecznie odpędzał wszelkie myśli z mojej głowy. Jego podmuchu rozwiewały moje włosy wokół twarzy, niczym ciężki wodospad złota.

- Ojciec ciebie szuka od dobrych piętnastu minut - nagły głośny komentarz, sprawił, że przestraszona drgnęłam na swoim miejscu. Wyprostowałam się nagle, a ciężkie loki ponownie opadły na moje plecy. Spojrzałam z wyrzutem na swojego brata.

- Proszę nie mów mu, że mnie znalazłeś - powiedziałam błagalnie. - Nie jestem w stanie już tańczyć. Przysięgam, że te nowe buty lada chwila zamienią moje stopy w krwawą miazgę - Archer jedynie przyglądał mi się uważnie.

- Niech ci będzie - odparł wspaniałomyślnie i podrapał się po głowie, jakby się nad czymś ciężko zastanawiał. - Masz dziesięć minut. Potem bezwstydnie cię wydam.

- Dwadzieścia i będę cię kryła jeśli nagle postanowisz zniknąć z Yvette odparłam, zaczynając pertraktacje, uśmiechając się do niego zaczepnie. Złota sukienka pod wpływem wiatru nadymała się wokół moich kolan.

- Umowa stoi - powiedział ochoczo i już miał odwrócić się do mnie plecami i odejść jak obiecał, gdy kątem oka dostrzegłam, że za jedną z powiewających na wietrze kotar, ktoś stoi. Musiał się tam znajdować od jakiegoś czasu. Jakby wywołany moim nagłym bezruchem, postanowił do nas dołączyć. Blada dłoń z ozdobnym pierścieniem na środkowym palcu, odgarnęła lekki materiał i naszym oczom ukazał się ten sam czarnowłosy chłopak, który swoim zachowaniem wyprowadził mnie z równowagi kilkanaście minut wcześniej. Spojrzał na mnie łagodnie, na co cała aż się najeżyłam. Coś w jego postawie mówiło mi, że nie tylko obserwował mnie od dłuższego czasu, ale pojawił się na balkonie z pokojowymi zamiarami. Posłałam mu uważne spojrzenie, odruchowo chwytając brata pod ramię. I ten drgnął na nagły widok chłopaka.

Jesteś mi winien jeden taniec - powiedziałam, odwracając twarz w stronę Archera, pośpiesznie ciągnąc go w stronę sali balowej. Brat spojrzał na mnie szczerze zdziwiony, jednak niczego nie skomentował. Grzecznie dał się pociągnąć na parkiet. Pozostawiliśmy bruneta samotnie na opustoszałym balkonie. Nie zdążył wymówić w naszą stronę nawet jednego słowa. Jego spojrzenie podążyło za nami, gdy się od niego oddalaliśmy. Archer uśmiechnął się do niego przepraszająco, gdy od niego odchodziliśmy. Brunet jedynie skinął mu głową ze zrozumieniem. Nie widziałam, czy aby czasem nie okazałam się  dla niego najmniej przyjazną osobą na tym świecie. Nie wiedzieć dlaczego, brunet zadawał się ostatnią osobą, z którą chciałam rozmawiać w tamtym momencie. Na jego widok całe moje ciało spinało się niczym struna, a żołądek zaciskał się w bolesny supeł. Nie miałam pojęcia, co to oznaczało i na tamtą chwilę, nie chciałam się nad tym zastanawiać. Większość życia ufałam swojej intuicji, a tamtego wieczora szeptała do mnie uważnie, bym uważała.

- Kto to był? - spytałam Archera, upewniając się, że oboje znaleźliśmy się w bezpiecznej odległości od balkonu. 

- Pierre Marcelieu - oparł prosto, przyglądając mi się uważnie - Jeden z naszych gospodarzy. Przerwałem wam w czymś? - dodał, przekrzywiając odrobinę głowę na bok. - Wyglądał jakby od jakiegoś czasu czekał na sposobność bycia z tobą sam na sam. 

- Nie. Nawet go nie znam - powiedziałam chłodno. - Zauważyłam, że od jakiegoś czasu się nam przysłuchuje. Nie spodobało mi się to.  

- Nie było go tam, gdy po ciebie przyszedłem. Coś sobie ubzdurałaś. 

- Może masz rację - powiedziałam, choć w głębi kości wiedziałam, że mam rację. Już wcześniej czułam się obserwowana. Nie wiedziałam jednak, dlaczego wcześniej nie postanowiłam sprawdzić przez kogo. 

- Nie byłaś dla niego zbyt uprzejma - w tym samym momencie spojrzeliśmy na wejście do balkonu, w którym ukazał się brunet. Wydawał się kompletnie pochłonięty swoimi myślami. Po chwili podeszła do niego jedna z moich sąsiadek. Uśmiechnął się do niej uroczo, choć jego wzrok nadal pozostał nieobecny. 

- I on nie okazał mi zbyt wiele uprzejmości - powiedziałam, zanim zdążyłam ugryźć się w język. 

- Doprawdy? Co takiego tobie zrobił?

- Nic, o czym chciałabym tobie opowiedzieć - odpowiedziałam, tym samym kończąc naszą wymianę zdań. Nawet jakbym chciała, nie potrafiłabym wytłumaczyć mu mojego postępowania. Moich urojeń. Moich uprzedzeń i przeczuć. Nie miały one sensu. Wszystkie moje odczucia wobec tej rodziny nie miały w sobie za grosz rozumu. Ani to, w jaki sposób Pierre spojrzał na mnie na parkiecie. A zwłaszcza to, jak sprawiał, że czułam się w jego otoczeniu. Jakby ktoś pozbawił mnie nagle umiejętności oddychania. Jakby jego istnienie było na tyle przytłaczające, bym nie potrafiła jasno myśleć. Przerażało mnie to. Chyba dlatego, tak na niego reagowałam. Najzwyczajniej w świecie się go bałam. 

Widząc, że rozmowa ze mną nie ma najmniejszego sensu, brat zostawił mnie samą i poszedł w stronę Yvette. Nagle otaczały mnie same roześmiane pary. Gorąco obcych ciał. Zapach szampana niemalże upijał mnie samym swoim zapachem. Mój wzrok odruchowo padł ponownie w stronę wejścia do balkonu, tym razem innego, który w tej chwili był kompletnie pusty. Poczułam małe ukłucie zawodu, które natychmiast w sobie zdusiłam. Rozejrzałam się wokół siebie, w poszukiwaniu rodziców gdy przy barze spostrzegłam Madlene ze swoim tajemniczym partnerem. Wolnym krokiem udałam się w jej stronę, na usta przyjmując przyjazny uśmiech. Gdy stanęłam u ich boku, tajemniczy chłopak od razu wciągnął mnie w przyjemną i lekką rozmowę, która pozwoliła mi się na chwilę rozluźnić. Madlene już po chwili przedstawiła mnie jako swoją najlepszą przyjaciółkę. Pomimo swoich uprzedzeń do reszty członków rodziny Marcelieu, szybko polubiłam jej partnera, który po chwili zreflektował się i przedstawił się jako Chad. Co rusz starał się nas rozśmieszyć, co bardzo dobrze mu wychodziło. 

Patrzenie na tę dwójkę sprawiało mi nieukrywaną przyjemność. Oboje byli tacy rozpromienieni i zachowywali się jakby znali się całe życie. Chadowi jakimś cudem udało się rozbroić Madlene ze swojego zwyczajowego chłodu i wycofania. Wiedziałam, że Madlene wpadła po uszy gdy wyłapałam jej pełne czułości spojrzenie posłane w jego kierunku. O mało nie zemdlałam z wrażenia gdy Chad odwdzięczył się jej tym samym. Czyżby miłość była taka prosta? Na pewno było nim zauroczenie. Patrząc na nich, odpowiedź niemalże sama cisnęła się na usta. Znali się zaledwie kilka godzin. Nigdy nie wierzyłam w miłość od pierwszego wejrzenia. Może w pociąg fizyczny.

Żegnając ich ciepło, ruszyłam ponownie na parkiet, tym razem z najstarszym z braci Marcelieu. Sunąc w stronę marmurowej posadzki, uznałam z uśmiechem, że ten rok będzie pełen dziwnych zwrotów akcji. Ten zaś wyłapując mój uśmiech, odwzajemnił go. Był tak olśniewający, że na chwilę zapomniałam języka w gębie.

Zel - zaczęłam, zwracając się do swojego partnera po imieniu. - Co sprowadza was do Bella Clairiere? 

- Myślę, że to co wszystkich - odpowiedział wymijająco. Spoglądałam na niego wyczekująco. - To bardzo urokliwe miasteczko. Macie tutaj też dobrą szkołę dla mojego rodzeństwa. Ja sam nie będę miał daleko na uniwerek. 

- W waszym wcześniejszym mieście coś nie poszło po waszej myśli, prawda? - spytałam prosto, doskonale wyczytując to, czego nie chciał mi zdradzić. Po jego twarzy przemknął cień. Rozumiałam więcej niż mu się podobało.

- Można to tak powiedzieć. 

- Wierzę w nowe początki. Mam nadzieję, że wszystko pójdzie po waszej myśli w Bella Clairiere. 

- Też mam taką nadzieję - odparł szczerze. Jego błękitne oczy wydawały się szczere.

- Będziecie mieli jednak ciężkie początki. Nie będziecie schodzili z ust całego miasta przez najbliższe pół roku. 

- Potrafimy w takim razie oczarować ludzi lepiej, niż mógłbym przypuszczać. 

- Nie wy wszyscy - powiedziałam mimochodem, gdy moje spojrzenie po raz kolejny tej nocy spoczęło na głowie, obróconego do mnie plecami Pierra. 

- Niektórzy z nas są bardziej nieokrzesani od innych - jego spojrzenie podążyło za moim. - Musisz mu dać trochę czasu. Pierre...nie przywykł do towarzystwa tak wielu ludzi - nijak nie odpowiedziałam na jego wyznanie. - Bywa niezręczny. 

- Onieśmielający - poprawiłam go, zaczynając kąśliwe wyliczanie. Odruchowo odwróciłam wzrok od tematu naszej rozmowy. - Krępujący. Wprawiający w zakłopotanie. Irytujący - dodałam na koniec. Kątem oka dostrzegłam jak Pierre drgnął delikatnie. Czyżby...

Zel wskoczył mi w słowo, przyciągając moją uwagę ponownie do siebie.

- To długa lista określeń na kogoś, kogo nawet jeszcze nie poznałaś - na chwilę zarumieniłam się ze wstydu. Miał rację. Kim ja byłam, by dawać tak odważną ocenę na temat kogoś, z kim nie zamieniłam nawet ani słowa.

- Nie miałam szansy na tą przyjemność - powiedziałam, a w głowie mojej głowie zapanował chaos. Zdałam sobie sprawę z tego, że nazbyt szybko spoufaliłam się z tym kompletnie mi obcym mężczyzną.

- W takim razie pozwól, że ja będę tym, który spełni tę małą powinność. To w końcu mój brat - zanim się obejrzałam, już ciągnął mnie w stronę Pierra, który nadal prowadził ożywioną rozmowę ze stojącymi przed nim mężczyznami. Z każdym stawianym w jego kierunku krokiem, widziałam jak całe jego ciało się napina. Moje reagowało na jego bliskość w ten sam sposób. Wpadałam w panikę, z każdym krokiem, z którym się do niego przybliżałam. Byłam zawstydzona swoim zachowaniem. Obezwładniona bezpośredniością Zela. Najbardziej chyba sparaliżowana własnymi reakcjami. Co do jasnej cholery się ze mną działo? W uszach usłyszałam niespokojne bicie swojego serca. Dłonie wcześniej luźno trzymane przy bokach Pierra nagle zacisnęły się w pięści.

- Pierre - dłoń blondyna opadła na szerokie ramię czarnowłosego chłopaka. Odwrócił się do nas powoli, z wyrazem uprzejmego zaskoczenia na twarzy. Jego oczy błyszczały z zaciekawienia. Ujrzałam w nich to samo, co we własnych. Niemożliwą do zwalczenia fascynację. - Bracie, pozwól, że przedstawię ci moją partnerkę - wskazał na mnie dłonią w nonszalanckim geście. Nawet nie drgnęłam, wpatrując się śmiało w twarz stojącego przede mną mężczyzny. On robił dokładnie to samo. Przez moment wydawało mi się, że nawet przestał oddychać. - Anaisse Di Breu - Zel spojrzał na mnie uważnie. Jakkolwiek dziwacznie się nie zachowywaliśmy, blondyn zdawał się tego nie zauważać. - Pierre Marcelieu. 

Blada dłoń bruneta wyprostowała się w moją stronę w oczekiwaniu. Spoglądałam na nią o wiele zbyt długo. Po chwili wahania, postanowiłam mieć to po prostu za sobą. Cokolwiek się teraz działo, jakkolwiek dziwne by to nie było, miałam zamiar przemyśleć to na spokojnie w czeluściach własnej sypialni, jeszcze tego samego wieczoru. Pierścień na jego palcu połyskiwał zimno w świetle miękkiego światła świec, gdy pochwyciłam jego o wiele większą od mojej dłoń, w swoją własną. Jej chłód przebiegł po moich plecach zimnym dreszczem, wraz z impulsem, który przeskoczył pomiędzy naszymi ciałami. Oboje drgnęliśmy ledwie zauważalnie. Mimowolnie ponowne uniosłam na niego swoje spojrzenie, tylko po to, by napotkać jego ciemniejące oczy, które od dawna się już we mnie wpatrywały. 

- Widzisz? - Zel zaczął, gdy oboje zbyt szybko rozplątaliśmy swój uścisk dłoni. - Nie jest aż tak onieśmielający. Przynajmniej nie odgryzł ci głowy - powiedział wesoło, lecz ja nie poczułam się nawet o krztynę lżej. Słysząc śmiałe słowa Zela, aż się skrzywiłam. Postanowiłam zapamiętać sobie, by nigdy więcej nie dzielić się z nim osobistymi przemyśleniami. Miał o wiele zbyt długi język, jak na mój gust. 

- Czyli nie jestem aż tak krwiożerczy? Tym razem chociaż przede mną nie uciekłaś - powiedział Pierre miękko, nadal nie spuszczając ze mnie swojego spojrzenia. Jego niski głos niemalże pieścił skórę mojej twarzy. 

- Niestety będę musiała ciebie zawieść - powiedziałam, a mój głos wydawał się kompletnie wyprany z emocji. Zignorowałam jego zaczepkę. Jedyne co wtedy czułam, to obezwładniające mnie zmęczenie. Ból stóp już dawno zamienił się w agonię. To całe spotkanie, kompletnie wyprało mnie z resztek energii. Zbyt wiele działo się w mojej głowie, by moje ciało nadążało za jej reakcjami. 

- Szkoda - odparł jedynie, uśmiechając się do mnie w ten sam sposób, jak wtedy na parkiecie. Odruchowo się spięłam, co od razu zauważył. Wydawało mi się, że wywołało to w nim ulgę. Moja postawa obronna. Jego luźno zwisające u boków dłonie, schowały się odruchowo do przednich kieszeni jego spodni. - Zawsze lubiłem miano tego mrocznego z braci. 

Zel jedynie prychnął niczym obrażona kotka, słysząc jego słowa. 

- Jak zawsze dramatyczny - blondyn wywrócił oczami i uśmiechnął się do mnie szeroko. - Teraz jak poznałaś oficjalnie najmniej interesującego członka rodziny, pozwól, że odprowadzę cię do twoich rodziców. Widziałem, że od dłuższego czasu ciebie szukali. 

Słysząc jego słowa przełknęłam głośno ślinę, wiedząc, że właśnie wpakowałam się w niemałe kłopoty. 

- W takim razie chodźmy - powiedziałam prosto i spojrzałam na Pierra po raz ostatni. Ten jednak już zdążył się od nas oddalić. Jedyne co ujrzałam, to jego plecy znikające za kolejnym tłumem gości. Co za dziwny facet. 

Po niekończących się narzekaniach ojca i uszczypliwych komentarzach Archera, któremu oficjalnie nie udało się uciec niepostrzeżenie z balu, wróciliśmy do domu. Wszyscy równie zmęczeni. Wszyscy równie podekscytowani nowym, które miało jeszcze nadejść. Ja jednak nie potrafiłam się otrząsnąć z wrażenia, jakie wywołała na mnie nowo poznana rodzina. Nie była tak jak te, które już zamieszkiwały Bella Clairiere. Było w niej coś niepokojącego, coś co sprawiało, że całe twoje ciało spinało się w oczekiwaniu na atak. Ja sama nie do końca rozumiałam w tym wszystkim samej siebie. Choć wiedziałam, że powinnam wiać gdzie pieprz rośnie, ratować skórę, kierowana dziwacznym instynktem samozachowawczym, miałam wrażenie, że zamarłam w kompletnym bezruchu, wpatrzona w te piękne istoty. Może byłam jedynie zbyt dobrym obserwatorem. Może wręcz przeciwnie. Miałam stać się ich ofiarą.

Przewróciłam się na drugi bok i spojrzałam na rozgwieżdżone niebo, za małym oknem po przeciwnej stronie mojego małego pokoju. Poddając się obezwładniającemu zmęczeniu czułam, że ta noc była dopiero początkiem. Odpłynęłam w niespokojny sen jeszcze zanim zdążyłam przemyśleć to wszystko po raz kolejny. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro