Rozdział 10

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Pierwszy raz musiałam pokazać się publicznie z moim narzeczonym. Nie czułam się zbyt dobrze przez paraliżujący mnie strach. Chodziłam niespokojnie po salonie w tę i z powrotem. Byłam już przygotowana i czekałam na Jonathana. Moim tikiem nerwowym jest ciągłe chodzenie i nie ważne, czy to jest gabinet, mieszkanie, park, czy dawniej nawet korytarz na uniwersytecie, ja będę żłobić tunele w podłodze i nadrabiać kroki za cały miesiąc!

Przecież chodzenie jest zdrowe... Ale stres nie.

Wszystko, co mnie stresowało to był paniczny lęk przed tym, że nasze kłamstwa się wydadzą. Nie znam zbyt dobrze swoich umiejętności aktorskich i podejrzewam, że są one słabe. Stąd panika... Przecież kiedy to się wyda to będzie jeden wielki wstyd dla mnie, dla mojej rodziny oraz dla Jonathana i jego ojca. Zostanę za to znienawidzona i zniszczę moją relację, a raczej zalążek dobrej relacji!

Z drugiej strony mocno się chcę wczuć w rolę zakochanej kobiety. Przygotowaliśmy dla wszystkich ciekawskich cudzego życia taką historyjkę, że długo nie zapomną, a może nawet te nieszczęśliwe i sfrustrowane kobiety będą wyżywać się na swoich mężach za to, że nie są tacy jak Jonathan. Może ja i on jesteśmy tylko w tej historii wymyśleni, bo nic z niej nie jest prawdą, ale to jak obcy ludzie będą przeżywać naszą miłosną przygodę będzie niewyobrażalnie satysfakcjonujące, mimo że to nie wniesie nic do mojego życia. Da mi tylko małą szczyptę zadowolenia, jak to jest kłamać i manipulować. Och, czyż powiedzenie lie down with dogs, wake up with fleas będzie miało słuszność w moim przypadku?

Kiedy mężczyzna w dalszym ciągu nie schodził, postanowiłam skorzystać z toalety. Poszłam do pomieszczenia przy wyjściu, bo już nie chciałam się trudzić w szpilkach po schodach. Po załatwieniu sprawy fizjologicznej podeszłam do umywalki i spojrzałam na swoją twarz w lustrze. Nie wyglądałam na szczęśliwą ani na zdrową. Moja blada twarz, którą skryłam pod podkładem nie wskazywała na to, by cokolwiek było ze mną dobrze.

Zaczęłam myć ręce i unikałam już kobiety w lustrze. W trakcie suszenia rąk usłyszałam wołanie Jonathana za mną, a tuż po tym pisk pomieszany z krzykiem, potem jakiś głuchy dźwięk i głośny jęk. Wyszłam pośpiesznie z łazienki, bo nie wiedziałam co zaszło.

Zauważyłam leżącego na podłodze mężczyznę, który najwidoczniej próbował ratować wazę. Jonathan leżał na brzuchu, z wyciągniętymi rękami przed siebie, w których trzymał naczynie, które stało na małym stoliku opodal schodów. Jego skwaszona twarz mówiła, że był to bardzo bolesny akt.

Podeszłam do mężczyzny, by mu pomoc. Chwyciłam ostrożnie wazę i zdziwiła mnie jej lekkość.

— Spore poświęcenie, jak dla plastiku — odparłam, biorąc naczynie w jedną rękę, a drugą podałam mężczyźnie, który z moją pomocą wstał.

— Jak to plastik?! — spytał i wziął ode mnie wazę, którą upuścił na podłogę. Plastik okazał się wytrzymały i nawet nie pękł. — No nie! Zabiję tą Bri! To była prawdziwa porcelanowa waza! — krzyknął zrozpaczony, a ja się nawet zaśmiałam. Musiała ją stłuc i podmienić. — Ile ta podróba może już tak tu stać? — zapytał, a ja strąciłam z jego ramienia maleńkie paprochy.

— Zapytasz sprawcy. Jedyne co ja wiem to to, że nie chcę tam iść... — Ogarniała mnie coraz większa panika.

— Dobrze. W takim razie pójdę tam sam, będę opowiadał naszą historię i sam będę miał z tego ubaw. Tobie pozostanie tylko rozmyślanie o tym jak było i czy było naprawdę tak świetnie, jak zapowiadałem — odrzekł pewny siebie. Chciał mi dopiec, tak? Cóż, co prawda siadał na moją ciekawość i bardzo dobrze szło mu kuszenie, ale pokusa nie pójścia tam też była wyjątkowo silna.

— Jedziemy na tym samym wózku... Nie martw się, jeśli się spalimy i pogrążymy we wstydzie nasze rodziny to szybciutko wskoczysz do tego wózka, ja będę pchał, a ty mnie będziesz nawigować, gdzie mam skręcać!

Jego optymistyczna gadka mnie rozbawiła. Była absurdalna i nie do końca jej uwierzyłam, za to uwierzyłam dobremu humorowi mężczyzny.

— I gdzie tak zajedziemy?

— A ja wiem? Myślę, że do Vegas. — Zaśmiał się i zaproponował mi ostatecznie swoje ramię. Chwilę się wahałam, ale w końcu uległam i wyraziłam zgodę, łapiąc go pod ramię. — Zmieniając temat, wyglądasz przepięknie!

Wystawne przyjęcie w wystawnej sali o monumentalnych i wręcz królewskich rozmiarach, a samo pomieszczenie faktycznie przypominało ogromną salę balową z zamków królewskich. Ogromne, wysokie od podłogi do sufitu, okna z okrywającymi je delikatnie czerwonymi kotarami. Niektóre były zakryte inne odkryte i odsłaniające kawałek przybocznego parku. Białe ściany były zdobione różnorakimi obrazami w złotych ramach, a na samym środku z sufitu zwisał ogromny, zdawać by się mogło że kryształowy, żyrandol, ale sprawdzi to ktoś? Za pewne tylko właściciel zna prawdę.

Całe dostojeństwo tej sali, przepych i niezaprzeczalne bogactwo dopełniali gości, a zwłaszcza kobiety w odświętnych sukniach, obwieszone biżuterią i z toną brokatu we włosach, jak i na skórze. Już mogłam dostrzec osoby, które na takich balach towarzyszyły mi od zawsze. Byli to zazwyczaj znajomi, znajomych moich rodziców i tak dalej. Nie miałam żadnej dalszej rodziny, co było dziwne, bo zawsze się trafi jakiś kuzyn, który jest piątą wodą po kisielu. Tak czy siak rozglądałam się dalej. Nie wiem czego szukałam. Zagrożenia, czy potencjonalnych osób, które kupią naszą historię, lecz co innego przykuło moją uwagę...

— O nie, ja chcę stąd wyjść! — Mocno się spięłam, co też zasygnalizowałam Jonathanowi, którego ramię silnie uścisnęłam.

— Dopiero co weszliśmy, jeszcze nawet z nikim nie rozmawialiśmy. Spokojnie! — powiedział cierpliwie i zabrał dla nas dwa kieliszki szampana od przechodzącego kelnera, przez co momentalnie puściłam jego ramię. Wręczył mi jeden, który opróżniłam do dna.

— O co chodzi? — spytał Jonathan, który przyglądał mi się ze zdumieniem, które podkreślił wysoko uniesionymi brwiami. W końcu zrozumiał, że coś jest jednak nie tak!

Wiem, ale jest tu ktoś kogo znam, a z kim nie chcę mieć do czynienia — powiedziałam bliska płaczu. Jonathan poprowadził mnie pod ścianę, gdzie nie kłębiło się od ludzi.

— Kto taki? — spytał cierpliwie.

— William Wayne. Stoi przy ogromnym kwiatku naprzeciwko nas i rozmawia z siwym mężczyzną. Jest przy nim kobieta w białym futrzanym szalu, och i jeszcze ją przyprowadził. — Wyjaśniłam, a Jonathan się obejrzał i znów wrócił wzrokiem do mnie.

— Co muszę o nim wiedzieć?

— To mój ex. Chodziliśmy ze sobą trzy lata temu. Planowaliśmy ślub i wspólne życie, a okazało się, że nie dość, że mnie zdradzał to wykorzystywał także mnie, jako trampolinę do świata biznesu, którą mój ojciec mu zapewnił. Rodzice go bardzo polubili i byli zawiedzeni, że się z nim rozstałam, mówiąc że ta zdrada to była moja wina — odparłam, wachlując się, żeby się nie rozpłakać.

— Spokojnie. Nie musisz z nim rozmawiać, a ja nie muszę znać całej historii, żeby wiedzieć, że to nie była twoja wina. Zdrada to zawsze jest wybór, poza tym to nie ty go podjęłaś tylko on, więc nawet o tym nie myśl. Pomagam tacie i szybko stąd znikamy, obiecuję.

— Dobrze, przepraszam...

— Nie przepraszaj. Słusznie zareagowałaś, dziękuję że mi o tym powiedziałaś i nie martw się, bo nie będziemy się specjalnie rozdzielać. Będziemy się każdemu chwalić, jacy jesteśmy szczęśliwi, tak? — powiedział cwaniacko i puścił mi oczko.

— Nooo... — Jęknęłam niepewnie, bo jedyne na co miałam ochotę to się rozpłakać i uciec stąd.

— Nie, nooo — powiedział przedrzeźniając mój niemrawy ton głosu — tylko na pewno! — krzyknął radośnie, chwycił mnie mocno za dłoń i poprowadził mnie do piruetu. Byłam zaskoczona, a ten tragiczny w wykonaniu krok taneczny dał mi malutką szczyptę pewności siebie.

— Zaczynamy akcję o kryptonimie Walić plotkarzy — rzekł dziarsko, a ja zachichotałam z tej nazwy, którą nadał dokładnie w tym momencie.

— Przepraszam! — Usłyszałam kobiecy głos i delikatny dotyk na łokciu.

Odwróciłam się przerażona, że kobieta słyszała kryptonim naszej akcji, ale prawdopodobnie nie, bo miała uśmiech na twarzy od ucha do ucha. Kobieta była w wieku mojej matki, miała ciemnobrązowe włosy upięte we francuskiego koka i piękną, strzelam że jedwabną suknie w kolorze butelkowej zieleni. Pomijam fakt, że błyszczała się jak noworoczna kula na Time Square.

Jedno było pewne nie kojarzyłam jej ani mężczyzny z którym była. Pierwsze zerknięcie na obrączki dało mi sygnał, że może to być małżeństwo.

— Och! Moje oczy się nie myliły! To Susan Peyton, wiedziałam! — Też to wiem! — Wybacz, że zaczepiamy w tak ordynarny sposób. Na pewne mnie nie kojarzysz, ale my ciebie tak, bo wynieśliśmy się z Atlanty, kiedy miałaś pięć lat! Byłaś taka urocza! Och, rozklejam się, a powinnam się przedstawić! — krzyknęła i zaczęła się śmiać, a ja i Jonathan także zaśmialiśmy się tylko że nerwowo, bo ta pani była straszna. — Jestem Emma Washington, a to mój mąż Daren. Prowadziłam z twoją matką butik, ale nam się interes rozpadł nawet nie wiem z jakiego powodu. Poznałaś moją córkę, Janice!

— Och, niestety nie pamiętam jej. Bardzo mi przykro.

— Nic się nie stało, miałaś pięć lat, a zdążyłyście spędzić ze sobą tylko kilka godzin. — Zaśmiała się.

— No tak, proszę poznać mojego narzeczonego Jonathana Hurringtona! — Przedstawiłam mężczyznę, który przywitał się z kobietą i jej mężem uściskiem dłoni.

— Zaraz! Jonathana Hurringtona od Henry'ego Hurrigtona? — spytała ze zmarszczonymi brwiami, jakby nie do końca kojarzyła.

— Tak. — Przyznał Jonathan.

— No tak, przecież on miał jednego syna i to ty! Nie wierzę! Znaczy wierzę, bo wasi rodzice zawsze byli blisko i że razem się dobraliście to niesamowite i to już się zaręczyliście! Och, ale ja mam braki. Tak to jest jak się do rodzinnego miasta przyjeżdża tylko na wspominki.

— Także się cieszymy z naszej kwitnącej miłości! — odparł Jonathan, co zaakcentowałam pięknym uśmiechem i delikatnym utuleniem jego ramienia.

— Och, jakie z was gołąbeczki! Jak was połączyło tak silne uczucie? — spytała ciekawska, ale w rozmowę wtrącili się nasi rodzice i przejęli od nas naszych towarzyszy. Pani Washington wybrała naszych rodziców, ale zapowiedziała, że jeszcze się zgłosi po historyjkę.

Dobrze, jesteśmy przygotowani!

Odeszliśmy trochę dalej, ale zostaliśmy złapani przez dwie kobiety. Dobrze mi i Jonathanowi znane. To najsłynniejsze plotkary elit, czyli nasz target. Pani Dana Warren, która ma pięćdziesiąt siedem lat i jest w trakcie szóstego małżeństwa oraz pani Melissa Blackwood, która jest rozwiedziona po drugim małżeństwie. Przyjaciółki od zawsze i stałe bywalczynie takich imprez, bo jedna to szanowana prezes firmy farmaceutycznej, a druga to prawniczka. Kto by się domyślał, że taka para będzie przyjaźnią doskonałą...

— Susan, och jakaś ty piękna! Witaj! Doszły nas nowiny! Gratulujemy z całego serca! — powiedziała sztucznie pani Blackwood i nawet mnie utuliły. Moc perfum jaka od nich biła chyba musiała tuszować rozkładające się ich dusze, które nie były podszyte żadną dobrocią.

— Serdecznie dziękujemy! — powiedziałam przesadnie słodko.

— Powiedzcie, kiedy ten odświętny dzień? — spytała wścibsko Warren. — Wasi rodzice są tacy tajemniczy, a ja nie rozumiem dlaczego zażyczyliście sobie skromną uroczystość!

Myślała pani, że panią zaprosimy?

— Ach, wie pani! Tylko nasi najbliżsi. Nie mamy takiej silnego pragnienia pochwalenia się całemu światu. Ten dzień wypada dwunastego listopada! — Przemówił Jonathan i mnie objął.

— Ta młodzież ma teraz wymysły, ale dobrze. Niechaj się wam wiedzie, nie tak jak nam... — Zażartowała Warren i się zaśmiała z przyjaciółką.

— No to pochwalcie się, jak wam się to udało! Może ja także spróbuję waszego sposobu i przygrucham męża na dłużej niż trzy tygodnie... — Te żarty Blackwood były trochę dołujące i to ją powinny dołować. A tymczasem kobieta zachowuje się, jak stara ciotka, której coś tam w życiu nie wyszło, ale jednak dalej jest dobrej myśli.

Czyli akcja start.

— Widzą panie! To się zaczęło od strasznej tragedii! — Rozpoczęłam, łapiąc się za serce. Kobiety od razu się nastroszyły, wyczuwając dobry temat do ploteczek i od razu chciały to usłyszeć.

— Owszem, ten dzień mógł się naprawdę źle skończyć... — rzekł ze smutkiem Jonathan.

— Jak to?! Co się takiego wydarzyło? — krzyknęła Warren, podczas kiedy Blackwood miała już zatkane usta dłonią, przez to że usłyszała słowa źle skończyć! Zapowiadało się szampańsko...

— Wiedzą panie, że jestem ginekologiem i praktycznie poza szpital nie wychodzę, to też ta sytuacja miała miejsce w szpitalu — Rozpoczęłam smutno. — Pewnego razu zeszłam do apteki szpitalnej. Musiałam zażyć coś na ból głowy, a mój prywatny zapas proszków się skończył. Wtedy na szpitalnym holu dojrzałam, czekającego na badanie Jonathana.

— Zwykła krew — dopowiedział, uspokajając ciśnienie kobiet. — Oczom nie dowierzałem, że trafiłem do szpitala Susan. Niestety przez mój wyjazd na studia do Bostonu nasz kontakt totalnie się urwał, a my jakimś cudem o sobie zapomnieliśmy!

— To prawda, ale jednak szczerze się ucieszyłam, że się spotkaliśmy! I nawet ból głowy zelżał... No po prostu musiałam do niego podejść i zagadać!

— Susan oczywiście się przejęła moimi badaniami i sama mnie chciała badać, choć to nie jej specjalizacja! — powiedział wychwalając mnie, podczas kiedy dwie kobiety wzdychały ze wzruszenia.

— Bo ty zawsze byłaś taka dobroduszna, kochanie! — Rzuciła Blackwood.

— Jesteś prawdziwym skarbem i Jonathan chyba właśnie to odkrył! — Dodała Warren.

— Och dziękuję! — odpowiedziałam wdzięcznie. — Tamta chwila radości nie trwała zbyt długo, bo szpital został zaatakowany! — odparłam podniośle i to akurat nawet nie było kłamstwo tylko, że skala faktycznego napadu nie jest porównywalna z tym cośmy tu na wymyślali. — Wyobrażają sobie panie w biały dzień dokonać rabunku na szpitalu i szpitalnej aptece, gdzie poważnie chorujący pacjenci potrzebują tych leków!

Kobiety zszokowane, aż zająknęły i momentalnie się oburzyły.

— Skandal! — krzyknęła Warren.

— Wpadli do holu i zaczęli strzelać bez ostrzeżenia. Kazali się wszystkim położyć na ziemi, lecz ja miałam tego pecha, że posiadałam kitel i identyfikator... Od razu wzięli mnie na zakładniczkę! — Kto założył soczewki kontaktowe na przesuszone oko i popatrzył chwilę w mocne światło żyrandola, żeby się rozpłakać w takiej chwili? Ja. Nasze rozmówczynie także był bliskie płaczu.

— Jezu! Susan, musiałaś to strasznie przeżyć! — krzyknęła Warren, która aż mnie objęła.

— Byłam przerażona! — wrzasnęłam, a już kątem oka widziałam osoby, które z daleka obserwowały i na pewno nie przejdą obok mnie obojętnie, zapytają lub wyrażą współczucie, że coś takiego przeszłam. Kobieta się ode mnie odsunęła, a ja zrozpaczona, wciąż rozpamiętująca złe wspomnienia przeskoczyłam do narzeczonego, do którego się wtuliłam. Opadłam bokiem twarzy na jego pierś, którą dodatkowo odgrodziłam swoimi włosami, żeby mu nie ubrudzić garnitury. Udawałam, że płaczę, ale tak naprawdę się ukrywałam, żeby nie widziały mojego niepohamowanego śmiechu. Tutaj wkraczał Jonathan. Mężczyzna delikatnie gładził mnie po ramionach, jako gest uspokojenia.

— Kazali Susan, żeby ich zaprowadziła do apteki, ciągle grożąc jej bronią. Policja szybko została wezwana, ale wiadomo, co takiemu strzeli momentalnie do głowy? — Nic tak nie porusza, jak bohaterski mężczyzna, który rusza na pomoc kobiecie w opałach. — Na nasze szczęście byli to amatorscy ćpuni na haju, którzy za dużo naoglądali się filmów... Było ich dwóch, nie wiem co sobie myśleli. Ten drugi został w holu i próbował nas zastraszyć, ale z dwoma mężczyznami obezwładniliśmy drania bez uszczerbku na czyimś zdrowi, po tym od razu ruszyłem na pomoc Susan!

— Proszę wybaczyć, że tak bezpardonowo się przysłuchuję waszej opowieści i teraz się wtrącam, ale to bezapelacyjny atak na naszą obywatelską wolność, być ofiarą takich czynów! — Wtrącił się, z tego co po głosie rozpoznałam, Edward Dwight. Przedsiębiorca w branży finansowej. Też plotkarz, którego wszędzie jest pełno.

Tej opowieści przysłuchiwało się znacznie więcej osób, a ja o dziwo nie czułam się speszona publicznością.

— Żeby pan wiedział! — rzekłam, przytakując mu. Wydawałam się już uspokojona.

— Nigdy nie można cię było, Jonathanie, podejrzewać o brak honoru! Zawsze ruszyłbyś na pomoc! — powiedział dumnie Dwight, a Warren i Blackwood mu przytaknęły. — Ojciec musi być z ciebie dumny, ale co się wydarzyło dalej?!

Poopowiadaj, Jonathanie. Niech wiedzą z jakim typem mężczyzny mają do czynienia!

— Poszedłem za tym drugim typem! Byłem oczywiście ostrożny! Napastnik zaprowadził Susan do apteki i rozkazał farmaceucie wydać leki, których potrzebował, grożąc życiem Susan! Oszalałem! Nie wiedziałem co mam zrobić, a musiałem szybko zareagować! Najlepszym sposobem było nagłe ogłuszenie! Najlepsza do tego okazała się gaśnica. Zaszedłem gościa od tyłu i go skutecznie ogłuszyłem.

Proste, a jakie poruszające! Wszyscy byli tak wciągnięci, jakby oglądali najlepszy film!

— To było naprawdę straszne doświadczenie! Myślałam, że zginę! Oni naprawdę mogli być nieobliczalni! — rzekłam roztrzęsiona i znów mnie Jonathan utulił.

— Na szczęście personel szpitala pomógł nam unieruchomić dwóch rabusiów do czasu przyjazdu policji i wszystko zakończyło się pomyślnie.

— A dla nas to był fantastyczny początek!

— No widzicie... — rzuciła gburowato Warren, ale kobieta patrzyła wściekle gdzieś w dal. — Też kiedyś myślałam, że trafiłam na księcia z bajki. Oczywiście nic wam nie insynuuję, bo prostu mój pierwszy mąż okazał się zwykłym dupkiem łasym na młodsze...

— Och, Dana. We wszystkich widzisz winowajców tylko nie w sobie i już nie pamiętasz, jak to ty pierwsza dałaś się ponieść chwili z młodszym? — rzekł, zjawiający się tuż obok mnie pan Odley, pierwszy mąż pani Warren.

— Masz tupet, Winstonie, wypominać przeszłość! — krzyknęła Darkwood w obronie przyjaciółki.

— Widzę, że powierniczka wciąż na warcie. — Dopiekł pani Darkwood.

Niestety wyszła z tego chryja, która rozgoniła nasze towarzystwo, ale to nic, bo w innej części sali znów opowiedzieliśmy początek naszej cudownej historii i wzruszyliśmy kolejnych ludzi.

Byliśmy gwiazdami tego balu, do tego stopnia, że musieliśmy uciec w zakamarki ogrodu, żeby się napić wina w spokoju i przedyskutować dotychczasowe poczynania. Jeszcze nie wszyscy, ale już prawie wszyscy o nas szeptali, rzucali nienawistne spojrzenia albo naprawdę się zachwycali.

Usiadłam rozbawiona na kamiennej ławie w zaułku stworzonym z żywopłotu. Jonathan rozglądał się i stawał na palcach, by dojrzeć czy między żywopłotem nie kręcą się ludzie.

— Proszę! — powiedziałam rozbawiona i wręczyłam mężczyźnie kieliszek.

— Męcząca jest ta popularność! — rzekł teatralnie, udając utrapienie.

— A przecież nie opowiedzieliśmy jeszcze wszystkiego!

— Że też ludzie tak bardzo lubią dociekać i słuchać o życiu innych — powiedział lekko strapiony tym stwierdzeniem.

Na chwilę się zamyśliłam. Umysł podpowiadał mi, by nadać temu żartobliwy wydźwięk.

— Że też ludzie kłamią o swoim życiu, żeby mieć dziką satysfakcję z tej łatwowierności plotkarzy, którzy raczą się zwykłymi kłamstwami, a nasi rodzice może zapłoną ze wstydu i złości — powiedziałam z przekonaniem, które za wszelką cenę chciałam przelać na mężczyznę.

Jonathan spojrzał na mnie z lekkim zawahaniem. Musiał przeanalizować w swojej głowie, czy to na pewno dobry sposób postrzegania tego co wyczyniamy. W końcu najbardziej zastanawiać się powinni nad ty ci, którzy non stop chłoną plotki, by je rozpowiadać i wręcz nimi żyć. Nam to nie potrzebne. Dziś chcemy tylko pokazać naszym rodzicom, że ten świat ich cudowny jest przepełniony hipokrytami, niemającymi wiele do powiedzenia, a i też takimi, którzy kłamstwem mamią swoje umysły, bo nie osiągnęli w życiu tego, czego chcieli.

Chytry uśmiech powoli zaczął się pojawiać na twarzy Jonathana, który patrzył na mnie z wdzięcznością, taką samą, gdy pomogłam mu wstać. Czy teraz też pomogłam mu wstać?

Jonathan zamruczał zalotnie, nabierając pewności siebie i rzekł:

— Do twarzy ci z hipokryzją.

— I vice versa — odparłam dumnie, po czym wznieśliśmy się toast.

Będziemy się z satysfakcją pławić w tym chwilowym mroku, który nas ogarnął, bo doskonale wiemy, jak żyć poza tą obłudą i bez trudy potrafimy wrócić do świata, w którym nie kierują nami chore żądze oraz pycha.

blacK_orchiD

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro