Rozdział 18

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wyszedłem z gabinetu. Salon był już oświetlony przez pomarańczowe promienie słońca, które chyliło się ku zachodowi. W pomieszczeniu było rześko, a wszystko za sprawą uchylonych drzwi, prowadzących na taras, znajdujący się za salonem. Późnym popołudniem, na tej wysokości, o tej porze roku wiatr był chłodniejszy, ale nie poczułem się źle przez ten chłód. Dostałem dobrej energii. Na zewnątrz, tyłem do budynku siedziała na małej kanapie Susan, z pochyloną głową. Podszedłem pod okna. Kobieta czytała książkę, siedząc pod kocem. Nie widziałem na stoliku żadnego kubka, więc pomyślałem, że zaskoczę ją ciepłą herbatą.

Skierowałem się do kuchni, gdzie przyrządziłem dwie zielone herbaty. Susan czytała, więc była zajęta, dlatego chwyciłem jeden kubek i poszedłem jej go zanieść. Nim wszedłem na balkon zapukałem w szybę i zwróciłem jej uwagę.

— Nie zamierzam ci przeszkadzać. Pomyślałem, że zrobię ci herbaty, która cię ogrzeję — odparłem, kładąc na stoliku kubek z naparem.

— O! — Zdziwiła się szczerze. — Dziękuję — odparła zszokowana. — W zasadzie to nie przeszkadzasz, bo już skończyłam. — Susan odłożyła książkę na stoliku. — Może chcesz przysiąść na chwilę? Tobie dobrze zrobiłoby świeże powietrze, dziś praktycznie non stop byłeś zamknięty w gabinecie. — Zaproponowała i teraz to ja byłem zszokowany jej zachowaniem.

— Dobrze, dziękuję. Pójdę tylko po swoją herbatę — odparłem i szybko wróciłem do środka, żeby zabrać napój i wrócić.

Przysiadłem z herbatą na tej samej kanapie, na której siedziała Susan, zachowując bezpieczny i komfortowy dystans. Następnie zerknąłem na książkę kobiety. Morderstwo w Orient Expressie.

— Totalnie nie podejrzewałem, że wszyscy uknuli to morderstwo, a później chyba wszyscy zadali mu po jednym ciosie — nawinąłem temat książki. — W sumie nie pamiętam już do końca.

— Co? — spytała zdziwiona, spoglądając najpierw na mnie, a potem na książkę. — Jak to wszyscy zabili?! Ja byłam dopiero w połowie czytania! — odparła rozczarowana.

— Co? Powiedziałaś, że skończyłaś! Myślałam, że całą książkę! — rzuciłem z lekkimi pretensjami, a kobieta opadła na oparcie kanapy z ciężkim załamaniem.

— Skończyłam, ale czytać na dzień dzisiejszy! Kurde, no! — Wyrzuciła zirytowana ręce w górę i przewróciła oczami. — A tak mnie wciągnęła! Na następny raz zapytaj na jakim momencie jestem, a nie wywalaj mi od razu zakończenie! — krzyknęła wzburzona.

— Przepraszam, fakt! Mogłem najpierw spytać, gdzie jesteś we fabule... — powiedziałem skruszony i niewinnie zachichotałem w jej kierunku.

— Teraz nie będzie efektu wow, więc nawet nie ma sensu tego czytać — odparła z lekkim wkurzeniem. — No trudno, wezmę inną książkę. — Stwierdziła szybko i złość jej nawet przeszła.

— Jest też film na podstawie tej książki. Johny Depp gra Rachetta.

— Nie wiedziałam... Widziałeś go? — spytała, upijając łyk herbaty, po którą wcześniej sięgnęła.

— Nie miałem okazji.

— Może obejrzymy go kiedyś, w wolnej chwili? — Zaoferowała. — Wolę dowiedzieć się reszty z filmu niż męczenia się nad książką, której zakończenia i tak znam. Teraz bardziej ciekawi mnie wykonanie filmu.

— Oczywiście. Możemy go obejrzeć jeszcze dziś. Może po kolacji?

— Dobrze — odparła spokojnie.

W pewnej chwili nadszedł chłodny podmuch, który wywołał gęsią skórkę na moich przedramionach. Przetarłem jedno i drugie przedramię, żeby pozbyć się tego dziwnego i niekontrolowanego uczucia.

— Przykryj się — oznajmiła, narzucając na mnie połowę koca i nieznacznie się do mnie przysunęła, żeby na pewno mnie okryć. — Pod kocem jest cieplej, a od niedawna lubię oglądać zachód słońca z tego punktu... — wyznała, chyba niezbyt świadomie, bo patrzyła się w dal na gwiazdę, ale ja byłem ponownie mile zaskoczony.

Przykrycie kocem, by nie było komuś zimno to taki niewinny gest. Możesz go wykonać na osobie bliskiej, jaki na osobie obcej, ale jest to w pewien sposób tak bardzo ludzki gest, który siłą zmusza cię do podziwu wobec tej osoby, która nawet w tak prosty sposób przekazuje, że w jakimś calu liczę się dla niej i posiadam jakąś wartość. Nie było mi dane poczuć czegoś takiego przy Stacy. Stacy to była w ogóle pomyłka. Oczywiście nie patrzę na Susan w ten sposób, jako na przyszłą partnerkę. Spojrzałem teraz na nią, jak na człowieka troskliwego, którego zapragnąłem przytulić. Z wdzięczności za przedstawienie mi tak cudownego uczucia zadbania o mnie.

— Co tam powstaje? — spytała, wskazując rękę na północny obszar miasta.

Nie trudno było się domyślić, co pokazywała, bo pokazywała budowę wesołego miasteczka.

— Wesołe miasteczko — odparła Bridget, zaskakując nas. Ta to się potrafi skradać...

— Nigdy nie byłam... Naprawdę jest tam, jak w filmach, czy jednak filmy przekłamują rzeczywistość? — spytała.

— Nigdy nie byłaś w wesołym miasteczku?! — spytała zszokowana Bri.

— Nie... — odparła posmutniała.

— Dlaczego?!

— Bridget. Znów jesteś nachalna — odparłem melodyjnie, po czym chwyciłem kubek i dmuchnąłem w napój, by upić łyk.

— Nie, spokojnie. Jest w porządku. — Zainterweniowała od razu Susan. — Jakoś nikt nigdy nie chciał mi pokazać wesołego miasteczka. Ani rodzice, ani znajomi, których w ogóle nie miałam.

— No to czas najwyższy to zmienić! Jonathan, kochasz wesołe miasteczka, więc obowiązkowo zabierzesz Susan w tym roku i pokażesz jej co i jak! — Nakazała, a ja mocno zmarszczyłem brwi na jej słowa. — Czas się w nich zatrzymał! To jest przecudowne! Nie ma tam maszyn, wirtualnej rzeczywistości ani sztucznej inteligencji. Ludzie pragną to poczuć, bo lubią wspominać i może nawet żałują nowego świata!

— Nienawidzę wesołych miasteczek! — Sprostowałem wzburzony i odłożyłem kubek.

— A bo, dlaczego? — dopytała wścibsko, choć znała prawdę.

— Bo jestem dorosły, nie potrafię się bawić i nie chodzę w miejsca dla dzieci! — oświadczyłem próbując być bardzo poważnym.

— Bzduryyy! — zaśpiewała Bri. — Nienawidzi wesołych miasteczek, bo kiedy był dzieckiem to odwiedził takie miejsce i został obrzygany pod karuzelą! — odparła wesoło.

— Nie opowiadałem ci o tym, żebyś paplała o tym dookoła.

— Do jakiego okoła? Raptem wyrwało się mojemu mężowi, dzieciom i teściom, wielkie halo — powiedziała, pokazując mi język. — Poza tym chodzenie do wesołego miasteczka nie jest uzależnione od wieku. Każdy znajdzie coś dla siebie, a bawić to kiedyś się bawiłeś. Miałeś bogate życie studenckie.

— Było zwyczajne i mogę powiedzieć, że nie nudne. Miałem dobre towarzystwo po prostu.

— Teraz też masz dobre towarzystwo. Macie kolejną okazję, żeby się poznać, jako ludzie. Wypad do wesołego miasteczka zbliża! Poza tym, istnieje szansa, że uśmiejecie się tam więcej niż przez ostatnie lata swojego życia. Naprawdę warto, moi drodzy!

— Chciałabyś tam pójść? Jesteś tego ciekawa? — spytałem kobiety, która za dużo myślała.

— Nie chcę nikogo do niczego zmuszać... — odparła w trosce o uczucia kogoś obcego.

— Zmuszać? — spytała wzburzona Bri. — Ja mu kazania wygłaszałam, że pójście tam byłoby dla niego dobre, a on zawsze bez zastanowienia mówił „nie" i to tak gburowato rzucał, prawie przy tym ogniem ział! — rzuciła robiąc groźną minę i próbując naśladować groźnego mężczyznę. Kiedy już rozśmieszyła Susan, spojrzała na nią normalnie i znów przemówiła. — Gdy przedstawiłam mu tą ofertę teraz przy tobie, bez zastanowienia zaproponował, że cię tam zabierze!

— No, a dlaczego by nie? Sam jestem ciekaw ile się zmieniło — odparłem, a Bri tylko była czerwona ze wściekłości.

— Skąd taka zmiana?!

— W końcu twoje kazania dotarły — odparłem cierpliwie. — To jak? — spytałem ponownie Susan.

— Tak, z chęcią się wybiorę — odrzekła nieśmiało, jednak... Jednak w oczach zobaczyłem błysk dziecięcej radości.

Nie zmieniłem zdania dla Bridget tylko dla Susan. Nie chciałem jej niczego pokazywać, prowadząc za rączkę. Chciałem razem z nią odkrywać i wesołe miasteczko, i ją samą.

blacK_orchiD

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro