Rozdział 25

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Im bliżej tej kolacji tym bardziej zżerał mnie stres. W obliczu nowych informacji nie wiem, czy uda mi się tam po prostu wysiedzieć i się nie pocić. Dziś ta kolacja może być spotkaniem, które będzie miało na celu pokazanie swojej siły. Kolejna potyczka, w której prawdopodobnie wszyscy mają sojuszników tylko nie ja. W dodatku na planszy ma pojawić się nowa postać. Może to właśnie wuj Jonathana będzie rozdawał karty? Och, wydaje mi się, że karty już są dawno rozdane i to nie mam co liczyć na królewskiego pokera. Tyle pytań, tyle obaw! A może to zwykłe rodzinne spotkanie? Obgadywanie, szydzenie i to z radością na ustach. Nie wiem kim są ci ludzie, ale ich nienawidzę.

Kiedy czesałam włosy Jonathan zapukał do mojego pokoju. Nie był jeszcze przygotowany do wyjścia. Nic dziwnego, jeszcze mieliśmy czas. Trzymał obie ręce za plecami.

— Czyli dobrze myślałem, że stan raczej pogrzebowy — stwierdził, zerkając na czarną sukienkę, którą dla siebie przygotowałam.

— Można tak powiedzieć — odpowiedziałam smętnie, spoglądając na niego w odbiciu lustrzanym.

— Nie wiem, jak ty, ale ja nie zamierzam mieć cały wieczór kija w dupie tylko odpowiedni dobry humor — odparł pewnie i wyjął zza pleców butelkę tequili oraz dwa kieliszki. — Na obronę powiem, że to pomysł Bridget. Kiedy wychodziła stwierdziła, ze powinniśmy sobie walnąć kolejkę, żeby się rozluźnić.

Odwróciłam się do niego zainteresowana propozycją. Może to wszystko powinnam topić w alkoholu?

— Może to i jakiś pomysł? — odparłam przekonana, na co mężczyzna się ucieszył i radosny położył trunek na moim biurku. Sam poszedł przysunąć sobie fotel, po czym usiadł i rozlał bezbarwnej cieczy do kieliszków.

— Żebyśmy nie pamiętali tej kolacji.

Parsknęłam na jego toast.

— Niechaj tak będzie!

Wypiliśmy, a mnie potrzepało, jak trzeba. Dla kogoś kto prawie, że w życiu nie pił wysokoprocentowego alkoholu, to było mocno wstrząsające.

— I o to chodzi! — Zaśmiał się Jonathan i już chciał nalać drugiego, ale zaczęłam protestować.

— Nie, nie, nie! Obawiam się, że po drugim nie będę w stanie iść!

— To dobrze, że podczas kolacji się siedzi. — Zachichotał i nalał.

— Chyba nie wypada zjawiać się na takiej kolacji w stanie nietrzeźwości — powiedziałam sceptycznie.

— Za to wypada mieć dobry humor — Wyszczerzył swoje białe zęby, więc kupiłam to i napiliśmy się drugiego. Znów mną poszarpało, ale było coraz lepiej. Szczypało jak trzeba, a mózg coraz bardziej zwalniał. W takim razie proszę się przygotować! Rozpoczęliśmy procedurę zatruwania!

— Muszę się znieczulić, bo powrót do tamtego domu to nie lada wyzwanie.

Moje mięśnie stały się wiotkie i ledwo mogłam odkręcić krem, więc stękałam, jakbym się siłowała ze słoniem.

— Dlaczego? — spytałam przygnębiona robiąc przerwę, a Jonathan zaczął chichotać na moją walkę z małym słoikiem.

— Bo to ogromna willa, bez serca. Od razu po studiach przeniosłem się tutaj. Tam tylko tęskniłem... — odparł i przejął mój krem, który z łatwością odkręcił.

— Za czym tęskniłeś? — spytałam zbyt natarczywie.

No i się zaczyna! To był zły pomysł. Alkohol równa się brak kontroli, najczęściej nad słowami... I tym sposobem, droga Susan, możesz ucierpieć. Wystawiłaś się, a ta pewności siebie może ci wcale nie służyć!

Kiedy już się skarciłam, chciałam odebrać od niego krem, ale ten zamiast mi go dać zamoczył palec w substancji i posmarował mnie nią w czoło, na co się zaśmiałam.

Jonathan posmutniał.

— Za mamą — Przyznał przybity, ale milczałam, bo czułam, że coś więcej usłyszę. — Wybacz, że dopiero po alkoholu jestem w stanie to powiedzieć, ale to jest... — Przerwał, nie wiedząc jak się wysłowić. Cisnęło mu się na język pewnie zbyt wiele emocji względem tej części jego życia. Te złe, smutne emocje, które na pewno wyrywały się jako pierwsze, chciały zostać zapewne wykrzyczane.

Dotknęłam delikatnie jego dłoni, przez co spojrzał na mnie z zaciekawieniem.

— Gdy miałem pięć lat powiedziano mi, że mama odeszła, bo przestała nas kochać. Nie chciałem w to uwierzyć, bo miałem zbyt wiele dobrych wspomnień z nią. Długo nie potrafiłem się pogodzić z tą sytuacją, a tata wcale mi jej nie ułatwiał. Ja go potrzebowałem, a jego nie było. Było za to mnóstwo opiekunek. W zasadzie, czułem że tylko ona mnie kochała, no ale odeszła. Nie przestawałem o nią wypytywać, drążyć. Byłem mały i tęskniłem. Dwa lata później ojciec oświadczył, że mama zmarła. — Urwał, bo aż mu łzy poleciały, które musiał otrzeć i z pewnością tyle wystarczyło, żeby po prostu zaczęło boleć. — Takich rzeczy się dziecku nie mówi! — wyszlochał i pozwolił sobie zabrać jedną chusteczkę z opakowania na toaletce, przy której siedzieliśmy. Zaczął nią ocierać łzy. — Ciężko to przeszedłem. Wylądowałem na terapii, ale już tego nie pamiętam. W zasadzie to wszystko widzę jak przez mgłę. Ojciec zjawił się dopiero, kiedy stałem się nastolatkiem i uznał, że będę jego uczniem. Nie muszę mówić, że się na mnie zawiódł. — Dokończył, a następnie nalał nam jeszcze po jednym i bez zastanowienia wypił. W sumie na jedno dobrze, że dowiedział się o tym jako dziecko, bo gdyby dowiedział się o tym jako nastolatek, mógł pójść w naprawdę złą stronę.

Gdyby nie moja intuicja, która podpowiadała mi, że to jest prawda przez wielkie p, to uznałabym, go za niezłego aktora. Owszem, istnieją ludzie, którzy na zawołanie płaczą, by wzbudzić litość i zdobyć zaufanie, ale nie ten chłopiec. Teraz już rozumiem niektóre jego infantylne zachowania. W nim naprawdę utknęło dziecko, które pragnie rodzicielskiej miłości. Bycie dziecinnym, ma jedną szczególną cechę, która łączy go z biologicznym dzieckiem. Taka osoba jest szczera, choć nie mogę tego w stu procentach orzec. Myślę jednak, że otworzył się przede mną, jako ten prawdziwy. To nie jest żaden mistrz manipulacji. To nim się manipuluje.

— Zawiódł się, bo źle cię ocenił. Ty jesteś stworzony do wielkich rzeczy, a on się trochę przeliczył i uznał, że utrzyma w ryzach twój umysł i będzie mógł śmiało cię wykorzystywać.

— Tyle lat dałem się mamić — powiedział, jakby zrozumiał, że żył w źle wykreowanej rzeczywistości. — Byłem głupi! Myślałem, że on dobrze mi radzi, a tymczasem kochał mnie tylko, kiedy czegoś potrzebował! Co teraz możemy zrobić, żeby się od tego uwolnić?

— Dowiedzieć się więcej i narobić trochę wstydu naszym rodzicom. — Zaproponowałam śmiało, co od razu rozweseliło Jonathana, bo wypiliśmy jeszcze kilka kolejek. — O kurwa, za dużo! — powiedziałam i padłam na biurko. — Jestem zmęczona!

Jonathan zaczął się śmiać.

— Ale teraz cię słodko wypiekło! — Rozczulił się. Ojciec się grubo mylił co do Jonathana.

— Patrz co mi zrobiłeś! Upiłeś lekarza!

— Jakoś mi nie wstyd — odparł pewnie.

— Dobra. Nie jest aż tak źle! Susan, nie przesadzaj. Alkohol cię nie złamie! — Przekonałam sama siebie i spojrzałam w lusterko. — No, ale pomalować to się już nie pomaluję.

— Nie musisz. Co najwyżej zobaczymy na twojej twarzy wyraźniejsza nienawiść i dobrze.

— Ciebie nie nienawidzę — odpowiedziałam płochliwie. Co jeśli jednak mnie testował?

— W takim razie cieszę się, że stoję po dobrej stronie — powiedział i mu się odbiło, na co zaczęłam się szaleńczo śmiać.

— Ty chyba też nie piłeś za często.

— No może na studiach częściej, ale później to prawie w ogóle. Są tego efekty. Dobrze, czas się przygotować, a to na później! — zarządził i zakręcił butelkę z płynem, po czym wesoło wstał, zabrał to co przyniósł i wyszedł.

Spojrzałam w górę. Patrzyłam na sufit, ale szukałam czegoś innego. Kilka razy machnęłam dłońmi nad moją głową. Nie wyczułam, żadnego kontaktu z czymś co by przypominało linkę, żyłkę lub inny materiał, do którego byłabym przymocowana. Może fizycznie nie było tych linek, które robiłby ze mnie marionetkę, ale one tam były. Czułam je. Pytanie, kto za nie pociąga i czy będę w stanie je przeciąć.

Usiadłam bezsilnie i wgapiłam się w swoje odbicie, po czym ciężko wypuściłam powietrze.

— A gdzie scenariusz do tego przedstawienia? — spytałam smętnie siebie i pustki dookoła mnie.


blacK_orchiD

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro