I can't lose you again

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Clarke i Madi biegły co sił w nogach. Blondwłosa chciała zostać, walczyć. Ale jej podopieczna najwyraźniej miała więcej rozumu, mimo młodego wieku. Przekonała Clarke, że nie dadzą rady, że jest ich więcej, że muszą uciekać. Biegły już może z pięć minut, albo i więcej. Byle dalej od tajemniczego statku, byle dalej od wroga, od zagrożenia, którego nie znały, z którym nie wiedziały czy są w stanie się zmierzyć.

Clarke nie byłaby w stanie wyrazić słowami zawodu, który poczuła, gdy okazało się, że to nie jej przyjaciele, wracający na Ziemię, że to nie Bellamy.. Minęło 6 lat, powinni już dawno wrócić. Głupia... Skoro nie wrócili, to pewnie już dawno nie żyją, pogódź się z tym.. Ale Clarke nie mogła się z tym pogodzić. Nie chciała.

"Clarke.. Nie mogę.. Nie dam rady.." Clarke usłyszała łamany angielski Madi. Zatrzymała się i spojrzała na dziewczynkę. Ledwo stała na nogach, podpierając się o pobliskie drzewo. Oddychała ciężko, Clarke bała się, że zaraz się udusi. Blondynka podeszła do niej i chwyciła ją za ramiona.

Zastanowiła się przez chwilę co mogła zrobić w tej sytuacji. Madi nie miała sił żeby się bronić, nie po takim szaleńczym biegu przez las. Ale nie mogła też dalej biec, dziewczynka wyglądała jakby miała zaraz wypluć płuca, była cała czerwona, pot spływał jej z czoła. Kondycja Clarke może i nie była jakaś rewelacyjna, ale dawała sobie radę, miała jeszcze siłę. Może mogłaby ją ponieść? Nie, to nie wchodziło w grę. Byłyby zbyt wolne. Myśl Clarke, myśl.

"Musisz się schować." powiedziała wreszcie. Madi spojrzała na nią przerażona. "Gdzie?" spytała, łapiąc oddech.

Clarke rozejrzała się wokół siebie. Wokół nie było nic, tylko drzewa. Ale Madi umiała się wspinać, można by rzec, że była w tym mistrzynią. Clarke odnalazła wzrokiem najwyższe drzewo z największą ilością liści, które miały za zadanie ukryć dziewczynkę.

"Musisz wejść na górę." zwróciła się Clarke do Madi, na co ta spojrzała na nią przerażona. "Wiem, że jesteś zmęczona, ale musisz to zrobić, nie masz wyjścia. Rozumiesz?" dziewczynka kiwnęła głową i zaczęła wspinać się na drzewo. Minutę później była już na tyle wysoko, że prawie nie było jej widać. Clarke rzuciła ostatnie spojrzenie w stronę swojej "córki".

"Może spotkamy się ponownie." powiedziała sama do siebie i wróciła do biegu przez las. Po dziesięciu minutach, ona również zaczęła tracić siły. Ale nie mogła się zatrzymać. Od tego zależało jej życie. Przez zmęczenie Clarke zaczęła coraz częściej potykać się o wszelkie wystające korzenie, kamienie czy po prostu nierówności terenu. Ręce miała całe pokaleczone, spodnie na kolanach nabawiły się wielkich dziur. Nogi zaczynały odmawiać posłuszeństwa, coraz ciężej było jej złapać oddech.

Przez to, że cały czas się potykała, zaczęła bardziej patrzeć pod nogi niż przed siebie. A przez to, że nie patrzyła przed siebie, nie minęło wiele czasu, jak zderzyła się z czymś gwałtownie. Z początku myślała, że to drzewo, ale to był człowiek. Nie byle jaki człowiek. Clarke zaczęła się zastanawiać, czy przypadkiem już nie umarła, bo przed nią na ziemi, siedział nie kto inny jak Bellamy Blake we własnej osobie. Najwyraźniej zderzyła się z jego plecami, kiedy ten niczego nieświadomy po prostu sobie stał.

Clarke nie mogła uwierzyć w to co widzi. Bellamy również. Myślał, że widzi ducha. Ale duch nie uderzyłby w niego z taką siłą.

"Clarke?" Bellamy był pierwszym, który się odezwał. Clarke otworzyła usta żeby coś powiedzieć, ale zaraz je zamknęła, nie była w stanie wydusić słowa. Nie mogła znaleźć słów. Tyle razy myślała : Co mu powiem, gdy go wreszcie zobaczę? Przemyślała w głowie tysiące scenariuszy. A teraz, kiedy był przed nią, żywy i jak najbardziej realny, nie potrafiła znaleźć słów.

Bellamy przesunął się bliżej do Clarke, tak jakby nie mógł uwierzyć, że jest prawdziwa. Wyciągnął w jej stronę trzęsącą się rękę i dotknął delikatnie jej policzka, tak jakby bał się, że jeśli dotknie jej zbyt mocno, to iluzja się rozpłynie, albo dziewczyna rozpadnie się na kawałki jakby była ze szkła. Ale nie, nic się nie wydarzyło, była tam, była prawdziwa, żywa.

"Clarke.. Ty żyjesz.. Myślałem, że zginęłaś." wyszeptał. Clarke dopiero teraz się ocknęła. Dopiero kiedy usłyszała jego głos i poczuła jego dotyk, była pewna, że jest prawdziwy, że to nie żadna iluzja ani omam. Wzrok zaczął jej się zamazywać, po chwili poczuła łzy spływające po jej policzkach, które Bellamy natychmiast zaczął wycierać.

"Bell.." to było wszystko co zdołała powiedzieć, zanim poczuła przeszywający ból w lewej nodze. Mimowolnie wrzasnęła z bólu. Spojrzała w lewo i w odległości jakichś 80 metrów od nich ujrzała dwójkę strzelców. Sekundę później drugi strzał świsnął jej koło ucha. Bellamy natychmiast zareagował i pociągnął ją za ramię, by wstała. Clarke syknęła z bólu, gdy przeniosła ciężar na zranioną nogę.

"Dasz radę biec?" spytał Bellamy, na co Clarke kiwnęła głową, mimo że nie była tego tak do końca pewna. Uciekali co sił w nogach, starając się nie biec w linii prostej, bo to sprawiało tylko, że byli łatwiejszym celem. Ale to tylko utrudniało wszystko dla Clarke. Kula utknęła w lewym udzie, a rana krwawiła. Mocno. Blondynka czuła jak się wykrwawia, zostawiała za sobą ślady nie było mowy, żeby uciekli.

Już miała się zatrzymać i błagać Bellamy'ego żeby biegł dalej bez niej, kiedy poczuła gwałtowne szarpnięcie w lewo. Bellamy pociągnął ją za ramię do jakiejś jaskinii, tak dobrze ukrytej, że blondynka nawet jej nie dostrzegła. Chłopak niemal ją tam wepchnął i kazał iść w głąb niej, podczas gdy on sam próbował jakoś zamaskować ślady krwi liśćmi, gałęziami i generalnie wszystkim co miał pod ręką.

Kiedy uznał, że wystarczająco ukrył ślady, które mogły zdradzić ich obecność, wszedł do jaskini, usiadł obok Clarke i oparł się o zimną ścianę. Dziewczyna miała ochotę jęczeć z bólu, ale się powstrzymała. Wiedziała, że muszą zachować całkowitą ciszę, dopóki ci ludzie nie przebiegną obok ich kryjówki i nie znikną w głębi lasu.

Czekali tak minutę, dwie, trzy. Po tym jak strzelcy ich ominęli, odczekali jeszcze dwie minuty, dopiero wtedy Bellamy ośmielił się włączyć latarkę i obejrzeć stan nogi Clarke. Krew nie przestawała płynąć, a kula nadal znajdowała się w jej udzie. Problem polegał na tym, że Bellamy nie miał przy sobie kompletnie nic, by ją wyciągnąć. Jedyne co mógł w tamtej chwili zrobić to zatamować krwawienie.

Bellamy czym prędzej ściągnął z siebie kurtkę, a następnie koszulkę, którą porwał na kilka pasków. Kurtkę założył spowrotem i zapiął. Z jednego kawałka t-shirtu zrobił opaskę uciskową, z pomocą drugiego natomiast przyłożył do rany usiłując zatamować krwotok. Clarke jęknęła z bólu, ale po chwili zacisnęła zęby. Przed oczami robiło jej się ciemno, czuła, że przez utratę krwi traci przytomność, ale bała się, że gdy zamknie oczy to już ich nie otworzy.

Bellamy sięgnął po radio, które miał przy pasie. "Raven słyszysz mnie? Odbiór." odezwał się do radia. Po chwili usłyszeli szum i niewyraźny głos Reyes. "Słyszę. Jakiś problem Bellamy? Odbiór." "Całkiem spory." powiedział Bellamy i wyjaśnił jej całą sytuację, próbując wytłumaczyć dziewczynie gdzie mniej więcej się znajdują.

"Zrobimy wszystko żeby dotrzeć tam jak najszybciej. Bez odbioru." Bellamy odłożył radio na bok i całą swoją uwagę zwrócił na Clarke.

"Hej, słyszałaś pomoc jest w drodze, wszystko będzie dobrze, tylko nie zamykaj oczu Clarke, proszę cię." mówił do niej kojącym głosem, ale dziewczyna czuła jak jej powieki robią się coraz cięższe, coraz większą trudność sprawiało jej utrzymanie otwartych oczu. "Clarke, nie zasypiaj, mów do mnie." blondynka poczuła ciepłą dłoń chłopaka na policzku i nie mogła powstrzymać uśmiechu.

"Myślałam, że już cię nie zobaczę." powiedziała ledwo słyszalnym szeptem. W słabym świetle latarki dostrzegła na twarzy chłopaka nieśmiały uśmiech. "Ja też tak myślałem." odpowiedział jej. "Dopiero co przylecieliśmy. Chcieliśmy zrobić rozeznanie terenu, więc się rozdzieliliśmy. No i tak trafiłem na ciebie." wyjaśnił po krótce.

"Dlaczego dopiero teraz?" spytała Clarke słabym głosem. "Jakaś głupia usterka kapsuły. Nie wiem dokładnie o co chodziło, nie znam się na tym. Trochę zajęło nam naprawienie tego, ale w końcu się udało." powiedział. Clarke kiwnęła tylko głową w odpowiedzi, nie miała siły na więcej. Czuła, że traci przytomność.

"Hej Clarke. Nie zasypiaj. Nie zamykaj oczu, nie możesz Clarke, proszę nie rób mi tego." słyszała błaganie Bellamy'ego, ale jego głos brzmiał tak, jakby ona była pod wodą, a on na powierzchni. Był inny, zniekształcony. "Clarke błagam nie, nie umieraj. Nie mogę cię stracić, nie znowu Clarke! Proszę nie, nie, nie. Clarke kocham cię, nie zostawiaj mnie!" dziewczyna nie była pewna czy to co słyszy, nie jest tylko wytworem jej bujnej wyobraźni, ale nie miała czasu tego przemyśleć, bo odpłynęła chwilę później.

~~~

Clarke otworzyła powoli oczy. Nie miała pojęcia gdzie się znajdowała, ani czy w ogóle była jeszcze w świecie żywych. Zamrugała kilka razy i dostrzegła, że znajduje się w namiocie, leży na czymś co przypominało materac i jest przykryta conajmniej dwoma kocami.

"Clarke?" blondynka usłyszała głos, który znała aż zbyt dobrze. Odwróciła głowę w tamtą stronę i zobaczyła twarz Bellamy'ego, która wyrażała taką ulgę, jakiej nie widziała nigdy u nikogo. Uśmiechał się tak szeroko, że Clarke bała się, że kąciki jego ust mogą pęknąć. "Hej." powiedziała zachrypniętym głosem. Bellamy z prędkością błyskawicy sięgnął po prowizoryczny kubek z wodą i pomógł jej się napić.

"Bałem się, że cię znowu straciłem." powiedział po chwili Bellamy, patrząc jej prosto w oczy i ściskając mocno za rękę. Clarke spróbowała się uśmiechnąć. "Tak łatwo się mnie nie pozbędziesz." powiedziała. Bellamy zaśmiał się cicho i ucałował ją w rękę z taką czułością, że Clarke miała ochotę się rozpłakać. "Ja też cię kocham." powiedziała po chwili. Oczy chłopaka rozszerzyły się gwałtownie. "Słyszałaś?" spytał. "Każde słowo." odparła. Teraz była już pewna, że jej się to nie przywidziało.

Twarz Bellamy'ego ponownie rozjaśnił uśmiech. Zanim jednak zdążył coś powiedzieć, do namiotu wpadła Madi. Clarke nie miała pojęcia skąd dziewczynka się tam wzięła, ale cieszyła się niesamowicie, że tak się stało. Rzuciła się Clarke na szyję i zamknęła ją w uścisku, który blondynka natychmiast odwzajemniła.

Spojrzała na Bellamy'ego z nad ramienia brunetki. Wciąż się uśmiechał. Był tam, cały i zdrowy i uśmiechał się, Madi również nic się nie stało. I Clarke nie potrzebowała niczego więcej do szczęścia.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro