Rozdział 16

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

 — Dobrze, że nie podeszła do ciebie i nie zrobiła awantury, kiedy byłeś z Susan. — Rzuciła Bri, która siedziała przy blacie kuchennym w przerwie od pracy.

Ja siedziałem na kanapie w salonie, mając przed sobą laptop, na którym nie potrafiłem się skupić. Non stop myślałem o Stacy. Obawiałem się, że jej objawienie na balu nie było przypadkowe, i na pewno że zrobiła to pod koniec przyjęcia też nie było przypadkowe! Wiedziała, że tam jestem! To może być cisza przed burzą. Jest to bardzo w stylu Stacy... ona coś kombinuje i ja to przeczuwam.

— Wiem, ale jak to możliwe, że jej tam nawet ukradkiem nie zauważyłem? — spytałem zdziwiony, bo naprawdę byłem w szoku, że nie zarejestrowałem tejże anomalii. Musiała się dobrze ukrywać. — Z resztą tak łatwo nie odpuści. Zawsze się zjawia, zawsze prosi, ja ją odpędzam, ale ona i tak wraca!

— Byłeś zajęty Susan i bardzo dobrze! — powiedziała z przebiegłym uśmiechem na ustach. — Stacy to zamknięty rozdział i nawet jak coś odwali to twoje stanowisko jest znane. A gadałeś z tym całym Williamem? — dopytywała, choć nie chciałem zdradzać jej niczego, co ja wiedziałem. Susan sama powinna o tym opowiedzieć, a ja nie powinienem plotkować. Z resztą do Bri nie dociera taki prosty komunikat.

— Nie nazwałbym tego gadaniem — odparłem, bawiąc się długopisem. — Zagroziłem mu, że jeśli zbliży się do Susan to mu połamie wszystkie kości, a potem wysłałem mu do mieszkania kilku chłopaków, żeby zrobili mu bałagan.

— Na ostro... — odparła lekko przerażona. — Ale dobrze! Nie wiem, co zrobił Susan, ale musiało być grubo, że tak zareagowałeś, więc w sumie dobrze mu! — Zmieniła ton na entuzjastyczny. — Świetnie! Dbasz o nią, więc możecie zaliczyć kolejny kroczek do przyjaźni. Wydaje mi się, że to małżeństwo wcale nie będzie takim dramatycznym przeżyciem, a ty co uważasz?

— Uważam, że dzięki umowie naprawdę możemy liczyć na sukces.

— Umowa! — Rzuciła i prychnęła, śmiejąc się.

— No co? Ona szanuje moje granice, a ja jej... Zresztą wczoraj chyba trochę nagiąłem te granice... — powiedziałem zakłopotany.

— Jak to?! — spytała zszokowana.

— Wiesz, że ja dużo nie piję. Wczoraj piłem tylko wino, ale i to sprawiło, że się rozluźniłem. Tańczyliśmy kilka razy. Zawsze starałem się dotykać ją przyzwoicie i nie sądzę, by zjechała mi gdzieś ręka. Prowadziłem zawsze delikatnie, no i na tyle na ile można w wolnym tańcu trzymałem się z daleka, ale przy ostatnim tańcu spanikowała i uciekła... — powiedziałem smutno.

— Tak? — spytała i na chwilę się zdziwiła.

— Tak! Chciałem, żeby się dobrze bawiła i czuła. Zawsze dotykałem jej z szacunkiem, patrzyłem na nią z uśmiechem, poza tańcem tylko dbałem, żeby nie czuła się samotna, no i gdy się przechadzaliśmy to trzymała się mnie tylko pod ramię. Nie było w tym nic natarczywego! — powiedziałem podniesionym tonem, analizując moje zachowanie i to, gdzie popełniłem błąd. — Potem bałem się ją prosić do tańca...

— Uciekła i co?

— Poszła na taras. Obiecałem jej, że nie będzie sama, by nie spotkała Williama, więc poszedłem za nią, ale nadszedłem od strony ogrodu i zacząłem głupią rozmowę z nawiązaniem do Romea i Julii, i sceny balkonowej, chciałem zapytać, gdzie popełniłem błąd, ale po tej głupiej wymianie zdań zaczęła się śmiać, rozpogodziła się i poszliśmy jeść. — Zaśmiała się na ostatni punkt mojej wypowiedzi.

— O! To jedyna rzecz, która tak silnie was łączy. Jedzenie! — powiedziała radośnie, ale ja mierzyłem ją tylko złym i zirytowanym spojrzeniem, bo nie było mi do śmiechu. — A może chciałeś jej coś przekazać poprzez taniec? — spytała z delikatnym uśmiechem i zamyśleniem.

— Na pewno chciałem pokazać, że ją bardzo szanuję, że jestem szczery i otwarty na nią, że dobrze się przy niej czuję oraz że bardzo ją podziwiam, jako oddaną służbie zdrowia lekarkę oraz jako piękną kobietę. Jej aparycja jest powalająca i wiem, że jest trochę wstydliwa, ale chciałem ją stopniowo z tym faktem oswoić i pokazać, że ludzie też ją tak postrzegają, a poza tym chciałem dodać jej trochę pewności siebie. Zamierzam Susan o tym przypominać — opowiedziałem, a Bri popatrzyła na mnie z wielkimi oczami. — No co?! — spytałem spanikowany, myśląc że powiedziałem coś bardzo wulgarnego. — Jest piękna, to fakt i trzeba go podkreślać!

— A nie wyszedł z tego czasem flirt? Kokietowałeś ją gestem i to ją może trochę onieśmieliło! — Zasugerowała, a ja na chwilę się nad tym zastanowiłem.

— Bardzo przegiąłem? — spytałem zażenowany, a kobieta zaczęła się śmiać.

— W tym rzecz! — krzyknęła energicznie. — Nie przesadziłeś w ogóle! Potraktowałeś ją wyjątkowo i może na chwilę zamyśliła się nad tym, co to było i czy było to jakieś złe, ale na pewno ją rozweseliłeś, zwłaszcza że potem zrobiłeś, co zrobiłeś to na pewno się tym zreflektowałeś. Jesteś wspaniały i dajesz jej dużo wsparcia w tym narzeczeństwie! Będzie z was udana para! — powiedziała i to o parę słów za dużo.

— Chyba sobie zbyt wiele wyobrażasz. Powiedziała mi, że nie chce się wiązać. Nie wiem z jakich przyczyn, raczej obstawiałbym tego Williama, za to jak ją skrzywdził. Ja nie chcę się wiązać przez Stacy i matkę, dobrze wiesz.

— Wiem, ale jej tyłek ci się podobał! — powiedziała z diabelskim uśmiechem. Czyli widziała.

— Bridget, nie zapędzaj się!

— Dobra! Nie wiąż się, ale miej chociaż przyjaciółkę! Kogoś bliskiego! Mnie odrzucasz, a musisz mieć kogoś takiego, kto cię wesprze, uspokoi, pomoże i wysłucha, bo się zatracisz. Już się zatracasz. Wiesz kim chciałeś być, ale stałeś się przeciwieństwem tego. Będziesz nikim jeśli na nowo się nie odnajdziesz.

— A co? Nie staram się, by było jej tu dobrze?

— Oboje się staracie i to jest piękne! — krzyknęła i wzniosła toast wodą.

Usłyszeliśmy dźwięk otwierania drzwi i tak po chwili w korytarzu stanęła Susan, a raczej nie stanęła tylko weszła burzliwym krokiem.

— Jak mogłeś?! — krzyknęła od progu i zatrzasnęła za sobą drzwi z hukiem, po którym się wzdrygnąłem.

Była wkurwiona. Aż wstałem zszokowany. Szła prosto na mnie, wprowadzając do mieszkania burzowy nastrój. Robiła pewne, szybkie i ciężkie kroki.

— Mnie prosiłeś, bo reputacja, bo co ludzie powiedzą! — Zaczęła krzyczeć, gdy dzieliło nas już parę kroków. — Prosiłeś bym robiła wszystko, żeby nie wyniknął skandal, a tymczasem okazałeś się popierdolonym hipokrytą, nieodpowiedzialnym dupkiem i prawdopodobnie kłamcą oraz manipulatorem, bo twoje wysłanie mnie do domu z balu, było przemyślanym działaniem! Mogłeś po prostu powiedzieć, bym tam nie szła i byłby spokój, ale nie! Pozwoliłeś, żeby mnie wszyscy upokorzyli w tym na końcu ty, przez to co zrobiłeś!

— Ale Susan, co ja zrobiłem?! Uspokój się proszę i mi to wytłumacz, o co chodzi? — spytałem przestraszony dziwnymi oskarżeniami.

— Nie zamierzam ci niczego tłumaczyć, bo ty o wszystkim wiesz i to ty będziesz się tłumaczyć moim rodzicom i twojemu ojcu, o ile jeszcze o tym nie wiedzą! Jak zwykle ja wychodzę na idiotkę! — krzyknęła i ruszyła w kierunku schodów.

— Ale ja nie mam zielonego pojęcia o czym ty mówisz i o co mnie oskarżasz! Powiedz mi co zrobiłem! — Nalegałem spanikowany. Gdzie, ja do jakiś przemyślanych intryg?! Jestem niewinny!

Kobieta odwróciła się napięcie. Zmierzyła mnie pogardliwym słowem, ale w głębi coś ją powstrzymywało. Czułem, że gdyby nie miała swojej blokady to jej inwektywy wobec mnie byłyby dużo ostrzejszymi nożami.

— Nie mogę powiedzieć, bo tajemnica lekarska mi tego zabrania! — Czyli to ją blokuje... Całe szczęście! — Z resztą na pewno wkrótce się dowiesz, co zrobiłeś i na pewno będziesz baaardzo — Przeciągnęła ostatnie słowo z małą szpileczką — szczęśliwy! — syknęła i wyszła kilka schodów w górę, ale szybko przystanęła i znów się odwróciła. — Tego ci życzę, ale beze mnie! Ja zamierzam zrobić wszystko, żeby wymiksować się z tego popierdolonego małżeństwa! — krzyknęła i wbiegła po schodach. Na piętrze zniknęła za ścianą, a po chwili głośno trzasnęła drzwiami.

Bridget patrzyła chwilę zszokowana tą sytuacją, a po sekundzie była wkurwiona tak samo jak Susan.

— Co jej zrobiłeś, chamie?! — spytała wściekle.

— Nic! — Broniłem się. Nigdy nie byłem tak zszokowany i przybity do ściany. Ręce trzymałem uniesione do góry po tym ostrzale, jakby naprawdę ktoś tu zaraz zaczął strzelać.

— No chyba jednak nie!

— Nie może mi powiedzieć przez tajemnicę lekarską, a więc wydarzyło się to podczas jakiejś jej wizyty. — Szybko zacząłem myśleć, co, gdzie i jak.

— No to jak masz się wkrótce dowiedzieć, co zrobiłeś? — dopytała, nawiązując do jej słów.

— Nie wiem, ale dowiem się dużo prędzej!

Pobiegłem natychmiast do swojego gabinetu, a zaraz za mną ciekawska Bri. Pozwoliłem jej tu być i patrzeć jak włamałem się do systemu szpitala i do dzisiejszych wizyt Susan. Kiedy na liście pacjentek zauważyłem imię i nazwisko Stacy zamarłem. Pokazałem to Bri.

— Była u niej, ale co jej nagadała? — spytała Bri.

Nie wiedziałem, ale wszedłem chamsko w raport jej wizyty. Susan potwierdziła u Stacy ciążę.

— Susan myśli, że zrobiłem Stacy dziecko, ale dlaczego tak myśli?

— Jakoś musiała o tobie wspomnieć, ale zaraz, chwila! To naprawdę jest twoje dziecko?! — spytała zdenerwowana.

— Nie! Nie spałem ze Stacy od kiedy się rozstaliśmy! Trzy lata temu! Kobieta nie może być trzy lata w szóstym tygodniu ciąży! Jestem niewinny! — krzyknąłem uradowany.

— Jak to odkręcisz?

— Stacy to odkręci! — krzyknąłem i momentalnie wstałem od biurka.

Pobiegłem przez salon, pokonałem schody i dotarłem pod drzwi Susan, do których zapukałem.

— Susan!

— Daj mi spokój! — krzyknęła, a dźwięk był wyraźny, więc była w sypialni. Pod koniec swojej wypowiedzi głośno chlipnęła.

Płakała...

Przez tą sukę, i z myślą o mnie, płakała... Opierałem ręce o drzwi, ale miałem ochotę walnąć z wściekłości w te drzwi. Już się zamachnąłem, lecz wyrzuciłem rękę w powietrze, by jej nie przestraszyć. Stacy wszystko niszczyła, ale tej relacji nie dam zniszczyć. Zaczynam widzieć w Susan coś więcej i wcale nie potencjalną romantyczną partnerkę. Na tym mi nie zależy. Zależy mi na tym, by Susan nie płakała. Poznałem kawałek tego życia i nawet nie chce sobie wyobrażać ile razy płakała z samotności i bezsilności.

Załatwię Stacy...

— Oczywiście, że dam ci spokój, ale chciałbym cię także prosić o coś. Wstrzymaj się z opowiedzeniem swoich oskarżeń naszym rodzicom do jutra. Obiecuję, że sprawa się jutro wyjaśni, a na swoją obronę chciałbym cię uspokoić, może bezskutecznie, ale jednak muszę się prosić o czas i zaufanie. Nie jestem niczemu winny i zostanie to udowodnione. Proszę poczekaj.

— Zaczekam, a teraz daj mi spokój! — Syknęła, więc choć trochę uspokojony odszedłem od jej drzwi i wróciłem na dół, by wszystko załatwić.

Postarałem się, by wejść do zakładu Stacy, jako duch. Niezauważony przez kamery oraz ludzi. Zapukałem do jej niestrzeżonego gabinetu, w którym ta była sama. Kobieta zaprosiła mnie radośnie, choć nie wiedziała, kto wchodzi. Gdy się dowiedziała, miała lekkie zdziwienie, ale i przebiegły uśmiech.

— Czyżby ktoś zdradził tajemnicę lekarską? — spytała zadowolona.

— Nie. Ktoś złamał kilka praw — odparłem pewnie i nawet usiadłem sobie wygodnie. Znalezienie tego, co było mi potrzebne nie było wybitnie zabezpieczone.

Cieszył ją mój widok, ale to kwestia kilku zdań, by to zmienić.

— Przyszedłeś, bo w końcu jesteś wolny i w końcu możesz do mnie wrócić?! To świetna wiadomość! — Pisnęła i zaklaskała w dłonie.

— Nie. Dalej jestem w związku. Powiem ci, miałaś sprytny plan...

— Tak? Dziękuję za taki komplement! — odparł z przesadną zadumą.

— Namieszałaś w głowie Susan, żeby ta mnie zostawiła, nie ujawniając powodu, bo by nie mogła. Nie dowiedziałbym się, że byłaś u ginekologa, który potwierdził u ciebie ciążę. Gdybym do ciebie wrócił poszlibyśmy do łóżka, w którym ty magicznie zaszłabym w ciążę i tak wychowywałbym nieswoje dziecko, jednak nie poszło po twojej myśli.

— No i co? — odparła zirytowana.

— Pochwaliłaś się już prawdziwemu ojcu dziecka? — spytałem z przebiegłym uśmiechem.

— Nie. — Syknęła z rzednącą miną. Czuła, że stoi na cienkim lodzie i boi się, co się wydarzy. Dobrze wiedziała, że to od niej zależy.

— Wypadałoby, no ale rozumiem. Burmistrz ma rodzinę i raczej nie będzie chciał jej stracić...

— Skąd wiesz? — Momentalnie na jej twarzy wystąpił strach i panika.

— Bo jestem o krok przed tobą. A teraz powiem ci co zrobisz, a w zasadzie to cię z przyjemnością zaszantażuję. Jutro zaczekasz przed szpitalem aż Susan przyjdzie do pracy. Wtedy opowiesz jej całą prawdę i swój wybitny plan. Nie musisz się przyznawać, kto jest ojcem dziecka, ale masz powiedzieć, że nie jestem nim ja. Przeprosisz za swoje zachowanie i zrezygnujesz z opieki lekarskiej Susan, rozumiesz?

— A jeśli nie to co? — Myślisz, że masz jakikolwiek wybór? Odzyskała na chwilę uśmiech, myśląc że ma mnie w szachu.

— To przedstawię burmistrzowi takie dowody, które zmuszą go do pozbycia się młodej kochanki, żeby jego szczęściu, karierze i rodzinie nic nie zagrażało. Pożegnasz się z piękną firmą, kontaktami i prawdopodobnie Atlantą, bo będziesz musiała się wtedy stąd wynieść. Będziesz skończona.

Jej mina diametralnie się zmieniła. Zastraszenie robi swoje.

— Przeproszę ją... — Oznajmiła ze spuszczoną głową.

— A potem po prostu nie wchodź nam w drogę, bo z chęcią sam zrujnuję ci życie! — krzyknąłem, po czym opuściłem jej gabinet.

Nigdy nikomu nie groziłem, a przez Susan zagroziłem już dwóm osobom w przeciągu kilkudziesięciu godzin.

Wszedłem na spokojnie do pustej windy i zacząłem przeglądać się, bez spięcia, w lustrze.

— Cóż... Nie czuję się przez to złym człowiekiem, a dla niej zdecydowanie warto — powiedziałem sam do siebie.

Nie mógłbym powiedzieć, że mi się to podoba, ale jeśli o Susan chodzi, to coś czuję, że nie będę się bawił w półśrodki. Susan to nie jest dziewczynka, która pod presją zaczyna płakać. Ona płacze, jako dorosła, bo ma dość. Bo nie ma siły się już bronić. Ma wokół siebie mały świat, a i tak dotyka ją atak z jego strony. Nie dołączę do tego ataku, dołączę do obrony.

blacK_orchiD

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro