Rozdział 15.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Anaisse Di Breu  - ktoś bardzo mocno potrząsał moim ciałem. Z każdym dotykiem przez moje ramiona przelewała się fala bólu. Mój brzuch pulsował i zaciskał się boleśnie sięgając aż po mój przełyk. Miałam wrażenie, że się duszę. W sekundę potem, usłyszałam głośne burczenie dochodzące z mojego własnego ciała. Chyba po raz pierwszy w całym swoim życiu poznałam dosłowne znaczenie określenia "umierać z głodu". Boże to była istna agonia. Jakby całe twoje ciało od środka rozrywane było przez niewidzialną siłę. Jakbyś wysychał w ułamkach sekundy, a twoje wnętrzności zamieniały się w proch. Nie pamiętam, by ktokolwiek ze znanych mi wampirów, wtajemniczył mnie w przykry temat jakim było pragnienie.

Natychmiast poderwałam się do siadu i rozejrzałam się wokół obłąkanym wzrokiem. Nie wiedziałam gdzie jestem i w jakim stanie się znajdowałam przez ostatnich kilka godzin. 

- Anaisse? - ciężka dłoń po raz kolejny opadła na moje ramię. Tym razem zacisnęła się na nim boleśnie. - Wytrzymaj jeszcze chwilę - znajomy głos starał się mnie uspokoić. - Ja wiem. Uwierz mi, że wiem - jego uspokajający głos koił mój ból. Nie okłamywałam się także, sądząc, że działa on na mnie w ten sposób, tylko dlatego, że był niejako miłością mojego życia. Był moim stwórcą i absolutnie każde jego słowo, prośba lub pragnienie, porażało mnie za każdym razem niczym uderzenie pioruna. Nie mogłam się temu oprzeć. Chciałam go zadowolić. Musiałam się mu poddać. Wiedziałam też, że akurat w tej sytuacji było nam obojgu to bardzo na rękę. Czy zapomniałam wspomnieć, że znajdowaliśmy się w samolocie wypełnionym po brzegi ludźmi? Do pełni szczęścia brakowało nam jedynie katastrofy lotniczej. Z głodu prawie oszalałam.

- Jak... - wychrypiałam prostując się na siedzeniu. Silne ramiona przytrzymywały mnie na miejscu. - Ja niczego nie pamiętam. 

- Odpłynęłaś - usłyszałam obok siebie znajomy głos ze snu. - Jad tego potwora dostał się do twojego organizmu. Musiałem cię uśpić, żebyś szybciej się leczyła. Zaczynałaś robić się zielona. Wybacz, nie lubię oglądać brzydkich rzeczy - zamrugałam szybko kilka razy zanim odwróciłam się szybko w prawo i ujrzałam podłużną, bladą twarz otuloną kaskadą czarnych, prostych włosów. 

- Magnusie - panika zadrżała w moim głosie. Natychmiast ją wychwycił. Chciał powstrzymać mnie przed ponownym otworzeniem ust, ale nie mogłam mu na to pozwolić. Musiałam opowiedzieć mu o swoim śnie. Musiałam. - Miałam sen... - jego ramię bardzo boleśnie oplatało mój nadgarstek. Jego oczy błyszczały niebezpiecznie. Posyłał mi znaczące spojrzenia, które ostatecznie zmusiły mnie do zamilknięcia. Całe jego ciało aż krzyczało bym nie zaczynała tego tematu. Nie rozmawiała o tym czego byłam świadkiem, bym nie pisnęła nawet słówkiem o tym co zobaczyłam. Nie rozumiałam go, ale jak to już bywa, uszanowałam niemą prośbę swojego przyjaciela. Bałam się, że lada chwilę wpadnie w szał. Przerażało mnie to, bo ja sama czułam się tak samo. 

- Za kilka minut wylądujemy w Berlinie - głos Pierra przywoływał mnie na powierzchnię świadomości. 

- Berlinie? - spytałam skołowana. 

- Wybraliśmy pierwszy możliwy lot. Mieliśmy do wyboru albo Berlin albo Malediwy. Choć druga opcja brzmiała bardzo kusząco, nie mogliśmy pozwolić sobie na ucieczkę z Europy. Nie wiemy co się teraz wydarzy. Musimy być blisko naszych rodzin w razie zamieszek albo...

- Wojny - Blaise zabrzmiał głucho w oddali. Wychyliłam się w swoim siedzeniu do przodu i rzuciłam na niego okiem. Siedział przy samym oknie, przyglądając się przybliżającej się ziemi. Po raz pierwszy w całym swoim życiu ta nieunikniona, prosta rzecz jaką było lądowanie, kompletnie mnie przytłoczyła. Nowe miasto nie oznaczało dla nas niczego dobrego. Nowi wrogowie. Obcy otaczający nas z każdej strony. Obserwujący każdy nasz najmniejszy ruch. Mogłam jedynie mieć nadzieję, że moi długowieczni towarzysze podróży mieli w tym starym mieście swoich dawnych znajomych. Nie chciałam znowu uciekać. Nawet nie chciałam sobie wyobrażać jak koszmarnie nużące musiało być to, gdy robiło się to przez stulecia. 

Blaise swobodnie opierał się ramieniem o podłokietnik i palcem wskazującym obrysowywał kontury swoich ust. Wyglądał na zewnątrz jakby nie mógł fizycznie znieść naszego towarzystwa. To co przydarzyło mu się w Wenecji było najprawdziwszym koszmarem. Było istnym horrorem dla każdego z nas, ale to nie my w jeden dzień dowiedzieliśmy się, że nasz prześladowca stał się naszym kochankiem, a nasza miłość życia tak naprawdę nie istniała. Jako człowiek świetnie potrafiłam wyczuć jego nastroje, wahania i upadki. Dzisiaj jako wampir nie umiałam z niego odczytać absolutnie niczego. Był spokojny, nawet aż nazbyt spokojny, co już samo w sobie było bardzo niepokojące. Jego oczy wydawały się zrobione z niebiesko barwionego szkła. Był jak lalka zrobiona z wosku. Piękna, ale pusta w środku. Może właśnie dlatego nie mogłam niczego z niego wyczytać. Może po prostu na tamtą chwilę nie pozostało w nim już nic, co można byłoby uznać za jestestwo. Głód jaki odczuwał był chyba jeszcze gorszy od mojego. 

Zamknęłam oczy i pozwoliłam by Pierre się mną zajął. Chociaż też usychał z głodu. Choć ostatniej nocy stracił tak wiele. Nie miałam na tamtą chwilę sił, by rozmyślać nad swoimi stratami. Nad stratą starego życia i wszystkiego co się  z tym łączyło. Nad wiedzą jaką teraz posiadałam. Nad tym co mi się przydarzyło i o tym czego nigdy nie chciałam wiedzieć. 

Gdy tylko przedostaliśmy się przez ochronę i postawiliśmy nogę na oficjalnej drugiej stronie, Blaise po prostu rozpłynął się w powietrzu. Wyrwałam się w jego stronę nie chcąc zostawiać go samemu sobie. Potrzebował towarzystwa, tak jak każdy z nas potrzebował powietrza. Jego każdy oddech był bólem, a ja chciałam go z nim dzielić.

- Znajdzie nas i wróci - głos Magnusa ze zmęczenia był kompletnie bezbarwny. - Obiecuję. Teraz najlepiej zniknijmy stąd i znajdźmy bezpieczne miejsce, gdzie możemy się ukryć i przeczekać najgorsze. 

- Najpierw musimy się pożywić. 

- Zapraszam was w takim razie przodem. 

***

Krew. Przelaliśmy tyle krwi by zaspokoić nasze szalejące niczym huragan pragnienie. Ciało za ciałem. Skóra za skórą. Przeczesane palcami włosy. Upojenie i urok rzucany za urokiem. Kobiety, mężczyźni. Dzieci. Nawet dzieci. Nie wiem ile nam to zajęło. 

Wskoczyliśmy do jednej taksówki. Moja dłoń ściśle spleciona z dłonią Pierra. Otaczająca nas noc z każdej strony. Światła miasta, które jako niezaprzeczalna część starego kontynentu, nigdy nie zasypiało. Ujrzałam za oknem grupę młodych ludzi wtaczających się do jednego z kilkupiętrowych klubów, z których słynął Berlin. Mój głos rzucił rozkaz w stronę taksówkarza. Samochód zatrzymał się z piskiem. Wysiadłam, a Pierre wysiadł za mną. A potem staliśmy się jednością.

Przekupiliśmy bramkarza by wpuścił nas do środka bez kolejki. Młoda kobieta stojąca przy toaletach w czerwonej, zbyt krótkiej sukience przywoływała mnie do siebie niczym syrenia pieśń. Nasze dłonie zgubiły się w tłumie, tak jak ja zagubiłam się w otaczających mnie, wijących się ciałach. Kark za karkiem. Nadgarstek za nadgarstkiem. Powstrzymywałam się, by nikogo z nich nie otumanić. Nie upić zbyt wiele. Nie zatracić się i nie zostawić za sobą śmierci. Tańczyłam. Drżałam w znanym mi rytmie. Piłam. Piłam tak wiele, że miałam wrażenie, że całe moje jestestwo stworzone jest z cieczy. Płynącej, wstrząsanej zapomnieniem i spełnieniem. 

Z klubu wyczołgałam się na ulicę i skuliłam się w kącie pomiędzy budynkami wyższymi niż sięgał mój wzrok. Otaczały mnie sterty śmieci, pogniecione przez setki butów puszki po piwie i puste butelki po tanich alkoholach. Oparłam się plecami o obślizgły mur i schowałam głowę pomiędzy kolanami, mając nadzieję, że moje zawroty głowy po prostu ustąpią. Przy pożywaniu się nie zaspakajaliśmy jedynie swojego głodu. Widzieliśmy cząstki osób, które wybraliśmy na swoje ofiary. Widzieliśmy urywki ich wspomnień. Dzieliliśmy ich emocje. Nie wiem ile osób dzisiaj skrzywdziłam. Nie wiedziałam ile widziałam, ile z tego było moje, a ile było cudze. Byłam kompletnie wykończona, przytłoczona i zamroczona. Choć głód już mi tak nie dokuczał, był on czymś czego nigdy nie będziemy w stanie zaspokoić. Mogłabym spędzić w ten sposób całą swoją wieczność nadal będąc głodna. To było naszym przekleństwem. Niekończąca się walka o przetrwanie. W naszym słowniku nie istniało słowo nasycenie

Głód. Wizje. Ciała. Tylko o tym potrafiłam myśleć i tylko to widziałam. Czułam na swojej skórze i piekących oczach, że noc powoli przechodzi w dzień. Na mój kark chuchały setki istnień. Nawet pomimo kompletnego zamroczenia, nadal potrafiłam ich usłyszeć. Poczuć na ramionach ciarki ich egzystencji. Słyszałam ich nawoływania. Ich błagania. W setkach języków. Właśnie to po sobie pozostawiły Wojny Światowe. Moje kompletne szaleństwo. Już teraz wiedziałam, że moja stopa nigdy nie stanie na Polskiej ziemi. Nawoływania tamtych zranionych i skrzywdzonych dusz by mnie zabiły. 

Promienie słońca przebiły się przez horyzont powoli oświetlając rzekę Sprewa. Podniosłam się z klęczek, obserwując jak mijający mnie ludzie wytykają mnie palcami. Musiałam wyglądać na kompletnie sponiewieraną przez noc. Ruszyłam stronę cienia otaczającego budynki, czując, że dzisiaj nie mam ochoty na mierzenie się ze słońcem. Nawet jeśli wiedziałam, że nie jest w stanie mnie skrzywdzić. Minęłam wielki klub, w którym spędziłam całą noc w raz z setkami innych ludzi i ruszyłam przed siebie, starając się wyłączyć każdy swój możliwy zmysł. Nie chciałam słyszeć i widzieć i bardzo powoli uczyłam się to od siebie odpychać. Opanowanie tego w pełni miało zająć mi stulecia. 

Mijałam kamienicę za kamienicą. Zataczałam się na brzegi ceglanych murów, wznosząc oczy ku jaśniejącemu niebu. Jego błękit bolał. I to dosłownie. Po kolejnym razie i próbie przypomnienia sobie, czy Magnus powiedział mi coś na temat miejsca, w którym mieliśmy się zatrzymać, moim oczom ukazał się promień niebieskiego ognia przecinający chodnik pod moimi stopami niczym pęknięcie w chodniku. Płomień pulsował i nawoływał mnie, wskazując drogę. Może jednak pamiętałam coś z tego co mi powiedziano dzisiejszej nocy, albo Magnus usłyszał moje nieme nawoływania. Odbiłam się biodrem od ściany i ruszyłam przed siebie, podążając wyznaczoną przez magię drogą. Ulica za ulicą, plac za placem. Słońce wschodziło coraz szybciej, będąc na wysokości mojego ramienia. Ból jaki mi sprawiało był nie do opisania. Moje ciało było jednak nienaruszone. Nie potrafiłam w tamtej chwili na to narzekać. Takie istoty jak ja i tak nie powinny w ogóle chodzić po tej ziemi. Była to mała cena, którą musiałam ponosić. Zastanawiało mnie jedynie dlaczego ból odczuwałam dopiero teraz, a nigdy w Wenecji. Było to koszmarnie mylące. Wyszłam na kolejny plac i w oddali ujrzałam znajomą sylwetkę. Przygarbione plecy kompletnie do niego nie pasowały. Ani dłonie zasłaniające w agonii oczy. Dopadłam do niego w wampirzym tempie i pochwyciłam jego dłonie w swoje. Ból pulsował we mnie niczym krew, którą wypiłam. 

- Pierre, kochanie - wyszeptałam, a mój głos się łamał. 

- To ty? - jego pytanie było niczym błaganie. Nie mógł otworzyć oczu. - Czy to naprawdę ty? 

- Musimy się schować. To słońce jest inne.  

- To zaklęcia ochronne - wychrypiał, pozwalając bym się nim zaopiekowała. - Zapomniałem o nich. Krew tych ludzi jest dla nas niczym trucizna. Nie powiedziałem ci. Zostawiłem cię samą. Jak mogłem to zrobić. 

- Sama się tobie wyrwałam - odpowiedziałam jedynie, wiedząc, że to prawda. - Chciałam zrobić to sama. A tych ludzi było tam tak wiele. 

- Wiem - wystękał i postawił krok do przodu, pod moim naciskiem. Nie wiedziałam ile musieliśmy jeszcze przejść. Nie miałam siły na dłuższy spacer. 

- Blaise... - nagle przypomniałam sobie o naszym zagubionym przyjacielu. 

- Może on był mądrzejszy ode mnie. Był tutaj kilkadziesiąt lat temu. Ja zawitałem tutaj ponad 200 lat temu. Wtedy dopiero tworzono te zaklęcia. Nie miałem pewności co do ich działania. 

- Teraz już wiemy - powiedziałam z goryczą w głosie. - Chodźmy. Nie jesteśmy tutaj bezpieczni. 

- Prowadź. Na tą chwilę nie jestem nawet w stanie otworzyć oczu. 

- Dobrze. 

Zarzuciłam sobie jego ramię na swoją szyję, przejmując na siebie ciężar jego ciała. Oboje wpakowaliśmy się w niezłe bagno. Miałam jedynie nadzieję, że dotrzemy do bezpiecznej przystani bez szwanku. 

---------------

Jole - New Start

Tak jak obiecałam, opowiadanie jest kontynuowane i nie spocznę dopóki go nie skończę. Mam wrażenie, że ten fragment napisany jest w trochę innym klimacie. Mam nadzieję, że nowy rozdział się wam podobał. Kolejny wkrótce!

All the love! S.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro