Rozdział 39.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Już stąd widziałam jak był wściekły. Zahamował przed nami z głośnym piskiem. Bez słowa rzuciłyśmy się w stronę samochodu. Po otwarciu drzwi, które uniosły się do góry, usiadłam na przednim siedzeniu, poszerzonym na 3 pasażerów. Przez całą drogę służyłam jako tarcza ochronna dla Madlene. Chyba nigdy nie widziałam tak wzburzonego Chada, przypominał mi swoją miną nieszczęsny bal zimowy, na którym znokautował mojego oprawcę. Zanim Chad zdążył się odezwać, powiedziałam prędko.

-Nic nam nie jest. Jesteśmy tylko słabo ranne. Madlene zareagowała natychmiast i zabiła zołzę. - Chad na chwilę zdębiał i spojrzał nade mną na swoją ukochaną. Wyglądała na szczerze zmartwioną.

-Wykorzystałam kołek, który dałeś mi kiedyś w razie co. Ocalił nam życie. - Chad jakby przełknął słowa, które chciał nam powiedzieć i przez całą drogę się nie odzywał. Madlene jednak postanowiła mu wszystko wyznać. - To była moja wina. Chciałam pójść na skróty, choć Isse się opierała. Zmusiłam ją by poszła za mną i wtedy ta wampirzyca wyskoczyła na nas z ciemności. Ugryzła mnie w ramię, Isse odepchnęła ją i kobieta ugryzła ją za to w rękę. Potem szybko wyciągnęłam kołek i zrobiłam tak jak mówiłeś. - Chad był bardzo blady a jego oczy były całkowicie czarne. Musiał bardzo ze sobą walczyć by nas nie zaatakować. Zdawałam sobie sprawę z tego, jak bardzo musiał sobą w tym momencie gardzić. W zawrotnym tempie znalazłyśmy się w naszym miejskim szpitalu. Chad puścił nas przodem, po czym rozmył się w ciemności, bardzo nas przepraszając. Rana Madlene okazała się gorsza od mojej i zarówno jak moja wymagała szycia. Madlene mężnie zniosła wszystko i bardzo blada i zlana zimnym potem, dochodziła do siebie leżąc na brzuchu na kozetce. Kucnęłam przed nią i głaskałam ją delikatnie po głowie, dziękując za to, że uratowała nam życie.

-Przestań. Błagam od tego czuję się jeszcze gorzej. Nie musiałabym nas ratować, gdybym ciebie posłuchała i poszłybyśmy normalną, bezpieczną drogą. Jakbyś nie dość się wycierpiała. -roześmiałam się.

- Coś mi się wydaje, że jeszcze sporo przede mną. - pogładziłam delikatnie opatrunek na moim nadgarstku. Doszło nas ciche pukanie do gabinetu i po chwili do środka zajrzał Chad i Pierre. Przygryzłam nerwowo wargę na jego widok i powoli wstałam. Zanim zdążyłam na dobre się wyprostować, już byłam w jego ramionach. Przytulał mnie do siebie mocno, wtulając swoją twarz w moje włosy.

-Za cholerę już nigdy ciebie samej nigdzie nie puszczę. - pogładziłam go prawą dłonią po głowie, gdyż lewa zwisała mi bezwładnie u boku i zaczęła niemiłosiernie piec. Znieczulenie przestawało działać. Chwyciłam go za dłoń i wyciągnęłam z gabinetu, by Chad z Madlene zostali sami. Już kiedyś przechodziłam przez coś podobnego, więc nie byłam już w żadnym głębszym szoku. Pierre usiadł na jednym z plastikowych krzeseł poczekalni i przyciągnął mnie do siebie, bym usiadła mu na kolanach. Uczyniłam to co chciał i oparłam głowę o jego klatkę piersiową. Oplotły mnie jego ramiona i dopiero teraz poczułam się naprawdę bezpieczna. Westchnęłam. - Czy możesz mi wyjaśnić jakim cudem znowu wpakowałaś się w kłopoty?- spojrzał na mnie spode łba. Na szczęście nie był na mnie w ogóle zły. Co najwyżej zatroskany.

-To był przypadek. Ta wampirzyca nas zaatakowała. Broniłyśmy się stąd nasze pogryzienia. Madlene ją zabiła. Już jest po wszystkim. - wzruszyłam ramionami i zamknęłam zmęczona oczy.

-Mówisz tak jakby to była dla ciebie bułka z masłem.

-Nie stało się nic nadzwyczaj strasznego. W sumie to dobrze, że to byłyśmy my, a nie jakaś bezbronna osoba. Nikomu już nic nie grozi. - Pierre warknął zły, ale nic nie odpowiedział. Nagle drgnął i spojrzał na mnie pytająco.

-Jakoś tak dziwnie pachniesz - tym razem to ja zamarłam. Jedyną osobą, którą widziałam dzisiaj poza Madlene był Sorel. Nie miałam pojęcia co odpowiedzieć. Postanowiłam naciągnąć trochę swoją odpowiedź. Jeszcze sama nie do końca przywykłam do tego, że znowu rozmawiam z Robertem, tym bardziej nie chciałam niczego tłumaczyć Pierrowi. Pokiwałam przecząco głową nie patrząc w jego stronę. - Nie znam tego zapachu. - mówiąc to pochylił się i pocałował mnie w policzek zaciągając się moim zapachem. Zaśmiałam się i kryjąc zakłopotanie odepchnęłam go od siebie i zeszłam z jego kolan. Przeszłam na drugą stronę pokoju i zaczęłam czytać plakat powieszony na ścianie. Pierre wstał lecz w tym momencie z pokoju wyszła Madlene z Chadem. Oboje wyglądali na zmartwionych. Wszyscy postanowiliśmy o niczym nie wspominać rodzicom.

Wsiadłam do porsche machając z daleka Pierrowi, mówiąc, że kiedyś obiecał mi, że mnie nim przewiezie, a że mam okazję to z niej skorzystam. Upiekłam dwie pieczenie na jednym ogniu. Nie dałam Pierrowi kolejnej okazji do obwąchiwania mnie i miałam ku temu dobrą wymówkę. Uśmiechnął się zadziornie, ale efekt ten zepsuły badawczo przyglądające mi się ciemne niebieskie oczy. Udałam, że tego nie zauważyłam i z udawaną radością wskoczyłam na skórzane siedzenie. Jak tylko znalazłam się w pokoju wbiegłam do łazienki i zrzuciłam z siebie ubrania i zarazem dowody zbrodni. Uciekając od odpowiedzi dałam Pierrowi tylko powody do podejrzeń. Wiedziałam, że robię źle ale na prawdę nie byłam jeszcze gotowa na takie zwierzenia. Na rękę nałożyłam gumową rękawicę i weszłam pod prysznic. Spływająca po moich plecach gorąca woda zabierała ze sobą zmęczenie i stres. Stojąc tak pozwalając się ciału rozluźnić a moim myślom błądzić. Przed oczami stawały mi najróżniejsze obrazy, od Roberta stojącego niemal nagiego w kuchni, po ciasto czekoladowe z malinami i samą atakującą mnie i Madlene wampirzycę. Otrząsnęłam się mocno z ukazujących mi się obrazów i leniwie zaczęłam wcierać we włosy dużą porcję brzoskwiniowego szamponu. Mimo zmęczenia, przed snem odrobiłam część zadań domowych, zmieniłam pościel na czystą, i zmusiłam się do wieczornej lektury. Cała ścierpnięta odłożyłam książkę na szafkę nocną. Prawą ręką rozpuściłam włosy z niewygodnego koka i zapadłam się ze stęknięciem w pachnącą kwiatami pościel. Uśmiechnęłam się zadowolona, tuż przed tym jak zapadłam w sen. Wokół pasa oplotły mnie chłodne ramiona. Zamruczałam zadowolona i pocałowałam nocnego gościa w obnażone ramie. W nagrodę moją szyję, już pod uchem musnęły rozkosznie gładkie usta. Pozwoliłam przytulić się mocno Pierrowi do siebie i odpłynęłam z krainę snów.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro