Rozdział 28

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ciągle zastanawiałam się nad Jonathanem i ostrzeżeniem ojca. Ile ma to ze sobą wspólnego? Po tej całej sytuacji sama zaczynam mocno podejrzewać, że oboje jesteśmy okłamywani przez naszych rodziców. Nie wiem po co, ale gdyby Jonathan kłamał o sobie i udawał kogoś innego by mnie zwieźć to nie dawałby się ponieść prostym emocjom. Od kiedy szuka informacji jest poirytowany, zmęczony i załamany własną niewiedzą. Ktoś kto by grał nie pokazywałby czegoś takiego przed osobą, którą chce oszukać. Z resztą, manipulatorom przeważnie towarzyszy pewność siebie, kiedy świadomie konszachtują względem drugiego. Duma, by im nie pozwalała okazać słabości, a jak już, to za zamkniętymi drzwiami. Jonathan daje się pocieszać. Może to być również świadome podejście, by zwrócić na siebie uwagę i być w jej centrum, ale wątpię, by Jonathan był typem egocentryka. Udowadniał wiele razy, że jednak mu na mnie zależy, jako na partnerce w tej jałowej sytuacji. Czy naprawdę mam te dowody? Czy to jednak piękna otoczka piekła?

Tylko, czemu ojciec zasiał we mnie to ziarno niepewności? Naprawdę się o mnie boi, czy może celowo próbuje mnie odsunąć od niego, żebyśmy jednak nie stworzyli zdrowej relacji? Kto w tym wszystkim pociąga za sznurki i czy naprawdę muszę się go obawiać, kiedy nie czuję, by mi zagrażał? Nie chcę się go bać i na razie się nie boję, ale ciągle wokół głowy krąży mi ostrożność i strach, że nasza relacja się posypie.

— Dziękuję Phil.

Wyszłam z samochodu i ruszyłam do budynku szpitala. Słabo tej nocy spałam, myśląc o tym, o tajemniczej kobiecie, o braku snu u Jonathana, który całą noc ślęczał nad komputerem.

Martwię się o niego. Uważam to za coś dobrego, że się martwię. Chciałabym by był moim prawdziwym przyjacielem. Ja tak chcę go traktować i chyba mam pomysł, jak go wspomóc w poszukiwaniach. Pokaże mu, że jestem użyteczna nawet jako lekarz. Może to pomoże uchronić mnie przed zagrożeniem z jego strony.

Tylko jakim?! Ten człowiek nie emanuje taką energią! Ojcze, dlaczego kazałeś mi uważać?!

Szłam pomiędzy samochodami ustawionymi na parkingu, gdy nagle coś poczułam. Rozejrzałam się dookoła. Poczułam się obserwowana. Strach przejął kontrolę. Szybko odnalazłam samochód Phila, żeby w razie potrzeby uciec do niego, a później szukałam źródła mojego niepokoju. Niczego nie odnalazłam i po prostu uciekłam do szpitala. Czy ktoś faktycznie mi się przyglądał, czy moje paniczne myśli przeszły już na tryb obsesyjnego wyszukiwania zagrożenia w każdym napotkanym człowieku?

Weszłam do pierwszej toalety, położyłam swoje rzeczy na podłogę i nachyliłam się nad umywalką, by przemyć twarz. Gdy stanęłam wyprostowana naprzeciwko lustra i zaczęłam się wycierać interaktywny system wbudowany w lustro pokazał mi wszystko na temat mojego stanu. Podwyższone ciśnienie i puls oraz notka, że powinnam się skonsultować z terapeutą. Nie dziwię się, że tak często są te lustra tłuczone. Miały być genialną pomocą, człowiek w końcu miał dojrzeć co z nim jest nie tak, po tym jak zerknie w lustro; we własne odbicie, ale ten sam człowiek zamiast coś z tym robić tylko się irytuje. Irytuje się na samego siebie. Do niezłego punktu doszliśmy...

— Jedyne co pomoże to serum prawdy... — rzekłam posępnie i ruszyłam ku wyjściu.

Mówi się in vino veritas*, ale... in aqua sanitas*

Po alkoholu wyznał mi tylko prawdę o swojej matce i wierzę, że to jest prawda. Prawdopodobnie Jonathan, jeśli jest kłamcą, nie słyszał o tej sentencji i nie rozumie, jak wielki błąd popełnia, gdy sięga po alkohol, bo przecież to w wodzie jest zdrowy rozsądek, jak i samo zdrowie...ale zgubieni ci, którzy nie dostrzegają w wodzie także śmierci.

Praca dawała mi wytchnienie. Rozluźniała mnie przez zabranie do innego świata. Od kilku dni ciężko wracało mi się do mieszkania po całej tej otoczce tajemniczości. Mimo wszystko, było tam i tak lepiej niż kiedykolwiek w moim rodzinnym domu. Mimo niepewności względem mojego narzeczonego, wciąż mogłam polegać na jego miłym słowie i chociaż jednym sympatycznym uśmiechu. Bridget doprawiała to żartem i dzień nie kończył się źle. Pompowanie balonika zmartwień było moją specjalnością. Martwiłam się, a nawet nie mogłam realnie zareagować, bo niby co zrobię? Ucieknę bez dowodów? Rozpocznę temat i wystawię się? Urządzę jedną wielką aferę? Jak się po tym wszystkim będę bronić sama, gdy z Jonathana zrobię wroga? Ucieknę tam, gdzie wiedzie mnie ojciec? A co mnie później czeka? Wieczna ucieczka, bo narzeczony będzie się na mnie mścił? Znów to robię...

Pomyślałam o ciepłym i smacznym posiłku, jaki na mnie czeka po powrocie.

Wyszłam ze szpitala i znów poczułam się obserwowana. Rozejrzałam się terenie, ale nic nie przykuło mojej uwagi. Przeszłam niepewnie przez główny plac. Był on niewielkim terenem. W centrum mieściła się fontanna, do której prowadziły cztery dróżki, z czego trzy z parkingu. Wzdłuż ścieżek ciągnęły się równiutko przystrzyżone żywopłoty, pomiędzy którymi były ławeczki. Ja szłam prosto, mijając fontannę, która uchodziła za malutkie rondo. Non stop nerwowo się rozglądałam, myśląc gdzie uciec lub jaką metodą się bronić przed atakiem.

Kiedy wkroczyłam na parking, w zasięgu mojego wzroku pojawiła się trójka mężczyzn. Stali oni kilka miejsc samochodowych dalej i przyglądali mi się bardzo uważnie. Coś do siebie ukradkiem mówili. Dwójka mężczyzn była młodsza od trzeciego. Wszyscy byli elegancko ubrani. Nie rozpoznałam w żadnym z nich nikogo od Lloyda, więc nie wiedziałam, czego mam się spodziewać. Czy ci mężczyźni w ogóle patrzyli się na mnie? Z resztą co to byłby za atak? Środek monitorowanego parkingu, a co jeśli to publiczna egzekucja?! Polegnę jako lekarka przed sednem mojej kariery, przed szpitalem. Niby jestem zakochana na zabój w Jonathanie, więc mogę być jeszcze większym celem. Te wszystkie organizacje uwielbiają mordować rodziny byleby tylko zadać ból. Wyjęcie broni, jakiejkolwiek, to chwila! Gdzie ja się schronie?! Za fontanną, a zdążę w ogóle?!

Najstarszy mężczyzna ruszył przed siebie, czyli na mnie! Tamci faceci za nim. Jego mina była nerwowa i może nawet przerażona. Nie wiem, czy to typowa mina mordercy, ale nie zamierzam się tego dowiadywać. Przyśpieszyłam kroku ku samochodowi i miałam go już na wyciągnięcie ręki. Nie oglądałam się za siebie, ale wierzyłam, że gdybym została zaatakowana, Phil by coś zrobił. Ostatnie kilka kroków pokonałam biegiem, a do samochodu, przez automatycznie otwarte drzwi, to niemal wleciałam. Drzwi się zamknęły, a ja wyglądałam przez szyby, gdzie podziało się tamtych troje mężczyzn.

— Susan, co jest? — spytał przestraszony Phil.

— Nie wiem. Chyba ktoś mnie obserwował — odparłam nerwowo. Nigdzie nie było już tych facetów, więc moje słowa nie miały w tej chwili podstaw, ale nie zdawało mi się i można ich dojrzeć na monitoringu!

— Nie denerwuj się — powiedział pewnie, po czym szybko wyjął telefon i coś z nim poczynił. — Wdrożyliśmy właśnie pewną procedurę ochronną. Będziemy ochraniani przez całą drogę do domu. Dojedziesz bezpieczna, a Jonathan z pewnością ustali tożsamość tych ludzi.

Wow. Cała procedura ochronna dla mnie... Czuję się niezbyt wyjątkowo. To straszne! Ludzie z podejrzanego źródła mają mnie ochraniać, bo należą do Jonathana i jego ojca, bo oni tak rozkazali. Z jednej strony jestem wdzięczna, a z drugiej jestem przerażona życiem w półświatku. Tak będzie już zawsze, bo zawsze znajdzie się wróg, który zapragnie skrzywdzić mnie!

Nie chcę tak żyć!

Pod wieżowcem zostałam podwieziona pod samą windę. Ulżyło mi, że droga była bezproblemowa, a ja już jestem bezpieczna. Weszłam do mieszkania, gdzie po salonie krążył Jonathan. Trzymał pod pachą tablet. Gdy mnie zauważył uśmiechnął się miło i chwycił urządzenie w dłoń. Tymczasem podbiegła do mnie Bridget, która mnie utuliła, mówiąc:

— Och, kochana! Zdecydowanie za dużo pracujesz!

Kobieta pogładziła mnie po plecach i oddaliła się. Byłam troszeczkę zdziwiona tą insynuacją. Przecież mi się nie wydawało! Nie jestem zmęczona pracą!

Przerażona, że mi nie wierzono, spojrzałam Phila, który nie wyszedł. On chyba także oczekiwał jakiś wyjaśnień, bądź rozkazów.

Wesoła Bridget odeszła do kuchni, a naprzeciwko mnie stanął Jonathan. Gdy miałam płaskie buty byłam przy nim bardzo niska, ale to on miał nadnaturalną wysokość. Mężczyzna obdarzał mnie wyrozumiałym spojrzeniem, ale czułam, że muszę się bronić.

— Ale ja naprawdę kogoś widziałam — rzuciłam, a wręcz pisnęłam spanikowana.

— Spokojnie — przemówił kojący głos Jonathana, który pozwolił sobie dotknąć mnie uspokajająco w ramię. — Nie chodzi o to, że nikt ci nie wierzy. — Mężczyzna zabrał rękę i przeszedł wzrokiem do tabletu. — Wszystko widziałem i sprawdziłem. — Przede mną ukazały się zdjęcia trzech mężczyzn. — Ten w środku to lekarz, ci dwaj to jego ochroniarze — oznajmił krótko, gdy ja wczytywałam się w szczegóły. Richard Parker. Ukończył lokalną akademię medyczną ze specjalizacją kardiochirurgiczną.

— Och... — jęknęłam zażenowana. Ta informacja zmieniała wszystko. To nie morderca, a lekarz!

— Możemy porozmawiać? — Poprosił uprzejmie, wskazując gestem dłoni, byśmy udali się na górę.

Przytaknęłam, ale ze strachem. Czy właśnie, przez mój nieuzasadniony atak paniki przez wyimaginowane zagrożenie, nadszarpnęłam granice Jonathana i teraz poniosę tego konsekwencję, że postawiłam wielu ludzi do działania niepotrzebnie?

Przeszliśmy do mojej sypialni. Podeszłam do fotela, gdzie odłożyłam torbę, a następnie zdjęłam płaszcz i również odłożyłam go na mebel. Trochę bałam się odwrócić. Miałam go za swoimi i czego mogłam spodziewać się po odwróceniu?

— Dlaczego uznałaś, że cię obserwowano? — spytał łagodnie, ale nie pozwolił sobie usiąść na łóżku, przy którym tylko stanął.

— Przed wejściem i tuż po wyjściu ze szpitala poczułam takie dziwne uczucie, jakby ktoś się na mnie patrzył — wyjaśniłam spokojnie.

Jonathan miał nieodgadnioną minę. Był opanowany, ale miał coś łagodnego w wyrazie twarzy. Może nawet coś z wyrozumiałości. Przejął się tym, że mogło mi się coś stać? Zależało mu na moim bezpieczeństwie?

— Miałaś słuszność, przecież tak było. Cieszę się, że jesteś czujna, choć... — Przerwał smutno i uciekł wzrokiem w podłogę. — Strasznie mi przykro, że na co dzień martwisz się o własne bezpieczeństwo, mimo tych wszystkich procedur jakie mamy. Lekarze nie mają takich zmartwień, a ja ubolewam, bo już cię poznałem i wiem, że nie powinnaś tak żyć. Zasługujesz na lepsze życie.

No i co ja mam z nim zrobić? Mam ochotę go wziąć, postawić przed ojcem i kazać mu się puknąć w czoło!

Zamilkłam, wgapiając się w niego. Gdy nie usłyszał odpowiedzi zerknął na mnie, a ja wtedy próbowałam przewiercić się swoim wzrokiem przez jego duszę i go rozpracować. Utrzymaliśmy kontakt wzrokowy, który na żywca speszył Jonathana i pochłonął go w ogniu zawstydzenia. Znów myślał, że przesadził. Że pozwolił sobie na za wiele uczuć, ale on tych uczuć pragnął. Wielki Henry Hurrington zabraniał uczuć, wiadomo z jakiego powodu. Uczucia dla ojca były słabością, ale dla syna naturalną potrzebą. Nie dostał ich za wiele, więc sam szuka w dorosłości. Odchrząknął i odwrócił się ku oknom i miastu.

— Ten mężczyzna na pewno chciał z tobą coś skonsultować. Jego nie musisz się obawiać następnym razem, ale, proszę, zachowaj tę czujność dalej. Gdyby było inaczej mogłabyś nawet ocalić własne życie — rzekł oschle.

Uderzyłam go. Zrozumiał, że tego nie chciałam. Poczuł się, jak wtedy gdy karał go ojciec. Wrócił do bezpiecznej pozycji bezduszności.

Zbliżyłam się.

— Po jakim czasie miałeś informacje o tym człowieku?

— Pięć minut po wszczęciu procedury. — Odwrócił się. — Wiedz, że gdyby był to ktoś inny byłbym natychmiast w drodze, by ci pomóc. Ja nie zostawiam na lodzie tych, na których mi zależy.

Pisnęłam w myślach. Bardzo miło mi to słyszeć. Nie będę analizować tej wypowiedzi. Uraczę się jej słodyczą.

— Dziękuję za twoją interwencję i za deklarację pomocy. — Uśmiechnęłam się do niego. Na jakiej podstawie nie miałabym teraz odczuwać wdzięczności?

W odpowiedzi także uzyskałam uśmiech i propozycję:

— Zjemy coś?

Zaśmiałam się, ale z chęcią się zgodziłam.

*in vino veritas in aqua sanitas  – w winie prawda, w wodzie zdrowie/zdrowy rozsądek

blacK_orchiD 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro