Rozdział 23

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Stałam pośrodku głównego placu wesołego miasteczka. Czułam się, jakbym się przeniosła do jakiejś krainy wyobraźni i bajek. Rozglądałam się dookoła po wszystkich możliwych stoiskach. Było późne popołudnie, ale neony i światełka na całym tym terenie już były załączone i przyciągały wzrok. Za pewne przy pełnej ciemności musiały robić jeszcze lepszy efekt i nastrój. Magia kolorów przyciągała mój wzrok ze wszystkich stron! Ludzie dookoła bawili się i śmiali w towarzystwie przyjaciół i rodzin. Ich zabawa już trwała, a moja dopiero się zaczynała. Chciałam, by ten świat mnie pochłonął! Pragnęłam poznać każdą atrakcję! Sama nie wiedziałam, dlaczego uwalniało się we mnie takie dziecięce pragnienie zabawy, ale czułam się dzięki temu wolna!

To wesołe miasteczko wyglądało jak inna rzeczywistość albo w ogóle inna planeta. Świat na zewnątrz wyglądał jak sterylna sala operacyjna. Tylko z koniecznym sprzętem do życia i białymi ścianami, a to jak cukierkowy świat!

— Od czego chcesz zacząć? — spytał miło Jonathan, a ja zaczęłam w miejscu powoli stąpać z nogi na nogę, bo czułam jak ekscytacja we mnie wzbiera i zaraz mnie dokądś wystrzeli.

— Nie wiem! — pisnęłam, bo każde stoisko i atrakcja mnie wręcz wołały.

Jonathan się roześmiał, gdy ja analizowałam, co będzie idealne na sam początek!

— Co to? — Wskazałam na pierwsze stoisko, na które spojrzałam.

Urocza budka miała mały blat, a na ścianie naprzeciwko niego ustawione były w trzech rzędach urocze kaczuszki.

— Przeklęte kaczuszki. Gra, stara jak świat. Jako dzieciak jej nie lubiłem, bo nie umiałem nigdy wygrać nagrody. Kaczuszki pojawiają się na każdym z trzech poziomów, a ty za pomocą broni na strzałki musisz je zestrzelić.

I to wszystko manualnie, nie poprzez wirtualną rzeczywistość!

— Chcę spróbować! — krzyknęłam i podeszłam do stoiska, od którego odchodziło smutne dziecko.

— Teraz ja!

— Dwa dolary!

Przekazałam dwa papierki kierownikowi tego stoiska, który wyglądał na przebiegłego typa. Miał może koło czterdziestu lat i z pewnością nie chciał tracić swoich nagród od razu.

Dostałam zabawkową broń, facet uruchomił kaczuszki, a ja zaczęłam strzelać. Miałam za sobą mały kurs, który w tajemnicy zrobił dla mnie jeden z moich ochroniarzy, który był nieco bardziej życiowy niż inni. Czuł, że mi się to kiedyś przyda, kiedy będę bezbronna, no ale teraz trafiam w kaczki. Refleks i skupienie miałam dobre, więc udało mi się zestrzelić sześć kaczek. Siódma przyszła mi z ogromnym trudem, ale się udało. Czekałam na ósmą. Pojawiła się, a ja wystrzeliłam. Drasnęłam ją w tyłek, a to bestialskie stworzenie z metalu nie przechyliło się!

— Nie! — krzyknęłam niezadowolona, kiedy sprzedawca zaczął się przebiegle śmiać. — Dostała w zadek, powinna się przewrócić! — Rzuciłam zirytowana, a Jonathan wydawał się trochę rozbawiony.

— Przykro mi, zasady to zasady. Kaczka się nie przechyliła, więc nie ma nagrody. — Oznajmił zadowolony, kiedy ja na niego fuknęłam.

— No to teraz ja chcę — odparł Jonathan.

— Życzę szczęścia — rzekł właściciel, przyjmując wyciągniętą forsę z ręki Jonathan. Następnie dał mu broń i Jonathan zaczął strzelać.

Kto by się spodziewał, że zestrzeli wszystkie? Ja na pewno nie! Był precyzyjny i pewny. Zero zawahania, a kaczki dostawały prosto w serduszko! Nie muszę się zastanawiać, by wiedzieć skąd ma takie umiejętności, jednak to trochę przerażające, że mężczyzna, który ma zostać moim mężem potrafi dobrze strzelać, a w pracy z pewnością nie strzela do kaczek...

— Brawo. — Przyznał sprzedawca. — Jesteście z policji? — spytał, zdejmując misia pandę z najwyższej półki.

— Coś w tym stylu — odparł rozbawiony Jonathan, odbierający nagrodę.

Odeszliśmy trochę od stoiska.

— To nie fair! Ta kaczka dostała w tyłek! — krzyknęłam zirytowana, ale po chwili się uspokoiłam. Przecież nie mogę się wkurzać o głupią przegraną z kaczką.

— Proszę, nagroda jest dla ciebie — odparł rozbawiony.

— Przecież to ty wygrałeś. Rozumiem, że jesteś dorosłym facetem i miśki cię nie interesują, dlatego możemy oddać co poniektóre rzeczy dzieciom przypadkowym dzieciom— wyjaśniłam przytłoczona.

— Sama zadecydujesz, co z nim zrobisz. Tobie należy się ta wygrana. Ja nie zrobiłem tego do końca uczciwie... — odparł tajemniczo. — Nie wykorzystałem też moich zabójczych zdolności, których nawet nie posiadam.

— Jak można coś nieuczciwie zestrzelić? — Zdziwiłam się mocno, ściągając brwi.

Co to w ogóle znaczy, że nie posiada zabójczych zdolności?! Rozumiem, że moja rodzina i jego rodzina to nie jest jakaś wyrafinowana organizacja przestępcza, w zasadzie nie wiem, czy to można pod zorganizowaną przestępczość podciągnąć. Nie wnikam w ich interesy ani co jest przedmiotem tychże spraw, i które konkretnie prawa łamią, aczkolwiek myślałam, że raczej tego miłymi rozmowami przy kawce i ciasteczku nie załatwiają. Myślałam, że żyję pod jednym dachem z mordercą, aa tu jednak nie. Trochę mnie zwiodło patrzenie przez pryzmat nielegalnych interesów.

— Co to znaczy nieuczciwie?

— Kaczki nie zmieniają swojego schematu i zawsze wyskakują w tej samej kolejności. Przypatrzyłem się, jak strzela dzieciak przed nami i jak strzelasz ty. Zapamiętałem kolejność, dzięki mojemu ścisłemu umysłowi i wygrałem pandę, na którą patrzyłaś, jak na Czekomiśki, więc proszę. Tak czy siak zasłużyłaś. Masz świetne oko! — powiedział zawstydzony i ponownie mnie zaszokował. No proszę, do czego zdolny jest jego umysł.

— Dziękuję... — powiedziałam wdzięczna i przyjęłam misia, którego utuliłam. — Moja pierwsza wygrana! — Ucieszyłam się. — Jesteś sprytny... — Przyznałam, gdy ruszyliśmy dalej.

— Nie zaprzeczę.

— Wybacz, że zapytam, ale jak to możliwe, że nie posiadasz morderczych zdolności?

— Mówiłem ci, że ja nie chciałem być w tym świecie... Ojciec wymuszał to na mnie. Chciał ze mnie zrobić groźnego i bezlitosnego morderce, ale zawsze się temu przeciwstawiałem. Nie chciałem taki być. Nie chciałem nikomu robić krzywdy. Ojciec uznał mnie za słabego i dalej ma o mnie takie mniemanie. Zmienił trochę to postrzeganie, kiedy ukończyłem studia i wykazałem się wiedzą, dzięki czemu dałem bezpieczeństwo temu całemu syfowi. Przynajmniej wiem, że nie prędko przekaże mi spuściznę, ale było mi miło, że w końcu zaczął mnie doceniać i chwalić.

— To przykre, naprawdę. I zdecydowanie nie ma prawa tak o tobie myśleć. Postąpiłeś słusznie nikogo nie krzywdząc. Ja cię podziwiam, że się temu przeciwstawiłeś — odpowiedziałam i posłałam mu ciepły uśmiech, bo szczerze nie wiedziałam jak zareagować. Nie chciałam rozpoczynać tematu. To zbyt przytłaczające, ale odwzajemniony uśmiech mężczyzny i radość to kompletnie inny stan. Teraz było niesamowicie miło. Odzyskał dobry nastrój.

Tak ruszyliśmy do prawdziwej zabawy. Zwiedziliśmy większość przystanków, bawiąc się przy niezbyt ambitnych i mądrych grach czy zabawach. Zdobywaliśmy różne nagrody. Niekiedy były to pluszaki, a niekiedy fajne gadżety. Wszystkie misie i zabawki rozdaliśmy dzieciom dookoła poza misiem, który wygrał dla mnie Jonathan. Gadżety ciężej nam było oddać. Co jeden to głupszy, ale miał swój potencjał, tak więc drapaczkę do pleców upodobał sobie Jonathan, a ja zostawiłam dla siebie pieczątkę z możliwością zmiany napisów. Było też trochę mądrych rzeczy na przykład mini suszarka, kosmetyki, smartwatche, zwykłe zegarki, były też klocki Lego, których jakoś nie potrafiliśmy oddać i postanowiliśmy, że sami ułożymy sobie klocki. Mieliśmy tych rzeczy dwie ogromne siaty, ale nie tylko my tu chodziliśmy z takimi torbami jak na Black Friday.

Zaliczyliśmy także, co poniektóre kolejki, które były fantastycznym przeżyciem. Oczywiście przed jedzeniem, by na nikogo nie zwymiotować. Po kolejkach można było w pełni posmakować tutejszych rarytasów wszelkiego rodzaju.

— O kurde, taki maraton męczy... — Rzuciłam, siadając na ławce. — Jestem głodna — odparłam i zaczęłam się rozglądać za budką z jedzeniem.

— Ja też. Pójdę odnieść fanty do samochodu, zjemy coś i odszukamy w końcu Bri oraz jej rodzinę.

Mijaliśmy się kilkukrotnie, ale finalnie mieliśmy się spotkać tylko w czwórkę, żeby mieć spokój od dzieci, które powędrują do dziadków.

— Jasne. Będę tu czekać.

— Zabrać twojego misia?

— E... — Popatrzyłam skołowana na zabawkę, którą tuliłam. — Nie, będę go nosić.

— Dobrze. Zaraz wracam — odparł spokojnie i odszedł w kierunku parkingu.

Patrzyłam dalej w poszukiwaniu jedzenia. Było tutaj mnóstwo miejsc w których można było zjeść. Było coś meksykańskiego, chińskiego, tajskiego, europejskiego i pospolite szybkie jedzenie. No nie wiem, na co by się skusić. Może Jonathan będzie miał na coś konkretnego ochotę, to pójdę za nim.

Po paru minutach mężczyzna wrócił i tak jak myślałam, to on zadecydował, bo chciał coś meksykańskiego. Razem wybraliśmy, że zjemy burrito i kiedy akurat przystanęliśmy przy wysokim stoliku zadzwoniła do mnie Bri.

— Halo?

— No gdzie jesteście? — krzyknęła do komórki, bo w tle było dosyć głośno.

— A bo ja wiem — odparłam, na co Jonathan się zaśmiał. — Przy stoisku z meksykańskim żarciem o nazwie Ostre Nachos.

— Gdzie to?

— No w strefie z jedzeniem. Tuż pod zieloną kolejką.

— Dobra, to pójdziemy od strony pociągowej karuzeli — krzyknęła i się rozłączyła.

— Idą do nas — oświadczyłam i dokończyłam swoją porcję.

Jonathan również skończył jeść, więc postanowiliśmy im wyjść naprzeciwko. Spowolniliśmy krok i zaczęliśmy luźną rozmowę. Kiedy nagle zaskoczył nas głośny krzyk.

— Uśmiech! — Nagle oślepiło mnie jasne światło. Przez chwilę nie mogłam skupić wzroku, a kiedy mi się to udało ujrzałam rozbawioną Bri.

— Urzekające zdjęcie — odparła i pokazała nam fotografię, na której mieliśmy totalnie skrzywione miny.

— Okropne! — rzuciłam oburzona tym ujęciem.

— Właśnie i nie zaskakuje się tak ludzi — dodał gburowato Jonathan. — Podrzyj je i wyrzuć.

— Absolutnie! Jest przepiękne! Takie naturalne — krzyknęła i zaczęła się śmiać. — Oficjalnie zawiśnie na waszej lodówce, ale jeśli chcecie to wam zrobię lepsze bez zaskoczenia.

Jonathan popatrzył na mnie pytająco, więc to ja miałam wyrazić odpowiedź.

— Dobra, to prosimy o drugie.

— Jej! — Przyjęliśmy z mężczyzną nieco lepsze pozycję w naturalnej odległości i wyszliśmy o niebo lepiej. — Świetnie! — krzyknęła i spojrzała na mojego misia. — Ciekawa zdobycz, jak się nazywa? — spytała wprost, jakby to było normalne pytanie do dorosłej osoby. Nawet nie pomyślałam, żeby mu nadać imię.

— Em, nie ma imienia.

— Musi mieć. Co to za miś bez imienia?! W moim domu każdy miś ma imię, i o zgrozo, ja znam wszystkie.

— Zaraz! Te misie były do wygrania w kaczuszkach! — rzucił Danny.

Bridget się zszokowała, ale po chwili wyluzowała.

— No i co, dziwisz się że Susan wygrała, bo ja nie... Pff. Te kaczki nie miały z nią szans.

— W zasadzie to ja ostatnią kaczkę drasnęłam tylko w tyłek. To Jonathan wygrał misia, przez lekkie oszustwo...

— Trzeba sobie radzić w życiu! — Obronił się.

— Jakie oszustwo? — dopytał Danny.

— Kaczki nie zmieniają kolejności, więc Jonathan ją zapamiętał i strzelał z głowy.

— I co się dziwić. To przebiegły lis! Bardzo dobrze! — Pochwaliła nas Bri. — No ale jakieś imię musi mieć. Nie może być anonimem! Taka jest zasada moich synów.

Popatrzyłam z ratunkiem na Jonathana, bo nie wiedziałam co zrobić. Faktycznie nadać mu jakieś imię. Wydawało mi się to takie głupie i nie byłam do końca pewna, czy ja umiem się tak bawić.

— Mój pierwszy komputer miał na imię Steve. Powinnaś nazwać swojego pierwszego misia niejako zakupionego za dorosłe pieniądze — odparł cierpliwie i wesoło Jonathan.

— No dobra... — odparłam i popatrzyłam na misia, szukając inspiracji. — Będziesz się nazywać Pan Panda.

— Pięknie to teraz idziemy do domu strachu! — Oznajmiła, a ja wpadłam w panikę.

— Nie! — krzyknęłam. — Ja nie chcę. Ja się boję takich rzeczy! — Trzydziestoletnia kobieta powinna się raczej bać świata i życia, ale boi się takich głupot.

— Ale czego dokładnie się boisz? — spytał spokojnie Danny.

— Jako dziecko przez przypadek natrafiłam na horror w telewizji. Oglądałam trochę z ciekawości, ale był okropny! Już nie pamiętam jaki i o czym, ale pamiętam, że całą noc się bałam. Nie potrafiłam zasnąć i tak przez kilka nocy siedziałam w szafie z latarką. Później, jak ognia, unikałam oglądania strasznych rzeczy dla dorosłych. Teraz jestem dorosła, ale w życiu nie ruszę horroru.

— Nie masz się tutaj czego bać! — pisnęła wesoło Bri. — Jesteśmy tu co roku i co roku jest totalne dno, z którego można się tylko śmiać, a nie bać. Czasem rozwiązuje się jakieś zagadki, a najstraszniejszą rzeczą jest to, że klaun wyskoczy przed twarz. Żadnych emocji. Trochę żenady, ale chodzimy, żeby się zaskoczyć.

— Bridget mówi prawdę. To jest atrakcja dla dzieci, więc nie może być za strasznie. — Poparł swoją żonę Danny.

— Jednak jeśli będzie coś bardzo strasznego, to przecież to co masz pod płaszczem to nie zabawka i będziesz mogła zastrzelić to co będzie straszne — rzekła rezolutnie Bri.

Fakt, była tam broń, ale to nieodpowiedzialne jej użyć w ten sposób.

— Nie! Bridget żartuje! — Upomniał mnie Jonathan, kiedy miałam chwilowy przebłysk.

— Dziad! — warknęła na niego.

— Bridget! — Teraz to jej mąż ją upomniał. — Nie przeginaj, pamiętaj, że to on nam jednak płaci!

— Dobra tam! To jak Susan? Masz Pana Pandę, on będzie twoim strażnikiem, a w poważniejszej sytuacji zainterweniuje Jonathan! Nie masz się co bać.

— Zgadzam się ze wszystkim. — Potwierdził Jonathan.

— No dobrze. Pójdę do domu strachu... Jestem dorosła, a dorośli się nie boją! Okej! — powiedziałam z ciężko bijącym sercem. — Ale lepiej odniosę miśka do samochodu, bo może mi tam przeszkadzać...

To wcale nie była łatwa decyzja. Pobiegłam szybko do samochodu. W sumie chyba chciałam odwlec pójście do domu strachu. W ogóle nie wiem, czemu się tak boję. Przecież to atrakcja dla dzieci! Mimo wszystko wracałam z napięciem, co od razu zauważono.

— Powtarzam! — Rzuciła Bri, kiedy ruszyliśmy w kierunku wielkiego namiotu. — To atrakcja dla dzieci. Nie będzie nic strasznego. — Ponowiła swoja tezę i wtedy usłyszeliśmy krzyki i piski dzieci. Odwróciliśmy się w stronę hałasu i zauważyliśmy, jak z domu strachu dla dzieci wybiegają z krzykiem właśnie dzieci!

Popatrzyłam na nią z przerażeniem, lecz ona trochę sama spanikowała.

— To dzieci! Jeszcze nie znają się na rzeczy. Idziemy!

Kupiliśmy bilety od starszego pana z blizną na szyi. Był bardzo zadowolony i podejrzany jednocześnie. Dziwak.

Weszliśmy do namiotu, gdzie w pierwszej części było absolutnie ciemno. Wchodziliśmy sami, bo jakoś tłumy nie garnęły do tego domu. Prowadziło nas czerwone światełko na końcu korytarza. Była to lampka alarmowa. W tle słyszeliśmy szczerkające odgłosy łańcuchów, które przerywane były piskiem kobiety i złowieszczym śmiechem mężczyzny.

— Okej. Teraz zazwyczaj było jakieś przywitanie gości przez średnio strasznego klauna... — Przyznał Danny.

— Nie widzę nic, a zwłaszcza klauna — szepnęłam idąc przerażona w tej ciemności.

— Podziękujmy Jonathanowi za jego mocne perfumy, które prowadzą nas w tej ciemności — Rzuciła Bri.

— Fakt, to dobry drogowskaz. — Przyznałam.

— Ale ta ilość żelu na jego włosach powinna się świecić w ciemności. Zobaczysz, na starość ci wypadną włosy i będziesz święcił gołą glacą! — Dogryzła mu. — Au, nie szczyp mnie! — pisnęła wściekle. No cóż, w tej ciemności nie mógł jej spiorunować swoją miną. Jakoś musiał odpowiedzieć.

Światełko, które nijak nam nie rozświetlało drogi zaczęło mrugać dużo mocniejszym światłem. W tle słyszeliśmy piły mechaniczne, co było dziwne i może troszeczkę niepokojące. To nie miejsce dla takiego niebezpiecznego narzędzia. Tutaj przychodzą dzieci!

Nagle zaświeciło się stałe czerwone światło, a przed nami wyrosła kobieta. Miała na sobie strój szpitalny. Włosy rozczochrane, wzrok zamglony i dosłownie cała była poplamiona imitacją krwi.

— Nie ufajcie lekarzowi... Uciekajcie... — wychrypiała słabo, jakby otumaniona jakimiś silnymi lekami.

Światło znów zgasło, po sekundzie się zapaliło, a jej już nie było.

— Przekonała mnie do tego drugiego! Chodźmy stąd! — rzuciłam przerażona łapiąc instynktownie nadgarstek Jonathana.

— Chyba mają nowy program. — Stwierdziła Bridget. — Przecież lekarze nie mogą być straszni... — Nie panikuj!

— No nie wiem! — Rzucił z zawahaniem Jonathan, kiedy kroczyliśmy korytarzem dalej. — A przypomnieć ci, czym Susan mi groziła?

Zachichotałam, a w tym samym czasie Bri rzuciła zirytowana.

— To były żarty! Normalnie Susan to przewspaniała i profesjonalna lekarka! Wiem, bo byłam! Lekarze w ogóle nie są straszni!

— Właśnie — odparł męski głos, będący za nami. — Jeśli będziesz dzielna podczas pobierania krwi to dostaniesz nagrodę... O ile przeżyjesz... — Odwróciliśmy się, a tam w czerwonym świetle stał człowiek przebrany za lekarza, w dodatku z umazanym kitlem. W dodatku w dłoni dzierżył piłę mechaniczną, po której coś ściekało, a którą odpalił.

— To są atrakcje dla dzieci?! — Pisnęłam i dałam długą przed siebie, a za mną reszta. — Żaden lekarz nie używa takiej piły! Nawet patolog ma mniejsza!! — krzyknęłam, wbiegając do jakiegoś pomieszczenia. Była to odwzorowana sala operacyjna, jednak panował tutaj bałagan. Narzędzi i cały sprzęt był porozwalany po podłodze. Świeciło tutaj normalne jasne światło. Na podłodze walały się różne dokumenty. Stół operacyjny, który stał na środku przykuł moją uwagę, bo leżała na nim gazeta. Podeszłam do mebla i zerknęłam.

— Szalony lekarz i jego żona pielęgniarka uciekli z zakładu psychiatrycznego — Przeczytałam i zauważyłam zdjęcie mężczyzny oraz kobiety. Ten sam mężczyzna przed chwilą straszył nas piłą.

— Ale jazda! — krzyknęła podekscytowana Bridget.

Mnie zmartwiło co innego. Gazeta wyglądała, jak prawdziwa. Były tu wzmianki innych artykułów, a w lewym górnym rogu widniała data sprzed tygodnia.

— Witam moich pacjentów! Jestem siostra Barbara. Muszę przygotować jednego z państwa do operacji! — powiedziała tak sympatycznym i sztucznym głosem, że aż mnie zmroziło!

— Jakiej operacji?! — krzyknęłam przerażona.

— Chyba wróżenia z ręki! — Zaśmiała się Bridget. — Ja chcę na ochotnika! — Zarzekła się.

— Zapraszam do żółtych drzwi! — Pielęgniarka ją zaprosiła, a kobieta ochoczo tam podeszła i otworzyła owe drzwi. W środku było ciemno, a Bri bez namysły tam weszła. Drzwi się za nią zatrzasnęły z hukiem.

— Nie podoba mi się to... — rzekł z napięciem Danny i poszedł za żoną. Gdy chciał wkroczyć za żółte drzwi okazało się, że są zamknięte. Mężczyzna zaczął w nie walić i wołać za Bridget, lecz ta nie odpowiadała.

— Spokojnie Danny. Żadna operacja jej nie czeka. To wciąż dom strachu, jesteśmy tu bezpieczni — odparł spokojnie Jonathan, który był zadowolony i dał się porwać przygodzie. — Sprawdźmy te drugie drzwi.

To był nasz głos rozsądku. Najbliżej drzwi stałam ja więc do nich podeszłam i je otworzyłam. Ukazał mi się krótki korytarz, który od razu skręcał w prawo. Nagle drzwi, którymi tutaj weszliśmy otworzyły się. Ponownie wkroczył lekarz, który był pokryty czymś czerwonym, co najpewniej miało imitować krew. Był ubrany w biały strój chirurgiczny, maseczkę i czepek. W dłoni miał potężną strzykawkę z igłą jak dla jakiegoś zwierzęcia, a w drugiej zwykły tasak, z którego kapała czerwona substancja.

— No gdzie mój pacjent?! Trzeba podać szczepionkę — zapytał rozbawionym głosem psychopaty.

Osobiście mnie to przeraziło.

— Ja się już szczepiłem! — Rzucił przerażony Jonathan i całą trójką pobiegliśmy do korytarza, który odkryłam.

Wiele razy przyjmowałam szczepienie, a to były tylko rekwizyty. Kiedyś straszono dziećmi dużą igłą, kiedy były niegrzeczne i nie zważały na swoje bezpieczeństwo, ale było w tym coś strasznego. Wyobraziłam sobie, jak niezgrabnie jestem kuta tą igłą i że jest to ogromnie bolesne, nie zważając już na to, czym mogłaby być ta substancja w środku!

Ciasny korytarzyk co rusz miał nowy kierunek, a ja zastanawiałam się, jak tyle korytarzy zmieściło się w tak niewielkim namiocie. Nagle wbiegłam w ciemność, ale przez mój bieg potknęłam się o coś i upadłam.

— Auć! — jęknęłam z bólu, siadając na pupie.

Poczułam pieczenie na dłoniach, które musiałam zranić, chroniąc się przed upadkiem.

Danny oświecił latarkę w telefonie. Oświetlił mnie, a później rzecz przez którą przepadłam. Ujrzałam ludzki korpus bez głowy, górnych kończyn oraz przepołowiony w połowie brzucha. Wrzasnęłam, jak dzika. Panowie także okazali swój strach. Danny zaczął nerwowo oświetlać całe pomieszczenie. Odnalazły się wszystkie części ciała! Ziemia miała czerwone zabarwienie. Momentalnie wstałam i miałam ubabrany w czerwonej mazi płaszcz. Jeśli to było wszystko przedstawieniem to iście mistrzowskim! Może jakiegoś fana horrorów by to nie przeraziło, ale ja w tym momencie naprawdę nie potrafiłam podejść do tego na chłodno.

— Panowie, ja chcę stąd wyjść! To jest zbyt dziwne! — zażądałam.

Jonathan i Danny byli tego samego zdania i wszyscy zaczęliśmy szukać wyjścia. Nie zajęło nam to długo, bo w końcu pojawiły się drzwi. Zaczęliśmy pędzić korytarzem, który znów był ciemny. Dzięki latarkom wiedzieliśmy, gdzie biec bez obaw, że ktoś się potknie. Nagle przebiegliśmy przez zasłonę i znaleźliśmy się poza namiotem. Rozejrzeliśmy się przerażeni i dojrzeliśmy siedzącą na ławce Bridget, która radośnie zajadała lody.

— Jesteście! — rzuciła, gdy nas ujrzała i energicznie wstała.

— Bridget, nic ci nie jest?! — krzyknął przerażony Danny, który szybko podbiegł do żony i obejrzał jej stan.

— A co ma mi być? — spytała z rozbawieniem i niezrozumieniem. — Wy natomiast wyglądacie na serio przestraszonych! Co robiliście? Ja musiałam rozwiązać podchody i uleczyć pacjenta. Nuda! Też chciałam się przestraszyć, mimo że w moim stanie to niezbyt wskazane! Susan, czemu jesteś brudna?

Kobieta była chyba w odmiennej rzeczywistości. Orientując się, że mój płaszcz jest umazany tym czerwonym czymś momentalnie go zdjęłam. Miałam szczęście, że pod spodem mam jeszcze sweter, który zakrywał moją broń.

— My uciekaliśmy przed szalonym lekarzem, a następnie znaleźliśmy się w ciemnej przestrzeni, gdzie Susan potknęła się o rozczłonkowaną kukłę. Trochę nam to krew zmroziło i uciekliśmy — opowiedział Danny.

— Uuu, fajnie! — pisnęła podekscytowana.

— Nie powiedziałabym... — odparłam niemrawo jej mąż.

— Chciałabyś już wracać? — Zaproponował nerwowo Jonathan, delikatnie objął mnie i złapał między łopatkami. Przebiegło mnie miłe ciepło i szczerze zatkało mnie z odpowiedzią. Mężczyzna wyczekiwał mojej reakcji, a ja tylko mogłam się patrzeć w jego zatroskane spojrzenie, delikatny wyraz twarzy i nerwowość, jakbym miała się tutaj zaraz rozpaść na milion kawałeczków.

— Nie — odparłam szczerze i pewnie.

Zawsze w strachu uciekałam do najciaśniejszego kąta mojej podświadomości i trwałam w nim jak zaklęta mumia w sarkofagu. Byłam sama, więc wolałam ciasny kąt, w którym byłam tylko ja. Łudziłam się, że to mi pomagało, bo skupiałam się na sobie, na moich potrzebach, i że teoretycznie zapewniałam sobie bezpieczeństwo, lecz teraz zrozumiałam. Uciekałam w samotność, bo tylko ją miałam i tylko to potęgowało mój strach. Dziś mam wybór. Mogę wrócić do mieszkania, skupić się na strachu i się mu poddać lub zostać tu. Skorzystać z jeszcze kilku chwil, w tym gronie, w którym na pewno się jeszcze raz uśmiechnę i może zapomnę o przerażeniu. Zazwyczaj bałabym się tego wyjścia ze strefy komfortu, lecz dziś zrozumiałam, że źle wybrałam sobie strefę komfortu. Tego wieczoru byli nią otaczający mnie ludzie.

— Wszystko w porządku, chodźmy dalej! — powiedziałam, odzyskując ekscytację tym miejscem.

Jonathan na mój wybuch radości z zatroskanej miny przeszedł tak płynnie do miny, wyrażającej dziecinną radość i spokój, że ponownie poczułam się wolna.

— Proponuję karaoke! — zarzucił pomysłem, na co Bri mlasnęła niezadowolona.

— A jaka jest szansa, że wybierzesz coś innego niż Presleya?! Już tym wymiotuję! Ja proponuję tańce!

— Jak można wymiotować królem rock'n'rolla?! — Oburzył się. No tak, króla nie wolno obrażać. — Natomiast ty akurat powinnaś sobie tańce odpuścić, bo patrząc na twoje destrukcyjne umiejętności taneczne zadepczesz każdego na tym parkiecie! — odszczeknął się jej i teraz to Bri buchnęła parą z uszu. Podwinęła sobie teatralnie rękawy w swojej bluzce i już szykowała się agresywna odzywka, lecz wtedy do akcji wkroczył Danny, stając między nimi.

— To może samochodziki? — zaproponował nerwowo.

— Z chęcią! Rozjadę gnoja, aż miło! — krzyknęła Bri, która chciała gniewnie doskoczyć do Jonathana, ale mąż nieco ją przytrzymał. Tym razem to Jonathan chciał się jej odgryźć i zapewne miał już kąśliwą uwagę na końcu języka, ale wtedy ja wkroczyłam, zapobiegając nieuniknionej wojnie.

— Kręgle! Stoczymy pojedynek o następne miejsce, do którego pójdziemy!

— Świetnie! Bridget w rozwalaniu jest świetna, na pewno to wygra! — zadrwił Jonathan z założonymi rękoma na piersi i urażoną miną, którą kierował w przeciwnym kierunku do Bridget.

— Zobaczysz, ciebie też rozwalę! — zagroziła mu i jeszcze chwilę pociskali w siebie piorunami z oczu, po czym poszliśmy do kręgielni.

Tam wypożyczyliśmy tor i zaczęliśmy zaciętą wojnę, podczas której Bri pochłaniała shake'a za shake'iem. Nie słuchała i uważała, że napoje dostarczają jej szczęścia, bo wygrywała i finalnie wygrała całą potyczkę, ale jakim kosztem... Przy wyjściu z kręgielni i drodze do strefy tanecznej mdliło ją od wypitego cukru.

Nagle Jonathan ujął moją lewą dłoń i położył ją na swoim przedramieniu. Tym samym zbliżyliśmy się do siebie, a Jonathan szepnął mi do ucha:

— Założę się o sto dolców, że Bridget po zrobieniu jednego piruetu zwymiotuje na Danny'ego.

Onieśmieliła mnie jego bliskość oraz wyjątkowa woń jego mocno hipnotyzujących perfum, których nie potrafiłam przydzielić do konkretnych zapachów, które znam. Po prostu w nich zatonęłam i przez chwilę się delektowałam, lecz szybko podłapałam hazardowe pobudki Jonathana i z pełną powagą rzekłam:

— Sto dolców, że trafi w kogoś innego. — Przyjęłam wyzwanie szeptem, wszak para szła za nami.

Jonathan zerknął przez swoje prawe ramię, czy para nie domyśla się, że knujemy, a kiedy znów wrócił do mnie wzrokiem, znajdował się niebezpiecznie blisko mojej twarzy. Poświęciliśmy dosłownie moment na analizę swoich oczu oraz chwili, która właśnie się dzieje. Nie wiedziałam, czy hazard i adrenalina sprawiły, że przestała mnie peszyć jego bliskość, czy robiła to jednak ciekawość, która pragnęła poznać przystojnego i na pozór normalnego oraz uroczego mężczyznę, w którego oczach kryła się nutka tajemniczości. A może pożądanie zagrało tu swoją rolę. Może pragnęłam być, jakkolwiek pożądana, a twarde i chytre spojrzenie Jonathana zamiast mnie roztopić sprawiało, że chciałam to przenieść na poziom wyżej?

— Stoi.

Naszą umowę przypieczętowaliśmy dyskretnym uściskiem dłoni, po którym wciąż spacerowaliśmy do parkietu złączeni za ręce.

Podeszliśmy we czworo do ekranu, który pokazywał kolejność granych piosenek.

— Taak! — krzyknął wesoło Jonathan, który w końcu doczekał się piosenki Presleya.

Aktualnie grana była wolna piosenka, ale ta się skończyła i szybko przeszła w nieco szybsze tempo. Bri zapiszczała, krzycząc coś do Danny'ego, że to ich piosenka i porwała mężczyznę do tańca. My także nie zamierzaliśmy stać i się patrzyć na nich. Też ruszyliśmy do zabawy, ale kątem oka oboje obserwowaliśmy i w ogóle trzymaliśmy się Bridget. W zasadzie, gdyby ktokolwiek puścił pawia była by to dość widowiskowa i głośna akcja, ale tak czy siak musieliśmy być blisko. Niby tańczyła z mężem do ich piosenki, ale jakoś nie cieszyła się z tego faktu. Nie patrzyła w oczy Danny'ego jak w ostatni kawałek ciasta czekoladowego. Założę się, że ją mdliło i to nie przez ciążę. Nie specjalnie też chciała swoje samopoczucie pokazywać mężowi, który prowadził ją w dzikim tańcu i w końcu nadszedł finał.

O kilka piruetów za dużo...

Zawartość żołądka podeszła do gardła i się uwolniła mimo szczerych chęci Bri, by to powstrzymać. Zaszło za daleko, a kobieta nie zdążyła się po piruecie skulić, by rzucić to na parkiet. Cała mieszanka niestrawionych shake'ów i przeróżnych fastfood'ów, które kobieta pożerała tego wieczora wylądowały w całej okazałości na torsie mojego cudownego narzeczonego, który akurat odwodził mnie w tańcu i który akurat znalazł się przed Bri, która wykonywała ten nieszczęsny piruet.

Kilka kobiet zapiszczało w obrzydzeniu i odskoczyło od nas ze swoimi partnerami. Ja zakryłam w szoku rozdziawione usta, bo nie wiedziałam czy się bać, co będzie dalej, czy się jednak zacząć śmiać. Danny'emu to już totalnie kopara opadła. Zdegustowana mina Jonathana wskazywała na to, że pierwsze zapachy już zdążyły do niego dojść.

— Oj... — rzuciła z lekka zażenowana Bri, której chyba ulżyło po wyrzuceniu z siebie tego ciężaru.

— Muszę to ściągnąć... — powiedział najspokojniej jak potrafił.

Definitywnie musiał to ściągnąć, ale nie pozwalała mu na to broń, której nie chciał pokazywać przy ludziach, więc w jego tonie była skierowana prośba. Cofnęliśmy się pod ścianę. Jonathan stanął do niej tyłem, a ja stanęłam pomiędzy nim, a ścianą. Wyjęłam zwinnie jego broń i schowałam sobie pod sweter. Wtedy mężczyzna mógł ściągnąć najpierw skórzaną kurtkę, którą mi wręczył, kiedy już wyszłam zza jego pleców. Teraz już mógł bez przeszkód zdjąć swoją obrzyganą koszulkę, którą rzucił do kosza. W tym samym czasie Danny ratował go swoją bluzą, żeby facet tu nie stał z gołym torsem.

Poświęciłam o dużo za dużo chwil w skupieniu nad jego fantastycznie wyrzeźbioną klatką piersiową. No zapierała dech w mojej piersi. Starał się i z pewnością nie uzyskał tego efektu przez siedzenie przed komputerem. Zrobiło się gorąco, ale mogłam się rozwodzić nad jego urokiem tylko pod kątem fizycznym, tak jak kobieta patrzy na mężczyznę. Nie tak jak kobieta patrzy na ukochanego narzeczonego.

Z resztą nie tylko ja się tak na niego zapatrzyłam. Dobiegły do moich uszu damskie westchnienia, gwizdy i chichot dam za moimi plecami. Może i jesteśmy wepchani do wózka z napisem aranżowane małżeństwo, jednak wciąż to ja jestem w tym wózeczku i jadę razem z tym facetem, przez co wzbudzam pozory, więc publicznie będę bronić tego wózeczka i mojego narzeczonego! Odwróciłam się do uroczych pań i posłałam im moje najgroźniejsze spojrzenie.

Ale groza to tu się dopiero zacznie.

— Wygrałam — rzekłam z dumą i wyciągnęłam dłoń po moją należną nagrodę.

— To się nie liczy! — krzyknął zażenowany.

— Ja stawiałam, że trafi w kogoś innego niż Danny. Trafiła. W ciebie. Liczy się. Wygrałam! Dawaj kasę! — Przedstawiłam mu sytuację i z agresją zażądałam pieniędzy.

Mężczyzna był wkurzony i z taką też miną spojrzał na Bri.

— Założyliście się, że Bri na kogoś zwymiotuje? — spytał skołowany Danny.

— Może... — odparł zakłopotany Jonathan. — Natomiast fakt jest taki, że zwymiotowała na mnie! — krzyknął na kobietę, która stała ze zwieszoną główką jak niewinna dziewczynka.

Jonathan, gdyby był Hadesem z bajki o Herkulesie, na pewno już by miał spowitą głowę z płomieni przez wściekłość. Cóż... nie jest tą postacią i nie ma ognistej aureoli, ale na pewno ma zirytowane spojrzenie.

— Przepraszam — zachichotała Bri i zatrzepotała kilka razy niewinnie rzęsami. — Mam nadzieję, że ta koszulka nie była cenna...

— Nie była... Za to moja godność, owszem! — rzekł oburzony i niemalże się rozpłakał. — Jestem urażony i nie pozostaje mi nic innego, jak zachować wobec państwa oziębłość — oznajmił dramatycznie i urażony teatralnie odwrócił od nich głowę z prychnięciem. — Przyjaźni z tej mąki nie będzie! Oddalamy się do oficjalnego nazewnictwa, państwo Jonson. Do widzenia!

Jonathan chyba chciał udawać obrażonego hrabiego, bo wziął mnie znów pod ramię i bardzo doniośle rzekł:

— Wracamy kochanie! Nie będziemy już z tym pospólstwem spędzać czasu!

Ja byłam tam dosłownie posikana ze śmiechu. Bri i Danny dla sytuacji próbowali się nie śmiać i udawać skruchę, ale wychodziło to tak, że w ogóle... Mimo wszystko Jonathan odszedł ze mną w bardzo burzliwym kroku.

— Kochanie? — spytałam, gdy uspokoiłam swój śmiech, a stało się to dopiero na parkingu.

— Cóż... widziałem, że nie chciałaś się mną dzielić, a po mojej rozbieranej sesji kilka kobiet chyba ustawiło się w kolejce do mnie — odparł niezbyt zawstydzony, bo się cwaniacko uśmiechał.

Szczerze się zaśmiałam na jego odpowiedź.

— Ja próbowałam zachowywać pozory. Nie wyglądałoby to dobrze, gdybyś rozdawał swój numer, a ja stałabym obok i czekała — odpowiedziałam bardzo pewnie. — Jestem pewna, że sobie odszukasz te kobiety tylko pamiętaj, dyskrecja! — Upomniałam go z ostrzegawczym kciukiem, gdy on uruchamiał samochód i ruszył z parkingu.

— Nie muszę o niczym pamiętać. Trwam wiernie przy swojej zazdrosnej narzeczonej — stwierdził pewnie, na co tylko prychnęłam rozbawiona. — Pomijając twój wywód o tym, że mogę robić co chcę – ja nie chcę tak robić. Nie chce mi się knuć i kryć po kątach, zwłaszcza że mogę trafić na kogoś pokroju Stacy... Umiem zdusić pragnienie, jak i kilka innych uczuć. Poza tym uważam, że to i tak jest nie w porządku, ale nie oczekuję od ciebie podobnego stanowiska — objaśnił, skupiony na drodze. — To nie mój interes.

— Rozumiem — odparłam miło, szanując jego decyzję. — William mnie zniechęcił do romansów. — Nawiązałam do swojej decyzji.

— Jakoś nie chcę mi się wierzyć jego słowom — rzucił, ale od razu głośno się zaśmiał. — Oczywiście do niczego nie nawiązuję, po prostu to ten typ człowieka, który co chwila przeinacza prawdę, dlatego mu nie wierzę.

— W zasadzie to zawsze lubiłam naturę... — rzuciłam smętnie.

— Słucham? — zdziwił się Jonathan.

— Nie zamierzam się rozwodzić nad tym, że nazwał mnie w którymś momencie kłodą w łóżku. — Dzięki postojowi na światłach, Jonathan mógł patrzeć na mnie ze skupieniem, gdy mówiłam te słowa. Gdy postawiłam kropkę zawył ze śmiechu, a ja zdusiłam śmiech i dodałam: — Nie sprecyzował jakiego drzewa jestem kłodą. A nóż byłabym jakimś cennym drzewem, z którego zrobiłoby się jakiś cenny mebel!

— Wow, jesteś zabawna, ale błagam nie mów, że tylko po tym jak ktoś na mnie zwymiotuje!

— Tylko wtedy... — odparłam surowo i z powagą na twarzy, ale nie utrzymałam tego, bo oboje zaczęliśmy się śmiać z naszego wieczora.


 ∞

blacK_orchiD 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro