I would be nothing without you

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

*A gdyby tak to nie Octavia poszła walczyć na śmierć i życie za swój klan? Gdyby Bellamy jej nie pozwolił? Jakby się wszystko potoczyło??
UWAGA. One shot jest skupiony głównie na emocjach i uczuciach Bellamy'ego. Akcji w zasadzie brak.*

Bellamy spacerował nerwowo po korytarzu wpatrując się w rozmaite bronie widniejące przed nim. Wszelkiego rodzaju miecze, sztylety, topory, siekiery, maczety i inne rzeczy, których nie potrafił nawet nazwać. Co wybrać? Co wybrać aby zabić 12 wojowników, od dzieciństwa szkolonych do walki a samemu nie zginąć. Bellamy obawiał się, że nie ma na to dobrej odpowiedzi.
Nie mógł pozwolić Octavii stanąć do walki. To nie to, że w nią nie wierzył. Ale bał się. Bał się niesamowicie, że jego siostrzyczka nie wyjdzie z tego cało. Już raz myślał, że ją stracił. Nigdy więcej.
Bellamy nie był z siebie dumny ale musiał to zrobić. Udało mu się zajść Octavię a następnie ją ogłuszyć. Kazał Kane'owi zabrać ją do bunkra żeby była bezpieczna. Ale ktoś musiał stanąć do walki i tym kimś był właśnie Bellamy.
Po dłuższym namyśle chłopak zdecydował się na miecz i dwa krótkie sztylety. Jego taktyka i tak nie opierała się na otwartej walce z całą dwunastką. Nie podobało mu się to ale nie było innej opcji. Bellamy będzie musiał się schować i dać przeciwnikom pozabijać się nawzajem. Będzie musiał zabić tylko jednego. Taa tylko.. Dobre sobie.. - pomyślał Bellamy z przekąsem. Ten 'tylko jeden' wojownik będzie tym najlepszym. Nie wyobrażał sobie jak do cholery go pokona ale musiał to zrobić. Dla swoich ludzi. Dla Octavii. Dla Clarke. Clarke.. - pomyślał chłopak. Clarke będzie wściekła na niego, że to zrobił. No ale cóż.. Księżniczka będzie musiała jakoś się z tym pogodzić.
Kiedy przyszedł w końcu czas walki ręce Bellamy'ego trzęsły się niemiłosiernie. Nie był w stanie się opanować. Nigdy wcześniej nie czuł takiego strachu. No może kiedy myślał, że Octavia nie żyje. Albo gdy Clarke była w niebezpieczeństwie jako zakładnik Roana. Tak, wtedy też się bał. Ale to był inny rodzaj strachu. Zupełnie inną rzeczą jest martwić się, że ktoś kogo kochasz może już nie żyć a sam móc skończyć w każdej chwili jako mokra plama. Bellamy bał się jak nigdy dotąd i wstydził się do tego przyznać sam przed sobą. Przecież był przywódcą, liderem, zbuntowanym królem. Nie mógł się bać, to niedopuszczalne. Ale jednak - nie pozwolił swojej dumie wygrać i wprowadził swój plan w życie. Przechadzał się po cichu między alejkami Polis niczym ninja. Niczym dzikie zwierzę szykujące się do skoku na swoją ofiarę.
Jakiś czas później 3 klany pożegnały się z miejscem w bunkrze. Świetnie jeszcze tylko dziewięciu.. - pomyślał niezbyt optymistycznie Bellamy. Przechadzając się tak ulicami Polis, chłopak - mimo, że nie powinien pozwolił swoim myślom błądzić. Koiło mu to nieco skołatane nerwy. Myślał głównie o Clarke. O tym jaka jest piękna. O jej jasnych, blond włosach, które w słońcu zawsze nabierały zupełnie innego odcienia. O niebieskich oczach, które znał tak dobrze bo nie potrafił się nigdy powstrzymać od wpatrywania w nie, i z których mógł odczytać wszystko. O ustach, które niejednokrotnie chciał złączyć ze swoimi ale nigdy nie miał na tyle odwagi by to zrobić, bo bał się odrzucenia. Bellamy myślał o tym ile razem przeżyli. Co stworzyli, co osiągnęli, co zniszczyli. O wszystkim wspólnych chwilach, zarówno tych lepszych jak i gorszych. Ale nie żałował ani chwili spędzonej z nią. Był wdzięczny za każdą sekundę, którą z nią spędził, za każdy gest, każde słowo. A przede wszystkim dziękował w duchu sam sobie za to, że złapał ją wtedy w pierwszych dniach na ziemii kiedy wpadła w tą nieszczęsną pułapkę. Bez niej byłby nikim.
Bellamy tak zamyślił się o Księżniczce, że nie zauważył, że za bardzo się wychylił. Jeden z ziemian dostrzegł go. Nie był to w dodatku byle jaki ziemianin a cholerny Ilian. Bellamy zaklął pod nosem przygotowując się mentalnie do walki na śmierć i życie, gdy nagle stało się coś czego się nie spodziewał chyba żaden z nich. Szyja Iliana została przebita strzałą. STRZAŁĄ. Ziemianin upadł na ziemię, by po paru sekundach zastygnąć w bezruchu. Bellamy przełknął gulę sterczącą mu w gardle i mimo woli szepnął You gonplei ste odon... Standardowe pożegnanie ziemian.
Bellamy wychylił się jeszcze nieco zza zakrętu i mało co nie przypłacił tego głową bo strzała przeleciała tuż przed jego oczami. Na szczęście udało mu się dostrzec skąd mniej więcej leciała strzała i zawrócił w inną uliczkę starając się nie wejść na linię strzału. Bellamy nie miał pojęcia kto mógł być strzelcem. Jedyne co wiedział to to, że ta osoba jest oszustem. Strzały nie były dozwolone w tej walce. Ktoś postanowił zrobić wszystko by jego klan zwyciężył. A Bellamy nie miał zamiaru tej osobie przeszkadzać. W zasadzie było mu to na rękę, gdyż sam wiedział już jakiego obszaru ma unikać. Jego przeciwnicy natomiast - niekoniecznie. Wiedział, że to nieuczciwe i zachowuje się jak zwykły tchórz i przez sekundę się zawahał. Ale zobaczył w głowie twarze swojej siostry i Clarke i postanowił zostawić tajemniczego strzelca w spokoju.
Zaczynało się już ściemniać. Bellamy prócz śmierci Iliana widział jeszcze jak z życiem żegna się trzech innych ziemian. Co daje najwyżej 6 osób pozostałych przy życiu włącznie z nim. Mógł oczywiście czegoś nie zobaczyć dlatego równie dobrze na arenie mogły już pozostać tylko dwie osoby.
"Długo jeszcze będziesz się tak chował jak mała dziewczynka?" Bellamy podskoczył jak oparzony, gdy usłyszał za sobą głęboki głos, który dobrze znał. Roan. Chłopak wyciągnął przed siebie niezgrabnie miecz w geście obrony. Musiał wyglądać niezwykle komicznie w oczach Roana. Ziemianin natomiast uniósł w górę obie ręce w geście - no właśnie czego? Poddania? "Nie zamierzam z tobą walczyć. Przynajmniej na razie." - odezwał się Roan ściszonym głosem. Bellamy mimo woli opuścił miecz "Nie?" - zapytał sceptycznie. "Zostaliśmy tylko my i Luna. Oboje wiemy, że żadne z nas nie jest w stanie pokonać jej w pojedynkę. Proponuję chwilowy sojusz." Bellamy nadal nie był przekonany. Ale ułożył to sobie w głowie i pomyślał : Co mam do stracenia? "W porządku.. Ale co gdy już ją pokonamy?" - zapytał chłopak. Roan wyciągnął do niego rękę w geście pojednania "Wtedy.. Niech wygra lepszy" - odparł ziemianin. Bellamy uścisnął ramię ziemianina przypieczętowując tym samym ich chwilowy sojusz. Ruszyli ramię w ramię w poszukiwaniu Luny.
Gdy już ją znaleźli Bellamy'ego oblał zimny pot. Nigdy nie walczył w ten sposób. Czuł się nieswojo bez swojego pistoletu. Ale cóż.. Nie mógł mieć go przy sobie. Roan i Luna skrzyżowali miecze i zaczęli walkę. Bellamy ocknął się z zamyślenia i ruszył przyjacielowi na pomoc. W walce Luna nie miała sobie równych. Mimo, że miała dwóch przeciwników radziła sobie z nimi bez problemu. Bellamy miał już rozcięty policzek, a także ranę na brzuchu i lewej ręce. Roan też nie wyglądał najlepiej. Luna natomiast prawdopodobnie nawet się nie spociła. Walka wyglądała na przegraną. Nagle Bellamy poczuł, że piecze go policzek. Ale nie ten zraniony. Drugi. Spojrzał w górę i momentalnie pożałował bo poczuł niesamowite pieczenie w oku. "Czarny deszcz!" - wrzasnął chłopak mając nadzieję, że Roan zrozumie i zacznie uciekać. Bellamy spojrzał w kierunku przyjaciela. Jakimś cudem udało mu się przewrócić Lunę. Już miał zakończyć jej życie jednym uderzeniem miecza, gdy wrzasnął z bólu. Bellamy rzucił się w jego kierunku ciągnąc za ramię i prowadząc do najbliższego budynku. Roan odziwo pozwolił mu na to i razem skryli się pod dachem. Nie mieli wiele czasu zanim Luna zbierze się z ziemi i przyjdzie po nich. Bellamy spojrzał na towarzysza z niemym pytaniem Co teraz?
"Ty z jednej ja z drugiej." - szepnął Roan. Bellamy kiwnął głową i ustawili się po obu stronach drzwi. Gdy tylko się otwarły Roan zamachnął się mieczem na wysokości na jakiej powinna znajdować się szyja Luny. I znajdowała się rzeczywiście. Ostrze pozbawiło ziemiankę głowy w ułamku sekundy, Bellamy nie wiedział nawet kiedy. Otworzył szeroko usta ze zdziwienia i spojrzał na Roana. Ten natomiast zaszczycił ciało Luny jednym, krótkim spojrzeniem po czym skierował wzrok na Bellamy'ego. Bellamy przełknął nerwowo ślinę ściskając mocniej miecz, wiedząc co zaraz nastąpi. Roan natomiast ku jego zaskoczeniu wytarł miecz z krwi i wbił spojrzenie w bruneta. "Pewnie będę tego żałował ale.. Nie chcę cię zabijać. Naprawdę. No i podejrzewam, że gdybym to zrobił to Clarke mnie skróciła by o głowę. Ta dziewczyna potrafi walczyć szczególnie kiedy ty wchodzisz w grę." Bellamy gapił się na Roana nic nie rozumiejąc. Co on plecie? "Na co się tak gapisz Blake? Proponuje ci sojusz matole! Nasze klany - mogą dzielić bunkier. Co ty na to?" Bellamy wreszcie zrozumiał co ziemianin ma na myśli. Odparł po chwili "Nie." Roan zmarszczył brwi i już miał odpowiedzieć ale Bellamy mu przerwał "Nie. Nasze klany nie będą dzielić bunkra. WSZYSTKIE klany będą. Nikt nie musi umierać. Na inny sojusz nie pójdę. Będziesz musiał mnie zabić." Roan myślał przez chwilę nad tym co powiedział chłopak i westchnął. "Czego się nie robi dla pokoju.." - mruknął Ziemianin.
Jakieś 10 minut później Bellamy szedł już w kierunku drzwi do bunkra. Cała reszta miała się zebrać i dołączyć. Gdy Bellamy doszedł już do odpowiednich drzwi ujrzał Clarke przechadzającą się w te i spowrotem po pomieszczeniu. "Clarke?" . Dziewczyna jak na komendę odwróciła się natychmiast w jego stronę i z szybkością, o którą by ją nie podejrzewał zaczęła biec w jego stronę. Zarzuciła mu ręce na szyję i wtuliła się w niego całym ciałem. Bellamy nie zawahał się ani sekundy i mimo bólu z zadanej na brzuchu rany przygarnął ją mocno do siebie. Zupełnie jakby trzymał w ramionach cały swój świat. Clarke cały czas szeptała w kółko "Nic ci nie jest, nic ci nie jest.." i na przemian chichotała i łkała w jego ramię. Bellamy czuł, że szczerzy się jak idiota. Był szczęśliwy, że wszystko dobrze się potoczyło a on miał Księżniczkę w swoich ramionach i nic poza nią go teraz nie obchodziło. Clarke wreszcie odsunęła się nieznacznie od chłopaka i spojrzała mu prosto w oczy, po to by chwilę później walnąć go z pięści w ramię. "Auć!" - jęknął Bellamy i spojrzał z wyrzutem na blondynkę "A to niby za co?" "Za to, że mnie zostawiłeś i postanowiłeś iść walczyć na śmierć i życie mimo, że nie dałbyś rady". Bellamy uniósł tylko brwi. Nie miał czasu na żadną inną reakcję gdyż Clarke uniosła się na palcach, chwyciła jego twarz w dłonie i wpiła swoje usta w jego. Bellamy podobnie jak przy uścisku, długo się nie wahał i odwzajemnił pocałunek z taką samą pasją. Chłopak nie miał pojęcia ile tak stali tam, całując się, zwyczajnie stracił poczucie czasu. Może minutę, może godzinę a może i miesiąc. Gdy wreszcie oderwali się od siebie, blondynka szepnęła "A to za to, że wróciłeś." Bellamy poczuł, że jego twarz ponownie rozjaśnia uśmiech i już pochylał się by pocałować Clarke jeszcze raz gdy usłyszał głośne chrząknięcie. Gdy podniósł wzrok ujrzał Murphy'ego opierającego się o ścianę, z jego zwyczajnym pół uśmieszkiem na twarzy. "Długo jeszcze gołąbeczki? Ludzie czekają.". Para nagle zrobiła się czerwona na twarzach ale posłusznie ruszyli w kierunku drzwi. Ramię w ramię. Razem. Jak zawsze. Teraz już wszystko będzie dobrze pomyślał Bellamy. Dopóki mam przy sobie Clarke. Mam wszystko czego mógłbym zapragnąć.

*Koniec*

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro