Rozdział 22

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dziś od rana było wesoło. Jonathan na wieść o zdrowej ciąży ucieszył się jak normalny człowiek, ale już nie był taki wesoły, gdy z samego rana Bridget ze szczegółami opowiedziała mu czym wczoraj zwymiotowała. Ciąża raczej nie wpłynęła na jej gadatliwość, po prostu chyba rozszerzyła granice odporności na obrzydliwe rzeczy i bez wstrętu opowiadała, jakiej dostała okropnej wysypki na tyłku po nowym detergencie do prania. Chyba nigdy prędzej nie uciekał z własnego mieszkania, jak dziś. On uciekał, ja nie musiałam, ale i tak czekałam na chwilę, kiedy miałam tutaj wrócić.

Cieszyłam się, kiedy przekraczałam próg tego mieszkania. Uwielbiałam to. Po pracy, w końcu gdzieś odpoczywałam. Weszłam cicho do mieszkania, bo Jonathan mógł pracować, lecz nie. Jonathan robił coś przy stole w jadalni, bo zauważyłam jego tyłek, kiedy zdejmowałam płaszcz.

— Cześć. — Przywitałam się, wracając spojrzeniem do mężczyzny.

Jonathan jak oparzony odskoczył od stołu i coś schował sobie za plecami. Wyglądał, jak przyłapany na wstydliwej zbrodni.

— Cześć! — Pisnął panicznie i uciekał wzrokiem ode mnie.

— Co się dzieje? — Zbliżyłam się do niego, na co ten odskoczył ode mnie i zaczął się oddalać. — Co tam masz? — Zirytował mnie swoim zachowaniem. Nie wiem dlaczego, ale zaczęłam wścibsko zaglądać mu za plecy, na co ten zaczął uciekać dookoła stołu, będąc cały czas przodem do mnie.

— Nic nie mam!

— Masz, chowasz coś!

Zrozumiałabym, gdy po ludzku powiedział, że to co tam chowa to nie mój interes i mam się nie wtrącać, ale on perfidnie kłamał!

— Nie! Nie chowam!

— To pokaż lewą rękę! — Zażądałam.

— Nie! — odparł przerażony.

— Co tu się dzieje? — spytała ciekawska Bri, która zeszła na dół.

— Jonathan coś chowa za plecami. Pomóż mi go złapać! — Poprosiłam.

Bridget popatrzyła na Jonathana. Nie była ciekawa, jakby wiedziała co on kombinuje.

— Nie pomagaj jej! Jako pracodawca ci zabraniam.

— Przykro mi, szef zabrania — odparła, będąc po stronie Jonathana.

— Koleżanko, a chcesz mieć zalecony tygodniowy odpoczynek? — Szantaż jest zły, ale czasem skuteczny.

— Halo to szantaż! — Oburzył się Jonathan.

— No i ? — spytałam luzacko. — Bri zarzekła się, że będzie mnie słuchać i że moja słowa będą dla niej słowami bogini! To ona nieodpowiednio dobrała obietnicę, ja to teraz tylko obracam na swoją korzyść! — wyjaśniłam cwanie.

— Tak nie wolno!

— Dzwonimy na policję? — spytałam głupio, na co Jonathan zaczął się śmiać.

— Wpadłeś. Pokaż jej. — Przemówiła Bridget głosem większości.

— Nie! — Rzucił smutno i uparcie.

— No to zabieram Czekomiśki! — krzyknęłam i już chciałam się wycofywać do kuchni, ale Jonathan się złamał.

— Nie! Dobra, pokażę! — odparł z bólem i zaczął powolutku wyciągać rękę zza pleców.

Okazało się, że trzymał tam bukiet czerwonych tulipanów. Spojrzałam na stół, bo na nim wciąż stał bukiet świeżych kwiatów, dlatego przyjrzałam się temu bukietowi, który trzymał Jonathan. Łodygi i liście były oklapłe, a Jonathan je wymienił. Tylko dlaczego to miała być tajemnica.

— Dlaczego chciałeś je wymienić w tajemnicy? — spytałam wprost, bo nie do końca rozumiałam sytuację.

— Żebyś wciąż się uśmiechała na ich widok.

Oj... Fakt, uśmiechałam się. Nie sądziłam, że ktoś to dostrzegł i zapragnął, żeby to się powtarzało. Tylko po co?!

— To miłe, ale wystarczy miła rozmowa, żebym się uśmiechnęła. Drugi bukiet był niepotrzebny, nie wymagam od ciebie prezentów — wyjaśniłam cierpliwie.

— Szczerze mówiąc ta odżywka dawała im tylko kilka godzin więcej. To chyba jakiś szwindel z tym, że kwiaty mają żyć do kilku tygodni. — Wydała go Bridget, czym mnie zaskoczyła. — To nie pierwszy raz, kiedy je wymienia.

— Jak to? Dlaczego?

— No bo, kiedy ci je wręczyłem stwierdziłaś, że to bardzo miły gest, ale posmutniałaś, bo bardziej martwił cię fakt, że kiedyś zwiędną i że będą to tylko stracone pieniądze, a ja postanowiłem delikatnie cię okłamywać, by w twoich oczach nigdy one nie zwiędły, bo za każdym razem, gdy się przez nie uśmiechałaś to dodawałaś temu otoczeniu więcej życia, a mnie i Bri więcej radości. Oczywiście to niemożliwe, by jeden bukiet nigdy nie zwiądł, więc wymieniałem je, kiedy tylko jeden listek opadał o milimetr, a odżywka nie działała — opowiedział zbity tym, że jego misja się nie powiodła.

— Tym sposobem mój salon zakwitł w piętnastu bukietach od tego momentu. Słabe te tulipany. — Stwierdziła beznamiętnie, po czym się rozweseliła. — A Danny wpadł w panikę, że go zdradzam. Nie, po prostu mam pierdolniętego szefa — powiedziała bez namysłu, a kiedy już to wypowiedziała zorientowała się co powiedziała i się zawstydziła. — Powiedziałam to na głos? — spytała głupio i zachichotała do zirytowanego po swojemu Jonathana.

— Obcinam ci pensję o dolara!

— O Jezu! — Udała, że jej słabo i padła na kanapę. — Będzie mi brakować tego dolara do czekoladowych ciastek... — odparła i spotkała się z moją grozą w oczach — ... znaczy do warzyw! — Opamiętała się i zaczęła dramatyzować. — Szefie, pozbawisz mnie możliwości jedzenie zdrowych warzywek, jak ty będziesz mógł z tym spać!

Wracając do gestu Jonathana to wewnętrznie opadła mi szczęka. Chciał wymieniać te bukiety nawet nie wiem, jak długo tylko po to bym się uśmiechała. A ja głupia uwierzyłam w jakąś magiczną odżywkę! Niestety, ale teraz muszę to powiedzieć. Kurwa! Jakie to miłe! Ciepło rozeszło się nawet po moich kościach. Przekoloryzowałam, ale było mi wyjątkowo miło. Rumieniec na mojej twarzy musiał byś intensywny. To jest niesamowite, jak odczuwa ten mężczyzna. Jego wrażliwość sprawia, że proste rzeczy są dla niego bardzo ważne i w końcu ktoś docenia te małe gesty, które robią wielką robotę. To są pewnego razu czułości, które on dla mnie robi tylko po to by żyło nam się lepiej. Jestem wzruszona. Autentycznie walczyłam ze sobą, żeby się nie rozpłakać. Byłam wręcz ogłuszona przez tą dobroć, która na mnie spływała każdego dnia i to bez zapowiedzi.

— A ja uwierzyłam w odżywkę! — odpowiedziałam, kiedy spłynęła mi ta łza, którą szybko otarłam i udawałam, że tego nie było.

— Przepraszam. Miałem dobre intencje. Przysięgam, że cię nigdy nie okłamywałem świadomie z zamiarem krzywdy, czy innej korzyści! — Spanikował. Bardzo się przejął, przeraził się, że mnie to uraziło.

— Wierzę ci. — Uspokoiłam go. — Dziękuje ci za te chęci, ale skoro się to już wydało to bez sensu już będzie to zamienianie.

— Nie będzie bez sensu! — Zaprotestował żywo. — Teraz to już część domu i mój obowiązek oraz przyjemność. — Zarzekł się.

Bridget obserwowała tę sytuację z neutralnością.

— Przepraszam... — Muszę walnąć koziołka przez to co teraz czuję.

Poturbowana serdecznością uciekłam na górę. Nie wiedziałam czy się rozpłaczę, czy zacznę krzyczeć, czy zemdleję, bo nigdy w życiu czegoś takiego nie czułam i to w takim stopniu. Zamknęłam się w pokoju, stanęłam oparta o drzwi i czekałam na reakcję ciała, a ja zaczęłam się uśmiechać, jakbym miała jakiś skurcz twarzy.

Nie wiedziałam, że tak też się odczuwa szczęście, ale chciałam poskakać jak mała dziewczynka albo potańczyć. Dostałam takiego kopa energii i optymizmu, że mogłabym pobiec maraton. To jest fantastyczne! Nigdy nie miałam prawdziwego przyjaciela, który nie byłby wymyślony. Cieszyłam się, że tak to wygląda. Że jest osoba, której nie zależy na otrzymaniu od ciebie gruszek na wierzbie. To jest po prostu osoba, która stanie obok i w zależności od momentu; ochrzani cię, rozweseli, pocieszy albo jawnie powie, że jestem obrzydliwa, gdy włączę się w rozmowę o wysypce na tyłku! 


blacK_orchiD

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro