Rozdział 26

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Takiego efektu właśnie oczekiwałem. Luzu i względnego spokoju. Może i miałem zamglony umysł, co nie było dobrym sprzymierzeńcem do zorientowania się w sytuacji, ale też wybitnie nietrzeźwy nie byłem. Susan także totalnie się zrelaksowała, o ile upicie można nazwać zrelaksowaniem. Po prostu tej swobody potrzebowałem dla niej i dla siebie. Siedzenie między tymi ludźmi z pełną powagą nie wchodziło w grę. Widziałem po Susan i pierwszej kolacji, jak była niebywale spięta, ponura i wręcz zepchnięta do kąta, gdzie zdecydowanie, z tymi uroczymi rumieńcami, nie powinna się znajdować.

— Jasny gwint, ale chata... — odparła Susan na widok domu, potykając się przy tym.

Szybko ją złapałem, bo jakby się wywaliła, to by zasnęła na tym chodniku.

— Mam cię! — Rzuciłem, na co ta się zaczęła chichrać. — To znieczulenie to był dobry pomysł, ale strasznie chce mi się sikać! — powiedziałem szeptem, kiedy jakoś przetoczyliśmy się przez chodnik.

— Takie są skutki picia wódki. — Zachichotała na swój rym, co i mnie bardzo rozweseliło i wprawiło w jeszcze lepszy humor.

Zadzwoniłem do drzwi.

Tak, musiałem dzwonić do mojego rodzinnego domu...

Otworzył nam lokaj. Od lat wciąż ten sam. Dziś już miał sześćdziesiąt pięć lat i jego akurat dobrze wspominam z tego domu. Zawsze potrafił rzucić żartem albo nawet dobrą radą. Jest to zdecydowanie mądry i oczytany człowiek. Jego historia życiowa jest przykra i wciąż dla mnie większość jej zakamarków to tajemnica. Wiem tylko, że stracił rodzinę i został polecony tacie przez kogoś tam. Nie pamiętam, jak długo tutaj pracuje, ale znam go praktycznie od zawsze.

— Panie Wells! Jakże miło mi pana widzieć! — Przywitałem się sympatycznie nim Wells zdążył w ogóle spojrzeć na nas.

— Dobry wieczór, Jonathanie. — Ucieszył się na mój widok i uchylił nam drzwi. Kiedy już weszliśmy przystanąłem przy nim.

— Proszę, poznaj Susan. Warto ją znać, a już zdecydowanie warto być jej przyjacielem zamiast wrogiem! — Zażartowałem.

— Dobry wieczór. Proszę go nie słuchać. Zupełnie nie wiem, o czym on mówi! — Przywitała się i podała mu dłoń. Widziałem te starania, kiedy próbowała trzymać się pionu.

— Dobry wieczór — odpowiedział jej sympatycznie. — Z pewnością nie kłamie i ma powód, by tak mówić.

Susan spojrzała na mnie wrogo i wymierzyła surowy palec zagłady.

— Wciąż robisz mi złą opinię!

— Ja ci robię prawidłową opinię, ale dobra będę innych ostrzegać za twoimi plecami, bo jeszcze spełnią się twoje pogróżki. Chodźmy! — Nakazałam pewnie, ale jednak nie wiedziałem dokąd. — A tak w zasadzie to dokąd? — spytałem pana Wellsa.

— Główna jadalnia.

— Och, jaka powaga... — rzekłem oschle i poprowadziłem Susan.

Główna jadalnia to była ta jadalnia dla pokazu. Czyli ojciec próbował coś udowodnić wujowi, tylko co? Kto ich tam wiedział.

Przeszliśmy dwa korytarze, gdzie mogliśmy podziwiać łupy ojca. Najdrogocenniejsze dzieła sztuki w postaci obrazów, rzeźb, a nawet mebli. Umówmy się, że ojciec to żaden kolekcjoner, czy pasjonat. To po prostu snob i największy megaloman. On zawsze w swojej opinii będzie najznakomitszy. Będzie mędrcem, który poprowadzi lud, ku szczęściu.

Co jest tego symbolem? Obraz wysoki na sześćdziesiąt cali, szeroki na trzydzieści dwa cale. Dobro luksusowe tego świata, a raczej snobistycznego świata. Rodzinny obraz. Przedstawia naturalnie mnie oraz mojego ojca. Elegancja, wyrafinowanie i pełny przekaz kontroli oraz władzy. Na owym dziele mój ojciec siedział na fotelu, a ja stałem delikatnie za nim, będąc usytuowanym po jego prawicy, a z lewej strony na obrazie. Tłem było jedno z pomieszczeń tego domu, a sam obraz wykonano na podstawie zdjęcia. Mój ojciec nie był skłonny poświęcić czasu, i co za tym idzie oddaniu się w pełni temu artystycznemu procesowi.

Susan podziwiała wszystko, co zdobiło pomieszczenia, ale nad tym obrazem aż przystanęła.

— Straszne są te obrazy... Jakbyśmy umarli, a one były pamiątkami po nas... — powiedziała ponuro. Jej rodzina i też mają taki obraz. Z tą różnicą, że na jej obrazie jest uśmiech, który na sto procent jest sztuczny, a na tym groza w pełnej okazałości. Niestety tak to wygląda. Gości w tym domu się zachwycają, a postacie z obrazów dawno temu pogrzebały zwykłe uczucia.

O dziwo nie byliśmy spóźnieni, dlatego też pozostali nie zasiedli jeszcze do stołu. Raczyli się alkoholem w małej strefie relaksacyjnej. Oni to mają wprawą, a ja i Susan, no to chyba do zauważenia. Melancholijne rozmyślenia na temat sensu obrazów jakoś otrzeźwiły kobietę, bo znów się lekko wycofała, ale miałem nadzieję, że to tylko chwilowy stan.

— O są już! — krzyknął mój ojciec, który jakoś wesoło do nas wystartował.

Razem z nim podeszła para, jak mniemam moje wujostwo. Nie wiem ile mogli mieć lat, ale brat ojca był młodszy, dlatego jego jeszcze nie łapała siwizna w stopniu globalnym. Miał pewne cechy wyglądu ojca, a kobieta. Za pewne jego żona, była urocza i nie miała sukowatego pierwszego wrażenia, tak jak matka Susan. Oboje się do nas serdecznie uśmiechali.

— Jonathanie, Susan. To jest właśnie mój brat Roger oraz jego żona, Megan. Poznajcie się!

— Jonathan, ale z ciebie kawał chłopa! — krzyknął i zamiast podać mi dłoń ten uściskał mnie.

Czy to na pewno brat mojego ojca? Może teraz już rozumiem, dlaczego uciekł?

— Jeszcze jak byłeś małym dzieciaczkiem to dostawałem twoje zdjęcia, ale potem to sobie już musiałem wyobrażać, jak dorastasz! — odparła pociesznie i już mnie puścił. — I nawet wam się nie dziwię, że się porobiliście! — Zaśmiał się i podszedł do Susan, z którą się już uprzejmie przywitał. Jego żona także przywitała mnie i Susan na spokojnie, ale miała strasznie ciekawskie spojrzenie.

— Tak, zasiądźmy już do stołu... — powiedział drętwo ojciec. Uśmiech to chyba był paralizator dla mojego ojca i państwa Peyton, bo spoważnieli i spięli się jak na pogrzebie...

— No właśnie, jak ty wyglądasz Susan! — Uruchomiła się pani Peyton.

— Ale co jak wyglądam?! — odpisnęła jej.

— Włosy rozczochrane, nieułożone, zero makijażu, twoja sukienka to jakaś szmata, no jak ci nie wstyd!

Niech ta kobieta się w końcu zamknie!

— Ale przynajmniej uśmiech na twarzy — dopowiedziała optymistycznie Megan.

— O! — Rzuciła radośnie, że ktoś ją poparł. — Nie wiedziałam w ogóle, że się da przy was mieć uśmiech, ale alkohol to jednak działa cuda.

— No właśnie! — mlasnęła kąśliwie matka kobiety. — Nie jest ci wstyd przychodzić do kogoś w gości w stanie nietrzeźwości?! — krzyknęła.

— A to do tego stanu doprowadził mnie mój narzeczony — powiedziała słodkim głosikiem i zwalając winę na mnie, dotknęła mojego ramienia — który też sobie za kołnierz nie wylewał, więc to do niego pretensje! — Zaśmiała się, jakby to była totalna bzdura, którą nie warto się przejmować, ale postąpiła według moich marzeń! Swoim gestem i słowem zesłała na mnie gniew swojej rodzicielki. Kobieta cisnęła we mnie kilkoma sporymi gromami, ale ja nie zamierzałem ani ich unikać, ani się pod nimi uginać! Posłałem jej takie samo chłodne i surowe spojrzenie, co z obrazu i rzekłem:

— Mieliśmy wybór. Albo tego nie pamiętać, albo mieć kija w dupie. — Niech każdy się zastanowi co wybraliśmy.

— Jonathan! — Skarcił mnie ojciec. Był bez wątpienia wściekły, że jesteśmy nietrzeźwi i póki co, dobrze to ukrywał.

Zasiedliśmy w bardzo burzliwej atmosferze. Ojciec nie chciał za wszelką cenę pokazywać wściekłości. Dave był smętny, jakby przyszedł na stypę. Linda była niezadowolona z tego małego upokorzenia, a Megan i wuj Roger z początku siedzieli z powagą, ale zaczęli się chichrać.

— Dopiero później będziecie sobie dziękować, że podjęliście dobry wybór!

— Słucham? — spytałem mętnie, bo nie wiedziałem o co mu chodzi.

— No nic, zacznijmy już tę kolację! — powiedział pośpiesznie mój ojciec z rozkazem, kierowanym do kelnerów.

Nadjechało pierwsze danie i, o dziwo, to my byliśmy w centrum uwagi, ale z winem dało się znieść ich pytania.

— Zupełnie nic o was nie wiemy! Twój ojciec szczędził mi informacji... Powiedz mi Jonathanie, co ci się w życiu udało? — Ciągnął mnie za język wuj.

— W zasadzie to tylko skończyć studia. Informatykę w Massachusets.

— Wiesz, to chyba znaczy tylko tyle, że nie masz byle czego w głowie, a naprawdę sporą wiedzę — stwierdziła z podziwem Megan.

— Tak. Kiedyś tak było. — Spojrzałem z wyrzutem na ojca.

— A ty kochana, ponoć jesteś lekarzem. — Zagaiła Megan do Susan.

— Tak, ginekologiem — odpowiedziała obudzona znad kolacji.

— Niewdzięczna praca. — Parsknęła jej matka. — Powinnaś ją porzucić i zająć się czymś szlachetniejszym.

— Nie ma nic szlachetniejszego niż dbanie o zdrowie innych, a już w szczególności o dbanie zdrowie, czasem życie, kobiety ciężarnej, jak i nienarodzonego dziecka. — Przyznałem i uśmiechnąłem się pokrzepiająco do Susan, która znów niezbyt dobrze znosiła przytyki matki.

— Oj, trzeba się z tym zgodzić! — Przyznał Roger. — Zadziwiasz inteligencją!

— Zdecydowanie robisz coś ważnego, Susan. Ja jestem ci wdzięczna w imieniu wszystkich kobiet, o które kiedykolwiek zadbasz!

— Dziękuję — odpowiedziała sympatycznie.

— A tak w zasadzie to dlaczego tak nagle i po tylu latach nas odwiedziliście? — zapytałem. Czas przejść do konkretów.

— Dowiedziałem się, że mój brat ma problemy, więc się zjawiłem. Jak to tak nie pomóc rodzinie?

— No właśnie, a może ty wiesz co jest tym wielkim zagrożeniem? — dopytałem ciekawsko.

Wtedy ojciec wstał i wziął jakąś teczkę ze stolika, którą mi podał.

— Właśnie to — odparł. Otworzyłem teczkę i trzymałem ją w taki sposób, by i Susan mogła do niej zaglądać.

Były tutaj dokumenty mówiące o człowieku imieniem Marcus Lloyd. Zgromadzone informacje mówiły o nim, że jest dalekosiężnym i bardzo wpływowym przedsiębiorcą o bardzo szerokim zakresie działa. Dowiedzieliśmy się, że ma wiele legalnych i nielegalnych biznesów, ale w skrócie jest jedną wielką mafią. Znajdowało się tutaj wiele dokumentów federalnych dotyczących śledztw. Zapewne chciano znaleźć na niego wszystko, co tylko możliwe, byle by się jakoś bronić.

— No dobra, ale co my do niego mamy. Od kiedy spoufalasz się z takimi ludźmi? Działasz przecież lokalnie, w bardzo małej skali — dopytywałem zdezorientowany, a może ja miałem przestarzałe informacje?

— Działałem lokalnie dopóki, przez przypadek, nie zagrabiłem sobie jego terenów. Trochę nadepnąłem mu na odcisk i zwykłe „przepraszam" nic tu nie dało. Konflikt się zaostrzył i wpadło w to także Dave, bo proponowałem mu współpracę, ale wyszła z tego tylko chryja i uznał, że go znieważyłem oraz całą jego rodzinę, a cena tego będzie wielka.

Mina Dave'a była jakaś taka niemrawa. Wyglądał nieswojo, miał nieobecny wzrok i z pozoru wyglądał na chorego, ale na przytoczenie jego imienia w rozmowie potwierdził skinieniem i prostyk komunikatem, że tak było.

— Rozumiem, że już wszystkie informacje o nim masz zebrane. — Co dziwne, bo to ja jemu dawałem takie informacje!

— Tak. Dalej macie wypisane, kogo macie się wystrzegać i na kogo uważać.

— Jutro zapoznamy się z materiałem — odparłem i odłożyłem teczkę na stolik dalej.

Kolacja toczyła się dalej. Byliśmy zasypywani przez pyszności i alkoholu także nam nie brakowało. Gadka była raczej taka zapoznawcza. Nawet na interesy nie zbaczali, a Roger i Megan dbali, by była ona jak najbardziej miła i przede wszystkim żywa. Zaskoczyło mnie, że Megan rozgadała Susan, przez co jej matka nie miała możliwości dojść do słowa, bo były to tematy jej obce. Roger także wydawał się nami zainteresowany, bo co rusz opowiadał ciekawe historyjki ze swojego życia, w tym wiele zabawnych anegdotek. Gdyby ojciec i rodzice Susan nie rozmawiali to była to nawet udana kolacja.

Nagle zadzwoniła komórka Susan. Wiedziałem, że dzwoniła Bridget, gdyż ta zapowiedziała, że zadzwoni kontrolnie w razie, gdyby sytuacja tutaj była zła. Można by wtedy wykorzystać to jako wymówkę do ucieczki.

— Przepraszam bardzo — odpowiedziała i zaczęła wstawać z miejsca.

— Zero kultury i któż to do ciebie dzwoni o tej porze?! — Syknęła jej matka.

— Kochanek — odparła jej pewnie i chamsko, po czym bez skrupułów odeszła od stołu.

Przez tą ilość alkoholu walczyłem, by się nie roześmiać, a jej odpowiedź naprawdę zaskoczyła! Rogerowi się wymsknęło, a ja próbowałem schować uśmiech za serwetkę, którą udawałem, że się wycieram.

Ojciec i matka Susan dziś chyba czuli się jak na innej planecie. To nie w ich stylu dowcipkować i żartować z życia, oni woleli z ludzi. Byli za sztywni i mogli sobie przybić z moim ojcem piątkę. Zdecydowanie bardzo polubiłem moje wujostwo. Ciekawe, czy będzie nam dane utrzymać kontakt, gdy ci po udzieleniu pomocy wyjadą na zachód.

Gdy Susan odeszła Megan próbowała zagadać do jej matki, ale ta zgorzkniała kwoka nie zniżyłaby się do rozmawiania o byle czym, o byle głupotach, gdzie dla innych to jest po prostu życie. Takiego egocentryzmu dawno nie widziałem i nie dziwie się, że ta kobieta wysysa całą siłę Susan. Megan darowała sobie z nią gadkę, bo i z niej zaczęła wysysać energię.

W końcu Susan wróciła uśmiechnięta i usiadła. To znaczy, że czuła się dobrze i swobodnie.

— Dobra to chyba czas ogłosić najważniejsze... — Zaczął mój ojciec.

— Co takiego? To nie miała być kolacja zapoznawcza? — spytałem zdziwiony.

— Miała być, ale niestety Lloyd przystąpił do małego ataku i trzeba przejść do mniej przyjemnej części tej kolacji. Musimy przyśpieszyć wasz ślub. Weźmiecie go za tydzień. Przykro mi.

O kurwa.

— Przepraszam... — Susan zawołała spokojnie kelnerkę. — Można prosić coś mocnego, najlepiej whisky!

— Dwa razy! — Poprosiłem, bo sam właśnie zarobiłem w łeb.

Kelnerka odeszła, a ja skupiłem się na ojcu.

— I to konieczne?

— Niestety, teraz już liczy się tylko czas i pozory...

Alkohol, który został nam przyniesiony zniknął naraz.

— Prosiliście o skromny ślub i brak wesela, dlatego dzień po ślubie pojawicie się na przyjęciu u burmistrza. Wtedy zaprezentujemy naszą siłę i postaramy się zdobyć sprzymierzeńców — odrzekł i wręczył nam zdobioną kopertę, do której nawet nie zajrzałem.

— Cóż... Wszystko dla bezpieczeństwa... — rzekłem posępnie.

Coś nie wierzę ojcu. Jeszcze nie wiem na jakiej podstawie i w które słowa, ale postaram się tego dowiedzieć.

Szybko zakończyliśmy wizytę u mojego ojca. Po powrocie do mieszkania upiliśmy się doszczętnie resztkami tequili i nawet nie zarejestrowałem, kiedy i gdzie zasnąłem.

Bez komentarza...



blacK_orchiD

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro