Rozdział 13.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Następne dnie, przechodzące gładko w tygodnie zlały się w jedną wielką mozaikę wypełnioną szkołą, obowiązkami domowymi i odbywaniem kary w szkole. Gdy nie odrabiałam lekcji skupiałam się na czytaniu stosów książek ciągle podtykanych mi przez członków rodziny albo Pierra. Zaczytywałam się aż do środka nocy w starych legendach i podaniach. Przeglądałam niezliczone ilości zdjęć z galerii sztuki lub zgłębiałam recenzje znanych wystaw sztuki. Zaskakiwało mnie jak to wszystko pokrętnie się ze sobą łączyło. Im więcej rozumiałam tym łatwiej było mi pogodzić się z tym co nieuniknione - życiu w nowej rzeczywistości, o której istnieniu wcześniej nie wiedziałam. Tak jak się spodziewałam, mój pierwszy bunt i wątpliwości rozmywały się niczym ślady stóp pozostawione na brzegu morza z każdym przeczytanym przeze mnie słowem. To co uznawałam za nienaturalne, wręcz makabryczne odnalazło swoją drogę do mojego zrozumienia. Potwory w moim umyśle i koszmarach okazywały się niczym innym jak naturą samą w sobie. Było to cudownym przykładem na to ile edukacja i oczytanie może zrobić z umysłem człowieka. Wystarczyło otworzyć się na otaczający nas świat i pozwolić sobie na jego zgłębienie, by nagle zrozumieć, że wszystko to, co zdawało się nas dzielić, tak naprawdę nas łączy. To, co zdawało się nie do zaakceptowania, ma swój sens i powód. Uczyłam się z dnia na dzień nie tylko niezwykle zawiłej i mrocznej historii świata, o której wcześniej nie słyszałam, ale także odkrywałam wiele prawd o samej sobie. Było to ciekawym doświadczeniem. Poznać część siebie w tym całym procesie, na której poznanie nigdy wcześniej sobie nie pozwalałam. 

- Jesteśmy żałośni - usłyszałam głos z mojego prawego boku, który raptownie przywrócił mnie do rzeczywistości. Po raz kolejny uciekłam do swojego świata, ukrytego gdzieś pomiędzy jawą a snem. Odwróciłam się powoli w stronę swojego towarzysza, który cierpliwie towarzyszył mi od prawie dwóch godzin. Blaise Peralt, po moich długich namowach, zgodził się być moim modelem w próbach szkicu układu dłoni. Uznawałam je za jedne z najtrudniejszych. Tak jak zakładałam, pomimo jego szorstkiego i chłodnego obejścia, znaleźliśmy wspólny język. Nigdy mi się nie narzucał, zapewniając komfortowe towarzystwo gdzie cisza w żadnym wypadku nie była ciążąca. Bywał moim cieniem, by po chwili olśnić całe towarzystwo swoją niewysłowioną pewnością siebie.

- Co dokładnie masz na myśli? - spytałam, zagryzając wargi. Prawą dłoń, jak i gips miałam umazane w graficie ołówka. Siedząc w sali z zajęć plastycznych czułam się jak w domu. Zapach farb i rozpuszczalnika należał do moich ulubionych. Pomimo już dawno ścierpniętych nóg, siedziałam po turecku na drewnianym stołku, z pokorą znosząc pobrudzone farbą jeansy i wpadające mi do oczu włosy. Wyglądałam jak jeden wielki bałagan. 

- To, że w piątek po południu siedzę z tobą w sali, podczas gdy ty uczysz się jak narysować męskie dłonie. 

- A co innego powinnam była szkicować? - poprawiłam jego palce odrobinę i wróciłam do prawie skończonego szkicu. Blaise odruchowo usiadł trochę bliżej mnie. 

- Męskie...- głos Blaise'a ukrywał wyzwanie. 

- Uszy? - zakończyłam za niego z uśmiechem na ustach. 

- Miałem na myśli coś innego. 

- Doskonale wiem, co miałeś na myśli - zaśmiałam się i wycelowałam w niego ołówkiem. - Nie rozpraszaj mnie. Prawie skończyłam. 

- Nie powinnaś być teraz na stołówce i sprzątać? - wampir spytał nagle, patrząc na mnie uważnie. Ciepłe, popołudniowe promyki słońca zatańczyły w jego błękitnych oczach, otulonych wachlarzem długich, złotych rzęs. Blond pasma muskały jego skronie, aż prosząc się o strzyżenie. Nawet nie śmiałam mu tego zasugerować. Wywołałabym tym samym niepotrzebną Trzecią Wojnę Światową. 

- Powinnam - przyznałam, poprawiając ostatnie cienie szkicu. - Ale mam zamiar się spóźnić, bo Pierre robi to nagminnie. 

- Dobra taktyka. Problem jest jednak w tym, że on pewnie nawet tego nie zauważy.

- Trudno - wzruszyłam ramionami i odłożyłam ołówek na drewniany stojak przede mną. Szkic był gotowy. Byłam z niego nawet zadowolona. Blaise wstał i spojrzał przez moje ramię na rysunek. Obserwowaliśmy ruchy mojego ołówka, miękkie linie, rozmazane zamaszyście cienie w kompletnej ciszy. 

- Moje dłonie naprawdę tak wyglądają? - skomentował ostatecznie Blaise, przyglądając się swoim smukłym dłoniom krytycznie. 

- A co jest z nimi nie tak? - spytałam rozbawiona, chowając rulon ze szkicem do tuby na prace plastyczne. Po chwili wszystkie moje przybory do rysowania także znalazły swoje miejsce do mojej torby. Niemalże zapominałam, że miałam gips na ręce. Teraz umazany farbami i flamastrami wydawał mi się nawet ładny. Zwłaszcza po tym, jak na pewnej lekcji religii postanowiłam na nim narysować łąkę pełną słoneczników. Zarzuciłam torbę na swoje ramię i wytarłam leniwie dłonie w swoje i tak ubrudzone spodnie. Blaise bez słowa tylko mnie zmierzył wzrokiem i pokiwał głową zrezygnowany. Wyglądałam przy nim jak bezdomna w swoich workowatych jeansach, za dużym żółtym swetrze i włosach jak zawsze spiętych w pełen bałaganu i ołówków kok. 

- Idę stąd. Nie mogę niszczyć swojej reputacji siedząc tutaj z tobą dłużej niż wypada. 

- Nie wiedziałam, że masz jakąkolwiek reputację. 

- Nie bądź śmieszna - otrząsnął się oburzony i ruchem modela odgarnął włosy do tyłu. Na chwilę zaparło mi dech piersi. - Wszyscy wiedzą, że wiodę bogate życie towarzyskie - nie miałam odwagi tego podważać, choć aż mnie korciło.

- Idź w takim razie do swoich ekscytujących znajomych - zawołałam za nim gdy ten odwrócił się niezadowolony i ruszył w stronę wyjścia. - Tylko o mnie nie zapomnij - zawołałam. Pomachał mi tylko ręką i zniknął za zakrętem. Powolnie udałam się w stronę stołówki, wiedząc, że pomimo zmęczenia będę musiała zmusić się do umycia tej przeklętej powierzchni po raz kolejny w tym miesiącu. Moja kara miała wkrótce się zakończyć, a z nią mój szlaban i brak możliwości spędzania czasu tak, jak to lubiłam. Robiąc absolutnie nic w wyjątkowo pięknych miejscach poza miasteczkiem. Prawo do prowadzenia samochodu wydawało mi się słodsze niż kiedykolwiek wcześniej zwłaszcza, że gips z mojej ręki miał zostać zdjęty już wkrótce. 

Weszłam ze sztucznym uśmiechem na stołówkę spodziewając się na niej zapracowanego Pierra, ja jednak stała pusta, kompletnie nietknięta. Jak od kilku dni Pierre koszmarnie się spóźniał przez co musiałam odwalać najgorszą robotę. Z jedną ręką w gipsie mogłam wykonywać tylko podstawowe czynności, więc mycie stołów, ławek i odłogi należało zawsze do mnie. Gdy i to udało mi się wykonać po prawie dwóch godzinach samotnej pracy i zignorowanych wiadomościach i telefonach, postanowiłam z gumowymi rękawicami dla pomywaczki zacząć go szukać. To, że byłam wściekła, było niedopowiedzeniem. Obawiałam się, że porzucił mnie kompletnie samą, co równałoby się ze sprzątaniem do później nocy. Za sto lat nie byłabym w stanie ogarnąć tego wszystkiego sama. 

Krążyłam namolnie po korytarzach i salach. Zapędziłam się nawet do męskiej szatni, ale i tam go nie znalazłam. Na granicy poddania się, udałam się ostatecznie do głównego wejścia, do którego powinnam była pójść na samym początku. Naprawdę bałam się, że na parkingu nie zastanę jego samochodu i będę zmuszona zadzwonić do kogoś z rodziny Marcelieu po pomoc. 

Z rozmachem otworzyłam drzwi i wyszłam na zewnątrz. Parking świecił pustkami, pozostawiając na sobie jedynie kilka osamotnionych samochodów. Już z miejsca gdzie stałam rozpoznałam samochód Pierra. Odetchnęłam z ulgą. Ostatecznie mnie nie porzucił. Nie zmieniało to faktu, że od bardzo dawna nie byłam na niego równie zła. A zła bywałam na niego codziennie. 

Obeszłam wejście do szkoły i skierowałam się w stronę boiska szkolnego. Lada chwila w szkole miała pojawić się ekipa sprzątająca, oznaczająca tylko i wyłącznie kłopoty. Z reguły wyrabialiśmy się z pracą przed jej przybyciem. Czułam, że jeśli nie znajdę tego paskudnego wampira na czas, nasza kara zostanie wydłużona. Ściskając mocno rękawice w zdrowej dłoni zeszłam szybko po schodach w stronę trybun, i jakby nawoływana przez syreni śpiew, wskoczyłam pod nie, poniekąd wiedząc, gdzie w głębi kości, że wiem dokładnie w jakich okolicznościach go zastanę. 

Cienie pod trybunami zlewały się w przecinane promieniami jesiennego słońca wstęgi, a na ich końcu, w samym rogu pobojowiska złożonego z niedopałków papierosów i porozbijanych butelek po piwie znajdował się Pierre. Przyparty do chropowatej, szarej ściany wydawał się jedynie częścią szarego krajobrazu. Co ciekawe, nie był tam sam. Uwieszona na nim dwuznacznie Lena, właśnie sprawnie rozpinała czarnowłosemu pasek od spodni. Zmarłam w bezruchu. Sposób w jaki się dotykali, ich łakome ruchy ust, dłonie niemalże miażdżące siebie nawzajem w pasji były hipnotyzujące. Na chwilę zapatrzyłam się na sposób w jaki blondynka ustami pieściła jego gardło. W momencie, w którym wydał z siebie pomruk zadowolenia, postanowiłam zareagować. Ten dźwięk, jego wyraz twarzy, jego dotyk...nie mogłam już na to patrzeć. Wiedziałam doskonale dlaczego pozwoliłam sobie na obserwowanie tego tak długo. Byłam ciekawa tego, jaki był gdy pozwolił się do siebie zbliżyć. Najgorsze było w tym to, że nigdy w całym swoim życiu nie pragnęłam być na czyimś miejscu. Ta myśl wstrząsnęła mną do takiego stopnia, że cofnęłam się nagle z miejsca, w którym wstałam i zatoczyłam się do tyłu na okruchach szkła. Natychmiast mnie usłyszeli. 

Oderwali się od siebie natychmiast, a ja spłonęłam tak gorącym rumieńcem, że myślałam, że eksploduje mi głowa. Lena wyglądała na zdezorientowaną, Pierre za to potrafił patrzeć tylkoi wyłącznie na mnie. Jego niemal czarne, błyszczące w mroku oczy były przerażająco smutne. Poczułam że kąciki oczu zaczynają mnie piec. Przełknęłam głośno ślinkę. Lena zażenowana się do mnie jedynie uśmiechnęła. Byli piękni razem. Tak piękni jak tylko mogą być wampiry. 

- Ekipa sprzątająca będzie tutaj za kilka minut - powiedziałam wypranym z emocji głosem. - Zrobiłam swoją część, reszta należy do ciebie - położyłam lateksowe rękawice na jednej z trybun na wysokości naszych ramion, po czym odwróciłam się na pięcie i ruszyłam w stronę wyjścia z tamtego miejsca. Zmuszałam całe swoje jestestwo do tego, by zachować spokój. By nie pobiec. Najbardziej chyba, by nie zacząć krzyczeć. A miałam ochotę zwyzywać go, powiedzieć wszystkie te straszne rzeczy, które chodziły mi po głowie. Uderzyć. Płakać. Ogrom emocji mnie przytłoczył. Nikt wcześniej nie spychał mnie nad same krawędzie, nie zmuszał mnie do czucia tak wiele, do czucia tak boleśnie. Czułam się, jakbym tonęła. Nie miałam bladego pojęcia co się ze mną dzieje. Wiedziałam przecież, że zawsze się z kimś spotykał. Był przecież jednym z najpopularniejszych facetów w szkole. Każda dziewczyna w szkole fantazjowała na jego temat, a on zmieniał je jak rękawiczki, zwłaszcza gdy oczekiwały od niego emocjonalnego przywiązania. 

Kroczyłam pośpiesznie przez zieloną trawę boiska, zapadając się w nią miękko. Z każdym moim krokiem czułam, jak moje ramiona zaczynają coraz mocniej drżeć. 

- Anaisse! - usłyszałam nawoływanie zza swoimi plecami. Byłam już niedaleko wejścia do szkoły. Gdybym tylko szła szybciej, mogłabym po wejściu do budynku po prostu biec. - Isse! - nawoływanie było głośniejsze. Nie miałam ochoty na rozmowę. Chciałam być sama i nie myśleć. Chciałam końca tej kary. Chciałam już więcej nie musieć oglądać tego przeklętego wampira. - Di Breu! - usłyszałam po raz ostatni, zanim wkroczyłam do wnętrza szkoły. Tak jak przewidywałam, ekipa sprzątająca już tutaj była. Powoli ustawiali sprzęty do mycia i pastowania podłóg. Mieliśmy być za to ukarani. Przeczesałam dłonią włosy z oczu w złości, w momencie, w którym Pierre mnie dogonił. Nie musiał tego robić. I tak niczego to nie zmieniało.

Spojrzał na mnie rozbieganym spojrzeniem, łapiąc dech. Badał wzrokiem moją twarz, poszukując w niej oznak jakichkolwiek emocji. Odnalazł we mnie jedynie kompletną rezygnację. Zaszycie wyciągnęłam zagubiony ołówek z włosów, a fala złotych fal opadła na moją pierś i plecy. Po chwili nim w niego rzuciłam. 

- Musiałeś to robić akurat teraz? - trzymałam głos nisko nie chcąc niepotrzebnie zwracać na siebie uwagi woźnego krążącego już po korytarzach. - Na sam koniec kary? Nie mogłeś zająć się nią jak już skończymy? 

- Nie planowałem tego - odparł jedynie, ignorując moją agresję i zwinnie łapiąc w dłoń ołówek po tym, jak uderzył w jego pierś. - Straciłem poczucie czasu. 

- Przez ciebie wydłużą nam karę - zbliżyłam się do niego, ledwie trzymając emocje na wodzy. Widząc jego zaczerwienione od pocałunków usta i zmierzwione włosy miałam ochotę go kopnąć. - A gdy się tak stanie, nie mam zamiaru ciebie kryć. 

- Nie oczekuję tego od ciebie - powiedział spokojnie. Wzięłam głęboki oddech, odwracając od niego wzrok. Nie mogłam już na niego patrzeć. Potwory przewracające się w moim brzuchu były niebezpieczne. - Jeśli będzie trzeba, powiem, że to moja wina. 

- Bo to jest twoja wina. 

Zapadła między nami martwa cisza. Patrzyłam na swój pokryty farbą gips i szorstkie od pracy dłonie. Nawet o krztynę nie przypominały wypielęgnowanych dłoni Leny. Nie przypominałam większości dziewczyn, które znałam. 

- Pójdę już - powiedziałam ostatecznie po zbyt długiej chwili niezręcznej ciszy, mając zamiar zabrać swoje rzeczy z szafki i wreszcie pójść do domu, w którym będę mogła skrzętnie zapomnieć o tym całym wydarzeniu i więcej nie myśleć o tym co czułam. Nie chciałam tego analizować ani o tym myśleć. Doprowadzało mnie to powoli do szaleństwa. Mijając Pierra, poczułam jak chwyta mnie za dłoń i zaciska swoje zimne palce wokół moich własnych. Znajoma iskra sprawiłam, że wyrwałam się natychmiast z jego uścisku. 

- Przepraszam - powiedział miękko, zmuszając mnie, bym odwróciła się za siebie i spojrzała w jego twarz. Nie wyglądał na specjalnie skruszonego. Jego oczy jednak pozostawały równie smutne, co wtedy pod trybunami. Przez chwilę poczułam, jakby wcale nie miał na myśli stołówki ani tej głupiej potyczki słownej. Skinęłam mu jedynie głową i odeszłam od niego bez słowa.

***

Przyspieszone zdejmowanie gipsu nie zdarzało się tak często. Zwłaszcza takim nieszczęsnym osobom jak ja, które uważały to za marzenie senne. Jakimś pokrętnym cudem po spóźnionym powrocie do domu, oznajmiono mi, że mam kontrolną wizytę lekarską w pobliskim szpitalu. Zanim się obejrzałam, obserwowałam zafascynowana jak lekarz rozcina mojego kolorowego towarzysza niedoli, komentując pokrywającą go farbę. Wychudła, blada ręka wyglądała koszmarnie. Dziwnie lekka nadal odnajdowała swoją drogę do mojej piersi, do której przytulałam ją w wyuczonym odruchu. Spoglądałam na nią jak na kompletnie nowe znalezisko. Zginałam i prostowałam nadgarstek powoli, zafascynowana odkrywając jak to jest być na nowo w stanie uchwycić coś w obie dłonie. Robiłam to powoli i mozolnie, ale nadal sprawiało mi to ogromną fascynację. 

Patrzyłam w drodze powrotnej ze szpitala podejrzliwie na mamę, ta jednak udawała, że tego nie widzi. 

- Dlaczego zdjęto mi gips tydzień przed czasem? - spytałam podejrzliwie, przyglądając się uważanie mojej rodzicielce. 

- Wspomniałam wczoraj lekarzowi, że jest pęknięty w kilku miejscach. Uznał, że jeśli po prześwietleniu nie zobaczy niczego niepokojącego, to będziesz mogła się już poruszać bez niego. 

- A co z moją karą? - spytałam, szczerząc się do niej, przywołując na twarz jeden ze swoich firmowych uśmiechów. 

- Została dzisiaj zakończona - oparła szybko. 

- Dzisiaj? - powtórzyłam za nią jak echo, doskonale zdając sobie sprawę z dzisiejszego przewinienia i pozostałego jeszcze tygodnia kary.

- Wczoraj zapadła taka decyzja - spojrzała na mnie kątem oka. - Uznano, że odrobiłaś swoją karę. 

- A Pierre Marcelieu? 

- On także - na czerwonym świetle usiadła bokiem i spojrzała na mnie uważnie. - Od teraz nie będziecie musieli spędzać ze sobą tak dużo czasu. Twój okres próbny także dobiega końca. Niedługo czeka ciebie rozmowa z radą miasta - mama przyglądała się mojej zaskoczonej twarzy. - Nie wyglądasz na zadowoloną. Myślałam, że się nie lubicie. 

- Bo się nie lubimy - przyznałam jej rację. Nie lubiliśmy się. Nie potrafiłam nawet nazwać naszych relacji. Byliśmy zawieszeni gdzieś pomiędzy niechęcią a wzajemną fascynacją. 

- W takim razie nie powinno być problemu z odsunięciem waszej dwójki od siebie na jakiś czas - skwitowała, ruszając pewnie przed siebie, w stronę naszego domu. - Tak będzie lepiej. 

Patrząc na nią w tamtej chwili, siedząc na miękkim, skórzanym fotelu pasażera zastanawiałam się czego ja właśnie byłam świadkiem i jak wiele działo się za moimi plecami, kompletnie bez mojej wiedzy. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro