Rozdział 24

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Byłam zamknięta w białym pokoju. Nie było tu żadnych drzwi, okien ani mebli. Rozproszone światło było naprawdę mocne, że aż raziło mnie w oczy. Ja sama również byłam ubrana tylko w białą zwiewną sukienkę na ramiączkach. Szybko zorientowałam się, że to suknia ślubna. Zaczęłam szukać wyjścia, macając ścianę milimetr po milimetrze. Wzbierał we mnie strach, bo obeszłam pokój dwa razy i nie natrafiłam na żadne wyjście. Ściana była zrobiona z chłodnego metalu, ale nigdzie nie było żadnego łączenia dwóch płyt, by jakkolwiek się uwolnić.

Nie wiedziałam co tu robię. Dlaczego ktoś mnie uwięził w tak dziwnym miejscu. Skoro nie ma wyjścia na ścianach, suficie i podłodze to jak tutaj weszłam?! Kiedy zaczęłam się kręcić ogarnięta paniką, poczułam wodę na moich bosych stopach. Spojrzałam w dół i to nie była woda. Ponownie spotkałam się z czerwoną substancją. Ciecz sączyła się z krawędzi przyległych do podłogi. Strach zaczynał eskalować. Brak wyjścia, a mi groziło utonięcie w tej substancji. Zaczęłam się miotać i rzucać po ścianach, w które waliłam i nawoływałam o pomoc. Prędkość napełniania tego pokoju stała się szybsza, więc ja i zaczęłam głośniej krzyczeć. Wpadałam w rozpacz, bo nienawidziłam tych snów, w których ginęłam!

Płakałam i błagałam.

W końcu zaczęłam słyszeć pomoc.

Jonathan krzyczał moje imię. Obiecywał, że mi pomoże, że mnie wydostanie. Był to słaby głos, a ja zrozumiałam, że sącząca się ciecz to krew, która sięgała mi już do bioder, więc trudno mi było się poruszać. Skąpana w posoce byłam już nawet na włosach, gdyż nieustannie szarpałam się w swojej bezradności.

Błagałam Jonathana by mi pomógł, ale gdy krew zaczęła mnie zatapiać nie miałam już szans by krzyczeć, za to głos Jonathana był wyraźniejszy.

— Susan! — Czułam dotyk na swojej dłoni. Taki ciepły, choć ta krew była lodowata. — Susan!

I wtedy dotarło do mnie że mogłam się obudzić. Momentalnie otworzyłam oczy i podniosłam się do siadu. Byłam przerażona moim snem. Umierałam w nim. To był mój koniec.

Rozpłakałam się jak szalona. Nienawidziłam umierać w snach, choć zawsze wybudzałam się przed samym końcem, nienawidziłam tego. Zawsze była to śmierć z bezradności. Zawsze byłam uwięziona i samotna. Dziś przydarzył się wyjątek. Dziś we śnie słyszałam obietnicę od Jonathana, ale tak czy siak nie mogłam się pozbierać po nawiedzającej mnie mogile. Nie stawałam realnie twarzą w twarz ze śmiercią, choć ta maltretowała moją psychikę. Nie znam się somnologi. Nie pamiętam już tych reakcji, które zachodzą w mózgu pod kątem snów. Nie rozumiem tego i nie wiem, czy wierzyć w te wszystkie zabobony o drugim dnie każdego ze snu, który ma coś zwiastować, bądź przemawiać do mojej podświadomości, że coś jest nie tak z moim życiem. Choć to miałoby sens, bo w moim życiu wszystko jest nie tak.

Spojrzałam na przerażonego Jonathana, ale nie potrafiłam się uspokoić. Nagle poczułam jak się przechylam i opadam na coś, po czym jest mi bardzo ciepło. Czułam dotyk Jonathana i to jak mnie przytulał.

— Spokojnie. Możesz się uspokoić. Nic się nie dzieje. Jest noc, nic ci nie zagraża, a to co ci się śniło odeszło — mówił tak spokojnie i tak czule gładził moje ramię, że to faktycznie do mnie przemawiało. Uspokajałam się, a rzeczywistość coraz bardziej dawała się we znaki i też pozwalała mi się uspokoić.

— Co się stało? — spytałam, bo nie wiedziałam, czemu on tu był.

— Usłyszałem twoje krzyki. Podejrzewałem najgorsze — odparł i zerknął na broń, z którą przyszedł.

Narzędzie leżało na szafce obok łóżka, bo mężczyzna był skupiony na mnie i wtedy poczułam coś niedobrego. Odsunęłam się speszona od niego i podciągnęłam uda do klatki piersiowej.

— Przepraszam. Zapomniałam o umowie...

— Nie przejmuj się tym. Ważne, że się już uspokoiłaś — odparł i posłał mi ciepły uśmiech.

— Dziękuję.

Nie bez powodu bywałam sama w tych snach. Gdy byłam dzieckiem i przychodził horror opiekunka przychodziła mi powiedzieć, że mam się uspokoić i iść spać. Czasem, gdy musiała przyjść mama, krzyczała na mnie, że wymyślam, przesadzam, że mam się nie drzeć i dać jej spać. Tata w ogóle nie przychodził. Z czasem nie potrzebowałam opiekunki, więc im starsza się stawałam tym już nikt nie przychodził, a koszmary nie ustawały. Ja budziłam się zlana potem, nie potrafiłam spać ze strachu i byłam smutna.

— Za co?

— Że tak szybko i — Spojrzałam na broń — gwałtownie zareagowałeś. — Gdyby ktoś nas naprawdę zaatakował, wierzyłam, że Jonathan również by tak szybko zareagował. — Nikt nigdy mnie nie pocieszył po złym koszmarze, które są u mnie dosyć częste.

— No właśnie! — rzucił podniośle i odwrócił się po coś na podłogę. Podniósł z niej Pana Pandę. — Ja szybko zareagowałam, dlatego że ty się obijałeś! — nakrzyczał na miśka. — Miałeś być jej strażnikiem, a tymczasem zawaliłeś i muszę dać ci naganę! Jeszcze raz zawalisz i Susan przyśni się koszmar to zostaniesz zwolniony i nauczysz się latać z dwudziestego piętra, więc to ja będę zaszczycony, by pilnować jej dobrego snu!

Kiedy tak ochrzaniał pluszowego miśka wydało mi się to naprawdę zabawne.

— Niby jak zadbasz o mój dobry sen? Pan Panda ma wiele atutów, które będzie ci ciężko przebić. — Postanowiłam wejść w tą niezobowiązującą konwersację.

— Och, jest wiele sposobów! — odparł dumnie i zwrócił mi misia, którego mordkę przyłożyłam do ucha.

— Co mówisz, Panie Pando? — Zrobiłam przerwę. — Że Jonathan nie ma z tobą szans? No nie wiem, może i masz słuszność.

— Tak?! — Poirytował się z piskiem. — Zdziwisz się Pando!

— Tak? To jakie znasz te sposoby? — spytałam dociekliwie.

— Na lepszy sen? — Zrobił przerwę i zastanowił się. — O dobrą kolację nie musimy się martwić, bo zawsze to masz zagwarantowane. Po kolacji na pewno należy się jakiś wesolutki film, który rozpogodzi umysł. Następnie powinnaś zadbać o własną pielęgnację i relaks, na przykład poprzez kąpiel w sporej wannie, której mi brak.

— Trzeba było nie oddawać — Dopiekłam mu rozbawiona, na co ten tylko się uśmiechnął.

— Tuż przed snem mógłbym ci zaserwować szklaneczkę ciepłego mleka, a nawet mógłbym ci czytać bajki na dobranoc — odrzekł zabawnie, na co się mocno zaśmiałam.

— Dorośli nie czytają dorosłym bajek.

— Nieważne, ale choćbym miał siedzieć przy tobie całą noc i reagować szybko, tak jak przed chwilą, w chwili gdy nadejdzie koszmar, robiłbym to codziennie. — Spoważniał. Czcze obietnice mi składał.

— Zwariowałeś? Nie zamierzam oczekiwać od ciebie czegoś takiego.

— To nie oczekuj, ale kiedy Pan Panda znów zawiedzie, tak się stanie. — Oświadczył i spojrzał na pluszaka. — Swoją drogą. — Zabrał mi go. — Jak ty go tutaj traktowałaś, że biedak skończył na podłodze! — odparł zdruzgotany, na co zachichotałam.

— Co mówisz? — spytał i przyłożył pyszczek misia do ucha. — Kopała cię? — powtórzył po niby misiu, po czym nagle się przeraził. — Kopnęła cię TAM! — pisnął głośno i skrzywił się, jakby go coś zabolało.

— Wcale nie — odezwałam się na swoją obronę.

— A Pan Panda mówi, że kłamiesz! — odparł z miną bliską płaczu. — Wiesz, co on mi jeszcze powiedział! Że on się ciebie boi! Że bardzo cierpi i skoro już prawie świt, to chciałby ten ranek spędzić u mnie!

— Ja kłamię?! O nie! To Pan Panda jest kłamczuchem! — Odpaliłam się w walce o pluszaka. — Pan Panda zostaje tu i to nie podlega dyskusji! Oddawaj go, a ja wymyślę mu karę za kłamstwa!

— Chcesz go ukarać! Ty podła kobieto! — krzyknął i szybko zaczął się wycofywać. W końcu przerodziło się to w ucieczkę. Jonathan zamknął się w swojej sypialni, a ja do niej zaczęłam walić.

— Oddawaj pandę, porywaczu pand!

— Nikogo nie porwałem! Pan Panda jest tu z własnej woli!

— Radzę ci go oddać, bo zamiast Pana Pandy będzie Pani Panda i ja także nie będę mieć męża tylko żonę, jak wam obu coś poucinam!

— Nooo! — krzyknął śmiało Jonathan. — To teraz w ogóle nie wyjdziemy z tego pokoju!

— Okej! W takim razie na drugie śniadanie nie będzie biszkoptowych ptysiów!

— Słucham?! — krzyknął Jonathan podsunięty pod granicę.

Oj tak, szantaż słodkim dla tego faceta to już jest słaby punkt. Mężczyzna momentalnie wyszedł z sypialni, podczas kiedy ja byłam już na dole. Jonathan zbiegał ze schodów, a ja już sięgałam do szafeczki ze złotem.

— Susan! — krzyknął, a ja się odwróciłam.

Stał pięć kroków ode mnie. Był zły i trzymał misia.

— Misiek za biszkopty! Dawaj miśka! — zażądałam ostro.

— To ty najpierw dawaj biszkopty!

— Nie ufasz mi?! — spytałam oskarżycielsko.

— Nie! I mam ku temu powody, podła kobieto! — Oburzył się.

— W tym samym czasie — zaproponowałam sprawiedliwie.

Dostałam zgodę i oboje się do siebie zbliżyliśmy. Jedną rękę wyciągałam z biszkoptami, a drugą by złapać misia. Kiedy wymiana się udała, Jonathan odłożył ciasteczka i zrobił coś niespodziewanego. Podniósł mnie i przerzucił sobie przez ramię, przez co niekontrolowanie pisnęłam.

— Co ty wyprawiasz? — krzyknęłam rozbawiona.

— Zabieram cię jak najdalej od słodyczy, szantażystko!

— Trzeba było sobie obrać trudniejszy słabszy punkt. Postaw mnie! — Zaczęłam protestować, ale jednocześnie tak się śmiałam.

Kiedy Jonathan wspinał się po schodach upuściłam misia, który się sturlał po schodach.

— Jonathan, czekaj! Postaw mnie!

— Lalalaa, ja nic nie słyszę.

— No poczekaj! Bo...

— Nic nie słysze! LALALA — zaczął krzyczeć głośniej, niosąc mnie do sypialni.

Kiedy położył mnie na łóżku, na którym przyklęknął rozejrzał się zszokowany, podczas gdy ja zwijałam się ze śmiechu.

— A gdzie misiek?

— Próbowałam cię zatrzymać, spadł na schodach!

— No nie! Dziurawe ręce! — krzyknął i załamany się wrócił.

Pobiegłam za nim, żeby nic nie kombinował. Stanęłam przy barierce, a on schylał się po misia.

— Rzuć! — Poleciłam, bo mu nie ufałam.

Jonathan się zamachnął i już miał rzucić, kiedy w tym samym czasie drzwi frontowe zapiszczały i się otworzyły, a w progu przystanęła Bridget.

Ja i Jonathan zastygliśmy w pozycji. Może nas nie zauważy!

Kobieta patrzyła na nas zszokowana i chyba przerażona.

— Okej, wyjdę i wejdę jeszcze raz. Może mi się po prostu przywidziało... — odparła i to zrobiła, kiedy drzwi się zamykały, Jonathan cicho rzucił.

— Pryskamy i udajemy, że tego nie było! — Wbiegł po schodach, rzucił mi miśka i obaj zniknęliśmy w sypialniach.


— Dzień dobry, pani Jonson. — Przywitałam się uroczyście z kobietą. — Dzień dobry, Jonathanie! — Przywitałam się z narzeczonym, siadając tuż obok niego.

Jonathan nie mógł wytrzymać i robił wszystko, by ukryć swój śmiech. Tablet był marnym narzędzie do tej czynności.

Widziałam jego rozbawienie i przez to samej chciało mi się śmiać, ale powstrzymałam tę chęć przez powyginanie ust w kilka stron.

— Dzień dobry — odparł radośnie Jonathan.

— Dzień dobry — odpowiedziała zirytowana Bri. — Po pierwsze. Długo zamierzacie ciągnąć tę zabawę z oficjalnym tytułowaniem?

Usiadłam przy stole, gdzie czekał już na mnie kubek, dlatego nalałam sobie do niego kawy z dzbanka obok.

— Nie wiem, chyba do czasu aż mi pani odkupi porcelanową wazę — odpowiedział poważnie Jonathan, posłał jej serdeczny choć lekki i chamski uśmiech, po czym ponownie zerknął w tablet.

Kobieta prychnęła, a ja zachichotałam. No dobra, ja już przestanę się w to bawić.

— Po drugie. Susan, mam do ciebie takie medyczne pytanie... — Zagaiła Bridget, która nadeszła z górą placków na talerzu. Kobieta usiadła naprzeciwko mnie, a ja standardowo po lewej stronie Jonathana.

— Pytaj! — Poleciłam śmiało i nałożyłam sobie trzy naleśniki, które polałam sosem klonowym.

— Czy będąc w ciąży, będąc pod wpływem tych wszystkich zmian, hormonów i tak dalej, mogą u mnie występować halucynacje, zwidy, sny na jawie? — spytała podpuszczając mnie, na co parsknęłam śmiechem.

— Wiesz... — Musiałam jakoś wybrnąć. Jonathan to już prawie pod stołem siedział zesikany ze śmiechu. — Te zjawiska, które opisałaś mają najczęściej podłoże psychologiczne i psychosomatyczne, a w ciąży ich główną przyczyną może być stres, kiedy matka obawia się o swoje nienarodzone dzieci albo zadręcza się, że nie podobała, że nie wychowa tych dzieci. Zakres jest bardzo ogromny i mogą występować niekiedy halucynacje, które raczej będą powiązane z przykrymi i traumatycznymi sytuacjami z życia samej matki. Wybacz, ale to nie moja dziedzina, a dlaczego zapytujesz, widziałaś coś niepokojącego?

— Zdawało mi się, że widziałam mojego półnagiego szefa, który chciał rzucić ci miśka z parteru.

— Taaak? — Udałam zdziwienie.

— Nie wiem ile masz szefów i u ilu z samego rana znajduje się Susan, ale to na pewno nie miało miejsca tutaj. Przynajmniej ja wyszedłem ze swojego pokoju tylko raz, kiedy schodziłem na śniadanie, a ty już tu byłaś.

— Jak ci nie wstyd robić ze mnie wariatki! — krzyknęła i uderzyła go gazetą, przez co oboje wybuchnęliśmy śmiechem. — Co tu się wydarzyło ja się pytam!

— Przyśnił mi się koszmar, Jonathan do mnie przyszedł i mnie uspokoił, a potem zaczęliśmy się wygłupiać z Panem Pandą.

— Wygłupiać?! Groziłaś nam, że zrobisz z nas kobiety! — Oburzył się Jonathan.

— Szczegół — odparłam uroczo. Jonathan popatrzył na mnie z rozbawieniem, ale byłam mu naprawdę wdzięczna za ten wariacki poranek. Nigdy nie stawiałam takiego warunku w umowie, jak wsparcie, a jednak je dostałam. Nie wiem za co i czy jest to po prostu życzliwość Jonathana, ale nie zamartwiałam się już snem. Odrażające uczucia odeszły, a ja byłam spokojna.

— Dziękuję za twoją interwencję.

— Nie masz za co. Jak często miewasz je będąc dorosła? — spytał zainteresowany.

— Sporadycznie, choć od kiedy tutaj jestem to pierwszy raz. To wesołe miasteczko musiało tak na mnie wpłynąć, choć totalnie się na tym nie znam...

— A co ci się śniło? — dopytała Bri.

— Nie chcę wdawać się w szczegóły przy śniadaniu — stwierdziłam, wiedząc że nie jest ani przyjemne, ani smaczne. — Byłam uwięziona i powoli tonęłam. Słyszałam zza ścian twój głos — powiedziałam w kierunku Jonathana — obiecywałeś, że mnie stamtąd wyciągniesz, no ale się obudziłam przed śmiercią i przed ratunkiem.

— Ou, dramatyczny sen — odrzekła lekko zdezorientowana Bri. Jonathan był nieco bardziej zatrwożony, jakbym obarczyła go niewyobrażalną winą. — Nie martw się, Jonathan zrobiłby wszystko, żeby cię uratować i z pewnością ratuje cię w tym śnie! — dodała pocieszająco.

— Z pewnością w prawdziwym życiu ratowałbym cię równie zaciekle co w tym śnie. Dowód na to masz w swoim pokoju — powiedział bardzo poważnie.

Za pewne nawiązywał do broni, którą zabezpieczyłam, kiedy się rozdzieliliśmy. To faktycznie był silny dowód na prawdziwość jego tezy. Nie miałam też powodu, by twierdzić, że kłamie, skoro po przebudzeniu od razu sięgnął po broń i ruszył na pomoc.

Speszyła mnie jego pewność i powaga. Nie wiedziałam co odpowiedzieć, więc jeszcze raz szepnęłam dziękuję i zajęłam się śniadaniem. Onieśmielił mnie tym, bo nie chciałabym tylko od niego oczekiwać. Chciałabym też coś dawać. Jeśli mamy działać, jako partnerzy muszę mu coś dawać!

— Okej, w trzydziestym siódmym tygodniu ciąży może i będę potrzebowała pomocy, ale teraz jej nie potrzebuję. Idźcie sobie! — Nakrzyczała na nas sfrustrowana Bridget, kiedy pomagaliśmy jej z Jonathanem w pralni.

Ja układałam swoje bluzki, a Jonathan prasował swoje koszule.

— Ja nie widzę w tym żadnego problemu, żebyś skończyła swoją pracę kilka godzinek wcześniej, wypiła z nami kakao i wróciła do domu — odpowiedziałam radośnie.

— Ja także nie widzę w tym problemu, jeśli dzięki temu nie będziesz oglądała swojego serialu tutaj tylko w domu! — odparł Jonathan.

— Ha-ha! — Zaśmiała się sarkastycznie. — Bardzo śmiesznie.

— Jonathan! — krzyknął ojciec mężczyzny, który najwidoczniej wszedł jak do siebie.

Zdziwiony i zaniepokojony tą wizytą Jonathan szybko zaprzestał prasowania i przeszedł przez całą długość pralni. Zatrzymał się przy wyjściu i szepnął, że mogę tu zostać jeśli chcę. Następnie wyszedł.

Wymieniłam tylko jedno spojrzenie z Bri i akurat doszłyśmy razem do porozumienia, że chcemy podsłuchać tę rozmowę. Wyszłyśmy na korytarz i przytuliłyśmy się do ściany, która kończyła się przy barierce z widokiem na salon.

— Zdjęcia na lodówce, kwiaty na stole? Wystarczyło postawić cię koło kobiety, nawet takiej której nie chciałeś, a z ciebie znów się zrobiła pizda. Wstyd mi za ciebie, sądziłem, że coś jednak do ciebie dotarło na stałe, a tymczasem legło w gruzach przez układy. Niech to, że jesteśmy pod kreską. Przyjaciołom się przecież pomaga.

— Skoro cię to uwiera, to dlaczego musimy brać w ogóle ten ślub? — spytał dociekliwie z łamliwym głosem.

— Żeby wszyscy widzieli, że zdobywamy siłę! — odparł z mocą.

— Czemu zawdzięczam tę wizytę? — spytał surowo.

— Zapraszam serdecznie na kolację do mnie dziś o siódmej. Mój brat, a twój wujek nas odwiedził. Nie pamiętasz go, bo kiedy byłeś mały uciekł na zachód i jakoś nie raczył odwiedzać swojej jedynej rodziny. Obiecał, że nam dopomoże, dlatego warto go dobrze potraktować.

— Dobrze. Pojawimy się.

A niech to...

— Gdzie Susan? — spytał mój ojciec, którego głos mnie zdziwił, bo nie wiedziałam, że jest tam ktoś jeszcze.

— Na górze.

— Chciałbym z nią porozmawiać.

— Proszę. — Zezwolił mu, żeby tu przyszedł. — Ostatnie drzwi po prawej.

Razem z Bridget zrobiłyśmy cichy odwrót. Ja poszłam do swojej sypialni, a ona do pralni. Zostawiłam uchylone drzwi i usiadłam w fotelu, po czym skupiłam się na książce, którą już i tak przeczytałam. W końcu usłyszałam pukanie do drzwi.

— Proszę.

— Witaj, Susan — powiedział z bólem i rozejrzał się po pokoju, dosyć intensywnie.

Wszedł i zamknął za sobą drzwi.

— Witaj — odparłam, odkładając książkę na stolik.

— Wszystko u ciebie dobrze? Jak się czujesz? — Zbliżył się do mnie i zaczął mnie się przyglądać. Dosłownie każdej części mnie.

— Wszystko dobrze i czuję się także dobrze. Dziękuję — odparłam sucho. Interesujące ta jego ciekawość.

— Naprawdę się cieszę — odrzekł i wymusił lekki uśmiech. — Widzę, że dobrze zostałaś przyjęta, a czy dobrze cię Jonathan traktuje?

A co to za pytanie?

— Dobrze, a o co chodzi?

— Zawiązaliście jakąś relację?

— Tak. Dobrze razem tutaj funkcjonujemy. Dogadujemy się i wciąż poznajemy.

— To wspaniale, a coś złego się działo? Dochodziło między wami do kłótni? Możesz mi powiedzieć o wszystkim.

— Co sugerujesz? — spytałam wybita z rytmu.

— Nic nie sugeruję. Chcę po prostu wiedzieć, czy wasza umowa nie została złamana.

To zależy przy którym punkcie.

— Nie, nie została złamana. O co podejrzewasz Jonathana?

— Jeśli mówisz, że wszystko jest dobrze to na razie o nic.

— Dave! — krzyknął za nim starszy Hurrington, na co mój ojciec trochę spanikował.

— Mam dla ciebie prezent — odparł i wręczył mi małe pudełko zapakowane w brązowy papier.

— Dziękuję — powiedziałam zszokowana jego gestem.

Nie powiem, że nie dostawałam prezentów. Dostawałam, ale chyba to były tylko puste gesty, bo nie mogłam z nikim dzielić radości, jaką miałam przez tą chwilę, gdy coś otrzymałam.

— Mogę cię uściskać?

Pokiwałam zszokowana głową. Wstałam i zbliżyłam się do ojca, a ten mocno mnie porwał w objęcia.

— Nikomu nie ufaj! Wybacz, że nie mogę być twoim ratunkiem. Jeśli kiedykolwiek i jakkolwiek Jonathan cię skrzywdzi nie wahaj się i uciekaj. Dokąd - masz odpowiedź w swoim prezencie. — wyszeptał z bólem.

Co to ma znaczyć?!

— Dlaczego może mnie skrzywdzić? — wyszeptałam przerażona.

— Bo to syn Henry'ego Hurringtona.

I odszedł.

To było najdziwniejsze co mnie spotkało. Ojciec, który mnie przeprasza, ostrzega, daje prezent i tuli z czułością.

Przecież on się musi mylić! To co zaobserwowałam u Jonathana to brak agresji! No przecież to co się dzisiaj wydarzyło temu przeczy. Słowa ojca są irracjonalne, chociaż ostrzegł mnie tylko dlatego, że to syn Henry'ego. Od samego patrzenia na tego człowieka można wywnioskować, że ma wiele złych zamiarów, jest przebiegły, podły i idzie do celu po trupach. Jonathan opowiadał, że wcale nie chce iść w ślady ojca, że to go nie interesuje i ma własne marzenia, ale co jeśli to jest tylko gra na pokaz, bo jest to właśnie jego syn! Tak samo przebiegły i podły, a ja jestem tylko jedną z ofiar?

Nie ufaj nikomu.

To bardzo zaburzyło mój obraz całej tej sytuacji. Czy naprawdę zostałam omamiona? Czy ojciec mówiłby mi to, gdyby nie miał powodu? Może tak naprawdę nie zna Jonathana i albo się o mnie boi, albo bardzo myli.

Postanowiłam odpakować prezent, który od niego otrzymałam. Usiadłam przy biurku i rozerwałam papier. W środku znajdował się w małym kartoniku pięknie zdobiony przedmiot. Wyglądała, jak zamykana metalowa szkatułka, choć była dosyć ciężka. Wyjęłam ją z opakowania i otworzyłam. W środku ukazała się figurka. Pięknej baletnicy. Czyli jednak ktoś słuchał małej dziewczynki. Okazało się, że była pozytywka. Miałam tutaj znaleźć bezpieczne miejsce, ale co to znaczyło? Obróciłam przedmiot do góry nogami i zauważyłam brudną nalepkę, na której był trochę rozmazany adres. Cztery, sześć, siedem, dwa Canova Street. Kojarzyłam, gdzie to jest. Odwiedzałam kiedyś pacjentkę niedaleko Laurens Valley. Były to przedmieścia z domkami jednorodzinnymi. Na pewno nie obszar przemysłowy, gdzie kiedykolwiek mogłaby być fabryka pozytywek. Czy ten adres miał być moją alternatywą i wybawieniem w czarną godzinę?

Nakręciłam ją i słuchałam pięknej melodyjki oraz oglądałam wirującą baletnicę.

Ktoś zapukał do drzwi.

— Proszę — odparłam bez namysłu zahipnotyzowana w pozytywce.

— Ładna — odrzekł Jonathan, kiedy się zbliżył mocno się spięłam.

A może te wszystkie moje obawy względem niego, że jest niebezpieczny jednak był prawdziwe, bo była to moja intuicja?

— Dziękuję — odparłam i wymusiłam uśmiech.

— Chciałaś kiedyś być baletnicą? — spytał wesoło.

— Tak. Jako dziesięciolatka. Byłam na kilku lekcjach, ale musiałam z nich zrezygnować, bo niespełniona nauczycielka mówiła okropne rzeczy dziecku. — Przyznałam zgodnie z prawdą. Na prawdę zasługuje każdy.

— To zapisz się hobbystycznie teraz. Przecież są takie zajęcia dla dorosłych. Będziesz robić tak — mówił i ustawił się jak rasowa baletnica. Stanął na lewej nodze, drugą odchylił do tyłu. Prawą rękę wypchnął ku górze i przodowi, a lewą w tył. — Albo tak! — Rzucił i zmienił pozycję. Złączył nogi i stanął na palcach w trampkach, ręce uniósł w górę i złączył je lekko ugięte. — No i będziesz robiła piruety, o tak! — Jego nieudolny piruet zamortyzowało łóżko. — Nie no, tak lepiej nie rób... — Stwierdził załamany.

Szczerze mnie rozbawił swoimi wygłupami. Czy to jest człowiek z obaw mojego ojca? Nie wiem, jak objawia się przebiegłość, ale wydaje mi się, że gdyby chciał mnie kupić to w tym momencie byłoby to epicentrum. Człowiek, który udaje dla własnych korzyści nie chce spędzać czasu z „ofiarą", nie chce się wygłupiać, nie chce robić dobrych uczynków, a nawet jeśli to nie byłyby to gesty, które wyzwalałyby w drugim radość, ciepło i wdzięczność. To się chyba ucieka tylko do minimalnego zdobycia zaufania. Nie do końca wierzę ojcu, ale Jonathana chwycę na dystans.

— Prawdziwy balet mistrz. — Zażartowałam.

— Może teraz ty coś pokażesz, żebym ja się mógł pośmiać. Pamiętasz coś z lekcji? — spytał rozłożony na moim łóżku, jak na swoim.

Znów przepełniła mnie ta cudowna energia, która dobrze użyta mogła zmienić moje życie, dlatego wstałam zachęcona. Zdjęłam pantofelki i dzięki stópkom miałam poślizg na panelach. Zrobiłam najlepszy piruety, jakie tylko potrafiłam i jakich sama nauczyłam się dzięki dużej ilości wolnego czasu oraz Internetowi, by potem stanąć na palcach wyrzucić nogę do szpagatu w tył i wygiąć się jak najbardziej z rękami uniesionymi nad głową.

— Tadam! — Rzuciłam głupio, stając normalnie.

Jonathan zamilkł z zadumą.

— Tu się nie ma z czego śmiać... To w ogóle nie była amatorka, no ale do profesjonalizmu, jaki ja posiadam jeszcze ci brakuje! — rzucił z przesadną dumą. — Musisz koniecznie iść na dobre zajęcia. Skąd ty to potrafisz?! — spytał zszokowany.

— Miałam Internet. — Przyznałam.

— Pięknie! — Rzucił i zabił mi brawo, więc się trochę speszyłam i na pewno zarumieniłam.

— Co się dzieje? — spytała niewtajemniczona Bridget.

— Susan jest baletnicą! — krzyknął podekscytowany.

— Nie jestem. Trochę się nauczyłam z Internetu, ale pewnie robię milion błędów! — Wyjaśniłam pośpiesznie.

— Takie podniesienie nogi by mnie zabiło. — Stwierdził dosadnie Jonathan.

— Rozciągnąć się do szpagatu to jeszcze nie sztuka. — Wyjaśniłam.

— Sztuką będzie nosić trojaczki w brzuchu! — Zdecydowanie. — Jeśli coś mi zaprezentujesz to upiekę ten pyszny francuski serniczek! Swoją drogą, nie jesteś pizdą! Obecność Susan, kwiaty i zdjęcia to tylko dowód na to, że czujesz coś poza starością, która chyba doskwiera pewnemu zgorzkniałemu dziadowi. — Wypowiedziała się dosyć ostro o jego ojcu. Następnie usiadła obok Jonathana, który się wyprostował.

— Wiem, ale jakoś nigdy nie umiem się obronić.

— No, jest jeszcze sposób Susan. Kijem w łeb i lulu — rzuciła radośnie.

— W sumie nie głupi pomysł, tylko gdzie ja schowam kij podczas kolacji.

Bridget spojrzała na niego z przebiegłym uśmieszkiem, jakby pchało jej się na myśl coś brzydkiego.

— W dupie. Dopóki nie poznałeś Susan nawet nieźle ci się tam mieścił. — odpowiedziała, nim Jonathan się odezwał, by ta zamilkła, ale kiedy padły te słowa Jonathan się wkurzył i chwycił Pana Pandę.

— Chcesz trafić przed oblicze sędziego Pana Pandy?! — spytał głupio. Przecież to jest tak głupie, że nie pasuje do człowieka, który zamierz iść przez życie po trupach!

— Nie dzięki! Teraz pokaz! — Nakazała Bridget.

— W końcu Bridget zafunduje nam coś innego niż straty... — Dopiekł jej.

— A sernik pełen cukru jest niezdrowy! — Próbowałam jakoś wybrnąć z tej niekomfortowej sytuacji.

— Oczywiście, że jest, ale i tak aksamitna masa serowa na delikatnym, kruchym spodzie woła tylko ciebie! — Pokusa słodyczy, jak się jej oprzeć.

— Ach! — krzyknęłam poirytowana, bo naprawdę kusiło.

— Musisz coś pokazać, jako zadośćuczynienie za zjedzenie ostatniego sernika w większości! — Jonathan popatrzył na mnie ze zgrozą, ale to nie ta zgroza, która wzbudza strach. Czy ktoś kto mówi o serniku jest mistrzem manipulacji?

— Zrobię drugi!

— Za późno! — krzyknął i posadził sobie Pana Pandę na kolanach. — Pan Panda mówi, że masz tańczyć.

— Dobra, dobra!

Zrobiłam dwa piruety, po czym zrobiłam wielki skok i zakończyłam pozycją, którą zrobiłam wcześniej.

Usłyszałam burzę braw.

— Wow, dziewczyno idź na jakieś zajęcia! — krzyknęła Bri.

— Już jej to mówiłem!

— Zastanowię się. — odparłam nieśmiało.

— Moja ocena to dziesięć na dziesięć! — Rzekł optymistycznie Jonathan.

— Ode mnie także dziesiątka! — pisnęła Bridget.

— Panie Pando? — spytał Jonathan i przyłożył go sobie do ucha. — Dziewięć i pół?! — krzyknął Jonathan. — Spadaj na bambus, ignorancie! — krzyknął i rzucił go za plecy.

Byłam rozbawiona ich zachowaniem, ale teraz świeciła mi się lampka ostrożności.

— Pięknie, no to sernik zaraz się zrobi!


 ∞

blacK_orchiD

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro