Rozdział 12

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Siedzieliśmy już przy stoliku i właśnie nastąpił czas na deser. O dziwo, nasi rodzice póki co nie zepsuli nam humoru, ale czułem że to dopiero cisza przed burzą. Byli niezadowoleni przez naszą bogatą historię związku, w którym trwam z Susan, ale czy było aż tak tragicznie? No tak, bo kiedy ktoś ma lepiej od nich to już jest tragedia i trzeba im to odebrać, więc gdy nami się zainteresowano, kiedy wyszliśmy w końcu z tego cienia to i tak jest źle. Czy oni nigdy nie ściemniali ludziom wkoło, żeby mieć z tego jakąś małą uciechę i korzyść?! Na pewno, i to nie na taką mała skalę jak my.

— Zmyślna historyjka — rzekł w końcu mój ojciec. Nie wiem, czy był zadowolony, czy wkurzony.

— Staraliśmy się — odpowiedziałem dumnie. Chociaż z tego mogę być dumny.

— Susan! — Rzuciła wesoło matka kobiety. — A wiesz, że jest tutaj także William? Rozmawialiśmy z nim!

— Tak, wiem... — odrzekła, a jej dobry humor wyparował.

Przypomniała sobie wszystko, a jej matka z niewyjaśnionych przyczyn rozpoczęła ten temat specjalnie.

— Opowiadał nam jak świetnie sobie radzi! — krzyknęła podekscytowana, natomiast Susan niemrawo grzebała widelcem w swoim deserze. Zdążyłem poznać moją przyszła narzeczoną i wiedziałem, że słodkości potrafiła pochłaniać z największą uciechą. To był znak, że temat jej eks zaciążył na niej z ogromną siłą.

— Cieszę się... — odpowiedziała kulturalnie.

— Fantastyczny chłopak! Szkoda, żeście się rozstali... — powiedziała smutno, a mnie w tym momencie już zatkało. — No tak, zdradził cię, lecz wcale mu się nie dziwię, że to zrobił, patrząc na ciebie... — Słucham?!

Susan oraz ja spojrzeliśmy na nią z ogromnym szokiem. Eleonor patrzyła na nią z wyższością i czystą nienawiścią. Kim była ta kobieta i dlaczego tak nienawidziła własnej córki!?

— Nic wielkiego się przecież nie stało. Powinnaś chociaż spróbować go błagać o wybaczenie wtedy. Mógł być dla ciebie wybawieniem, no ale mleko się rozlało. Na szczęście masz teraz porównywalnie dobrą partię. Proszę cię, nie spieprz czegoś. Nie chcę, żeby któregoś dnia Jonathan się na tobie zawiódł, wiedząc jaka dziwna jesteś...

Siedziałem tam zszokowany. Takich skandalicznych słów się nie spodziewałem po czyjejś matce, choć najbardziej zaskoczył mnie mój ojciec, który zaczął się śmiać. Czy on był normalny? Tak bardzo miał zepsuty umysł, że takie upodlające zachowanie było dla niego rozrywką?!

Susan była na skraju. Wstała i ledwo wyjąkała przeprosiny oraz informacje, że musi do toalety.

Zabrakło mi słów, taki oniemiały byłem! Czy ona od zawsze ją tak traktowała? Susan wspomniała, że nie ma dobrych kontaktów z rodzicami, ale tylko wspomniała. Nie sądziłem, że to jest taka relacja! Ta kobieta patrzyła na własną córkę jak na jakiś nic niewarty odpad społeczeństwa. Zawiedziona na całej linii, ale przez co?! Co Susan mogła uczynić? Czy to w ogóle była jej rodzona córka, że tak ją traktowała? Jeśli tak to uznała ją za hańbę jej rodziny. Tylko, że mogę się założyć, że ona nic nie zrobiła.

A ojciec?! Co to miało znaczyć?!

Nie dziwię się, że wybiegła.

— Do prawdy, bardzo obłudne słowa, Eleno — odparł mój ojciec, śmiejąc się ale właśnie z kobiety, a nie z Susan.

Elena popatrzyła zawistnie na mojego ojca, ale przemilczała jego słowa.

— Dlaczego Susan jest dziwna? — spytałem wprost.

— Bo zawsze wygląda jak śmierć. Zero uśmiechu, tylko worki pod oczami. Do powiedzenia też za wiele nie ma. Wygląda przy nas jak kukła i nic sobą nie reprezentuje. Powiedziałabym, że nie jest to dobry materiał na żonę, ale rzeczywistość nie pozwala nam na wybór. Zero zainteresowań i zero kobiety w kobiecie.

— Jak możesz tak mówić o własnej córce? — spytał ojciec Susan, który był zszokowany jej słowami, lecz kobieta na niego prychnęła i go zignorowała.

Dave także zaskakiwał swoim zachowaniem. Nie mógł pojąć i był zadziwiony słowami żony na temat córki. Obrona Susan mu nie wychodziła, ale nie patrzył tak na córkę, jak Eleonor. Co prawda do okazywania uczuć jedynej pociesze, także nie był skory. W ogóle się nie odzywał do Susan. Może to kwestia przebywania z moim ojcem? Nabył jego nawyki, co do okazywania miłości dziecku? Możliwe...

— To co pani uważa za dziwactwo to jest właśnie życie lekarza. Jest zmęczona po ciężkim dyżurze w szpitalu, stąd jej wygląd. Susan jest z siebie bardzo dumna, że wybrała taką drogę. Uratowała nie jedno życie i za to należy się jej szacunek! Uważa pani, że nic sobą reprezentuje, ale to dowodzi tylko temu, że nie zna pani własnej córki, bo Susan to wspaniała osoba, która jest przede wszystkim bardzo inteligenta i wrażliwa! — Wysyczałem do kobiety, która słowem się nie odezwała.

— Bo macierzyństwo to dar, który łatwo można stracić. — Dodał mój ojciec, patrząc przenikliwie na rodziców Susan.

Dziwne były jego odzywki i coś w sobie kryły. Ojciec był uszczypliwy, bo najprawdopodobniej znał sekrety małżeństwa.

Linda prychnęła i upiła łyk swojego wina.

— Susan, tym waszym teatrzykiem próbowała udowodnić, że nadaje się do świata surowego biznesu i władzy, a teraz wyszła jednak prawda, że się do niego nie nadaje i ledwo będzie sobie tutaj radzić. Przykro mi, Jonathanie, że trafiła ci się taka ułomna żona.

W takim razie ja, choćby za cenę własnego życia, wyciągnę ją z tego świata i będą ją przed nim chronić...

— Życzę dalszych sukcesów w tym świecie... — odparłem oschle i odsunąłem się na krześle. — Przepraszam, sprawdzę czy z Susan wszystko w porządku.

Przemierzyłem salę, odrzucają prośby ludzi o dołączenie do rozmów. Szedłem w kierunku korytarza z toaletami, ale mijałem po drodze małe wyjście na taras, z którego usłyszałem płacz i głos. Zerknąłem w tamtym kierunku, chowając się za wielką donicą z kwiatem. Na zewnątrz zauważyłem siedzącą na kamiennej ławeczce Susan, która bardzo płakała i stojącego nad nią Williama.

— Przeszliście takie cudowne momenty, ale chyba nie myślisz, że to co on czuje jest prawdziwe? Oczywiście, że nie jest prawdziwe, a ty jak zwykle dajesz się nabrać na trochę czułość. Nie wróżę ci dobrej przyszłości, Susan. Jonathan i tak w końcu się tobą znudzi.

— Skąd możesz to wiedzieć?

— Bo w biznesie nie ma uczuć.

— Jonathan jest inny!

— A ty wciąż się łudzisz! — Zaśmiał się jej w twarz. — On też cię na pewno zdradza. Pożycie z tobą było nudne, a ty jesteś sztywna. Poza tym, wiesz, że zależało mi tylko na jedynym — odparł, a kobieta jeszcze bardziej się rozpłakała. — Chciałem tylko znajomości twojego ojca.

Co dziś jest za dzień znęcania się nad nią?! O nie! Na takie coś nigdy w życiu nie pozwolę.

Wchodzę i urządzę ciekawe przedstawienie!

— Kochanie! Tutaj jesteś! — powiedziałem z ulgą, jakbym szukał jej co najmniej pół nocy.

Podszedłem i przysiadłem obok niej, otulając ją ramieniem.

Dobrze, wiem że nie kochamy się nawzajem, ale William tego nie wiem. Udowodnię mu, że jesteśmy szczęśliwą parą.

— Co się dzieje, skarbie? To już twój piąty wybuch płaczu dziś! Czy przez twoje wahania nastroju chcesz mi powiedzieć, że jesteś w ciąży? Będę ojcem? — spytałem z nadzieją, podając Susan chusteczkę, którą wyjąłem z kieszeni. Kobieta spojrzała na mnie, mając mnie za wariata, ale ja popatrzyłem na nią tylko, jako ratunek z opresji.

Czułem, że William nam się przygląda, a Susan przyjęła wyzwanie i się zaśmiała.

— Nie, to nie ciąża tylko zwykłe wahania przed okresem i zrobiłam się troszeczkę wrażliwa.

— Och, to nic nie szkodzi. Nie dziś to w przyszłości! — powiedziałem wesoło i spojrzałem na Williama. — Przepraszam, a pan to? — spytałem, stając naprzeciwko mężczyzny.

— William Wayne, znajomy Susan — odparł poważnie.

— O! Miło mi! — Podałem mężczyźnie dłoń. — Jonathan Hurrington, narzeczony Susan.

William ścisnął moją dłoń, ale ja w ułamku sekundy wykorzystałem to i przyciągnąłem mężczyznę do siebie, by nachylić się do jego ucha.

— Jeśli jeszcze raz pojawisz w pobliżu Susan to osobiście złamię ci każdą kość w twoim nędznym ciele i nie... — Zaśmiałem się. — To nie są czcze pogróżki, a dowód na to, że mogę cię znaleźć wszędzie, i nic ci, biedny Williamie, nie pomoże. Widzisz Susan, przechodzisz na drugą stronę i nie śmiesz jej spojrzeć w oczy, rozumiesz sukinsynu?!

Odchyliłem się od niego, a jego przerażenie sięgnęło zenitu. Mężczyzna pokiwał głową, więc puściłem jego dłoń, a ten uciekł.

— Wszystko w porządku? — spytałem zmartwiony, gdy kobieta nie potrafiła się uspokoić.

— Niezbyt, ale co mu powiedziałeś? — spytała, ocierając łzy.

— Żeby cię już więcej nie niepokoił. Słyszałem, co ci mówił...

— Nie musiałeś przecież urządzać tego przedstawienia. W końcu by sobie poszedł.

— Dałem popis tego jacy jesteśmy szczęśliwi. Może to nie prawda, ale on nie musi o tym wiedzieć. Jesteśmy narzeczeństwem, wkrótce małżeństwem i mimo że nic nas nie łączy to chcemy być dla siebie przyjaciółmi w tym bagnie, więc jesteśmy zobowiązani do zwykłej ludzkiej ochrony siebie nawzajem. Nikomu nie pozwolę cię poniżać, a twojej mamie również delikatnie wygarnąłem. Nie przejmuj się jej słowami. Ja osobiście jestem z ciebie dumny, że jesteś lekarzem, że ratujesz życie i dbasz o zdrowie kobiet, zwłaszcza tych które noszą pod sercem nowe życie.

— Dziękuję. Naprawdę dziękuję za twoje słowa.

— Teraz zrobimy tak. Pójdziesz do toalety się uspokoić. Ja wrócę na salę i będę udawał, że nic się nie dzieje. Kiedy będziesz gotowa wrócisz do nas, ale podejdziesz tylko do stolika i powiesz, że jesteś pilnie wzywana do szpitala. Ja ci odpowiem i bez zwracania uwagi na innych, odwrócisz się i wyjdziesz. Zaraz dam znać kierowcy, by na ciebie czekał i wrócisz do mieszkania, dobrze?

— Dobrze...

— Idź już — odparłem i wyjąłem komórkę.

Kobieta wyszła z tarasu, a ja dałem znać kierowcy oraz wysłałem paru chłopaków pod adres Williama, by zrobili tam malutki bałagan.

Wróciłem na salę i sobie spokojnie usiadłem.

— Gdzie Susan? — spytał jej ojciec.

— W toalecie. Jakaś miła pani pomogła mi się z nią skontaktować na tę odległość. Miała zaraz wyjść — odparłem i spojrzałem w tamtą stronę, kiedy akurat Susan szła. — O! Już idzie!

Kobieta podeszła do nas opanowana i patrzyła się tylko na mnie.

— Zostałam pilnie wezwana do szpitala i niestety muszę opuścić bal.

— Dobrze, chodź odprowadzę cię i zaczekam z tobą na kierowcę. — Zmieniłem plan, bo wolałem się upewnić, czy znów jej ktoś nie zaczepi.

Susan uśmiechnęła się do mnie. Wstałem od stołu, przepraszając towarzystwo i wyszedłem z nią.

— Już jest lepiej? — spytałem szeptem.

— Powiedzmy... W każdym razie dziękuję, że pomogłeś mi się stąd zmyć...

— Za nic nie dziękuj. Po prostu wróć do mieszkania i odpocznij.

Aż strach pomyśleć, co jeszcze mogłaby usłyszeć Susan z ust matki. Dla dobra jej i mojego, bo robiło mi się niedobrze, kiedy tak do niej mówiła, ułatwiłem jej wydostanie się stąd. Susan nie zasługuje na takie traktowanie.

Wyszliśmy przed budynek, gdzie czekał już nasz samochód. Otworzyłem dla kobiety drzwi, ta wsiadła i popatrzyła na mnie z wdzięcznością. Tyle mi naprawdę wystarczy. Zamknąłem drzwi i wróciłem na salę.

Cała aukcja się zaczęła. Nie chciało mi się brać w niej udziału, podobnie jak rodzicom Susan i ojcu. Wszyscy byliśmy zdenerwowani, bo tajemniczy wspólnik ojca miał tu być, a się nie zjawiał, kiedy bal był już na finiszu.

— Już się nie zjawi, zwłaszcza że bal się kończy. — Stwierdziłem do ojca, a ten był lekko mówiąc zdenerwowany.

— Co za chuj z niego! Wystawił nas! Popamięta mnie! — Groź sobie dalej. Naprawdę mam to gdzieś, to twoje interesy, o których nic nie wiem!

— Nie zamierzam tu czekać. Przez ten głupi bal nie zdążyłem sprawdzić wszystkich magazynów. Wychodzę.

— To już jest naprawdę bezsensu Henry, on się nie zjawi — odparł Dave.

— Właśnie! Do widzenia, państwu! — Pożegnałem się ze wszystkimi, po czym wstałem i ruszyłem zwyczajnie do wyjścia.

— Jonathan! Och, byłeś cały czas na tym przyjęciu i się nie spotkaliśmy?! — spytała piskliwie Stacy.

— Co ty tu robisz? Czy raz do ciebie nie dotarło, że miałaś dać mi spokój?!

— Och, Johnny! Naprawdę jest mi przykro! Ponownie przyszłam cię przeprosić i starać się o drugą szansę! Przecież każdy na nią zasługuje! — powiedziała uroczo.

— Ale nie po zdradzie i nie nazywaj mnie Johnny. Koniec rozmowy! — Wyminąłem kobietę, lecz ta ponownie mnie zatrzymała.

— Jonathan, proszę! Daj nam szansę. Ja cię naprawdę kocham! — krzyczała, łapiąc mnie za rękę.

— Ale ja mam narzeczoną, Stacy! Ja kocham ją, ona mnie i to się nie zmieni. Chcę się z nią ożenić, założyć rodzinę! Nie wrócę do ciebie, Stacy! Zniknij z mojego życia! — Nakazałem i zostawiając ją w osłupieniu, wyszedłem. Wcale nie wracałem do ukochanej, z którą zamierzałem założyć rodzinę, ale nie zamierzałem też wracać do zdradliwej kobiety, bez cienia szczerej skruchy

blacK_orchiD

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro