Rozdział 21

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Przed wejściem Bri zdjęłam palący pierścionek zaręczynowy. Na co dzień nie zwracałam na niego uwagi, ale bywały momenty, kiedy na niego zerknęłam i czułam się wykorzystana. Tyle wieków minęły, a kobiety i mężczyźni wciąż są przedmiotami do ubijania interesów, które można ot tak włożyć w małżeństwo i niech sobie żyją!

Nie musiałam udawać przed małżeństwem. Po prostu dziś był dzień, kiedy odczuwałam to podwójnie. Szczęśliwa para przyjdzie do mnie zobaczyć swoje dziecko w łonie, bo na pewno ono tam jest. Ja będę musiała im przekazać te nowiny z najszerszym uśmiechem...

NIGDY nikomu nie złorzeczyłam i nawet nie zamierzam. Żyję swoim losem, a raczej przyszłością, którą ktoś mi dyktuje. W moim wypadku nie mam co liczyć na szczęśliwą rodzinę, bo o ile zostaniemy zmuszeni do potomka, to na szczęście nie będzie konieczna naturalna inseminacja, to o tyle szczęśliwe ciąży nie przetrwam. Chce mi się od tego wymiotować już na samą myśl. Do tego dochodzi bicz w postaci myśli, że stanę się jak moja matka, która nie pokocha własnego dziecka... Nie chciałabym stworzyć mojemu dziecku takiego życia. Zrobię wszystko, by o nie zadbać, zwłaszcza że z Jonathanem mamy naprawdę dobry kontakt, a nigdy nie wiemy, co nastanie na następny dzień.

Nigdy nie byłam blisko z ciężarnymi kobietami. Jakoś tak się zdarzyło. Każda radość, tutaj w gabinecie, po mnie spływa, dzięki mojej wielkiej sile i skupieniu włożonym w to, by być jednak profesjonalną, a nie miłą. Lecz dziś przyjmuję Bridget, którą widzę na co dzień... Nie mogę być taka zawistna i prawdopodobnie przez wysiłki, by tego nie przeżywać pęknie mi serce, to zawsze będę służyć jej pomocą i ukrywać moją niedogodność.

Drzwi się rozsunęły i wkroczyło owe małżeństwo. Uśmiechnęłam się słabo, bo przez wstrętne myśli i stres odbiło się to na moim samopoczuciu fizycznym. Rozbolał mnie brzuch, a oczy chciały już zajść łzami.

Nie, Susan. Tutaj nie wolno!

— Przepraszam na chwilę — powiedziałam, wstając pośpiesznie.

Przeszłam szybko do łazienki, kiedy Bri odpowiadała, że wszystko w porządku. Usiadłam na toalecie i wytarłam te pojedyncze łezki. Kiedyś byłam chłodniejsza i mniej dopuszczałam uczucia. Coś zniszczyło moje mury... No tak, uczucia...

Lustro oczywiście dodało swoje trzy grosze i tym razem poleciło mi czekoladę, bo uznało, że to zespół przedmiesiączkowy, a ja płaczę przez stres w pracy. Po umyciu rąk pokazałam wewnętrznemu systemowi środkowy palec, choć z innego punktu widzenia pokazałam sama sobie środkowy palec.

Dokładnie, wrażliwa Susan! Odpierdol się ode mnie i pozwól mi tkwić w tej marności, a nie przychodzisz, mącisz i stwarzasz jeden wielki problem. Bez ciebie było lepiej, było chłodno, ale stabilnie!

Wróciłam do mojej pacjentki z szerokim uśmiechem. Ona także uśmiechnęła się na mój widok, ale dopiero po chwili, bo i ją omiotło lekkie zasmucenie. Mimo wszystko energicznie wstała razem z mężem.

— W pierwszej kolejności, poznajcie się! Danny, Susan. Susan, Danny!

— Cześć! — powiedział wesoło i podał mi dłoń.

Był uroczym mężczyzną o lokowanych blond włosach, zielonych oczach i chłopięcej urodzie.

— Cześć. — Opuściłam rękę i wróciłam za biurko. — Jak samopoczucie? — spytałam na początek, by zredukować trochę jej stres.

— Och — jęknęła z obrzydzeniem Bri. — Lepiej... — odparła z nietęgą miną.

— Zaraz się dowiemy, co i jak.

Zebrałam od nich wszystkie dane. Co stwierdziła nasza niezawodna internetowa wróżka? Fenomenalny stan zdrowia. Aż mnie skręciło, gdy to przeczytałam... Muszę napisać skargę.

— Gotowa? — spytałam otwarcie, gdy Bri z namiętnością już patrzyła na Vitę.

— Tak! — Pisnęła i od razu się poderwała z miejsca.

Urządzenie było otwarte, więc z pomocą męża zapakowała się do środka i ułożyła z pełną wygodą. Danny i ja stanęliśmy przy panelu. Ja opuściłam pokrywę, zaznaczyłam, które parametry chcę uzyskać i po chwili miałam obraz.

— Hmm... — mruknęłam zdumiona unosząc wysoko brwi.

— Co?! Co?! — Zdenerwowała się kobieta i zła popatrzyła na męża, który patrzył na to samo, co ja. — Co masz taką minę, jakbyś tam kosmitę zobaczyła?! — krzyknęła, na co parsknęłam. — Danny, co ona tam widzi?!

— Nie wiem, nie znam się! — odpowiedział zestresowany.

— Susan, no powiedz coś!

— Jesteś w ciąży — bąknęłam miło, a na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech — trojaczej — dodałam pośpiesznie.

Na reakcję nie trzeba było długo czekać. Danny omdlał i gdyby nie ja to by padł na podłogę, na którą i tak go posadziłam, bo był wyjątkowo rosłym mężczyzną, którego nie potrafiłam utrzymać.

— Danny! — krzyknęła Bridget, która aż się podniosła i przywaliła czołem w pokrywę Vity.

— Bri, zostań tam — poprosiłam spokojnie.

— Trojaczki? — wydukał, gdy zaczęłam go wachlować teczką. — A to dużo? — spytał ledwie przytomny.

— Danny! — rzuciła wściekle Bri. — Nie pajacuj, to trzy! Troje dzieci!

— To dużo — stwierdził i momentalnie ożył. — Przepraszam, już mi lepiej! Zrobiłem ci krzywdę, gdy spadałem? — spytał i próbował się pozbierać, ale podsunęłam mu krzesło, by jednak jeszcze chwile ochłonął.

— Nic mi nie zrobiłeś. — Uspokoiłam go. — Na pewno jest lepiej?

— Tak, tak! — Ożył. — Czy z dziećmi wszystko w porządku?

Niepewnie odeszłam od mężczyzny i ponownie stanęłam za panelem.

— Tak, wszystko w porządku. Z tego co widzę to na pewno będzie chłopczyk i dziewczynka — odparłam, po krótkim zerknięciu w kod genetyczny. — Ale które będzie podwójne, to nie wiem. Okaże się na następnej wizycie, gdy przedyskutuje to z genetykiem — powiedziałam z nutką tajemniczości i w międzyczasie pokazałam Bridget obraz oraz przesłałam sobie informacje. Kobieta oczywiście się rozpłakała, a ja wyjaśniłam jej na co konkretnie patrzy. Następnie wypuściłam ją z Vity i przedyskutowałam wszystko, wyciskając temat do ostatniej suchej niteczki, by nie było żadnych wątpliwości. Poza tym ona, jako jedna z nielicznych na co dzień widzi się z ginekologiem, więc względnie będę miała jej stan na oku. Z początkowych prognoz wynika, że będzie to spokojna ciąża, ale oczywiście tego nie przekazałam. Zostawiam jeden procent, jako margines błędu i nieufność wobec technologii.

— Życzy sobie pani urlop, a może jednak skusi się pani ku propozycji Jonathana? — spytałam wesoło, bo całą wizytę można było uznać za zakończoną. Kobieta uśmiechnęła się przebiegle.

— Niedoczekanie wasze.

— Jakiej propozycji? — dopytał nieświadomy Danny.

— Jonathan zaproponował, że ze względu ciąży mogę odejść do mojego zawodu — odpowiedziała i się zaśmiała. Mężczyzna się lekko uśmiechnął, ale nic nie odpowiedział. — Wdrożenie do bycia artystą malarzem może być trochę ciężkie i stresogenne, a u was nie muszę się tym martwić. Obiecuję, że będę wykonywać spokojne prace, a w reszcie pomogą mi roboty!

— No i oczywiście będziesz jadła dużo warzyw, a mało słodyczy, prawda? — spytałam podchwytliwie.

— Tak! — odparła pewnie i szeroko się uśmiechnęła. — Będę cię słuchać niczym bogini!

— Uuu, no to się cieszę z takiego obrotu spraw — powiedziałam sympatycznie. Koniecznie muszę zapamiętać te słowa, zwłaszcza że będą one powodem wielu szantaży.

— No i z góry powinnaś przygotować Jonathana na moje humorki... — rzekła skrępowana. — Zezwalam ci byś mu opowiedziała o mojej ciąży. Niech się chłopak przygotuje — dodała ze współczuciem dla niego, ale zachichotała, wiedząc że z tego może wyjść niezły kabaret.

— Postaram się to zrobić delikatnie — zaśmiałam się.

— Koniecznie!

— Czy coś jeszcze mogę dla was zrobić?

— Dziękujemy, jesteś wspaniałą i profesjonalną lekarką! — oświadczyła Bridget, po czym wstała z mężem.

— Dziękuję. Zawsze służę pomocą!

Para zaczęła się zbierać, ale nagle Bridget coś się przypomniało.

— Danny, zaczekasz na mnie w samochodzie?

— Oczywiście.

Gdy mężczyzna wyszedł Bridget podeszła do mnie bliżej i nachyliła się konspiracyjnie, szepcząc.

— I jak sobie wczoraj radziliście?

Nie potrafiłam powstrzymać parsknięcie.

— Ogólnie rzecz biorąc dobrze, ale myślałam, że zginę po tym jak go zaatakowałam.

Kobieta zdębiała. Rozdziawiła buzię i wybałuszyła oczy, na co również zareagowałam śmiechem.

— Jak to?!

— Wróciłam do domu i stwierdziłam, że wykonam za ciebie wszystkie obowiązki. Jonathan nie wracał, a mi się nudziło, no i poza tym też tam mieszkam, brudzę więc żaden problem posprzątać. Podczas sprzątania miałam założone słuchawki. Kiedy myłam podłogę, ktoś dotknął mnie w ramię. Przestraszyłam się, krzyknęłam, że aż ochrona do nas zapukała, czy wszystko ze mną dobrze i zamachnęłam się mopem. Pewien ochroniarz zawsze mi powtarzał, że muszę być czujna, bo mogę być celem złych ludzi. W każdym razie teraz wiem, że w sytuacji zagrożenia nie zawaham się uderzyć.

— Jezus! I co walnęłaś go?! — zapytała podekscytowana.

— Zrobił szybki unik i bardzo dobrze, ale i tak bałam się że zaraz na mnie nakrzyczy albo zrobi mi krzywdę.

— Jonathan?! Krzywdę tobie?! Jesteś najukochańszą istotą na Ziemi i Jonathan to wie, alee jak zareagował?!

— Był w ciężkim szoku. Po prostu stwierdził, że go zaatakowałam, wyminął mnie i zaoferował, że zaraz przygotujemy sobie kolację, po czym zniknął w swoim pokoju — opowiedziałam swobodnie. — A! I dał mi dwieście dolców za sprzątanie! — dopowiedziałam rozweselona.

— Zapłacił ci za sprzątanie?! — Skrzywiła się.

— Zanim stwierdził, że go zaatakowałam zapytał, czy mam mu za to zapłacić, a ja nie wiedzieć czemu, odpowiedziałam, że chcę za to dwieście dolców. Dał mi, ale potem mu je zwróciłam, kiedy sam posprzątał swoją sypialnie i gabinet.

Bridget była zdumiona.

— Nie poznaję cię...

— Ja siebie też!

— Tak czy siak, już wiesz, że może być ciekawie, kiedy zostaniecie sam na sam!

blacK_orchiD

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro