Rozdział 19.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nic. Przez krótki moment, który równie dobrze mógłby być wiecznością, nie czułam absolutnie nic. 

Odruchowo nabierałam powietrza do płuc, choć wiedziałam, że nie jest to już dla mnie niezbędne. Poruszałam palcami dłoni niczym w trasie, mając nadzieję, że ich powolnym ruchem poruszę coś, co zdawało mi się zrobione z konkretu. Moje nadgarstki otoczyły chłodne dłonie, które choć bardzo delikatne, zdecydowanie zmusiły mnie do ruchu. Ominęłam powoli klęczącego przede mną Blaise'a, który z zamkniętymi oczami powoli przyswajał do siebie to co właśnie się wydarzyło. Jego twarz wydawała się zrobiona z wosku. Nie było na niej żadnej emocji. Żadnej myśli pętającej się po jego głowie. Nic. Jego całe ciało wydawało się pięknym posągiem anioła, który dopiero co ujrzał samo piekło i zdał sobie sprawę z jego ogromu. Blaise jednak nie był aniołem. Mógł być jedynie co najwyżej demonem o jego twarzy. Był na to o wiele zbyt egoistyczny, kapryśny i arogancki. 

- Chodź - cichy głos ponaglał mnie, gdy ja przystanęłam na chwilę patrząc na przyjaciela z góry. -Powinnaś się umyć. Rany na twoich nogach i ramionach nie wyglądają dobrze, nawet jeśli wiem, że wyleczą się w ciągu kilku minut. 

Uniosłam wzrok na spokojną twarz Pierra.  Wzrokiem uważnie badał każdy milimetr mojej twarzy, poszukując w niej zarówno oznak obrażeń jak i czegoś obcego i przytłaczającego, czego był przed chwilą świadkiem. Spoglądałam spokojnie w jego oczy, dając mu to czego ode mnie teraz tak desperacko potrzebował. Zapewnienie, że wszystko jest ze mną w porządku, a ja sama choć po przejściu przez piekło, i to w dosłownym tego słowa znaczeniu, nadal pozostałam taka sama. Widziałam jak jego tęczówki z każdą chwilą stają się coraz ciemniejsze. Jego moc delikatnie muskała granice mojego umysłu, całowała skórę na policzkach, prosiła niemo o prawo do uwolnienia mnie z ciężaru, z którym sobie najwidoczniej nie radziłam. Moje poszarpane od martwych dłoni nogi drżały pod moim ciężarem, a nadgarstki, nad którymi Pierre muskał je opuszkami swoich kciuków, krwawiły. Ciche skapywanie krwi na betonową podłogę, na której staliśmy wprowadzało mnie w stan transu. Dłonie Pierra zacisnęły się na moich przedramionach mocniej, gdy zaczął przyciągać mnie do swojego ciała. Denerwowało mnie to, że był przy mnie tak uważny. Tak ostrożny. Że się mnie bał. I choć jego oczy, na moich własnych wyrażały jedynie żal i ból, widziałam strach ukryty w jego mocno zaciśniętych ustach. Schowany głęboko pod powierzchnią jego napiętej na skroniach skóry. Chciałam się mu wyrwać. Odepchnąć go i powiedzieć mu, że wszystko ze mną w porządku i że nie potrzebuję pomocy. Chciałam powiedzieć mu to wszystko, jednak nie potrafiłam się do tego zmusić. 

Jego ramiona nadal ciągnęły mnie w jego stronę, a ja nie potrafiłam dłużej się mu opierać. Jego ramiona otoczyły moją sylwetkę, a moja twarz zatopiła się w pachnącą popiołem i ogniem koszulę. Jego chłodne i pewne dłonie gładziły moje plecy w oczekiwaniu na jakąkolwiek reakcję. Za sobą słyszałam ciche pomrukiwania Magnusa, który siedział w kącie, jak najdalej od Blaise'a i leczył swoje rany. Nawet stojąc do niego plecami, zdawałam sobie z tego sprawę. Błękitny blask jaki rzucały jego zaklęcia unosił się w powietrzu wokół nas i tańczył na naszych powiekach i ustach. Nabrałam głęboko gorzkiego od popiołu powietrza do ust, czując jak moje spięte i zmęczone ciało powoli się rozluźnia. Moje dłonie same odnalazły jego talię, zamykając swój ucisk na jego krzyżu. Zanim się obejrzałam przytulałam go równie mocno co i on mnie, co cała grupa przyjęła z ulgą. Zwłaszcza Blaise, który nadal nie wstał ze swoich kolan. Spoglądałam na niego, z uchem przytkniętym do klatki piersiowej Pierra. Wiedziałam, że jego serce nie bije od setek lat, co i tak nie powstrzymało małego szoku, który doznałam. Tam gdzie było jego serce słyszałam jedynie świst wiatru, powietrza, które nabierał tylko i wyłącznie z czystego przyzwyczajenia. Jakim cudem, ktoś z tak wielkim sercem, zdawał się go w ogóle nie mieć? 

Blaise drgnął czując na sobie moje ciężkie spojrzenie i uniósł nagle swoją głowę, by na mnie spojrzeć. Jego ciemne oczy nadal nie wyzbyły się agresji, która wkradła się w nie, gdy pozbawiłam go jedynej rzeczy, którą cenił sobie najbardziej. Wolności. 

- Pierre, zabierz mnie stąd - wyszeptałam, pozwalając, by spojrzenie Blaise'a wypalało mi dziury w duszy. Poczucie winy powoli wypełniało mnie niczym potworna żółć, która chciała wyrwać się ze mnie na zewnątrz. Musiałam wyjść na świeże powietrze. Teraz. Już. Zaraz. 

- Oczywiście - odparł, a jego niski głos i ciepły oddech musnęły czubek mojej głowy. - Pozwól - dodał, gdy pewnie uniósł mnie z ziemi i zamknął w swoich ramionach. Moje stopy znalazły się na tym samym poziomie co moja twarz, wywołując u mnie cichy jęk zaskoczenia. Ręka Pierra pod moimi kolanami zacisnęła się mocniej wokół mojego ciała. Nie miałam pojęcia, że jestem w tak opłakanym stanie. 

- Wyglądam jak potwór. 

- Ja opisałbym to raczej jako kawał posiekanego mięsa - głos Magnusa poniósł się w naszą stronę z odległego kąta pomieszczenia. 

- Jeśli nie masz zamiaru jej wyleczyć, radziłbym tobie się zamknąć - Pierre warknął w jego stronę. 

- Wyczerpałem swoje moce. Potrzebuje czasu na odzyskanie sił. 

- Gdzie ją zabierasz? - niczym kawał rozdzieranego prześcieradła w rozmowę włączył się Blaise. 

- Znalazłem opuszczone mieszkanie niedaleko stąd. Nad samą rzeką. Powinno wystarczyć, by stworzyć naturalną ochronę dla Magnusa. Woda rozprasza magię i tych, którzy jej poszukują. 

- Weźcie Magnusa ze sobą. Dołączę do was później. 

Pierre ze mną w swoich ramionach zaczął powoli obracać się wokół własnej osi, kierując się w stronę wyjścia.

- Obiecaj mi, że nas nie porzucisz...- wyrzuciłam z siebie błagalnie, czując, że ten moment może być ostatnim w jakim widziałam swojego najlepszego przyjaciela. 

- O nic się nie bój. Nie odstąpię was nawet na krok. Już o to zadbałaś. 

- Blaise - wyrywałam się z uścisku Pierra, by na niego spojrzeć. Ten jednak mnie ignorował i nie ubłagalnie parł do przodu w stronę wyjścia. - Proszę...

- Do zobaczenia za kilka dni. 

Drzwi trzasnęły za nami, gdy niesiona przez Pierra w nieodgadnioną noc, pełną zjaw i nieprzyjaznych nam duchów zaczęłam łkać, czując jakby płacz mógł naprawić wszystko to co uczyniłam bądź choć zmniejszyć ból jaki odczuwałam. Nie wiem ile płakałam. Na pewno na tyle, by kompletnie pozbawić się resztek znajdujących się w moim ciele i odejść w stronę jawy i snów, od których krew zamieniała się w sam lód.  

***

Czułam jak po moich policzkach, ramionach i piersiach spływają potoki ciepłej, pachnącej cytryną i szałwią wody. Ich strumienie zdawały się wymywać pozostawione po łzach ślady, które niczym piętno odczuwałam na swojej skórze. Piętno egoizmu, arogancji i utraty czegoś, na co nie byłam gotowa. Prawdopodobnie nigdy nie byłabym gotowa. 

Wygięłam plecy w łuk czując tak dobrze mi znane dłonie wplątane w moje włosy, powoli masują moje stronie i włosy przy samym karku. Kolejne potoki gorącej wody na chwilę pozbawiły mnie możliwości nabrania tchu. Sprawne, silne dłonie pociągnęły mocno za moje włosy, a plusk wyciskanej z nich wody uderzył w kafelki, gdzieś tuż pod moją głową. Otworzyłam leniwie oczy, czując jak gładkie opuszki palców ześlizgują się z moich włosów i muskają delikatnie skórę na moich ramionach i obojczykach. 

- Wybacz skarbie - jego głos usłyszałam tuż przy swoim prawym ruchu, co wywołało niemały atak serca w moim z dnia na dzień coraz cichszym sercu. - Nie mogłem czekać aż się obudzisz - jego dłonie zsunęły się powoli niżej, wywołując na moich policzkach gorące wypieki. 

Wyprostowałam się nagle, rozlewając wodę z wanny dookoła i spojrzałam przytomnie przed siebie. Znajdowałam się w niewielkich rozmiarów łazience z jedną ścianą  zrobioną jedynie z grubej tafli szkła. Przed nami rozciągał się widok na budzące się do życia miasto. Nagle poczułam się jeszcze bardziej naga niż przed chwilą. A byłam kompletnie naga. Dokładnie taka jak mnie matka natura stworzyła. Odruchowo przyciągnęłam kolana do piersi, starając się zyskać dla siebie choć taką odrobinę prywatności. Siedzący tuż przy granicy wanny Pierre zaśmiał się cicho. Rzuciłam w jego stronę oskarżycielskie spojrzenie. To czy miał bądź nie miał prawa od tak mnie rozebrać i umyć było kwestią sporną. Już wcześniej widział mnie nagą. I to wiele razy w bardzo szemranych sytuacjach. Chodziło w tym wszystkim o coś więcej. Poczułam się kompletnie obnażona, w sytuacji, w której nie miałam bladego pojęcia na czym stoję, bądź, podstawa podstaw, kim jest dla mnie siedzący obok mnie mężczyzna. Widząc moją coraz bardziej niepewną twarz drgnął, a jego spojrzenie natychmiast złagodniało. Był moim stwórcą i było to jedyną rzeczą, która będzie łączyła nas aż po kres naszej nieśmiertelności. 

Nie wiedziałam czy był dla mnie kimkolwiek więcej. Nie umiałam podejmować takich decyzji w momentach gdy nie miałam pojęcia kim sama jestem i czym jestem. Kim się staje. Gdy sama uczyłam się poznać siebie. Gdy nie wiedziałam już czym jest dobro lub zło. Gdy mój własny kręgosłup moralny pękł w pół, a ja sama musiałam nauczyć się żyć od nowa. Zdawałam sobie sprawę z tego, że popełniłam błąd rzucając się tak szybko w jego ramiona tuż po swojej przemianie. Wszystko było wtedy takie zamazane. Takie oślepiająco kolorowe. Każde uczucie tak obezwładniające. A on tak potwornie i niezaprzeczalnie kuszący...

- Anaisse... - jego głos błagał o wysłuchanie. Machnęłam dłonią, chcąc go powstrzymać, co skończyło się tym, że oboje ochlapałam pełną piany wodą od stóp do głów. Spojrzałam na jego spływającą pianą twarz i kompletnie przemoczone ubrania, czując jak moje serce ściska się z żalu na sam jego widok. Tak długo go kochałam. Tak długo za nim tęskniłam. Od tylu miesięcy czułam, że nadal jest pod moją skórą pomimo tego co mnie łączyło z Robertem. Co ciekawe im więcej dni mijało od naszej rozłąki, tym wszystko wydawało się jaśniejsze w mojej głowie. Wiedziałam, że to nastąpi. Wampiry nie były typami, które nie widziały tego co siedzi w ich sercach i choć bolała mnie sama myśl że, może Robert mógł nie mieć już w moim swojego wcześniejszego miejsca. Już zawsze miał być moim przyjacielem i nie byłam pewna czy czymkolwiek więcej. Pierre chciał znowu się odezwać, co skwitowałam falą wody, którą chlusnęłam wprost w jego twarz. Nie chciałam przechodzić przez żadną poważną rozmowę. Miałam ich nazbyt wiele w ostatnich dniach. Czy każdy musiał odpowiedzieć na wszystkie pytania i poznać każdą prawdę w kilka dni po ich przebudzeniu, bądź jak w moim przypadku, ponownym się narodzeniu? 

Pierre warknął na mnie cicho niczym kot, co wywołało u mnie atak śmiechu. W chwilę potem już wstawał i ściągał z siebie kompletnie przemoczoną i przyklejoną do jego torsu białą koszulę, pod którą świetnie widać było każdy mięsień jego klatki piersiowej i ramion. Pisnęłam kompletnie oszołomiona gdy jedynie w bieliźnie władował się do mojej wanny i posłał mi szelmowski uśmiech, który tak dobrze znałam. 

- Pierre - zaczęłam, odsuwając się od niego, na co posłał mi karcące spojrzenie. 

- Obiecuję, że nie zacznę żadnej rozmowy. Będę cichy jak głaz - mówiąc to chwycił mocno za kostki od moich nóg, które ku mojemu zaskoczeniu nie zaskomlały z bólu, i pociągnął za nie na tyle mocno, że znalazły się za jego biodrami. Wpadłam pod pachnącą wodę, placami muskając gładką powierzchnię wanny, wyłaniając się spod niej kompletnie zaskoczona i niezaprzeczalnie zmieszana. Odruchowo wyciągnęłam przed siebie dłonie, natrafiając na nagą pierś bruneta. Spojrzałam na jego błyszczące z rozbawienia granatowe oczy i spływające wodą włosy, przyklejone do jego skroni i czoła. Jego policzki rumieniły się od gorąca wody, a usta rozciągały się w coraz szerszym uśmiechu uciechy. Dobrze się bawił, a ja nie potrafiłam nic na to poradzić. Był tak cholernie czarujący gdy sobie na to pozwolił. 

- Właśnie tego się obawiam - powiedziałam, ostatnie słowo wykrzykując jak szalona, gdyż jego dłonie z moich kostek przesunęły się pod moje kolana i przyciągnęły mnie do siebie jeszcze bardziej. Nasze twarze znalazły się niebezpiecznie blisko siebie. Odruchowo próbowałam przybliżyć do siebie swoje nogi, na co mi oczywiście nie pozwolił. Po raz kolejny zaczęłam go od siebie odpychać. 

- Na swoją obronę mogę powiedzieć, że nadal mam na sobie bieliznę - mówiąc to walczył z moimi dłońmi, które próbowały uwolnić się z jego uścisku. Moje dłonie odruchowo musnęły jego uda natrafiając na gładki materiał opinający jego biodra. - Co oczywiście nie stanowi żadnego problemu? - dodał, patrząc mi prosto w oczy. Jego dłonie ujęły moje i przycisnęły je mocniej do moich własnych kolan. Już nie wiedziałam czy nadal chcę z nim walczyć czy nie. Siedziałam przecież przed nim kompletnie naga i to w bardzo wyzywającej pozycji, z czego on sobie świetnie zdawał sprawę. Ba! Sam ją na mnie wymusił. 

- Pierre - jego twarz przybliżyła się do mnie, na co zareagowałam potokiem słów. - Nie wiem czy tego chcę. Zwłaszcza teraz gdy mamy tak wiele do zrobienia, a ja tak wiele do przemyślenia. 

- To nie ucieknie. Właściwie to najodpowiedniejszy na to moment. Nie wiemy ile nam pozostało. Co wydarzy się jutro. To dla takich chwil jak ta, walczy się następnego dnia. Dla ciebie i dla mnie - powiedział, a jego usta musnęły kącik moich ust. Wiedziałam, że nie pocałuje mnie tak długo jak mu na to nie pozwolę. - Pytanie brzmi czy nie chcesz tego teraz czy...w ogóle? - ponownie spojrzał mi prosto w oczy, czekając na moją odpowiedź. Wiedziałam, że jednym słowem mogłam sprawić, że odsunie się ode mnie, wyjdzie z wanny i więcej do niej nie wróci. Całe moje ciało pulsowało od jego bliskości. Nawet jeśli ja sama nie wiedziałam czego chcę, moje ciało nie miało żadnych wątpliwości. 

- Nie wiem czego chcę - zaczęłam, a on znieruchomiał wsłuchując się w moje słowa. - Tak wiele się wydarzyło. Jest tak wiele rzeczy, z którymi się jeszcze nie pogodziłam. Minęło tak wiele czasu... - zapadła między nami cisza przerywana jedynie chlupotem przelewanej pomiędzy naszymi ciałami wody. Nagle wydała mi się ona zimna i nieprzyjazna. - Mam wrażenie, że od przemiany stałam się kompletnie inną osobą. Przytłoczono mnie straszną ilością informacji i nagle mam wrażenie, że jestem jakimś wybrykiem natury, eksperymentem, który jedyne co robi to sieje zniszczenie - urwałam, pozwalając, by zapadła pomiędzy nami cisza. - Nie wiem już kim jestem i nie wiem jak mam kiedykolwiek żyć z tym co się wydarzyło - Nasze oddechy zmieszały się ze sobą, gdy czekałam na jego odpowiedź. 

- Nie tylko ty masz takie wrażenie - wyszeptał, pochylając się nade mną i opierając swoje czoło na moim nagim ramieniu - Nie wiem jak być tym kogo potrzebujesz. Nie wiem jak na nowo odzyskać twoje zaufanie. Jak zadośćuczynić to co tobie zrobiłem - jego słowa wypływały z niego niczym potoki rzeki, które zduszał w sobie od kilku dni. - Uczyniłem cię czymś, czym sam się brzydzę. Złamałem tobie serce. Pozbawiłem cię miłości, jaką odczuwałaś wobec Sorela - na brzmienie nazwiska Roberta moje serce ścisnęło się boleśnie. Moja dłoń spoczęła na karku Pierra, głaszcząc je w pocieszającym geście. - Jestem twoim stwórcą, co zawsze będzie pomiędzy nami linią, która zamazuje twoją wolną wolę i jasność uczuć, którymi mnie darzysz. Może gdyby to Cesare cię stworzył, nienawidziłabyś mnie do tego stopnia, że byłbym już martwy. Nasza więź wymusza na tobie przywiązanie i posłuszeństwo. Nigdy tak na prawdę nie będę wiedział, co tak naprawdę do mnie czujesz. Jakby sam fakt, że mogę mieć władzę nad każdym nie był wystarczający... - jego głos się załamał, a moja dłoń zamarła na jego włosach, które od jakiegoś czasu gładziłam. - Porzuciłem cię tamtej nocy, choć jedyne o czym myślałem to ty. Co ze mnie za stwórca, przyjaciel albo... - kolejna cisza. - Nie mogłem znieść twojej bliskości. Jesteś chodzącym dowodem na to ile razy zawiodłem. Chyba pokrętnie myślałem, że gdy nasza weź się odrobinę rozproszy, wróci ci jasność umysłu i mnie znienawidzisz. Dokładnie tak jak sobie na to zasłużyłem. Zatraciłem się, tak jak dawno temu w Paryżu gdy byłem zupełnie inną osobą.

Czułam jego oddech na swoich piersiach. Jego czoło ciążyło na moim ramieniu. To wszystko co mi powiedział udowodniało tak wiele i zmieniało praktycznie wszystko. Jego poczucie winy i nienawiść do samego siebie emanowała z niego niczym widmo. Pomimo tego wszystkiego co mi powiedział, a może zwłaszcza z tego powodu wiedziałam, że mnie kocha. Miałam wrażeniem, że to uczucie wylewało się z niego ocieplając moją zimną skórę. Jego dłonie zaczęły odsuwać się od mojego ciała, a on sam zaczął się podnosić. Spanikowałam. Kompletnie spanikowałam, że może ode mnie odejść i nie wrócić. Nie mógł odejść ode mnie w momencie, w którym na własne oczy widziałam jak się załamał i wyznał mi całą prawdę. Odsłonił swoje rany, a ja nie chciałam posypywać ich solą. Chciałam je całować. Każdy ich milimetr.  Chociaż ta jedna rzecz była pewna. I nie obchodziło mnie to, co dokładnie kierowało mną w tamtym momencie. 

- Może nie wiem czego chcę, ale jestem pewna, że nie chcę byś ode mnie teraz odchodził. Żebyś kiedykolwiek ode mnie odszedł - spojrzał na mnie z góry, patrząc na mnie tak jakbym była całym jego światem. - Wiem co mi zrobiłeś. Wiem co ja tobie zrobiłam. Nie odchodź. Mamy wieczność, by to wszystko wyprostować i naprawić - powiedziałam błagalnie. - Nie odchodź.

- Nigdy więcej - powiedział i wiedziałam, że mówi to śmiertelnie poważnie. - Nigdy. 

Podniosłam się na klęczki, ociekając wodą, pianą i wątpliwościami, po czym zarzuciłam swoje ramiona na jego szyję i przyciągnęłam go do siebie mocno, zdecydowanie go całując. Pozwoliłam, by dłońmi musnął moje nadal mokre włosy i zacisnął dłonie na moich biodrach. Moje mokre ciało przesuwało się po jego, wysyłając iskry przyjemności w dół mojego brzucha. Nasze ciała nadal pasowały do siebie idealnie i teraz w pełni świadoma tego co się między nami dzieje, po raz kolejny to doceniłam. Moje piersi rozpłaszczyły się na jego torsie, gdy mocno mnie do siebie przyciągnął i pocałował głębiej niż wcześniej. Gdy pocałunkami wyznaczał tylko sobie znaną trasę w dół mojego karku i piersi, dłońmi odnalazłam jego nieszczęsne bokserki. Gdy je z niego zsuwałam, Pierre roześmiał się w moje usta. 

- Co za idiotyczny pomysł na to, by władować się w nich do wanny - powiedziałam z przekąsem, gdy z plaśnięciem wylądowały na kafelkach obok wanny. Pierre ujął moją twarz w swoje dłonie gdy usiadłam na nim okrakiem, opierając swoje dłonie na jego ramionach. 

- Nie chciałem kompletnie ciebie przestraszyć. I tak wyglądałaś tak jakbym pozbawił cię cnoty. 

- Bo pozbawiłeś - spojrzeliśmy na siebie i roześmialiśmy się jak dwójka idiotów. 

- Kocham cię  - powiedział mocno, zmuszając mnie dłonią bym na niego spojrzała. Jego słowa spłynęły na mnie niczym gorąca woda. - Kocham. 

Nie potrafiłam mu wtedy odpowiedzieć, więc po prostu go pocałowałam. 

****

Piosenka: Birdy - Deep End

Wybaczcie, że tak długo czekaliście na nowy rozdział! Ostatnio starałam się trochę ogarnąć wszystkie pisane przeze mnie opowiadania, uaktualnić okładki (dajcie znać jak podobają się wam nowe! może znacie kogoś kto robi świetne okładki do opowiadań i zechciałby mi pomóc?!) i pisać ile wlezie do tych, które obiecałam kontynuować. 

Polecam więc zajrzeć do: The Rise of Marid (opowiadanie fantasy/romans/akcji) i do Good Enough (romans). 

All the love! S. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro