Rozdział 19

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ten ranek skłonił mnie do malutkich przemyśleń. Zeszłam tutaj z lekkim uśmiechem i gotowością, którą cieszyłam się, że spożytkuję w pracy. Bridget tak dobrze znała godzinę mojego zejścia, że aż czekał na mnie kubek parującej kawy przy moim stałym miejscu. I to nie zwykły kubek, a w renifery!

— Bridget, jeszcze pięć miesięcy do świąt. — Zauważyłam radośnie.

— Wiem, ale fakt, że Jonathan zgodził się na wesołe miasteczko to święto. Nie posiadam dekoracji do takiego święta, więc podciągnęłam je pod Boże Narodzenie — odpowiedziała i ruszyła do jadalni z dwoma miseczkami.

Roześmiałam się. Jej energia jest niemożliwa do opisania. A ten abstrakcyjny sposób bycia? Boski.

— A Jonathan? — spytałam zdziwiona, kiedy kobieta chciała zacząć śniadanie bez niego.

— Wyszedł wcześnie rano. W zasadzie to minęłam się z nim na dole. Nie wiem dokąd pojechał.

Przyjęłam informacje i po prostu zajęłam się swoją porcją owsianki z owocami.

Bridget siedziała tuż obok, więc dojrzałam, że coś jest nie tak. Kobieta wpatrywała się w owsiankę z bardzo niewyraźną miną, a wręcz z grymasem bólu.

— Coś się dzieje? — spytałam zaniepokojona.

— Nie, po prostu... — odrzekła i uciekła wzrokiem od jedzenia, jakby nagle ją obrzydziło — chyba zjem później. — Bri wstała od stołu i zabrała miseczkę, którą schowała do lodówki.

— Na pewno? — dopytałam, kiedy wróciła ze szklaną wody.

— Nie wiem, coś mnie tak nagle zemdliło — oznajmiła ze skrzywioną miną.

— Mdłości. — Rzuciłam, stwierdzając fakt. — Może jesteś w ciąży? — spytałam całkiem poważnie. Bri chyba uznała to za żart, bo zachichotała.

— Zabezpieczamy się, więc to raczej niemożliwe.

— Wiesz ile razy słyszałam takie zdanie w czasie przeszłym? — spytałam ją z mocno uniesionymi brwiami. Pytanie należało do tych retorycznych.

— Podejrzewam, że wiele razy, jednak mnie nie dotyczy ta statystyka. Jestem pewna, że to nie ciąża. Przecież mdłości to nie tylko oznaka ciąży.

— Owszem. — Przyznałam. — To pierwszy raz?

— Tak.

— Czyli może faktycznie to chwilowa dolegliwość.

Dokończyłam swój posiłek w ciszy, gdyż Bridget bardzo ucichła. Mocno nad czymś myślała i wgapiała się w szklankę wody, którą co chwile piła. Twarz kobiety bardzo pobladła, a ona stała się bardzo senna i znużona. Dopiłam końcówkę kawy i wstałam, by odłożyć naczynia do zmywarki. W drodze do urządzenia, rzekłam:

— Nie wyglądasz dobrze. Podwieziemy cię do domu i chociaż odpocznij.

— Pewnie zatrułam się tym serem, który sobie wzięłam na drugą kolację wczoraj wieczorem w domu. Był dosyć podejrzany...

— Tak. To też może być przyczyna mdłości. Wróć do domu i obserwuj, czy nie występują inne dolegliwości. Jeśli się pojawią, zgłoś się do lekarza.

Kobieta nie protestowała. Spodziewałabym się tego po niej, ale widocznie musiała się tak źle czuć, że nie miała na to siły.

— Bez obaw, nie zginiemy tutaj bez ciebie. — Pocieszyłam ją. Kobieta wyjęła swoja torebkę z komody przy wejściu. — Chyba. — Stwierdziłam niepewnie, bo to oznaczało, że zostanę sam na sam z Jonathanem - bez wsparcia! Czy ja dam radę się z nim dogadać? A może tak łatwo mi szło do tej pory przez to, że Bri wypełniała nam tę przestrzeń i zawsze był przy niej temat? Co prawda, wyszłam z Jonathanem na przyjęcie i też bywaliśmy sami. Udawało nam się dobrze gadać, ale może tutaj to będzie coś innego. Na pewno, w domu Jonathan może czuć się swobodniej i może wystąpić jakiś pierwszy zgrzyt.

Sami też potrafiliśmy rozmawiać, ale Bridget zawsze była tym elementem, który wypełniał te luki, w których mógł być moment skrępowania, a go nie było! A co jeśli już nie będzie tak zabawnie, jak z nią i znów zawładnie mną strach, tak jak zawsze kiedy wypada coś powiedzieć w towarzystwie?

— Och, nie wątpię, że sobie tu dacie radę. Jesteście tacy sami, a swój do swego ciągnie! — Zarechotała sennie.

— Owszem, widzę kilka podobieństw... — Zaczęłam niepewnie.

— Czego się obawiasz?

— Że powiem coś nietaktownego, kiedy cię tu nie będzie. Zawsze mnie w dziwny sposób nakierowujesz w rozmowie, a bez ciebie mogę coś palnąć i wykoleić ten pociąg, których chwilowo jedzie po dobrych torach!

— Susan! — Podniosła lekko głos, stanęła naprzeciwko mnie i złapała za ramiona, po czym mocno mną wstrząsnęła. — Spokój! Ty masz jakąś amnezję? Powiedziałaś mu, a wręcz zagroziłaś, że utniesz mu penisa! Co może być bardziej nietaktownego po niecałych dwóch tygodniach znajomości?

— No i właśnie o tym mówię! Palnęłam coś takiego, a byłam tylko trochę wzburzona!

— Jak dla mnie to sukces, no a po drugie to przypomnij sobie reakcję Jonathana.

— No przestraszył się! — Spanikowałam.

Matko, a co jeśli on się mnie naprawdę boi?!

— Jasna cholera! — krzyknęłam i złapałam się za głowę. — Czyli już wykoleiłam ten pociąg, a on tylko udaje, że jest okej, bo taka jest jego natura i też dlatego, że musi wziąć ślub z taką wariatką?! Matka miała rację, że jestem dziwna! — wykrzyczałam roztrzęsiona.

Ja naprawdę chciałam dobrze! Chciałam spokojnie zacząć!

Bridget zaczęła się śmiać.

— Nie jesteś dziwna! Tylko szalona, a to się podoba Jonathanowi. Potem bawiliście się w złodziei słodyczy i nie wiem czy wiesz, ale Jonathan wymiękł pod wpływem twoich oceanicznych tęczówek.

— Teraz muszę przyznać, że to było dziecinne z mojej strony! — Załamałam się.

— Susan, bądź tą Susan! Błagam cię o to na kolanach! Wierz mi, to jest ten kierunek!

— Dobrze, mniejsza o mnie! Chodźmy!

Wróciłam do mieszkania wcześniej niż zazwyczaj przez fakt odwołania ostatniej wizyty przez pacjentkę. Wróciłam do pustego mieszkania, ale widziałam o tym, bo dostałam informację od Jonathana, że jego nieobecność się przedłuży. Nie miałam pretensji, o nic nie dopytywałam, ale w zasadzie nie miałam nic ciekawego do roboty, więc stwierdziłam, że zrobię to co miała dziś do roboty Bridget. Przebrałam się w wygodny ciuch. Zwykłe dresowe spodnie i bluzka na ramiączkach.

Najpierw standardowo zrobiłam pranie, te które było w koszu na pranie w pralni. Później omiotłam wszystkie kurze na piętrze, z wyjątkiem sypialni Jonathana. Nie chciałam tam wchodzić bez pozwolenia, a tym bardziej bez obecności mężczyzny, więc trudno. Będzie musiał posprzątać sobie sam.

Następnie przeszłam na dół. Tutaj ogarnęłam kuchnie i salon. Umyłam blaty i szafki, oraz stół w jadalni i znów spojrzałam na bukiet.

— Mocna ta odżywka! — Rzuciłam, bo kwiaty wciąż był w nienaruszonym stanie. Z jak najlepszymi intencjami dla nich, wymieniłam im wodę i dolałam odżywki, którą znalazłam przy chemii w kuchni pod zlewem.

Po tym omiotłam kurze i zabrałam się do odkurzania. Całe mieszkanie szybko objechałam z lekkim odkurzaczem bezprzewodowym, który był w dodatku cichy, dlatego nie zakłócał muzyki, którą sobie puściłam na słuchawkach. Już po raz tysięczny odtwarzam playlistę Imagine Dragons, ale tego można słuchać bez końca! Kocham ich! Przynajmniej dla mnie będą wiecznie piękni i młodzi, i zawsze na topie!

Przy myciu podłogi na dobre wczułam się w ich piosenki i nawet zaczęłam sobie je podśpiewywać. Gdy myłam parter mieszkania śpiewałam cicho ich hit Sharks, a przy refrenie to, aż wywijałam bioderkiem.

Just you wait and you'll see
That you're swimmin' with sharks

Nagle ktoś dotknął mnie w ramię. Przeraziłam się tym nagłym kontaktem i pisnęłam, a wręcz wrzasnęłam w niebo głosy i momentalnie mop posłużył mi jako broń, bo mocno się zamachnęłam przy odwrocie, by uderzyć napastnika. Na szczęście napastnik szybko zrobił unik i popatrzył na mnie z przerażeniem i konsternacją.

Kiedy się zorientowałam, że zaatakowałam Jonathana wrzasnęłam jeszcze raz. Tutaj też obleciał mnie strach, że aż moja broń wypadła mi z rąk.

Bałam się, że powiem mu coś nietaktownego, a tymczasem prawie go znokautowałam mopem. Jeśli to nie wykoleiło pociągu to już nie wiem!

— Susan. — Stanął jak wryty, bo chyba ujrzał coś czego nigdy nie spodziewał się ujrzeć. Jego mimika twarzy szybko przeszła z zaskoczonej na chytrą.

— Zapłacić ci za sprzątanie? — spytał z rozbawieniem i bezczelnością. Ty mi tak?!

— No, a co? — spytałam z oszołomieniem i do niego podeszłam, po czym wyciągnęłam przed niego płasko otwartą dłoń. — Dwieście dolców się należy. — Rzuciłam ze znużonym i surowym wyrazem twarzy.

W tym samym czasie do drzwi rozległo się pukanie do drzwi, ale nim Jonathan poszedł otworzyć to wyjął z portfela dwieście dolców i mi dał.

— A napiwek? — Rzuciłam pretensjonalnie, kiedy Jonathan spojrzał na mnie przez ramie, będąc już przy drzwiach, ale tylko się zaśmiał i otworzył.

Kiedy Jonathan się odzywa znika moje przerażenia. Kiedy Jonathan mnie podpuszcza, prowokuje i wkurza to wychodzi na wierzch, jakaś dziwna pretensjonalna, chamska i pyskata część mnie, która skłonna jest robić wszystko inne, poza skuleniem się w kłębek, przyjęciem ciosów i cichym łkaniem. Tak powinno być? Dlaczego tak się przy nim czuję i zachowuję? Jestem pewniejsza samej siebie. Nie rozumiem tego.

— Przepraszam, czy wszystko w porządku z panną Peyton? — zapytał Phil, który stanął w progu.

Skąd takie nagłe zainteresowanie? Czy są jakieś podejrzenia, że mogłabym z nim nie być bezpieczna?

— Sam chciałbym to wiedzieć... — rzekł Jonathan i otworzył szerzej drzwi, czym odsłonił moją osobę ochroniarzowi.

— Wszystko w porządku? — spytał mnie osobiście Phil.

— Tak! Dziękuję! — odparłam, bo przecież nic się nie stało. Chyba. Zaatakowałam go!

A może on był taki miły, bo była Bri. Przy ludziach to nie wypada robić złych rzeczy, a teraz jak jesteśmy sami, to może mi odpłaci za tę próbę zamachu. Tylko, że to nie był zamach!

Phil niepewnie się wycofał, a Jonathan zamknął za nim drzwi i ponownie wrócił do mnie.

— Zaatakowałaś mnie. — Stwierdził fakt, którego nie przegapił. Ciężko przegapić taki fakt, lecz kiedy to powiedział przeraziłam się. Nie wydawał się zły, czy zdenerwowany. Powiedział to raczej w sposób bardzo naturalny, ale czy zaraz nie wybuchnie złością?!

— Przepraszam. Wystraszyłam się... Byłam tak jakby... gdzie indziej. — Wytłumaczyłam się spokojnie i odwróciłam od niego wzrok.

— Jadłaś kolację? — spytał wymijając mnie.

Normalnie, bez nerwów minął mnie i spytał spokojnie, jak człowiek, czy jadłam kolację.

— Nie.

— A masz ochotę na ramen? — dopytał i zaczął powoli wspinać się po schodach. — Naszła mnie ochota i pomyślałem, że przygotujemy go razem i zjemy razem. Zrobiłem nawet specjalne zakupy. — Wskazał ręką na papierową torbę opartą o blat.

Och.

To mnie zaskoczył.

Powinnam raz a dobrze zapamiętać, że Jonathan nie wybucha, nie krzyczy, nie złości się ani nie jest niebezpieczny, tak jak ja co chwilę przypuszczam.

Jonathan to w zasadzie chyba mężczyzna z krwi i kości, mimo że czasem przybiera formę niesfornego i niepoukładanego chłopca, to finalnie kończy z efektem mężnego i czułego obrońcy.

— E, tak — Szok dalej mnie obejmował, ale gdy zauważyłam, że Jonathan zaczął się uśmiechać stałam się luźniejsza i sama poczułam coś fantastycznego. — Z chęcią. — Potwierdziłam z radością. — Tylko dokończę mycie podłóg. Bez automatycznych urządzeń, które to zrobią za mnie!

Nie oczekiwałam takiej relacji. Myślałam, że za moim przyszłym mężem, kryje się okrutnik umazany krwią, który kąpie się w strachu innych, a tymczasem mam tutaj zwykłego faceta, który nie ukrył się za żadną maską tylko za smutkiem i samotnością, bo tak naprawdę marzy o wolności i własnym spełnieniu.

— Ogarnę się i zaraz przyjdę — Poinformował mnie i w radosnych podskokach powędrował do swojego pokoju.

Odłożyłam słuchawki na komodę i wróciłam do dalszego mycia.

— Ale u mnie nie posprzątałaś! — krzyknął z góry z dziwnym zawodem i smutkiem. Ach, już zdążyłam wyczuć ten ton podszyty żartem.

— Nie śmiałam zakłócać twej prywatności!

— W takim razie oddawaj kasę. To fuszerka, a nie porządna praca!

— Nie akceptuję reklamacji. Przykro mi, panie Hurrington, trzeba czytać mały druczek! — odrzekłam zupełnie bez przemyśleń.

Dlaczego te konwersacje z nim są takie dzikie. Takie nieobliczalne. Nie wiem, kiedy padnie żart, ale nigdy nie boję się na niego odpowiedzieć i zawsze coś uda mi się powiedzieć, z czego będę dumna.

W całym mieszkaniu przepięknie pachniało, a sam ramen wyglądał jak spełnienie kulinarnych marzeń. Wbrew pozorom oboje byliśmy dumni z tego dania, z tego które sami przyrządziliśmy. Nie obyło się bez drobnych akrobacji, sprzeczek, dowcipów i rozmyśleń nad naszymi poczynaniami, bo przecież żadne z nas Gordonem Ramseyem nie jest.

Zasiedliśmy do stołu i zamiast zacząć spożywać zupę z wieloma dodatkami, ja napotkałam się z pewnym problemem.

— Czy to będzie duże faux pas, jeśli wyznam, że nie potrafię jeść pałeczkami? — Rzuciłam, do mężczyzny, który już miał się rzucić na to jedzenie, lecz po mojej wypowiedzi zatrzymał się.

— To proste. Patrz! — Rzucił i pokazał mi zdecydowanie za szybko, jak sam układał pałeczki na swojej dłoni, a potem zgrabnie nimi operował.

— Hę?! — Jęknęłam, kiedy próbowałam ustawić je w swojej dłoni, ale zamiast nimi poruszać tak jak Jonathan to pałeczki mi po prostu powypadały z ręki. — Łyżka! — Zażądałam zirytowana.

— Nie łyżka. Nauczysz się! Jeszcze raz. Teraz powoli. — Nakłonił mnie i powoli mi to pokazywał, ale moje dłonie były nader niezręczne. — Aj! — Zareagował, kiedy znów mi wypadły. — Mogę ci je ułożyć w dłoni? — Przytaknęłam głową, bo byłabym bardzo wdzięczna za to.

Jonathan ujął moją prawą dłoń delikatnie, po czym drugą swoją dłonią wkładał mi powoli pałeczki, ale pewnie naciskał mi na palce, na te którymi musiałam mocniej ścisnąć pałeczkę oraz wskazał mi na te które miały być nieruchomo i sztywno. Na koniec musnął wierzch mojej dłoni, kiedy zabierał swoją.

Ten niewielki, nieinwazyjny dotyk i tak był czuły i mocno na niego zareagowałam, bo spłonęłam czerwienią, a Jonathan przypatrywał się moim policzkom, jak zahipnotyzowany. Był delikatny, ale i stanowczy. Był w stu procentach zaangażowany w swojej małej misji ułożenia pałeczek na mojej dłoni, ale i przy tym był staranny i spokojny. Nie denerwował się ani nie spinał, a dotyk jak to dotyk. Miał ciepłe i gładkie dłonie.

Udało mi się je złapać i kontrolowanie poruszyć, ale kiedy przeszłam do zupy, to czar prysł.

— Kiedy łapiesz makaron od razu staraj się ustawić pałeczki poziomo. W ten sposób makaron nie będzie się ześlizgiwał.

Rada Jonathana była skuteczna do momentu zetknięcia pustych pałeczek z moimi wargami. Makaron chlusnął mi z powrotem do miski, przez co rozlałam nieco zupy.

— O nie. Ta zupa ma lądować w moich ustach, a nie obok mojej miski! W dodatku chciałabym, żeby była też ciepła! — Zdenerwowałam się i poszłam po łyżkę.

— Mało ci cierpliwości, jak na lekarza.

Zgarnęłam z szuflady łyżkę i wróciłam do stołu.

— Mam dużo cierpliwości do krojenia — odpowiedziałam z przesadną radością, ukrywając bardzo miły przekaz. — Poza tym jestem głodna! Smacznego! — Oświadczyłam i spróbowałam dania.

Jonathan skomentował to tylko uśmiechem i również zaczął jeść.

Czytałam w salonie dzisiejsze wydanie gazety lokalnej podczas, kiedy Jonathan sprzątał swój gabinet. Po kolacji najpierw posprzątaliśmy w kuchni, a potem Jonathan zajął się swoją sypialnią. Teraz nastała kolej gabinetu i nawet miałam podgląd co robi, ale robił totalny standard. Kurze, porządki w papierach, szufladach i na biurku.

Kiedy skończył zabrał szmatki oraz środki do czyszczenia, no i wyszedł zamykając pomieszczenie. Postanowiłam z niego zażartować. Jonathan przeszedł tuż za mną.

— Zaczekaj! — Zawołałam go i poprosiłam, by podszedł bliżej.

Wyjęłam dwieście dolców, które wciąż miałam w kieszeni spodni i oddałam mu je, wkładając do kieszonki jego przechodzonej koszuli.

— Kawał dobrej roboty. Masz i kup sobie coś ładnego.

Mężczyzna był chyba zmęczony, bo patrzył na mnie zdezorientowany. Wiedziałam, że załapał, kiedy zmierzył mnie bardzo surowym spojrzeniem z mocno zmrużonymi oczami.

Schowałam swoje rozbawienie za gazetą, kiedy Jonathan postanowił mi odpowiedzieć w bardzo dorosły sposób.

Pokazał mi język i odszedł. Zawyłam w śmiechu i padłam rozbawiona na kanapę. Nikt mi jeszcze nie pokazał języka w tak dramatyczny sposób. To naprawdę piękne i choć jest dziecinne, to lubię to. Nadrabiam stracone lata, kiedy jako dziecko nie miałam nikogo z kim mogłabym się przyjaźnić. Nawet z rodziny nikogo nie było w moim wieku. Te dzieci, które przelotnie poznawałam na balach nie były zainteresowane znajomościami. One po prostu wcielały się w swoich snobistycznych rodziców, którym duma nie pozwalała na zabawę. Ciekawe, czy już firmy prowadzili...

A z Jonathanem? Poznaję się może nie przy zabawie w piaskownicy, ale przy normalnym życiu. W prostej codzienności, bez fajerwerków i efektów specjalnych. Poznaję go w całej okazałości i choć wisi nad nami smutne widmo małżeństwa to po prostu staramy się ładnie udekorować ten wózek, którym razem jedziemy.

Cieszę się, że mogę poznać tego rozbrykanego nastolatka, a nie surowego człowieka, którym zawsze jest przy innych. Prawda jest taka, że ten surowy człowiek nie istnieje. 

 ∞

blacK_orchiD

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro