Rozdział 34

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Pozytywka od ojca dziennie przypominała o mojej porzuconej pasji. Do momentu, w którym trenerka wylała na mnie wiadro pomyj o moim niezgrabnym tańcu, braku chęci nauczania oraz nieproporcjonalnych wymiarach ciała. Na Boga, byłam dzieckiem! Dopiero się uczyłam tego tańca i dalej rosłam, a ona czepiała się trochę większego brzuszka i braku talii. Powtarzam, ja wciąż rosłam! Kiedy usłyszałam jej przemowę o tym jaka to jestem daremna porzuciłam to, bo zawierzyłam słowom mamy, które także mnie mocno zabolały.

„Dla baletu będzie lepiej, jeśli już przestaniesz się tym zajmować".

Żachnęłam, gdy sobie przypomniałam jej słowa. Wolałam się nauczyć sama dla siebie, żeby naprawdę nie krzywdzić tej przepięknej sztuki. Teraz wiem, że to był błąd, ale byłam tylko dzieckiem, które nigdy nie podważało zdania dorosłych. A ta nie kompetentna baba to zwykła czarownica była!

Mimo wszystko z radością i zafascynowaniem oglądałam przedstawienie baletowe, które puściłam sobie na telewizorze w salonie.

— Susan! — krzyknęła nagle Bri, przez co podskoczyłam na kanapie, jak na trampolinie.

— Co? — spytałam otumaniona, zatrzymując przedstawienie.

— A w czym ty pójdziesz do tego ślubu? — spytała głęboko poruszona tą kwestią, jakby dotyczyła jej samej.

— Hmm... dobre pytanie... — Zacięłam się zastrzelona tym pytaniem. — Nie jest to ślub moich marzeń, więc raczej gustowna i wymarzona suknia odpada...

— W czymś musisz iść! Musisz coś ogarnąć, przecież to za dwa dni! — krzyknęła i klapnęła obok mnie na kanapie.

— No dobra, dobra... — Porzuciłam przedstawienie na rzecz przygotowań i na telefonie weszłam na stronę internetową odnośnie ślubów i szukałam czegoś, co po prostu nie było suknią — Trzeba się wyłamać z tradycji...

Rebeliancka postawa to nie mój żywioł, ale cóż. Ja już nie jestem starą Susan!

— Ooo! — pisnęła Bri, kiedy ja wertowałam strony. — To! Musisz to kupić!

— Nic nie musi. Może... — rzucił Jonathan, na którego zerknęłam, oglądając się za siebie, gdy ten wychodził ze swojej sypialni na piętrze mieszkania.

Bridget wskazywała na kombinezon z doczepianym w pasie tylnym trenem sięgającym akurat do ziemi. Wyglądał na gładki materiał. W pasie miał falbanę z paskiem wysadzanym jakimiś świecącymi kamyczkami. Miał dekolt w literę V i grube ramiączka. Klasyka połączoną z minimalną fantazją.

— Jestem zainteresowana... Jonathan, co ty na to? — spytałam, chcąc poznać opinię mężczyzny, który schodził po schodach.

— Nieee! — krzyknęła kobieta, która wyrwała mi telefon. Akurat wychyliłam urządzenie, by pokazać to Jonathanowi. — Ja wiem, że to nie jest zwykły i normalny ślub, ale przy żadnym ślubie pan młody nie może widzieć stroju panny młodej! To przynosi pecha!

— Po pierwsze. To zabobony. Po drugie. Pecha może nam przynieść jedynie Lloyd, a po trzecie to wola Susan, nie twoja — wyjaśnił Jonathan z surowością skierowaną do Bridget.

— W takim razie jaka jest wola Susan?

— No nie wiem, pecha mówisz? — Zawahałam się.

— Mówię! Problemy ze spłatą kredytu — Zrobiła pauzę i sądząc po ztraumatyzowanej minie, cofnęła się do bardzo nieprzyjemnych chwil. — Koszmarne problemy! — dodała ponownie.

— Nie mamy kredytu! — krzyknął Jonathan, który nie rozumiał sensu podjętego tematu.

— Dobra, w takim razie się wstrzymam z pokazywaniem... — odparłam przekonana zabobonem. Kto wie, jaki naprawdę jest los.

— Ale my nie mamy kredytu! — powtórzył rozbawiony.

— Gadu, gadu! — odpyskowała mu. — Ciebie też później ubiorę!

— Nim ci na to pozwolę, zadzwonię do Danny'ego i zapytam, jak pomagasz w ubieraniu jemu i waszym synom!

Jonathan chciał się zabezpieczyć, bo podejrzewał, że w Bri może wchodzić jakiś modowy demon podczas takich przygotowań, ale kobieta poczuła się mocno urażona, wstała z kanapy i z agresją rzekła:

— Nie wiem, czy usłyszałeś — wysyczała przez zęby z zaciśniętymi pięściami — ale w zdaniu „Ciebie też później ubiorę" nie było pytania, czy nawet prośby. To było stwierdzenie, z ostrzeżeniem i rozkazem posłuszeństwa.

— Czyli już wiemy, że Danny z chłopcami odpoczywają, kiedy ciebie nie ma w domu — dopiekł w kierunku jej pleców, kiedy ta szła po schodach. Jeszcze jakby to powiedział w swojej irytacji i czystym gniewie, wywołanym kolejną oznaką braku szacunku ze strony Bridget, ale nie. On to powiedział w totalnej nonszalancji. Zupełnie od niechcenia wypowiedział te słowa z luzacką niedbałością i olewką, dodatkowo rozkładając się wygodniej na fotelu. Kobieta nie była w stanie tego zauważyć, ale wystarczył jego ton, by dolać oliwy do ognia.

Było to ostre, za ostre i to też okazałam, zasłaniając sobie dłonią usta, które na początku otworzyły się w zdziwieniu, a potem uśmiechnęły w rozbawieniu. Bridget przystanęła na schodach, trzymając się balustrady, zacisnęła na niej pięść i zaczęła coś szeptać sobie pod nosem. Może nawet rzucała klątwę, a może właśnie kontaktowała się ze statkiem matką, składając raport i prosząc o drony, które unicestwią gościa laserami. Może, ale gdy nie odwróciła się, by odpowiedzieć równie kąśliwym komentarzem oboje wiedzieliśmy, że zechce się srogo zemścić. Nawet nie trzasnęła drzwiami, gdy wkroczyła do jakiegoś pokoju.

— Jak myślisz, czego mi życzyła? By nocą naszła mnie biegunka, czy wymioty? — spytał rozbawiony.

— Myślę, że laserowe drony już po ciebie lecą — stwierdziłam swobodnie, a Jonathan mimowolnie zerknął z lekkim strachem w kierunku okien.

— No i nie wiem, co gorsze. Dystrykt, czy fakt że wcale nie wykluczam kosmicznych powiązań Bridget. — Miał to być żart, ale w połowie Jonathan posmutniał i stwierdził, że z Dystryktu nie można żartować ani nawet z naszej sytuacji. — Nie wykluczam, że ojciec mógł wstąpić, ale o takiej decyzji przecież by nam wypaplał. Ba, urządziłby nawet kolację dla swoich najbardziej zaufanych!

— Może to błędne przekonanie — zagaiłam

Przecież wysnuł je na podstawie domysłów.

— Może faktycznie tylko płaci. Pieniądze to też nie byle co, a tacy jak Lloyd zawsze będą od nich uzależnieniu i to w każdej dawce.

— Masz rację. Nie ma co gdybać. Zapytam ojca wprost, pogadam z nim twarzą w twarz. Dowiem się szczegółów transakcji i stosunku Lloyda. Będziemy musieli zaufać jego słowom.

Przytaknęłam głową na jego rozporządzenie. Widziałam w nim ból, który zrodzony był z braku możliwości dojścia do najczystszej prawdy, przez co musieliśmy zawierzyć Henry'emu. Wszystko to sprowadzało się do braków Jonathana, który nieustannie się za to biczował.

Bridget w końcu dała mi spokój, więc odpoczęłam od tych zakupów. Kupiłyśmy naprawdę ładne rzeczy i może nie jest to zwykły ślub, ale podejdę do niego z szacunkiem, gdyż mam ogromny szacunek do Jonathana. Samo zajęcie się zakupami miało odsunąć mnie od myślenia o rozmowie Jonathana z ojcem, która trwała już godzinę. Pojechał do niego dwie godziny później po naszej rozmowie, bo tylko wtedy Henry wyraził zgodę na wizytę. Zgodę na wizytę dla własnego syna. Czy ten facet traktuje syna, jak zwykłego klienta, który nic dla niego nie znaczy?! To chore, a moje dusza chciała się śmiać i jednocześnie mocno nabluzgać Henry'emu jakim jest skurwysynem za to wszystko co zrobił synowi. Gdy zaczynałam tworzyć kręte ścieżki po jadalni, kuchni, salonie i przedpokoju, próbując się rozluźnić drzwi w końcu zasygnalizowały, że ktoś wchodzi i był to Jonathan. Wszedł do mieszkania z bardzo umęczoną miną. Wychodził w nie nagannym wydaniu. Włosy idealnie ułożone na żel oraz idealnie wyprasowany garnitur, z którego każdy element był czarny. Gdy wszedł widać było wysłużenie garnitur jakby chodził w nim tydzień. Marynarka zarzucona na ramię, choć wcale ciepło na zewnątrz nie było. Pomięte rękawy koszuli, jakby parokrotnie je podwijał i opuszczał, i spodnie, które po przyjrzeniu się bliżej miały sporą plamę po zewnętrznej części prawego uda.

Na mój widok Jonathan się uśmiechnął, ale nie był to uśmiech, za którym skryta była jakaś druzgocąca wiadomość. Raczej był to uśmiech z ulgą i sympatią.

— Sporo kroków zdążyłaś narobić? — spytał zaczepnie, zmierzając do salonu, gdzie razem usiedliśmy na kanapie.

— Nie sprawdzałam — odparłam nerwowo, bo z nie spokojem oczekiwałam wyjaśnień.

— No dobrze. Ojciec odpowiedział na absolutnie każde moje pytanie i jeśli wierzyć jego słowom to nasza sytuacja jest bardzo stabilna.

Ten wstęp nieco mnie uspokajał, ale i tak mój rozlatany wzrok, który musiał przeskanować każdy fragment jego twarzy; pięknej i nieskazitelnej twarzy z urokiem anioła, pragnął dowiedzieć się szczegółów. Jonathan zrozumiał ile nerwowości kłębiło się w samym moim spojrzeniu, więc kontynuował:

— Zaczynając od początku, ojciec zarzekł się na własne życie, że nie zawarł diabelskiego paktu z Llyodem i nie wstąpił do Dystryktu. Mało tego uraczył mnie niedługim monologiem, jakie to towarzystwo jest niestabilne, że nawet jemu nie chce się w to ingerować, bo on zdecydowanie woli mieć ugruntowaną pozycję, a to daje mu przede wszystkim współpraca z burmistrzem. Sam, ze strachem przyznał, że Dystrykt jest przerażający, a ojciec mało kiedy przyznaje się, że czegoś się boi. Dla niego strach to słabość — przyznał z pustym spojrzeniem, wbitym w stolik. — Jeśli chodzi o Lloyda. — Rozpogodził się. — Przedstawił mi całą procedurę, jaką przemyślał, by przyjmować od niego płatność, ale nie spotyka się z Lloydem osobiście tylko przez jego posłannika. Następnie opowiedział ze szczegółami, że jest to niezmienna oferta, bo sam Lloyd ma na karku problem z federalnymi i nie pragnie dorobić się nie wiadomo jakiej inwestycji, bo boi się potknięcia. Poza tym okazał mu wtedy nader wielką dobroduszność, bo ponoć zgarnia pieniądze od dużo gorszych ludzi, których z całego serca nienawidzi, a my jesteśmy tylko drobną inwestycją i okazuje się, że możliwe iż kiedyś Lloyd, jeśli jakkolwiek pomożemy mu z glinami, dlatego ojciec teraz kombinuje jak możemy mu pomóc i kogo mamy po swojej stronie.

— A mamy kogoś? — spytałam niezorientowana.

— Myśli, żeby jakoś dogadać się z panią Blackwood, ale ponoć nie są w dobrych stosunkach i może to być ciężkie. Kiedyś też zadawał się ze sporym gronem z wymiaru sprawiedliwości od skorumpowanych glin, prawników, prokuratorów aż po sędziów. Na razie sporządził tylko listę i powiedział, że będzie błagał o pomoc dla naszej rodziny, ale my możemy wreszcie odetchnąć ze spokojem i wyjść na miasto bez obaw o atak — powiedział i spojrzał mi intensywnie w oczy, chcąc zweryfikować jakie jest moje nastawienie do słów jego ojca.

— Bez obaw wyjdę tylko, gdy wciąż będziemy trenować. Nigdy nie zaufam Lloydowi, ale jeśli twój ojciec naprawdę tyle robi to należy się mu szacunek.

— Rozumiem — odparł, unosząc kąciki ust mocno ku górze. Bardzo się ucieszył, bo prawdopodobnie bardzo wierzył ojcu. — Dziękuję, a treningi będziemy kontynuować ile tylko będziesz chciała razy.

Plastry na siniaki i maści najnowszej generacji pozwalały sporym siniakom uleczyć się całkowicie w kilkanaście godzin, ale przy takiej częstotliwości naszych intensywnych treningów przybywało mi ich więcej, niż zdążyło się zagoić. Tak więc po każdym prysznicu nakładałam chłodną, żelową substancję o słodko-mentolowym zapachu na pomniejsze krwiaczki, a na te solidne nakładałam żelowe plastry z podwójną dawką substancji czynnych zmniejszającymi obrzęk i ból. Te wielkie najczęściej miałam w okolicach brzucha, rąk i pleców. Oczywiście nabicie tych ran wiązało się z niecodziennym bólem, ale nie tylko ja cierpiałam, bo ciało Jonathana również zdobiły zielonkawo-purpurowe plamki. Ja także potrafiłam przywalić i tak samo nie używałam do tego całej swojej siły.

Wyszłam z sypialni w dresie, a kwiatowy zapach mojego szamponu uruchomił zmysły Bridget, którą minęłam, a która zawyła w zachwycie nad zapachem, przez który zaczęła mnie podrywać. Na jej nieszczęście miała coś do zrobienia w pralni i musiała z bólem serca odejść, choć miała nadzieję na płomienny romans.

Nabrałam ochoty na herbatę i z tym zadaniem zmierzałam do kuchni, lecz nim zeszłam po schodach minęłam pokój Jonathana, a w mojej głowie zaświtała myśl, by i jemu zaproponować napój. Cofnęłam się kilka kroków, by podejść do drzwi i w nie zapukałam. Były uchylone i nikt nie odpowiedział mi w zaproszeniu do wejścia.

— Jonathan — zawołałam, lekko popychając drzwi. Weszłam do pustego pomieszczenia i sądząc po dźwiękach z łazienki, mężczyzna był właśnie tam. Do łazienki drzwi również był uchylone, dlatego przypuszczając że ten może być nagi, a ja już dość mocno naruszam jego prywatność stanęłam nieco dalej i zapukałam mocno w komodę, ponownie wymawiając jego imię. Gdy się odezwałam, coś u niego upadło z hukiem. Był to dźwięk spadającego głucho szkła, które były wyjątkowo mocne i się nie rozbiło. Miałam niewyobrażalnie blisko do szpary, dlatego z niezdrowej ciekawości zerknęłam do pomieszczenia, za co powinnam się palić żywym ogniem wstydu.

— Tak? — odpowiedział, gdy schylał się by podnieść upuszczony przedmiot.

Nie wiem, czy obrazek który tam ujrzałam sprawiał, że byłam zawstydzona. Raczej sam fakt, że podglądałam mnie zawstydzał, ale jakoś nie czułam się zawstydzona, gdy chłonęłam obraz półnagiego, bo w samych bokserkach, mężczyzny. Bardzo miło się przyglądało jego wcale nie wątłej budowie. Był wysoki i w ubraniach wydawał się chudziutki, zwłaszcza gdy były to szerokie ubrania, ale miał mięśnie i już nie musiałam się doszukiwać ich tylko przez fragmenty materiału. Teraz miałam go odsłoniętego w pełnej krasie. Mięśnie nie były mocno zarysowane, tak jakby ćwiczył codziennie. Były delikatne i tylko niektóre mocniej zarysowane. Najpierw patrzyłam na jego szerokie barki, mocarne ramiona i ręce oraz plecy pokryte różnokolorowymi siniakami. Potem się odwrócił i tak zwany sześciopak miał idealnie odznaczony, ale i pokryty solidnym siniakiem, którego nabawił się kilka dni temu po solidnym kopnięciu przeze mnie. Chciałam do niego aż wezwać pogotowie, ale szybko się opamiętał.

Można by było dotykać... Jestem lekarzem, nic co ludzkie nie jest mi obce! Widziałam żywe nagie ciała, jak martwe ciała; podczas zajęć, włącznie z ich wnętrznościami, które ba! dotykałam i kroiłam. To żywe ciało mi się bardzo podobało i nie wstydziłam się widzieć żadnego z jego wyrzeźbionych mięśni. Przyrodzenie także miał, także ciekawiło mnie, bo zdecydowanie odznaczało mu się w bokserkach, ale jakoś specjalnie poznać tego faktu nie pragnęłam. Ujrzenie przystojnego mężczyzny po prostu mnie uradowało, tak jakbym zjadła bardzo pyszną czekoladkę. Odnośnie tej czekoladki nie zamierzam mieć żadnych fantazji erotycznych, ale na następny raz ponownie się skuszę, by go bezwstydnie podejrzeć.

— Chciałbyś może herbaty? — spytałam słodziutko, ciesząc się w duchy, że to co zobaczone to moje.

— Tak, poproszę. Zaraz zejdę!

— Okej! — odparłam, wyszłam z jego pokoju i z miłym obrazkiem w głowie zeszłam na dół po schodach, przy czym z ostatniego schodka zeskoczyłam, próbując udawać wielką baletnicę i zachować jej grację. W mojej głowie się udało. Na szczęście nie było publiczności, która mogłaby mnie ocenić i obrzucić mnie pomidorami.

Przygotowałam wszystko i po chwili siedziałam już przy blacie ze swoim kubkiem. Kubek Jonathana czekał na mężczyznę, który właśnie schodził po schodach.

Ubrany... Dlaczego? Autentycznie moja dusza posmutniała.

— Susan... mam coś dla ciebie... — zaczął niepewnie, jak to ma w zwyczaju, gdy chodzi o poważny temat.

Znów trzymał coś za plecami.

— Co takiego? — spytałam, zerkając w kierunku tajemniczego obiektu.

— W sumie to chyba prezent ślubny — zażartował z szerokim uśmiechem odsłaniającym zęby.

— A ja dla ciebie nic nie mam! — powiedziałam prawdziwie zasmucona.

— A badania to co?

— To nic takiego... — rzekłam zawstydzona.

— To jest wszystko! Najcenniejszy prezent jaki można podarować — krzyknęła Bridget, która chyba miała jakiś przekaz w swojej wypowiedzi. Powinna go powiedzieć wprost, bo ja na przykład nic nie rozumiem.

— To znaczy? — krzyknęłam w górę.

Bridget, chcąc uniknąć odpowiedzi zaczęła śpiewać, a raczej fałszować, by po chwili się zamknąć z trzaskiem drzwi w pralni.

— Proszę! — Onieśmielony mężczyzna wręczył mi torebkę z logiem drogiego jubilera, zajmującego się kryształami.

Byłam zszokowana, co on mógł mi dać.

— Taki prezent ma być równoznaczny z badaniami? — spytałam, próbując dowcipkować, ale byłam przytłoczona jego wydatkiem.

— Przyjmuj nie gadaj! — rozkazała Bridget, niczym ten głos z niebios, który podpowiada co wybrać w chwili ważnej decyzji.

— Odpakuj — polecił miło Jonathan, który usiadł przy blacie.

Dosiadłam się i odpakowałam starannie kilka warstw opakowania i zabezpieczenia. To co ujrzałam przerosło moje oczekiwania. Myślałam, że to błaha biżuteria. Jakaś dekoracja ciała, ale mocno się pomyliłam.

W specjalnej foremce, dla bezpieczeństwa, leżała główna figurka, a obok niej klosz do przykrycia. Ową figurką był specjalnie barwiony kryształ w kształcie pięknego czerwonego tulipana. Byłam pod wrażeniem tego prezentu. Był fantastyczny. Wszystko rozgrywało się obrębie kilku cali. Niby mały prezent, a jednak trafił w moje serce. Wyjęłam ostrożnie kryształ i przykryłam go specjalnym kloszem. Bałam się, że go upuszczę i roztrzaskam, dlatego trzymałam mocniej niż skalpel. A przyglądałam się temu, jakbym ujrzała najcenniejszy skarb w życiu.

— Ten tulipan nigdy nie zwiędnie — powiedział subtelnie.

Odłożyłam figurkę z powrotem do futerału i wzruszona utuliłam mężczyzny z najszczerszymi podziękowaniami. To było dla mnie coś cenniejszego niż prezent. To była obietnica i jeden wielki dowód na szczerość Jonathana.

Gdy powstrzymałam zachwyt nad dotykaniem jego fantastycznego ciała wydusiłam:

— Takiego kwiatu z pewnością nigdy nie dostałam...

— Nasza sprawa z kwiatami mocno mi ciążyła — rozpoczął wyjaśnianie zamysłu na prezent. — Wkurzyłem się i na tą dziadowską odżywkę, która nic nie dawała i na to, że nie ma żywych kwiatów, które nigdy nie więdną. Stwierdziłem krótko, muszę kupić ci taki kwiat, który nigdy nie zwiędnie nawet jeśli nie byłby naturalnym pięknem od matki natury. Pomysł padł na kryształową figurkę. Chciałem byś miała coś takiego, co nigdy nie zostanie usunięte, a do czego byś się automatycznie uśmiechała, przez wzgląd na miłe wspomnienia, i co jednocześnie będzie uwodzić swoim pięknem.

— Ale przecież ja już mam coś takiego! — odparłam rozbawiona, przytulając figurkę do serca.

— Niby co? — Posmutniał, sądząc że jego prezent stał się nietrafiony.

— Ciebie — powiedziałam szczerze, patrząc jak blask radości wraca na jego twarz. — Mam nadzieję, że nigdy nie stracę tak wspaniałego przyjaciela, który ba! Nawet mi odpowie, nie to co kryształ, ale i tak się cieszę, że mam jeszcze jeden powód — Uniosłam lekko figurkę — żeby mieć z tobą miłe wspomnienia.

— O matko! — krzyknęła z góry Bri, która zaczęła szlochać. — Jakież to słodkie! — rzekła, po czym otarła łzy, a na końcu w ostentacyjny i obrzydliwy sposób wysmarkała się w chusteczkę.

Odłożyłam kryształ i jeszcze raz w milczeniu pozwoliłam sobie przytulić się do Jonathana, bo musiałam jakoś dyskretnie otrzeć tę łezkę, która i mnie poleciała. W dal poszły myśli o jego fizycznej muskulaturze. Byłam poruszona jego reakcją zaskoczenia, które przysłonił żywy uśmiech, jakbym polała jego serce jakimś słodkim syropem, który przywołał najszczerszą wdzięczność. To nie jest żaden manipulator, choć zdecydowanie Jonathan ma te umiejętności opanowane. To jest mój przyjaciel w pełnej okazałości, a ojciec musiał się czegoś naćpać, kiedy mnie przed nim ostrzegał.

— Dobra! Dość tego płaczu! — krzyknęła złowrogo. — Macie jakieś pranie? Kosz jest pusty, co jest szokujące, bo Elvis nie ma zwyczaju nosić danej odzieży więcej niż dwa razy! Celebryci! — Prychnęła.

Zachichotałam, odsuwając się od Jonathana, który zirytował się o kolejną zaczepkę o Elvisa. O dziwo, zemsta Bri jeszcze nie nadeszła.

— Poszukam... — mruknął niezadowolony.

— Ja chyba też! — rzuciłam śpiewająco.

Poszliśmy razem na górę, gdzie się rozdzieliliśmy. Weszłam do swojej sypialni i mocno się zdziwiłam, kiedy coś przykuło moją uwagę. Coś co znajdowało się na łóżku. Na środku mebla siedział Pan Panda obok drugiej torebki dekoracyjnej z logiem firmy jubilerskiej oraz jakiejś kartki. Sam Pan Panda miał przypiętą informację „Też mam dla ciebie prezent".

— Akurat! — Zwątpiłam w hojnego miśka. — Jonathan! — krzyknęłam w niebo głosy i wybiegłam na korytarz, a następnie do jego sypialni. — Jonathan! — zawołałam, ale mężczyzny ani śladu. Zapukałam do jego łazienki i znów za nim wrzasnęłam. Była pusta! Garderoba to samo!

Pobiegłam do pralni, gdzie była Bri.

— Gdzie Jonathan?!

— A bo ja wiem... — odparła rozbawiona. — Nie tu!

— Jak zwykle o wszystkim wiesz! — krzyknęłam i wybiegłam szukać tego... nawet nie wiedziałam, jak go nazwać!

— Jonathan! — krzyknęłam, zbiegając po schodach.

Pusto!

Podbiegłam do gabinetu, zapukałam i wpadłam. Pusto. Łazienka też pusta. Wróciłam na górę i przejrzałam dwa pokoje gościnne też puste.

— Gdziekolwiek jesteś, jak wyjdziesz to ci coś zrobię! — krzyknęłam wściekła i wróciłam do sypialni.

Podeszłam do Pana Pandy - spiskowca i najpierw zainteresowałam się kartkami. Pierwsze to była broszurka szkoły baletowej, a druga to formularz zgłoszeniowy.

— Szkoła to w zasadzie prezent ode mnie. Znajoma mi poleciła — wtrąciła się Bri zza moich pleców.

— A to? — Wskazałam na torebkę.

— Pan Panda — odparła niewzruszona.

Odpakowałam z niedowierzaniem drugi drogocenny prezent. Figurka baletnicy. Miałam ochotę wybuchnąć radością i jednocześnie nakrzyczeć na Jonathana, że nie mogę tego przyjąć.

— Czy myślałaś o szkole? — spytała Bri.

— Jakoś nie bardzo...

— To czas najwyższy — odrzekła surowo i wyszła.

— Ciekawe skąd wytrzasnąłeś kasę na tą figurę. — Zwróciłam się ku miśkowi. — I od kiedy umiesz pisać!

— Wow, Panie Pando... Prawdopodobnie przebiłeś tym mój prezent! — odezwał się nagle głos mężczyzny, który wylazł z mojej łazienki.

— To ciekawe! Przecież miś nie może ożyć i zamówić kryształów!

— Tak samo, jak nie może przemieszczać się między pokojami! — odparł kąśliwie.

— Dobra! W takim razie w ramach podziękowania muszę utulić Pana Pandę! — Chwyciłam miśka i go utuliłam, ale szybko został mi wyrwany.

— Dobra gościu, spadaj. Tylko się mną wysłużyłeś! — krzyknął Jonathan, który wyrzucił miśka za plecy. — To jednak prezent ode mnie! — Przyznał się.

— W taki razie, a masz! — rzekłam i rzuciłam w niego poduszką. — To nie jest równoważne z moimi badaniami! Czuję się zawstydzona!

— Nie masz czym! To co, jakieś podziękowania... — spytał z otwartymi ramionami.

Wstałam z łóżka i go utuliłam.

— Dziękuję... — odrzekłam, a mężczyzna porwał mnie do tańca.

Takiego niedbałego tańca, więc nic innego poza śmianiem się z potknięć mi nie pozostało.

— Ekhm — chrząknęła Bri, która stanęła w progu.

— Tak? — spytałam, bo kobieta chciała zgłosić jakiś problem.

— Nie wiem, jak ubrać to w słowa... — zaczęła skołowana, co od razu mogło uruchomić w głowie lampkę alarmową, że prawdopodobnie coś zepsuła.

— Polecałbym w proste słowa.

— Okej. W takim razie żelazko kaput. — Prosto jak w mordę strzelił...

— Jak to kaput?! Dwa dnia temu prasowałem i było wszystko w porządku!

— A dziś kaput — odparła i zachichotała.

— Ochhh... — zajęczał Jonathan. — Ale tak na amen?!

Przysłuchiwałam się ich rozmowie z boku, gdyż bardziej byłam zajęta ustawianiem figurki na komodzie przy drzwiach. Uznałam, że w centrum stanie pozytywka, po lewej figurka baletnicy, a po prawej figurka tulipana, po którą oczywiście musiałam wrócić na dół.

Sentymentalny prezent. To nowość w moim życiu. W dzieciństwie byłam obsypywana prezentami z kategorii „bo wypada dać", „urodziny", „przecież dzieci bawią się zabawkami". Jako nastolatka mogłam o tym zapomnieć. Jako dorosła otrzymywałam prezenty tylko od Williama z kategorii „najdroższa biżuteria", „kwiaty, bo kobietom daje się kwiaty" oraz od kręgu pracowniczego - „pracownicze upominki". Nie dziwota, że gdy otrzymałam, któryś z kolei sentymentalny prezent w moim nowym rozdziale nagle moja dusza się rozpogodziła, w głowie otworzyła się karta z playlistą wesołego śpiewu ptaków, a moje mięśnie pragnęły całą tę radość wytańczyć. Dlatego z taką starannością planowałam układ moich figurek, bo tak fantastycznie się czułam, mając coś drogiego, ale nie materialnie tylko niematerialnie. Ta wartość niewidoczna dla obcych był najważniejsza, bo był to tym, co odczuwa się wewnątrz w przysłowiowym sercu.

— Stary, no podłączam do prądu, lampka nie świeci, czekam dwadzieścia minut i dalej nic.

— A to szmelc. Pójdę poszukać jakiś ciekawych ofert.

— Pomogę ci! — Zarzekłam się, bo przecież nie dokończyliśmy naszej herbaty.

Zeszliśmy razem na dół. Spakowałam figurkę we wszystkie warstwy i odłożyłam na bok, kiedy Jonathan szedł po swój laptop. Następnie przysiadł obok mnie przy blacie, odpalił urządzenie i razem szukaliśmy odpowiedniego żelazka.

Ciężko nam było wybrać jedno. Mieliśmy wybrane cztery oferty. Po równo ode mnie i od Jonathana. Ja widziałam same plusy w swoich, a Jonathan w jego i żadne nie chciało odpuścić.

W końcu nadeszła Bri, która wybrała z nas i radośnie stwierdziła, że już się wyrabiamy w małżeńskich sprzeczkach...


blacK_orchiD

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro