Rozdział 14.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wracając do domu na złamanie karku tej nocy, wiedziałam, że wpakowałam się w niezłe kłopoty. Zwłaszcza, że moja kara dopiero niedawno została odwołana. Zachłysnęłam się nagłą wolnością i odzyskaną po tygodniach sprawnością fizyczną. Zatraciłam się w uwielbianych czynnościach, na które nie mogłam sobie pozwolić z powodu zakazu używania auta. Wyjeżdżałam z miasteczka w każdej wolnej chwili, czasami zapędzając się do miast obok, zaszywając się w księgarniach lub sklepach z przyborami plastycznymi na długie godziny. Czasami uciekałam na okoliczne wzgórza, by w ciszy poczytać książki, innymi razy siedziałam całymi godzinami na dachu własnego domu rysując. I tak bez końca. Na moje nieszczęście rysowane przeze mnie obrazy boleśnie przypominały te same sceny, które tak starannie starałam się wymazać ze swojej pamięci. Pokrytą rosą drogę przecinającą gęsty las. Mężczyznę umazanego w ziemi, z czarnymi, pustymi oczami. Ukryte w cieniu postaci kochanków. 

Zmuszona nakazem miasta, spotykałam się regularnie z Pierrem w bibliotece miejskiej wertując kolejne podsuwane mi przez niego księgi. Nigdy nie potrafiłam do końca się na nich skupić, rozpraszana jego obecnością. Jak zawsze trzymał się ode mnie na dystans, kątem oka obserwując moje poczynania. Udając nieobecność, dostrzegając jednak każde zmiany mojego nastroju. Zawsze w pogotowiu by mi pomóc. Zawsze podkreślając to, jak wielkim i niechcianym byłam dla niego ciężarem. Nigdy nie wróciliśmy do wspominanych wcześniej tematów. Miałam wrażenie, że im więcej czasu z nim spędzałam, tym bardziej się od siebie oddalaliśmy. To zabawne jak przewrotny bywa los. 

Pędziłam otulonymi mrokiem nocy uliczkami Bella Clairiere, modląc się, by nie zauważono mojej zbyt długiej nieobecności. Jutro zaczynał się kolejny tydzień szkolny, a ja, choć było już grubo po północy, dopiero teraz zorientowałam się, że zapadł zmrok. 

Po szybkim wjeździe na podjazd i cichym przemknięciu przez garaż, wkroczyłam z duszą na ramieniu do domu, kierując się od razu w stronę schodów. Z butami pod pachą postawiłam pierwszy krok na schodach, gdy nagle dotarł do mnie z salonu podniesiony głos rodziców. Ich zacięta wymiana zdań sprawiła, że na chwilę zamarłam na swoim miejscu, narażając się na ich wykrycie. Nie mogłam pozwolić sobie na kolejny szlaban, jednak ciekawość zwyciężyła. Cofnęłam stopy ze schodów i zakradłam się do kuchni, z której głos z salonu zawsze niósł się najlepiej. Porywając do dłoni butelkę z wodą, kucnęłam w wejściu do salonu, skąpanego w świetle lamp postawionych pod oknem. 

- Uspokój się Henry - głos mojej mamy jak zawsze przywoływał mojego ojca do porządku. - Doskonale wiesz, że nie mamy prawa się w to mieszać. 

- Mamy, jeśli to dotyczy naszej córki - zamarłam słysząc jego słowa, ściskając dłonie mocniej na butelce zimnej wody. - Nie pozwolę by dłużej się z nim widywała. 

- Takie jest prawo miasta - powiedziała, po raz kolejny rozsądnie. - Jest jej przewodnikiem. Musi z nim pracować, aż wpisze się do księgi miasta. 

- Wolałbym, by prowadził ją łowca, a nie wampir. 

- Nie miałeś takich obiekcji w stosunku do Yvette - dlaczego rozmawiali o dziewczynie mojego brata? Czyżby i ona...- też była wampirem wprowadzającym Archera do członków miasta. 

- Yvette jest niegroźna - niemalże widziałam jak mój ojciec machnął ręką, mówiąc te słowa. - To ledwie wampir drugiej klasy. Za to Peralt i Marcelieu...

- Choć Anaisse wie jak nieświadomie ładować się w problemy, nie mamy prawa ingerować w jej znajomych i przyjaciół. 

- Oczywiście, że mamy - przełknęłam głośno ślinę, czując jak moje serce wybija coraz głośniejszy rytm. - Kiedy ostatnio widziała się z Robertem Sorelem? 

- Zerwali kontakt w wakacje. Pokłócili się o coś i od tego czasu ze sobą nie rozmawiają. 

- Porozmawiam z nim jutro. Przemówię mu do rozsądku. Nie mogę pozwolić, by moja własna córka spędzała czas z tymi...istotami. 

- Henry! - moja mama niemalże krzyknęła. - Jesteś przedstawicielem rady tego miasta i masz sobą reprezentować jego wartości. Bella Clairiere to miasto tolerancyjne i pokojowe i ty też masz taki być. Zwłaszcza nasza rodzina powinna odzwierciedlać takie wartości. 

- Anne - głos mojego ojca wydał się zmęczony. - Są rzeczy, których nie wiesz. Mam masę argumentów przeciw tym znajomościom. Zwłaszcza z Pierrem Marcelieu. To potężny wampir. Najpotężniejszy jakiego dotychczas widziałem. Jego moce...nigdy czegoś takiego nie widziałem. Przeraża mnie to, co widziałem. To do czego jest zdolny. 

- To uchodźca - przyznała moja mama. Osunęłam się na kolana, przytulając butelkę do piersi. Już nie obchodziło mnie, że przyłapią mnie w tej pozycji. Musiałam usłyszeć całość tej rozmowy. - Tacy jak on są skazani na samotność. Wieczną tułaczkę. Przybył tutaj zaznać spokoju. Wierzę w jego słowa gdy wpisywał się do księgi. Pragnie jedynie bezpieczeństwa dla swojej rodziny. 

- Potrafiłbym nawet mu współczuć gdyby nie to, że tak zbliżył się do mojego dziecka. Za takimi jak on, śmierć ciągnie się niczym widmo. Im bliższa się mu stanie, w tym większym będzie niebezpieczeństwie. Nie chcę by używano jej istnienie przeciwko niemu. Widziałem w jaki sposób na nią patrzy. Nigdy się na to nie zgodzę - musiałam zakryć usta dłonią, by zagłuszyć mój szybki oddech. Nagle zaczęłam wszystko rozumieć. Zwłaszcza ostatnie zachowanie mojego ojca. Pierre Marcelieu był jeszcze większą tajemnicą niż zgodziłam się przyjmować do swojej świadomości. 

- I ja widziałam tę samą fascynację u Anaisse. Nie jest jednak Archerem. Jest zbyt uważna i nieufna. 

- Archer jest po prostu naiwny - prychnął mój ojciec, a ja skrzywiłam się na jego szorstkie słowa skierowane w stronę mojego brata, aktualnie przebywającego na uczelni. Mój brat umawiał się z wampirem. Moja najlepsza przyjaciółka podobnie. Myślałam, że aż tak bardzo mnie to nie zszokuje. Fakt, że najbliższe osoby z mojego otoczenia nie miały nic przeciwko związywaniu się z własnymi naturalnymi drapieżnikami mnie przytłaczał. - Nie mogę jej zmusić do zerwania kontaktów. Na pewno nie teraz. Przystanę na ich przyjaźń. Nigdy nie zaakceptuję niczego więcej. Nie skażę własnego dziecka na śmierć. 

Słysząc ostatnie słowa mojego ojca, miałam dość. Nie mogłam przyjąć do świadomości ani jednej informacji więcej. Chwiejnie wstałam ze swojego miejsca przy wejściu do salonu i powoli udałam się w stronę swojego pokoju. Nikt nie przyłapał mnie na późnym powrocie do domu. Moja nieobecność nie została nawet zauważona, ukryta pod dyskusją, której nigdy nie chciałam usłyszeć. 

Było jeszcze tak wiele rzeczy, których nie wiedziałam i nie rozumiałam, co zabawne, nie na temat nowej rzeczywistości, do której musiałam nagle przywyknąć, lecz do otaczających mnie ludzi. Robert Sorel, mój długoletni przyjaciel, miał coś wspólnego z łowcami wampirów. Nie zdziwiłabym się gdyby przez całe życie nim był, nie mogąc mi nawet o tym powiedzieć. Pierre Marcelieu wywoływał strach w moim ojcu swoim darem. Nigdy nie słyszałam podobnych słów z jego ust. 

Położyłam się w zimnym łóżku i podciągnęłam pościel pod samą brodę. Drżąc z emocji, wiedziałam jedno. Nie wiedziałam nagle, co czuję do wampira, z którym byłam skazana przebywać niemalże codziennie. Niewiedza w tym przypadku nie była niczym dobrym.

***

Po przekroczeniu szkolnej bramy z Chelsea i Madlene u boku, każda z nas udała się w innym kierunku. Idąc przed siebie szłam z nieznaną mi wcześniej pewnością siebie. Spędziłam całą noc knując plan, w którym postanowiłam za wszelką cenę poznać wampira, figurującego na liście zakazanej mojego ojca. Nie obchodziło mnie jak bardzo miałam go sprowokować do wyznania mi prawdy, lub jaki podstęp miałam użyć by poznać odpowiedzi na dręczące mnie pytania. Jeśli moi właśni rodzice mieli zakazywać mi kontaktów z kimkolwiek, na myśl o czym dostawałam niemalże białej gorączki, postanowiłam dowiedzieć się dokładnie dlaczego. 

Gdy weszłam na piętro gdzie znajdowała się moja szafka, przełknęłam nerwowo ślinę, nie mając pojęcia co miałabym powiedzieć Pierrowi. Moje plany nie były szczegółowe. Tak na prawdę nie miałam planu, co najwyżej mocną motywację. Wmawiając sobie, że nic a nic nie obchodzi mnie to co usłyszałam zeszłej nocy, weszłam na korytarz prowadzący wprost do szafek. Ku mojemu zaskoczeniu Pierre stał przy swojej i ze złością czegoś w niej szukał. Wzięłam kilka głębokich oddechów i podeszłam do niego tanecznym krokiem. Udając, że go nie zauważyłam otworzyłam szafkę odgradzając się tym samym od niego postaci. Odetchnęłam z ulgą, powoli zbierając myśli. Spojrzałam na plan lekcji i nie spiesząc się włożyłam do torby potrzebne mi książki. Teraz był czas na konfrontację. Zatrzasnęła z hukiem metalowe drzwiczki i spojrzałam na Pierra, który właśnie schylał się na ziemię po ołówek. Z torby wypadła mu także książka, którą postanowiłam mu pomóc podnieść. Robiąc to starałam się wyglądać tak naturalnie, jak mnie było tylko stać. Widząc moją wyciągniętą dłoń, rzucił mi podejrzliwe spojrzenie. 

- Nie jestem dzisiaj w nastroju, żeby bawić się w uprzejmości. 

- Mam do ciebie kilka pytań...- zaczęłam, uśmiechając się do niego szeroko. Skrzywił się i schował pośpiesznie książkę do torby. Spojrzał na mnie z góry niechętnie. My naprawdę za sobą nie przepadaliśmy. Moi rodzice byli głupcami sądząc inaczej. Odczuwałam to właśnie na własnej skórze. 

- Nie - powiedział prosto i zamknął swoją szafkę. 

- Ale...

- Nie - powtórzył i po prostu ode mnie odszedł, zostawiając mnie szczerze zszokowaną. Bywał oschły i paskudny, ale dzisiaj był wyjątkowo nieznośny. 

- Dupek! - zawołałam za nim, a on jedynie machnął mi ręką na odchodne. Widząc ten lekceważący gest, krew, aż się we mnie zagotowała. Z godnością odwróciłam się na pięcie i oddaliłam się do swojej klasy. Wchodząc za zakręt, rzuciłam po raz ostatni okiem w jego stronę. Przeczesywał właśnie włosy ze swojej twarzy, podchodząc powoli do Leny. Cokolwiek ich łączyło, sprawiło, że przyspieszyłam swojego kroku. Nie mogłam zapomnieć o intymnej chwili, którą dzielili. Byłam przekonana, że wobec niej nie był tak oschły jak wobec mnie.

Lekcje miały mi szybko. Na przerwach zastanawiałam się jak podejść bruneta, jednak ten postanowił tego dnia po prostu urwać się nagle z lekcji. Dręczenie Blaise'a nie miało sensu bo natychmiast by mnie uciszył, o rozmowie z Robertem nawet nie chciałam myśleć. Ponura, niczym chmura gradowa, poczłapałam do stołówki, odruchowo dołączając do grupy moich znajomych. Siadając do stolika, z głośnym westchnieniem otworzyłam swój pojemnik z obiadem. Chelsea spojrzała na mnie karcąco.

- Słyszałam o waszym projekcie na zajęciach z rysunku. Nagi akt - powiedziała kręcąc głową z niedowierzaniem.

- I co w związku z tym? - spojrzałam na nią znudzona. - Odczuwasz z tego powodu dyskomfort? A może chcesz zgłosić się jako mój model? - prychnęła głośno i uderzyła mnie łokciem w żebra. 

- Nie jesteś nawet trochę podekscytowana? - zapytała drocząc się ze mną. - Ponoć Thomas z drużyny footballowej zgłosił się na ochotnika dla twojej grupy. 

- Jest bardzo sympatyczny - przyznałam. Znałam się z nim od paru lat. Chodziliśmy na te same imprezy i na każdej z nich próbował mnie poderwać. - Nada się. Ma ładne ciało - dodałam rzeczowo. Chad aż zachłysnął się swoim sokiem. Chyba go rozbawiłam. 

- Thomas jest idealnym przykładem sportowca bez mózgu - Chelsea wydawała się zdegustowana.

- Przesadzasz - powiedział Chad. - Tom jest całkiem spoko, może czasem brak mu szarych komórek ale jest miły. Do pozowania nie potrzeba intelektu. 

- Dziękuję - powiedziałam do Chada wytykając język do przyjaciółki. - Coś mi się wydaje, że jednak jesteś trochę zazdrosna o jego nową pozycję modela. Możesz do niego dołączyć. To byłoby interesującym wyzwaniem. 

- Nie - powiedziała równie stanowczo, co jej brat z samego rana. Niechciane myśli przetoczyły się przez moją głowę, a ja zagryzłam obijające się o moją czaszkę słowa ojca, warzywną sałatką autorstwa mojej mamy. -  Wszystko ok? - szepnęła do mnie udając, że sięga po mój soczek pomarańczowy.

- Tak - spojrzałam na nią uważnie. Spoglądałam spokojnie w jej brązowe oczy, które zdawały się rozumieć mnie lepiej niżbym chciała. - Dlaczego pytasz?  

- Tak po prostu - odparła szybko i zajęła się swoim lunchem, którego nigdy nie jadła. Już dawno zauważyłam, że tylko nieliczne z otaczających mnie wampirów potrafiły zmusić się do przyjmowania jakiegokolwiek ludzkiego pożywienia lub picia. Chelsea nie była jednym z nich. Parę minut później pod pretekstem udania się do szafki oddaliłam się od całej grypy, znikając za drzwiami od stołówki. Zanim zdążyłam odwrócić głowę przed siebie, wpadłam z wielkim impetem na wysoką kupę mięśni. Tą osobą okazał się być nikt inny jak wspominany wcześniej Thomas. Nasz przyszły model i prawdopodobny obiekt westchnień Chelsea.

- To chyba najmilsza wpadka, jaka mi się przydarzyła w tej szkole - powiedział, obrzucając mnie uśmiechem. - Słyszałeś, że będę modelem dla twojej grupy artystycznej? Zrobiłem to specjalnie dla ciebie - musiałam zmusić się do zachowania spokoju. Nasze relacje zawsze tak wyglądały. On był nachalny, a ja starałam się być uprzejma. Rzadko ze sobą rozmawialiśmy. Właśnie dla tego.

- Doszły mnie takie słuchy - powiedziałam, chcąc go wyminąć. Zastąpił mi drogę, czego się spodziewałam. 

- Jakbyś potrzebowała więcej czasu na szkice, mogę pozować tylko dla ciebie po szkole. 

- Myślę, że obędzie się bez tego - zaśmiałam się sztucznie i poklepałam go przyjacielsko po ramieniu. Ruszyłam w stronę szafek, a Tom do mnie dołączył. Ten dzień był doprawdy męczący. Opuściliśmy stołówkę razem, zatopieni z rozmowie na temat osiągnięć sportowych mojego towarzysza. Czułam się trochę tak jakbym rozmawiała z facetem o mentalności jamochłona ale nie mogłam narzekać na brak jego uroku osobistego. Choć prosty w obyciu, roztaczał aurę spokoju i relaksu, której potrzebowałam. Jego głupie żarty i nachalność była do wybaczenia. Może dlatego jeszcze się kolegowaliśmy. Tom przypomniał mi o treningu cheerleaderek dziś popołudniu. Nie miałam pojęcia jaki miałabym mieć w tym interes.

- Nie jestem cheerleaderką i raczej nie zamierzam - odpowiedziałam mu zdziwiona.

- Nikt jeszcze nie jest bo nie było jeszcze tegorocznych przesłuchań - powiedział uśmiechając się do mnie głupkowato - Stary skład nosi stroje tylko dla szpanu.

- Chelsea pewnie będzie startowała do drużyny - powiedziałam niepewnie. - Powinnam pojść jej pokibicować.

- Oczywiście, że powinnaś. Przy okazji będziesz mogła popatrzeć jak ćwiczę. Będziesz miała lepszy obraz moich mięśni do swoich szkiców - serdecznie się roześmiałam. - Będą też inni faceci, ale masz skupić się na mnie. 

- Kto jest jeszcze w drużynie?

- Mamy prawie ten sam skład, poza braćmi Marcelieu i Robertem Sorelem.

- Cała trójka? - byłam zaskoczona. To nie mogło dobrze się skończyć.

- Tak - przytaknął, gdy stanęliśmy przy mojej szafce. - Dostali się parę tygodni temu. 

Nic na ten temat nie wiedziałam. Zmarszczyłam czoło w zastanowieniu. Skoro miała być tam Chelsea i Pierre, mogłam upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Miałam nadzieję, że Pierre się pojawi. O moim byłym przyjacielu nawet nie chciałam myśleć.

- To jak? Przyjdziesz? - spytał, nagle wyciągając w moją stronę dłonie. Gładząc mnie po biodrze, niebezpiecznie zniżył rękę do moich pośladków. Natychmiast ją strąciłam. Thomas był idealną mieszanką nieumiejętnego flirtu. Ale był uroczy. Koszmarny miks.

- Tak - powiedziałam odsuwając się nieco od niego. - Przyjdę wesprzeć Chelsea.

- Pamiętaj żeby zabrać ze sobą ołówek i kartki - mówiąc to niebezpiecznie się do mnie przybliżył. Oparłam się o szafkę Pierra i położyłam dłoń na jego przybliżającej się klatce piersiowej. Spojrzałam na niego z dołu. Był przystojny. - Będziesz miała prawdziwą ucztę dla zmysłów.

- Imponująca pewność siebie.

- Nie bez powodu - prawie mnie pocałował mówiąc to. Szybko umknęłam mu, przechodząc pod ręką, którą oparł o metalową szafkę.

- Widzimy się później! - krzyknęłam za nim, oddalając się od niego jak najszybciej potrafiłam. Pomimo zniechęcenia po rozmowie z Thomasem, postanowiłam udać się na przesłuchanie. Byłam bardzo mile zaskoczona gdy ujrzałam tam zarówno Madlene jak i Chelsea. Na zewnątrz panowała jeszcze piękna pogoda więc przesłuchania postanowiono poprowadzić na zewnątrz, na boisku do football'u. Jak się okazało, Tom miał rację. Drużyna footballowa miała swój trening i nie zabrakło na nim Chada i Pierra. Robert kompletnie wszystkich ignorował. Zrobiłam kwaśną minę gdy ujrzałam Pierra rozmawiającego z Tomem. Miałam niemiłe uczucie, że to ja byłam tematem ich rozmów. Chelsea zeszła na dół do dziewczyn, a ja wraz z Madlene dopingowałyśmy ją z trybun. Lena jako liderka drużyny pokazała kilkusekundowy układ taneczny. Patrząc na nią w tamtym momencie nie mogłam przestać wspominać innej chwili, w której jej kiedyś przerwałam. Jej dłoni i ust złączonych z brunetem. Musiałam potrząsnąć głową, by wyrwać się z bolesnego transu.

- Anna pokaże wam go jeszcze raz. Nauczycie się go teraz. Na postawie tego jak go teraz zatańczycie, będziemy wybierać, która z was dostała się do drużyny, a która nie. Wyniki pojawią się jutro na tablicy ogłoszeń SU. No dobra dziewczyny do roboty! - krzyknęła niczym rasowa cheerleaderka. Anna okazała się być bardzo zgrabną, wysoką blondynką. Na jej widok aż coś przekręciło mi się w brzuchu z zazdrości. Obserwując reakcje innych dziewczyn doszłam do wniosku, że w swoich odczuciach nie jestem odosobniona.

 - Ma aż za ładne te nogi - pisnęła Madlele, próbując wzrokiem nadążyć za przedstawianym układem tanecznym. Faceci w ogóle nie zwracali uwagi na dziewczyny, zbyt wciągnięci w swój trening. Nie potrafiłam oderwać wzroku od ich płynnych ruchów, zastanawiając się jaki sens miało tworzenie drużyny złożonej w połowie z wampirów. Było to czystym oszustwem. Widząc ich spocone, umięśnione ciała na poważnie zastanawiałam się gdzie do cholery podział się Blaise.

Gdy nadeszła kolej do pokazu Chelsea, wiedziałam, że dostanie się do drużyny bez problemu. Widząc jej lekkie, płynne ruchy baletnicy, wiedziałam, że jej występ był tylko formalnością. Kilka sekund później dał się słyszeć wśród dziewczyn jęk zachwytu. Moja wampirza przyjaciółka zrobiła niesamowicie piękną akrobację w powietrzu (oczywiście nie było jej w układzie). Po jej występie wielu z dziewczyn zrzedła mina. Westchnęłam zrezygnowana. Kolejne oszustwo i niesprawiedliwość. Dziewczyny, startujące u jej boku nie miały szans. Jednak nieśmiertelność miała swoje plusy. Chłopacy parę minut później zrobili sobie chwile przerwy i zaciekawieni dosiedli się do dziewczyn na trybunach chcąc zobaczyć ich występy. 

Spojrzałam na trybunę obok natrafiając wprost na czujne spojrzenie Pierra.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro