Rozdział 5.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nie miałam bladego pojęcia jak to się stało, ale po paru godzinach, które równie dobrze mogłyby być wiecznością, z posterunku odebrał nas nikt inny jak Joseph Marcelieu. Zastanawiałam się, czy mój własny ojciec ze złości uznał, że nie jestem warta wyciągnięcia zza krat, czy nigdy nie został o tym powiadomiony. Znając mojego wujka, prawdopodobnie planował przetrzymać mnie całą noc w tej zimnej celi, żebym mogła dobitnie odczuć na własnej skórze smak jego zemsty. Dopiero potem łaskawie wykonałby telefon do moich rodziców. Nawet by mnie to bawiło, gdyby nie to, że w Święta, za mój wybryk, wściekł się nie na żarty. Za sam fakt, że udało mi się ukraść jego radiowóz, mógł stracić pracę. Czasami zastanawiałam się dlaczego zawsze dawałam namawiać się bratu do robienia tak głupich i zakazanych rzeczy. Chyba lubiłam żyć na krawędzi wiecznego szlabanu.

Gdy tylko go ujrzeliśmy otwierające się ciężkie, metalowe drzwi ze strony komisariatu, oboje podnieśliśmy niechętnie swój wzrok, ze splecionych na kolanach, dłoni. Po krótkiej wymianie zdań po wtrąceniu do celi, nie odezwaliśmy się do siebie ani słowem. Na początku odebrałam to z niewysłowioną ulgą, po paru chwilach jednak dotarło do mnie, że było to istną torturą. Zapadła pomiędzy nami cisza nie była nawet bliska relaksującej. Panujące pomiędzy nami napięcie zdawało się z minuty coraz bardziej nie do zniesienia. Po godzinie myślałam, że oszaleję. Jeśli kiedykolwiek czułam się bardziej nie na miejscu w czyimś towarzystwie, zdecydowanie było to w towarzystwie Pierra Marcelieu. 

W momencie, w którym w jasnej smudze światła ujrzałam Josepha Marcelieu, zdusiłam w sobie westchnienie zawodu. Nie zrozumcie mnie źle, ucieszyłam się na wizję ratunku z tej koszmarnej sytuacji, jednak samego wybawcę, jako takiego nigdy nie postrzegałam. Może było to spowodowane pierwszym wrażeniem, jakie na mnie wywarł, a może jego pełnym skupienia wzrokiem, którym mnie przytłaczał. Jego prosty, granatowy garnitur idealnie pasował do jego eleganckiej, szczupłej sylwetki. Jego uroda tak jak i tamtej pamiętnej nocy, zapierała dech w piersiach. Otaczająca go aura tajemniczości jednak pozostała ta sama. Nie wiedziałam czy tego dnia byłam w stanie znieść jeszcze większe dozy niezręczności. 

Gdy wstałam ze swojego miejsca, poczułam jak zmęczona i zziębnięta byłam. W celi już od jakiegoś czasu zaczęło robić się mroczno i nieprzyjaźnie. Dzielenie go z Pierrem w tym nie pomagało. Ubrana w zwiewną sukienkę nie pasowałam do betonowego więzienia. Pierre wyglądał jednak, jakby było mu wszystko kompletnie obojętne. Przez cały czas siedział wygodnie rozłożony na podłodze, z dłońmi założonymi za głowę. Jego miarowy oddech mógłby świetnie udawać sen, gdyby nie to, że byłam równie dobrym obserwatorem jak on. Byle szmer sprawiał, że aż cały naprężał się w oczekiwaniu. Cały czas był w pogotowiu, jakby oczekiwał, że lada chwila możemy znaleźć się w niebezpieczeństwie. To mnie intrygowało. Może dlatego spędziłam więcej czasu (niżbym bym sobie życzyła) na obserwowaniu jego horrendalnie przystojnej twarzy. Ciała zarysowanego pod ciemnymi ubraniami. Ust bezszelestnie poruszających się raz po raz, jakby snuł opowieść, której nigdy nie dano mi było usłyszeć. 

Jeszcze chwilę temu siedziałam przecież na tej okropnej podłodze, obejmując się ściśle ramionami z zimna. Nawet jeśli mi się to nie podobało, byłam panu Marcelieu wdzięczna za wybawienie mnie z opresji. Joseph stając przed naszą małą celą, powitał nas z szerokim uśmiechem. W jego oczach błyszczało rozbawienie. Wiedziałam, że gdyby na jego miejscu stał mój ojciec, oboje bylibyśmy już martwi.

- Wybaczcie, że tak długo na mnie czekaliście. Musiałem po drodze jeszcze coś załatwić - powiedział, puszczając naszej dwójce perskie oko. Pierre kompletnie go zignorował i po tym jak nas wypuszczono, minął go bez słowa. Zostałam z Josephem sam na sam, a ten spojrzał na mnie z góry przyjaźnie. Nie potrafiłam zapomnieć uczucia niepokoju, jakie we mnie wywoływał. Jego chorobliwie błyszczących oczu. Sposobu w jaki okazywał nam wszystkich kulturalną wyższość. Patrząc na niego teraz, miałam wrażenie, że to wszystko mogło być tylko kolejnym z moich złych snów. Mogło. No właśnie. Już lata temu nauczyłam się ufać swojej intuicji.

- Dziękuję - powiedziałam prosto, delikatnie pochylając w jego stronę głowę w geście podziękowania. Na mój drobny gest odpowiedział tym samym. Nim zdążył potem dodać ani słowa, gdyż minęła go i niemalże biegiem pokonałam otwarte na oścież drzwi na komisariat. Ponad towarzystwo Josepha Marcelieu preferowałam, choć to szokujące, znikające za zakrętem plecami Pierra. Jeśli miałam wybierać pomiędzy jednym, a drugim onieśmielającym członkiem z tej rodziny, postawiłam na tego młodszego. Wybiegłam do poczekalni posterunku, wzrokiem nie tylko szukając bruneta, ale także mojego własnego wujka. Nie do końca wiedziałam co miałabym mu powiedzieć. Nie wiedziałam, czy mądrym posunięciem byłoby błaganie go o zachowanie milczenia. Wiedziałam, że tego wieczora musiałam sięgnąć po mocne argumenty i może odrobinę szantażu. 

Pierre stał już przy ladzie, odbierając swoje rzeczy od jednego z policjantów, który wsadził nas za kratki. Posłałam mu nienawistne spojrzenie. Ten jedynie spojrzał na mnie przepraszająco, jakby doskonale wiedząc kim byłam i to, że to co właśnie zaszło, było kompletnie nie na miejscu. Dołączyłam do nich, spoglądając ukradkiem na to, jak Pierre sprawdza swój wypełniony wiadomościami telefon. Jego twarz wydawała się tak beznamiętna. Obrócił się do mnie po chwili, nonszalancko opierając łokieć na ladzie, gdy zakładałam na ramię moją odebraną mi w pośpiechu torebkę. Nie podobało mi się, gdy tak mi się przyglądał.

- Nie masz jak wrócić do domu, prawda? - spytał cicho, a ja jedynie kiwnęłam twierdząco głową. Właśnie podawano mi torbę pełną książek, którą chwyciłam w dłonie, dopiero teraz zauważając jak była ciężka. Jedna z nich wysunęła się nagle z lnianego materiału i upadła z hukiem na ziemię, tuż pod moimi stopami. Równocześnie z Pierrem rzuciliśmy się by ją podnieść, niemalże zderzając się ze sobą głowami. Chwyciłam po nią, w tym samym momencie, co on. Spomiędzy swoich palców widziałam tytuł książki, o którą zamęczał mnie ojciec od miesięcy. Pierre spoglądał na nią o chwilę zbyt długo. Uniósł na mnie swój wzrok, a w jego oczach ujrzałam zaskoczenie. 

- Ta książka jest dla ciebie? - spytał miękko, podając mi ją uprzejmie. Stanął ponownie nade mną, gdy wsuwałam ją do przepełnionej torby. 

- Tak - odparłam odrobinę zawstydzona. Miałam nadzieję, że uzna mnie za jeszcze większą ekscentryczkę, niż obecnie już byłam.

- I nigdy wcześniej jej nie czytałaś? - dodał, wyciągając w moją stronę swoją dłoń. Chwyciłam ją niepewnie i podniosłam się z klęczek. Tak jak się tego spodziewałam, przez moje ciało pomknął dreszcz, który powoli nauczyłam się zduszać w zarodku. Cofnął dłoń niemalże natychmiast.

- Nie - spojrzałam na niego uważnie. - Dlaczego mnie o to pytasz? 

- Bez powodu - odpowiedział szybko. - Czysta ciekawość. 

Zmarszczyłam czoło, przyglądając się temu, jak odwrócił ode mnie szybko swój wzrok i wyciągnął kluczyki od auta z kieszeni spodni. W tamtym momencie u naszego boku pojawił się Pan Marcelieu, który od kilku dobrych chwil wypisywał dokumenty, potrzebne by wypuścić nas na wolność. 

- Nie masz nic przeciwko, jeśli zamiast do domu, zabierzemy cię prosto do nas? - spytał Pan Marcelieu. Widząc moje zdziwienie, szybko dodał. - Chelsea postanowiła zorganizować dzisiaj babski wieczór dla swoich nowych koleżanek.

- A co na to moi rodzice? - spytałam niepewnie. Wizja spędzenia nocy w tej wielkiej rezydencji z ludźmi, których kompletnie nie znałam, wydawała mi się...mało komfortowa. Szczerze mówiąc, jedyne o czym w tamtej chwili marzyłam to gorący prysznic i dobra książka w moim dużym, ciepłym łóżku.

- Naturalnie, zgodzili się - odpowiedział swobodnie Pan Marcelieu. - Nic nie wiedzą na temat twojej dzisiejszej wycieczki do aresztu - byłam w głębokim szoku. - Miałem ci tego nie mówić, ale twój wujek zlitował się i zdecydował się ciebie zwolnić, gdy pojawiłem się po Pierra. Przekonanie go do niepowiadamiania twoich rodziców, wymagało ode mnie wykorzystania wszystkich pokładów uroku osobistego. 

Jakoś w to nie wątpiłam. Fakt, że byłam mu coś winna ani trochę mi się nie podobało.

- Dziękuję - tylko na tyle było mnie stać w tamtej sytuacji. - Czy powinnam z nim porozmawiać? 

- Nie - odparł szybko. Zmarszczyłam brwi i spojrzałam w stronę policjantów. Mojego wujka już wśród nich nie było. - Nie ma takiej potrzeby. 

- Chciałam się jedynie pożegnać - odparłam, patrząc na niego uważnie. Ten zbyt mnie lekkim uśmiechem. Irytowałam go. Czerpałam z tego dziwaczną satysfakcję. Słysząc mnie, jedynie pchnął mnie lekko w stronę wyjścia. 

- Tak jak mówiłem, nie ma takiej potrzeby.

Wyprowadzając nas na parking, na którym zaparkowanych było już tylko kilka samochodów, już więcej nie poruszaliśmy tego tematu. Wieczór stał się naprawdę zimny. Zadrżałam jeszcze mocniej obejmując się ramionami. Na prawdę chciałam wracać do domu.

- Nie jest Pan na nas zły za to całe zamieszanie? - spytałam, powoli krocząc w stronę stojącego w kącie parkingu srebrnego samochodu sportowego. Jego światła zabłysły nagle, gdy podeszliśmy do niego bliżej. 

- Może byłbym, gdyby był to pierwszy raz gdy muszę odbierać Pierra zza kratek - spojrzałam na czarnowłosego, jednak ten udał, że tego nie słyszy. Szedł przed siebie, patrząc posępnie na swoje stopy. Cała ta sytuacja widocznie się mu nie podobała. Ciekawe, że nie wspomniał o swoich perypetiach gdy siedzieliśmy zamknięci w tej przeklętej celi przez prawie trzy godziny. To dlatego był taki spokojny.

- Spytałbym z kim wolałabyś pojechać - zaczął Pan Marcelieu - ale nie macie opcji wyboru. Samochód Pierra został odholowany dwie godziny temu - Pierre jedynie w odpowiedzi warknął ze złości pod nosem. Ojciec spojrzał na syna kątem oka. - Zadzwonili do mnie w drodze na komisariat. 

- Jasne - ten odpowiedział mu sucho. - Jutro go odbiorę.

Chwilę potem wsiadałam wraz z dwójką mężczyzn do środka luksusowego wozu. Zanim się obejrzałam, wystrzeliliśmy w ciemność nocy z cichym pomrukiem silnika. Siedząc na tylnym siedzeniu obok Pierra, poznałam kolejną definicję niezręczności. Zwłaszcza po tym, jak wsiadając do samochodu, źle kalkulując wysokość samochodu, przez przypadek niezdarnie zatoczyłam się wprost na jego kolana. Oczywiście zareagował na to stoickim spokojem, jednak przez całą drogę powrotną do domu, zdawał bardzo się pilnować, by nasze ciała nie zetknęły się ze sobą ani razu więcej. Z tego powodu też nigdy w całym swoim życiu, nie byłam równie świadoma własnego ciała i otaczającej nas przestrzeni. Widząc jego zachowanie, nie pozostało mi nic innego, niż zareagować tak samo. Nie było to jednak łatwym zadaniem. Samochody sportowe nie dysponowały dużymi przestrzeniami dla pasażerów. 

Większość drogi do rezydencji spędziliśmy w ciszy. Już po paru pierwszych minutach Pan Marcelieu poddał się w próbach nawiązania z nami jakiejkolwiek rozmowy. Byłam na to zwyczajnie w świecie zbyt zmęczona, a Pierre zbyt niechętny. Od kiedy wtrącono nas do celi jego nastrój jedynie się pogarszał. Jeśli wcześniej uznawałam go za nieprzyjemnego i pochmurnego, teraz zdawałam sobie sprawę w jak wielkim byłam błędzie. To był jedynie czubek góry lodowej. 

Zajechaliśmy pod rezydencję Marcelieu szybciej niż bym mogła się spodziewać. Brama na podjazd rezydencji otworzyła się automatycznie, więc bez przeszkód mogliśmy wjechać wprost do garażu, który jak przewidywałam, był nie dość, że ogromny, to pełen najróżniejszych samochodów, którymi mógłby się pochwalić nie jeden kolekcjoner. Po szybkim przejściu labiryntem podziemnych korytarzy, w których jak nic sama bym się zgubiła, weszliśmy nareszcie do domu. Jego wnętrze nie wydawało się już tak dziwnie zimne, jak za pierwszym razem. Wszędzie stały zabytkowe meble, ozdobne akcenty i drobiazgi. Puste przestrzenie zostały wypełnione znanymi i lubianymi przez wszystkich przedmiotami. Odetchnęłam z ulgą. Może moje nieplanowane odwiedziny nie miały zakończyć się totalną katastrofą. Tak jak za pierwszym razem, uniosłam wzrok na kryształowe żyrandole nad naszymi głowami. Nadal były przepiękne. Rozglądając się dookoła, ściągnęłam ze stóp nowo zakupione czarne trampki, nie chcąc pobrudzić białego dywanu w przedpokoju. Pierre przystanął w drzwiach na prawo od wejścia, które były prawdopodobnie wejściem do ogromnego salonu i przez chwilę mi się przyglądał.

– Wiesz gdzie masz się kierować? - spytał wreszcie znudzony. Nadal rozglądałam się zaciekawiona po wnętrzu korytarza. Pokiwałam przecząco głową. Po raz kolejny wbrew swojej woli uciekałam w krainę snów i marzeń. Kto wie, może po raz kolejny miałam stracić kontakt z rzeczywistością na dobry kwadrans tak jak poprzednio. - Na prawo od kuchni są schody na górę. Pokój Chelsea jest trzeci na lewo - rzucił ostatecznie i zniknął w otchłaniach salonu.

- A gdzie jest kuchnia? - krzyknęłam za nim zagubiona, nagle wyrwana z transu.

- Na końcu korytarza po twojej prawej - odkrzyknął z daleka. Był gościnny, nie ma co. Warknęłam cicho pod nosem z niezadowolenia i przeszłam przez puchaty dywan. Był tak miękki, że chętnie bym się na nim położyła i przeczesywała materiał między palcami. Idąc korytarzem rozglądałam się na boki, przyglądając się obrazom powieszonym na ścianach. Zatrzymywałam się przy każdych, oprawionych w ramy, zdjęciach. Najciekawsze były te ukazujące przodków rodziny Marcelieu. Kobiety poubierane w strojne krynoliny były przepiękne i złudnie podobne do obecnych przedstawicielek z tej rodziny. Stojący obok nich mężczyźni prężyli piersi dumnie w swoich surdutach. Tamte czasy były tak inne. Często zastanawiałam się, czy aby nie urodziłam się w złej epoce. Wtedy wszystko wydawało się o wiele prostsze. Zwłaszcza, jeśli chodziło o miłość. 

Zamyślona weszłam do kuchni, która wyglądała jak żywcem wycięta z gazety wnętrz luksusowych domów. Wszędzie błyszczały marmurowe czarne blaty i chromowane akcenty. Przeszłam cicho przez jadalnię i weszłam na schody pokryte tym samym dywanem co przedpokój. Obróciłam się w lewo i zaczęłam odliczać drzwi. Przez chwilę zagapiłam się na wazon z kwiatami, na końcu korytarza i nieświadomie minęłam pokój Chelsea i weszłam do czwartego pokoju po lewej. Po otwarciu drzwi, ku mojemu kompletnemu zaskoczeniu, ujrzałam ptaszarnię. Ptaki wystraszone moim nagłym najściem, zaczęły na mnie skrzeczeć ze swoich klatek. Narobiły przy tym niesamowicie dużo hałasu. Z przerażenia zakryłam uszy dłońmi. Ich złote klatki były ogromne. Co za dziwaczny dom. Szybko się opamiętałam i zamknęłam pośpiesznie drzwi do pokoju. Jakie rodziny miewały jeszcze ptaszarnię w domu?

- Wolę nie wiedzieć, co jest za następnymi drzwiami - powiedziałam cicho do siebie.

- Może wybieg dla słoni? - odpowiedział mi nagle kobiecy głos, tuż za moimi plecami. Podskoczyłam na swoim miejscu ze strachu i natychmiast się ze siebie odwróciłam. Na szczęście była to tylko Aurora, jedna z sióstr Marcelieu, która patrzyła na mnie szczerze rozbawiona. - Wybacz, że cię wystraszyłam - powiedziała przepraszająco. - Pierre cię nie oprowadził do rezydencji, prawda? - spytała.

-Nie. Wskazał mi jedynie kierunek - odparłam, wzruszając ramionami.

- I tak dobrze ci poszło. Ostatnim razem gdy była tutaj moja koleżanka, zgubiła się gdzieś przy basenie - zaśmiała się uroczo i otworzyła drzwi od pokoju Chelsea, z którego płynęła głośna muzyka i głośny śmiech kilku osób. Przełknęłam głośno ślinę. - Następnym razem zmuś go do uprzejmości. To jego ścięgno achillesowe - kiwnęłam jedynie głową ze zrozumieniem i zamknęłam za sobą drzwi od pokoju mojej przyjaciółki.

***                                                                           

Obudziłam się w środku nocy niedługo po tym, jak wykończone wraz ze sporą grupą koleżanek ze szkoły, padłyśmy reszcie wykończone zaplanowanymi przez Chelsea rozrywkami. Poddając się ostatecznie namowom Madlene zgodziłam się na pomalowanie paznokci u stóp i najwidoczniej zasnęłam zanim lakier zdążał porządnie wyschnąć. Ku mojemu niezadowoleniu zasnęłam na małym fotelu w rogu pokoju, co nie było dobrym pomysłem, zważywszy na jego niewielkie rozmiary. Wyprostowałam się po chwili po cichu na swoim miejscu, krzywiąc się z bólu. Miałam wrażenie, że mój kręgosłup złamał się w pół od absurdalnej pozycji, którą zdawało mi się, że przyjęłam na zaledwie minuty. 

Rozejrzałam się wokół z uśmiechem. Po całej podłodze pokoju walały się papierki po cukierkach i opakowania po niezdrowych przekąskach. Zapach lakieru do paznokci wraz ze słodyczą musującego szampana bezalkoholowego sprawił, że na chwilę zakręciło mi się w głowie. Potarłam zmęczona oczy i powoli wstałam ze swojego miejsca. Dziewczyny spały razem na rozłożonych na ziemi materacach, przykryte puchatymi kocami. Madlene miała dzielić materac razem ze mną, ale nawet stąd widziałam, że nie miałabym szans na przespanie tej nocy w spokoju. Leżała niczym rozgwiazda wyrzucona na brzeg morza w poprzek materaca, nie pozostawiając dla mnie nawet milimetra przestrzeni. Chelsea, wraz z dwoma innymi dziewczynami, spała na niebotycznych rozmiarów łożu. Przytulały się do siebie nawzajem, a ich kończyny poplątały się ze sobą w absurdalny sposób. Padające z zewnątrz nikłe światło lamp ulicznych, oświetliło mi trudną drogę na zewnątrz. Desperacko potrzebowałam szklanki zimnej wody i choć tchnienia świeżego powietrza. Niczym nad wymyślną serią pułapek, przeszłam bezszelestnie nad opakowaniami po jedzeniu i towarzyszkami babskiego wieczoru, po czym wymknęłam się zgrabnie z pokoju przyjaciółki. 

Dopiero będąc z dala od wszystkich, pozwoliłam sobie na rozciągnięcie obolałego ciała. Panujący wokół mrok był nieprzyjazny. Jak przez mgłę pamiętałam drogę do kuchni. Westchnęłam cicho, mając nadzieję, że po dłuższej chwili w ciemnościach mój wzrok się przyzwyczai. Idąc po omacku przed siebie coraz wyraźniej dostrzegałam kształty i cienie. Powoli minęłam wazę z kwiatami, która wcześniej tak bardzo mnie rozproszyła. Teraz zdawała się częścią nocnego pejzażu. Bukietem mroku, z którego wyzierały czarne niczym sama noc cienkie odnóża kwiatów. Ich cienie wyglądały przerażająco. To zabawne, jak w nocy wszystko zdawało się dla nas mroczne i przerażające. 

Po cichu zeszłam po schodach do kuchni. Po zetknięciu gołych stóp z marmurową podłogą, odczułam niewysłowioną ulgę. Jej chłód był przyjemny, a od jej gładkiej powierzchni odbijały się nikłe wyświetlacze z zegarami od lodówki i piekarnika. Oparłam się o wysoki blat stojący na środku kuchni, zastanawiając się na poważanie nad tym, jak miałam po omacku odnaleźć szklankę bez budzenia przy tym całego domostwa. Padające w pomieszczeniu cienie przecinane były srebrnymi wstęgami blasku księżyca. Miałam wrażenie, że na spokojnie mogłabym się w nim wykąpać. Tańczące w powietrzu pyłki kurzu, unosiły się powoli ku górze, falując delikatnie od mojego oddechu. Pomimo tego, że znajdowałam się w tym wielkim, obcym domu, nie czułam się już tak przytłoczona. Cienie zgrabnie ukrywały nieznane mi miejsca, pozwalając oglądać mi tylko to, co było dla mnie najważniejsze, pozostawiając resztę mojej wyobraźni. Ciężej było o piękniejszą noc. 

Spojrzałam w stronę dużego, metalowego zlewu pod oknem. Tuż nad nim znajdowała się przeszklona szafka. Postanowiłam spróbować swojego szczęścia właśnie tam. Już po chwili w mojej dłoni znalazła się szklanka z kryształowego szkła, lekkiego i cieniutkiego niczym babie lato. Dopiero po wypiciu duszkiem dwóch szklanek przepysznie lodowatej wody, uspokoiłam swój oddech. Wyglądałam spokojnie przez okno na skromnie oświetlony ogród. Ciekawiło mnie, co znajdowało się w jego czeluściach. Totalnie pochłonięta swoimi myślami nie zauważyłam, że nagle w kuchni nie byłam już sama. 

- Powinnaś spać - nagle usłyszany za mną głos kompletnie mną wstrząsnął. Trzymana wcześniej w dłoni szklanka wylądowała na dnie zlewu, rozbijając się w drobny mak. Zakryłam dłonią usta, chcąc zagłuszyć wydany bezwiednie okrzyk zaskoczenia. Natychmiast odwróciłam się za siebie, napotykając na górującą nade mną, ukrytą nadal w cieniach postać. 

- O tobie mogę powiedzieć to samo - mój głos drżał od nagłych emocji. Dłoń z moich ust odnalazła drogę do szaleńczo bijącego serca. - Bardzo przepraszam - dodałam pośpiesznie zdając sobie sprawę z tego, że nie tylko zniszczyłam kosztowny przedmiot, ale także pewnie zbudziłam pół domu. - Nie zrobiłam tego celowo. 

Odwróciłam się szybko za siebie i rzuciłam w stronę zlewu. Pierre zrobił nagły krok w moją stronę chcąc mnie powstrzymać, ale już było za późno. Moja dłoń po omacku sięgnęła po szkło, napotykając na ostre krawędzie. Poczułam szczypanie we wnętrzu dłoni. Skrzywiłam się jeszcze bardziej zawstydzona swoim zachowaniem. 

- Skaleczyłaś się - odparł, jakby doskonale zdawał sobie sprawę z mojego małego wypadku. - Proszę, już niczego nie dotykaj. Zaraz wrócę. 

Spojrzałam na niego kompletnie zaskoczona, w momencie, w którym pośpiesznie wybiegł z kuchni. Westchnęłam głośno. Wnętrze mojej prawej dłoni miało cieniutkie, długie nacięcie. Miałam pecha. Nie wiem dlaczego myślałam, że będę w stanie tego uniknąć, chcąc sprzątnąć zbite szkło w egipskich ciemnościach. Spoglądałam w ciszy na kapiącą z rany krew. Odczułam ulgę dopiero po tym, jak włożyłam dłoń pod wąski strumyczek zimnej wody. Zanim się obejrzałam, Pierre wrócił do mnie z małą, plastikową apteczką. 

Poruszał się niczym kot w panującym wokół mroku, za nic mając ostre krawędzie stołu i stojące nieopodal krzesła. Podszedł do mnie pewnie i położył apteczkę na blacie koło zlewu. 

- Mogę? - spytał zanim mnie dotknął, na co skinęłam głową. Jego zimne palce ujęły moją dłoń i odciągnęły ją od wody. Syknęłam cicho gdy moja dłoń spłynęła środkiem antyseptycznym. Zmęczona oparłam się biodrem o szafkę i przyglądałam się jego skupionej twarzy. Poczochrane włosy wpadały mu do błyszczących w cieniu oczu. Ubrany w luźne dresy wyglądał niemalże łagodnie. 

- Dlaczego nie spałeś? - odbiłam w jego stronę piłeczkę, gdy obserwował nacięcia w mojej dłoni w poszukiwaniu szkła. Znajdowaliśmy się tak blisko siebie, że chcąc nie chcąc, przy każdym oddechu ocierałam się o jego ramię. Tym razem ta bliskość zdawała się mu nie przeszkadzać. Przybliżał właśnie powoli moją dłoń do swojej twarzy w poszukiwaniu okruchów. Nie miałam pojęcia, jak zamierzał dostrzec je w otaczającym nas mroku, ale postanowiłam tego nie komentować. Spojrzał na mnie spokojnie, a ja w powietrzu poczułam mieszankę płynu do prania wraz z ciepłymi, drzewnymi perfumami. Patrzyłam śmiało w jego twarz. Było to łatwiejsze gdy nie widziałam go w pełni wyraźnie. Pod osłoną nocy wszystko zdawało się o wiele łatwiejsze.

- Nie mogłem zasnąć - powiedział cicho, wpatrując się we mnie równie intensywnie, co ja w niego. - Ciebie mógłbym spytać o to samo. 

- Musiałam zaczerpnąć świeżego powietrza - powiedziałam zgodnie z prawdą. W jego palcach znalazły się plastry, którymi uważnie zabezpieczał moje rozcięcia. Obserwując go, miałam wrażenie, że był na tej czynności tak skupiony, że ledwie nabierał tchu. - Pokój pachnie mieszanką lakieru do paznokci i fałszywego szampana. 

Pierre nic nie odpowiedział, tylko nakleił ostatni plaser na środku mojej dłoni. Powoli gładził jego krawędzie, wysyłając iskrę za iskrą wzdłuż mojego kręgosłupa. To nie możliwe by i on tego nie czuł. Tej dziwnej energii, którą odczuwałam za każdym razem gdy mimowolnie się dotknęliśmy. Teraz oboje byliśmy wystawieni na całą plejadę sensacji. Chciałam by przestał, równocześnie zastanawiając się, co by było gdyby tego jednak nie zrobił. 

- Gdy siedzieliśmy razem w tamtej zimnej celi, mogłeś wspomnieć, że to także nie jest twój pierwszy raz w areszcie - powiedziałam cicho, gdy powoli puścił moją dłoń. Apteczka na nowo znalazła się w jego dłoniach. 

- Nie czuję potrzeby dzielenia się z ludźmi moją przeszłością - odparł sucho. Zaczął ode mnie odchodzić. Zareagowałam odruchowo. Moja dłoń uchwyciła skrawek jego obszernej, ciemnej koszulki, chcąc powstrzymać go od odejścia. Dostrzegł to. Zamarł, by po chwili zrównać się ze mną twarzą w twarz. Światło rzucane z zewnątrz padło na jego sylwetkę jeszcze bardziej podkreślając wszystkie jego ostre krawędzie i załamania. Dokładnie widziałam ostrość jego kości szczęki, wysokie kości policzkowe. Szerokie ramiona i falująca spokojnie pierś zasłaniała mi widok na resztę kuchni. Musiałam zadrzeć głowę do tyłu, by być w stanie spojrzeć mu ponownie w twarz. To co widziałam mnie nie pocieszyło. Był piękny, niczym anioł zesłanym na moje potępienie. 

- Nie o to cię proszę - powiedziałam miękko. - A o to, byś następnym razem był wdzięczniejszym towarzyszem wspólnej niedoli. 

Jego błyszczące w ciemności oczy powoli badały moją twarz. Kąciki jego ust drgnęły pod czającym się uśmiechem. Nigdy wcześniej tak ze sobą nie rozmawialiśmy. Ta zimna noc ocieplała nasze stosunki i dzięki cieniom i rozmytym krawędziom, pozwalała na nieznaną wcześniej otwartość. 

- Następnym razem? - spytał zaczepnie, równie cicho. Nie odsunął się ode mnie nawet o milimetr. Nawet nie drgnął. Mężnie górował nade mną, a ja czułam jak moje kolana zamieniają się powoli w galaretę. Oddychaliśmy teraz tym samym powietrzem. Gdy jego wzrok spoczął na moich ustach, miałam wrażenie, że w panującej w domu ciszy słychać wyraźnie bicie mojego serca. Zmierzwione, czarne włosy musnęły jego skronie, gdy się nade mną pochylił. Oparłam się plecami o szafkę ze zlewem, by się nie przewrócić gdy jego dłoń delikatnie odgarnęła kosmyk kręconych, blond włosów za moje ucho. - Planujemy następny raz? - dodał, a ja spłonęłam gorącym rumieńcem. Byłam nim kompletnie zahipnotyzowana. Pokrętnie czułam, że zamiast roztapiać się słysząc te słowa, powinnam była go za to kopnąć w piszczel. Byłam wdzięczna ciemnościom za sprytne ukrycie mojego zażenowania i dziecinnych wypieków na twarzy. Gdy zbierałam się na sensowną odpowiedź, starając się opanować drżenie głosu, ze strony schodów usłyszałam ciche nawoływanie Chelsea.

- Dobranoc Pierre - powiedziałam niemalże bez tchu, zgrabnie wysuwając się z wąskiej przestrzeni pomiędzy nim a zlewem. - Dziękuję za pomoc. 

- Przyjemność po mojej stronie - odparł, patrząc na mnie  rozbawiony.

Nie urywałam nawet tego, że totalnie przed nim uciekłam. Nie rozumiałam do końca, tego co właśnie się między wydarzyło, albo tego, co tak naprawdę mogło. Z jakiegoś niezrozumiałego powodu odnaleźliśmy na krótką chwilę wspólny język i wchodząc pośpiesznie po schodach na górę, zastanawiałam się czy będzie nam to dane raz jeszcze.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro