Rozdział 13

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kiedy zszedłem rano na śniadanie, przystanąłem u podnóży schodów. Omiotłem wzrokiem Bri, przygotowującą śniadanie i smutną Susan, wiszącą nad kubkiem kawy. Sam byłem przytłoczony wczorajszym dniem, ale postanowiłem spróbować poprawić humor kobiecie.

Zerknąłem na wysoki stolik, stojący przy oknie, tuż przy schodach i chwyciłem podróbę mojej wazy.

— Bridget! — Zawołałem kobietę, która od razu podniosła wzrok. — Przyłożenie!

Gdy już na mnie patrzyła, rzuciłem do niej wazę. Kobieta trzymała w dłoni widelec, do przewracania gofrów, ale migiem go upuściła, żeby złapać pseudo wazę. Udało jej się, ale na chwile. Przedmiot wyślizgnął się jej z dłoni i upadł głucho na podłogę.

Wyczułem, że Susan się patrzy, a Bri to już w ogóle. Stała nieruchomo, jakby myślała, że przez to zniknie. Jej wyraz twarzy był przerażony i dobrze wiedziała, że została przyłapana na swoim oszustwie.

— Nie wiedziałem, że porcelana z XVI wieku jest taka elastyczna i się nie tłucze! — Rzuciłem ironicznie. Straciłem przedmiot, który wyjątkowo mi się podobał. Z tego powodu był w moim domu. Nie było to nic specjalnie sentymentalnego dla mnie, więc serce mnie nie zabolało, że straciłem wazę i pieniądze w nią włożone, ale dlatego, że Bri postanowiła to ukryć w obawie przed konsekwencjami.

— Widzisz, jak technologia ruszyła do przodu! — Rzuciła sztywno, myśląc że to rozładuje napięcie i podniosła naczynie. — No ale spójrzmy na to tak, to jest wytrzymalsze, praktyczniejsze i nie boję się tego czyścić z kurzu!

Zauważyłem uśmiech u Susan. Może był tylko chwilowy, ale jednak był wart wszystkiego. Sprawił, że wstąpiła we mnie nadzieja, ale na co?

— Ubolewam, że ukryłaś szkodę. — Zwróciłem się poważnie do Bridget.

— Ja wiem, co czujesz. Strasznie mi przykro i bardzo przepraszam. Omiatałam ją i bum, roztrzaskała się. Wiedziałam, że była droga i że za to z pewnością odejmiesz mi coś z pensji i to bardzo duże coś, dlatego tak postąpiłam. — Ważne, żeby przeprosić i okazać skruchę.

— No to teraz powiedz, jak to zrobiłaś, że odwzorowałaś ją jeden do jeden!

— A znam takiego gościa, co mi to załatwił. Na szczęście, mądra ja zrobiłam jej zdjęcie, bo czułam, że w przyszłości mogę ją rozwalić! — odparła i postukała się w skroń.

— Och, czyli wiedziałaś, że ją wkrótce rozwalisz i obmyśliłaś plan zatuszowania tego na długo przed zdarzeniem?! To już jest działanie z premedytacją! — Udałem urażonego i usiadłem obok Susan, a Bri tylko wzruszyła ramionami, zachichotała i wróciła do smażenia gofrów.

— No dobra, głupio zrobiłam. A co ze mną teraz będzie, szefie? — spytała smutno.

— Nie wiem. Nie może ci wiecznie uchodzić na sucho. Trzeba ci wymyślić, jakąś karę. — odrzekłem i zamyśliłem się, jaką by tu dla niej wymyślić karę.

— Karę?! — krzyknęła oburzona. — Dla mnie! Przecież przeprosiłam!

— Ale jednak zniszczyłaś cudze mienie! — Upomniałem ją, przez co zostałem chyba przeklęty, przez dziwny wyraz twarzy kobiety.

— Susan, może ty masz jakiś pomysł na wyrok? — Zaproponowałem jej dosyć brutalny sposób rozwiania smutku, ale kobieta w pewnym momencie dostała olśnienia i się rozpogodziła.

— Miałabym pewną karę!

— Słuchamy! — Poprosiłem ją z radością, by zabrała głos.

— Dziś, po prysznicu zauważyłam, że miałam publiczność w postaci pajączka. — Uśmiechnęła się bestialsko do Bridget. Czyli już poznała jeden z lęków Bri. — Masz go żywego przetransportować gdzieś, gdzie będzie sobie dobrze żył!

— Nie, fuj! Ble! — krzyknęła i obleciał ją dreszcz.

— To rozkaz, Bri! — Poleciłem dumnie.

Kobieta po chwili nadeszła z talerzami dla nas. Kiedy postawiła je przed nami, zauważyliśmy, że każde z nas ma czarniutkie gofry.

— Smacznego państwu życzę! — Rzuciła oburzona i wróciła do kuchni.

Ja i Susan równo wybuchnęliśmy śmiechem. Kiedy przestaliśmy się śmiać, zabraliśmy się z Susan za śniadanie, która i tak jadła je z posępną miną. Czyli to było chwilowe.

— Dobra. Dłużej nie wytrzymam. Co się stało na tym bankiecie?! — spytała Bri pełna frustracji.

Otrzymała ode mnie pełne agresji spojrzenie.

— Bridget, prosiłem!

— W porządku. — Uspokoiła mnie Susan. — Jest pytanie i jest odpowiedź, która nie jest przecież państwową tajemnicą.

— Ale nie musisz do tego wracać, jeśli nie chcesz.

— Tu jestem bezpieczna. Poza tym dobrą relację chcę także osiągnąć z Bridget, która powinna znać o mnie parę faktów. — Oświadczyła mętnie.

Bridget przysiadła zmartwiona tuż obok niej, a ja zatrzymałem się gdzieś na początku jej wypowiedzi.

Jest tutaj bezpieczna? Oczywiście, że jest tu bezpieczna i krzywda jej się nie stanie, bo dbam o to ja i ochrona na zewnątrz, ale raczej nie o takie bezpieczeństwo chodziło. W odniesieniu do tego podłego Williama, który nie był dla niej fizycznym zagrożeniem, chyba ma się to tak, że tutaj już jego karcące obelgi nie dosięgają. Te od matki chyba także nie. Bardzo byłbym wdzięczny, gdyby się tutaj jednak nie pojawiała, bo bez skrupułów bym ją wyprosił, gdyby choć krzywo spojrzała na Susan. Jednak to co powiedziała. Czy jest jej tutaj na tyle komfortowo, że uważa to miejsce za bezpieczne psychicznie? Czy jest jej tutaj dobrze i swobodnie. Bardzo się o to starałem i jestem niebywale rad, że usłyszałem od niej takie zdanie, jednak by na sto procent dobrze je interpretować, powinien z nią o tym porozmawiać. Na pewno nie zawadzi, a będzie dobrym krokiem ns przód.

— Pojechaliśmy tam i na moje nieszczęście spotkałam swojego byłego. Krótko opisując nasz związek, mamił mnie bajeczkami i kłamstwami o wspólnej przyszłości, a tak naprawdę liczył na rozgłos, dzięki moim rodzicom oraz mnie zdradzał. — opowiedziała beznamiętnie z lekkim odruchem obrzydzenia.

Nie dziwiła mnie taka reakcja.

— Trzymaliśmy się od niego z daleka dopóki nie odeszłam od stolika, gdyż moja matka nie szczędziła mi przykrych słów, o tym jaka to ja jestem okropna, nudna i winna całemu złu. Poszłam się ogarnąć do toalety i kiedy wracałam zahaczyłam o mały taras, żeby się dotlenić i uspokoić. Na nic to było, bo wtedy dopadł mnie William. Szydził ze mnie. Wypominał nasz związek i to jaką byłam okropną dziewczyną, i że sama jestem winna tej zdrady. Mówił też, że mój narzeczony się na mnie zawiedzie, bo jestem daremna w łóżku i że w ogóle to on mnie nie kocha i z pewnością zdradza. Ja się popłakałam, no a w takim stanie nie chciałam wracać na salę, żeby nikomu wstydu nie przynieść i tak tego słuchałam, dopóki nie wkroczył Jonathan.

— Wkroczyłeś? — spytała zdziwiona. Co, może czasem mam odwagę!

— Tak, bo słyszałem kawałek ich rozmowy i trochę się zdenerwowałam — powiedziałem niepewnie, bo nie wiedziałem, jak mam opisać delikatnie wkurwienie, które mogło grozić furią, która swoja drogą minęła, kiedy zobaczyłem efekty zastraszenie Williama.

Bridget uniosła podejrzliwie brwi i obniżyła twarz.

— Zdenerwowałeś się — odparła twierdząco z lekkim uśmieszkiem.

— Każdy by się zdenerwował. Zdrada to zawsze świadomy wybór jednej osoby. Tej zdradzającej — powiedziałem pewnie, a Bri głośno uderzyła w stół.

— Brawo. Trzy lata zajęło ci zrozumienie tego faktu. Co się zmieniło?!

Okej, okej. Zgadzam się z tym, że przez trzy lata to ja obarczałem się winą za zdradę Stacy, ale kiedy ujrzałem łzy Susan, przypomniało mi się uczucie, kiedy to ja płakałem i nikt nie ruszył mi ze wsparciem. Jej nie pozwolę tak traktować. Zawarłem z nią umowę, która mówi, że ma być przy mnie bezpieczna i będzie. W domyśle chcę zadbać o jej komfort psychiczny, więc byle burak nie będzie mi psuł szyków i żerował na wrażliwości kobiety. To trzeba doceniać i pielęgnować, a nie deptać i bogacić się.

— Wiele!

— Dobra i co mu powiedziałeś?

— Wezbrałem się na szczyt swoich aktorskich możliwości i udawałam, zakochanego po uszy. Zażartowałem, że te wahania nastroju są zbyt częste i czy czasem nie jest w ciąży. Williamowi zrzedła mina i słuchał dalej. Susan mi miło odpowiedziała, że to tylko stan przed okresem, a kiedy udałem, że jestem już o nią spokojny skupiłem się na nim. Przedstawiłem się i poprosiłem miło, żeby się już do niej nie zbliżał. — Zakończyłem historię i uśmiechnąłem się do Bridget, która i tak nie uwierzyła w słowa „poprosiłem miło". Skarciła mnie wzrokiem, ale i zapowiedziała, że zapyta potem, co tak naprawdę mu powiedziałem.

— Potem Jonathan mnie krył, że niby muszę jechać do szpitala i tak na szczęście wyszłam wcześniej. — Dopowiedziała zakończenie całej sprawy.

— Ooo! — Pisnęła wzruszona Bridget. — Uroczo postąpiłeś! Niczym rycerz w lśniącej zbroi, który uratował księżniczkę z opresji! — Dodała marzycielsko, na co Susan parsknęła śmiechem.

— Fakt, z opresji zostałam uratowana, dlatego jeszcze raz chcę ci podziękować. To było wyjątkowe i dla mnie bardzo ważne. — Wdzięczność na twarzy Susan to widok, który wielokrotnie mam przed sobą, gdy tylko zamykam oczy na koniec dnia. Dlaczego? Nie wiem, ale napawa mnie radością i samego mnie rozczula. Sztuka, której dawno nie czułem.

— Cała przyjemność po mojej stronie — odpowiedziałem z nader wysoką dumą względem swoich poczynań odnośnie Williama i aż żałuję, że nie mogłem mu dać w mordę.

Czasem nie można mieć wszystkiego.

blacK_orchiD

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro