Rozdział 20

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Następnego dnia spotkała nas kolejna niespodzianka. Bri nie zjawiła się w pracy, a przynajmniej nie na czas. Nie dało się do niej dodzwonić, więc z zaniepokojeniem sami przyrządziliśmy poranny posiłek. Byliśmy zgrani, co przełożyło się na późniejszą miła atmosferę.

W końcu weszła ona. Śmierć we własnej osobie. Bridget wyglądała, jak siedem nieszczęść. Cała zmarnowana, jakby nie spała pół nocy. Bujne brązowe włosy miała niechlujnie spięte w kucyk. Darowała sobie poranną pielęgnację... Ubrała zwykłe jeansy, ale zapomniała o wyjściowej bluzce, bo miała koszulę od piżamy.

— Dzień... — Kobieta nie skończyła, bo pobiegła do toalety i po dźwiękach słyszałam, że wymiotowała.

— Bridget, od kiedy tak wymiotujesz? — spytałam zdenerwowana, podchodząc pod toaletę.

— Od wczoraj, ale nic mi nie jest. To tylko trochę wymiotów... Jest git! — odparła, ignorując temat.

— Wcale nie, idź do lekarza!

— A mogę do ciebie?

— Wczoraj jeszcze twierdziłaś, że to nie jest ciąża. Oczywiści mdłości mogą być wstępem do wielu schorzeń, dlatego zalecam ci badania!

— Wczoraj, kiedy poczułam się lepiej. Z ciekawości sprawdziłam, kiedy miałam ostatnią miesiączkę i tak się składa, że spóźnia mi się cztery tygodnie.

— Prawdopodobieństwo ciąży wzrasta diametralnie. Idę ci kupić test! — Zarządziłam, odchodząc parę kroków od drzwi.

Koniecznie trzeba to sprawdzić.

— Mam ze sobą test! — krzyknęła. — Trochę bałam się go zrobić, i nic nie mówiłam Danny'emu o moich podejrzeniach. Za chwileczkę go zrobię... — odparła niewyraźnie.

Wraz z Jonathanem siedzieliśmy na kanapie, w oczekiwaniu na wynik Bri, która robiła test w łazience.

To wciąż test z moczu, ale dawały niemal stuprocentową pewność. Margines błędu został sprowadzony do kilku miejsc po przecinku. Mimo wszystko, ludzki organizm i tak zaskoczy, a technologia zawiedzie, bo dwa razy te testy zawiodły, co prawda na przełomie dwudziestu lat, ale wciąż jest to imponujące.

— O, kurka! — krzyknęła kobieta, wybiegając z łazienki. — Dwie diody! Jestem w ciąży!

— Chyba, że jesteś wyjątkowa... — Zażartowałam w stronę kobiety, która patrzyła na test z wyłupiastymi oczami.

— I co teraz? — spytała, ale do głosu zaczynał dochodzić pisk szczęścia. Bri zaczęła powoli przestępować z nogi na nogę.

— Jutro, o drugiej, możesz przyjść do mnie do szpitala, ja potwierdzę ową ciążę — powiedziałam wesoło.

Pisk Bridget mógł rozwalać szkło, a jej taniec i skoki szczęścia nadawały się do cyrku. Pozostawało się cieszyć z nią.

— A mogę z mężem?! — spytała nagle.

— Oczywiście.

— Czyli te jej wahania nastroju to teraz będzie codzienność? — spytał przerażony Jonathan.

— O ile będzie mogła i będzie chciała pracować, to tak. — Przyznałam wesoło.

— Jeśli sobie życzysz Bri, możesz odejść... — Zaczął Jonathan. — Twój zawód nie wymaga wysiłku fizycznego, a my przecież sobie poradzimy z robotami. Przecież ważniejsze jest dziecko. — Dodał z wyrozumiałością.

— NIE! — krzyknęła donośnym i przerażonym głosem. Zaprzestała swoich tańców i wyciągnęła przed siebie ręce, gestykulując, że jest to nie potrzebne.

Posłaliśmy z sobie z Jonathanem pytające spojrzenia.

Co to za krzyk rozpaczy?

— Artyści teraz wiodą prym, to raczej pomoc domowa wymiera — powiedziałam zdziwiona z poparciem dla pomysłu Jonathana.

— Ja bardzo lubię pracę dla was. — Zaśmiała się nieśmiało. — Z pewnością nie będę dla was pracować wiecznie, ale jeszcze chcę to ciągnąć... — Bridget uroczo się uśmiechnęła i zatrzepotała rzęsami. — Gotowanie to nie wysiłek, dobrze wiecie, że gotuję także dla mojej rodziny. Susan, będziesz znała mój stan, więc będziesz mogła mi ewentualnie zabronić myć podłóg, co i tak w tych czasach jest leciutkie. Przypomina, że ciąża to nie choroba.

— A ja przypominam, że człowiek na przestrzeni lat ewoluuje — powiedziałam pewnie. — Można powiedzieć, że delikatniejemy. Zmienia się nasza odporność, można powiedzieć, że trochę nawet słabnie. Czynniki chorobotwórcze się zmieniają. One też ewoluują i to dużo szybciej, ale oczywiście od sprzątania i gotowanie nie zdarzyły się, żadne dosyć powszechne powikłania. Po prostu zamiast sprzątania, co robotom wychodzi ekstra, skupić się na dbaniu o siebie.

— Na wszystko znajdę czas, ale nie chce odchodzić! — rzekła błagalnie.

— Dobrze, szanuję twoją decyzję — odparłam łagodnie.

— Czyli jej humorki mogą być nawet gorsze? — spytał Jonathan, a na twarzy już wychodził jego strach.

— Mhm. — Potwierdziłam mruknięciem.

— Za jakie grzechy?! — jęknął, wyrzucając ręce i wzrok ku górze.

— To nie jest kara za grzechy, mój drogi — odparła i oparła się biodrem o blat w kuchni. Przyjęła bardzo pewną siebie postawę ciała i dokończyła. — Ja jestem twoją nadzieją!

Pewne słowa kobiety zbiły mnie i Jonathana z tropu, dlatego też popatrzyliśmy po sobie zdziwieni. Bardzo dziwnie to zabrzmiało.

— Nie wiem, czy chcę dopytywać, co chodzi jej po głowie — powiedział do mnie z lekkim obrzydzeniem i od razu skierował się ku Bri. — Bridget. Ja mam narzeczoną, ty masz męża... — zaczął ostrożnie. — Pozostańmy na tym, dobrze? Nic więcej...

Sama nie wiedziałam, co ona mu proponowała, ale gdy Jonathan próbował powstrzymać, jak zrozumiał, tę ofertę matrymonialną, Bri wybuchnęła głośnym śmiechem, zaczęła coś mruczeć pod nosem, a na nas machnęła ignorancko dłonią i ruszyła do swoich obowiązków.

— Co to miało być? — rzucił sam do siebie i obleciał go dreszcz, a ja zarechotałam.

— Bridget, wersja dwa zero — odparłam rozbawiona, przyjmując, że nosi jedno dzieciątko.

blacK_orchiD

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro