Rozdział 3

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

W ciągu tygodnia mój stan stał się niemal depresyjny. Nawet praca nie pomagała mi chwilowo zapomnieć o mojej sytuacji. Byłam na przegranej pozycji i nie myślałam o żadnym ratowaniu sytuacji. Akceptowałam ją powoli, chociaż walcząc z najgorszym samopoczuciem w ciągu całego mojego życia. Po prostu pakowałam te swoje rzeczy, jako coś mojego co w miarę dobrze mi się kojarzyło, jako coś co pozwoli mi zbudować chociaż prowizoryczne mury obronne w nowym domu. Dobrze, że mogłam cokolwiek ze sobą zabrać. Po moich policzkach spłynęło parę łez, ale szybko je odgoniłam.

Nic nie zrobisz, Susan.

Zabierałam ze sobą tylko cztery kartony i walizkę. Do walizki i dwóch kartonów zapakowałam swoje ciuchy. Do walizki doszła także kosmetyczka z najpotrzebniejszymi kosmetykami. Do następnego kartonu zapakowałam buty, a do kolejnego rzeczy z pracy, książki fabularne i suszarkę do włosów. Może ilość nie powalała, ale było to na pewno bardziej ergonomiczne. Nie potrzebowałam wiele, a przecież zawsze mogę tutaj wrócić i wziąć kolejne rzeczy. Tak przynajmniej ograniczymy niepotrzebne przenoszenie tego, ja ułatwię sobie rozpakowanie tych rzeczy. Wszyscy będą zadowoleni, a my nie stracimy czasu na bezsensowne bawienie się w przeprowadzkę. Kiedy zamykałam kartony wieczkami, usłyszałam pukanie do drzwi, które zostawiłam otwarte. Odwróciłam się i ujrzałam Jonathana. Nie sądziłam, że pomoże mi osobiście. Spodziewałam się, że będzie tak zajęty, że po prostu kogoś wyśle, by za niego to zrobił.

— Bierzesz tak mało na wszelki wypadek, jakbyś chciała uciec? — spytał zdziwiony, komentując mój dobytek. Chciał rozluźnić atmosferę. Wydawał się rozluźniony gdy to mówił, co prawda przytłoczył mnie jeszcze bardziej, ale uśmiechnęłam się delikatnie. Czyli mogę marzyć o ucieczce?

— Nie. Oszczędzam nasz czas, żebyśmy się bezsensownie nie babrali w przeprowadzce. Tyle mi wystarczy, a jeśli nie to tutaj wrócę — odpowiedziałam smętnie, choć wcale nie chciałam dać po sobie poznać, że jest mi źle.

— Przemyślane. — Zauważył zgrabnie z lekką nutą pochwały w swoim tonie.

Byłam gotowa. Ja zniosłam część i Jonathan zniósł część. Nie spotkaliśmy po drodze moich rodziców, więc po prostu odjechaliśmy z mojego domu. Okazało się, że mężczyzna mieszkał w mieszkaniu, w samym centrum miasta, a więc miałam jeszcze łatwiejszy dojazd do szpitala, co uznałam za pierwszy plus. Żeby się pocieszyć chciałam zbierać plusy i minusy. Liczyłam, że znajdę więcej plusów, ale to i tak jakieś zajęcie, żeby się nie stresować.

Dojechawszy do centrum i na podziemny parking jednego z wieżowców, wysiedliśmy i ponownie przeszliśmy z moimi bagażami dalej. Tym razem do windy, przed którą Jonathan stanął, położył moje kartony i rzekł.

— Windę otwiera się zawsze kodem oraz kartą — powiedział, wyjmując swoja kartę z marynarki. Kartę przeciągnął przez czytnik, a na małym panelu wpisał kod składający się z czterech cyfr 5873. — Kod za pewne już znasz, a kartę wręczę ci na górze — powiedział, a gestem ręki wskazał bym weszła do środka windy. Zrobiłam to, a po mnie Jonathan. Mężczyzna kliknął na 20 piętro i wyjechaliśmy na samą górę. Kiedy dojechaliśmy na górę i drzwi od windy się otworzyły ujrzałam w szarym korytarzu trzech mężczyzn, a jednym z nich był mój dotychczasowy ochroniarz. Tuż obok windy było także wyjście przeciwpożarowe, za pewne na klatkę schodową. — Wiem, jak bardzo nie lubisz zmian, więc twój ochroniarz się nie zmieni, a tych dwoje jest tutaj zawsze i mają za zadanie pilnować mieszkania. Nie obawiaj się, nie wejdą do środka — powiedział i odnalazłam kolejne dwa plusy! Jonathan pamiętał o mojej deklaracji, tego jak nie lubię zmian oraz zapewnił mnie, że będę bezpieczna i nikt mnie nie skrzywdzi. To było miłe... Bardzo ciekawe uczucie, kiedy obca osoba martwi się o ciebie bardziej niż właśni rodzice... Och, to chyba jednak przykre...

Pokiwałam tylko Jonathanowi na znak, że rozumiem, po czym przeszliśmy pod drzwi, które Jonathan otworzył kluczami. Mężczyzna otworzył dla mnie drzwi, bym mogła wejść pierwsza. Razem z moimi kartonami weszłam do szerokiego korytarza. Po prawej stronie znajdowały się jakieś drzwi. Na wprost była ściana, z komodą i jakimś wazonem. Po lewej była pusta ściana, na końcu której znajdowało się otwarte wejście do salonu. Weszłam tam i zaczęłam się rozglądać. To mieszkanie miało nowoczesny styl. Moim oczom ukazały się dwie przeszklone ściany, od podłogi do sufitu. Po lewej stronie znajdował się salon z dwoma kanapami i dwoma fotelami, ułożonymi w okręg, pośrodku którego stał stolik. Z sufitu, który był tylko nad częścią salonu wisiał duży telewizor, prawdopodobnie działał na zdalne sterowanie. Nie znam się na takich nowinkach. Sam telewizor wisiał tyłem do jednego pomieszczenia, które tworzyła owa ściana po lewej w korytarzu. Dalej po prawej stronie była zabudowana kuchnie niemalże z każdej strony blatami, a na ścianach było dużo wiszących szafek. Przy blatach, które patrzyły centralnie na wprost oknom w salonie znajdowały się krzesła barowe. Dalej pod ścianą, która nie była już z okien, bo okna kończyły się przy schodach, które stały równolegle do okien, była jadalnia z miejscami dla ośmiu osób. Stół był prostokątny i razem z krzesłami stał prostopadle do ściany. Schody prowadzące na górę miały szklaną barierkę, która to również była pociągnięta na górze. Korytarz tam się znajdujący był mała antresolą.

— Chodź na górę. Pokażę ci twój pokój. — Polecił Jonathan, który zdążył dojść do schodów, kiedy ja stałam na środku i się rozglądałam. Kiwnęłam twierdząco głową i poszłam za nim. Po wyjściu na piętro droga prowadziła tylko w prawo. Najpierw korytarz składał się ze ściany po lewo i szklanych barierek po prawej. Po lewej znajdowało się prawdopodobnie trzy pomieszczenia, bo zauważyłam troje drzwi. Po prawej było tylko dwoje drzwi, a Jonathan zmierzał na sam koniec korytarza, który kończył się oknem. Wskazał na ostatnie drzwi po prawej, które mi otworzył i wpuścił mnie pierwszą. Pierwsze co rzucało się w oczy po wejściu do przepiękny obraz miasta, który było widać z okien na ścianie po lewej i na wprost. Okna na wprost kończyły się w połowie ściany. Następnie tuż przede mną stało dużo łóżko, a po obu jego stronach były małe szafeczki z lampkami. Z owego pomieszczenia wychodziły dwie pary drzwi. Za pewne do łazienki i garderoby. W samym pokoju znajdowało się szerokie biurko z regałem. Komoda pod ścianą, która dzieliła pokój i korytarz. Oraz dwa fotele i stolik tworzące mini salonik pomiędzy dwiema parami drzwi usytuowanych na wprost łóżka.

— Na dole drzwi, które znajdują się od razu po prawej stronie po wejściu to łazienka. Drugie pomieszczenie zamknięte to moje biuro i prosiłbym, żebyś do niego nie zaglądała, chyba, że mnie szukasz, a ja się właśnie tam znajduję. — Oznajmił, a ja pokiwałam głową. — Reszta mieszkania jest do twojej dyspozycji, no może też poza moją sypialnią, to też jakaś moja przestrzeń prywatna, ale nie tak jak gabinet. Sam nie lubię zmian, więc proszę nie zmieniaj niczego w tym domu, poza tym pokojem. To twoja własność i tu możesz robić co ci się zamarzy. Pokój, a raczej sypialnia, której drzwi są pierwsze po wyjściu na górę to moja sypialnia, dalej jest pokój gościnny i pralnia, a na tej stronie znajduje się jeszcze składzik. Zaraz zjawi się gosposia, więc się z nią zaznajomisz, a ja sam proponuję się zaznajomić przy obiedzie, co ty na to? — dopytał sympatycznie.

— Ee... — Wyjęczałam, przygnieciona tymi wszystkimi informacjami, spokojnym i pełnym wyrozumienia zachowaniem oraz sympatycznym podejściem do jednego z podpunktów umówmy. Zaznajamianiem. Nie sądziłam, że tak szybko do tego dojdzie.

Jonathan się lekko zakłopotał, więc postanowiłam się pozbierać i konkretnie mu odpowiedzieć.

— Tak, z chęcią — odparłam, wciąż będąc pod wrażeniem.

— A zrozumiałaś wszystkie o czym mówiłem?

— Tak.

— Dobrze. No to teraz masz tyle czasu ile potrzebujesz, żeby samej się zaznajomić z domem i rozpakować. W razie pytań i uwag jestem w gabinecie.

— Rozumiem. Dziękuję za wszystko — odpowiedziałam kulturalnie, bo sytuacja tego wymagała. Zastosował się do moich uwag i mam kolejnego plusa.

Nie wiem dlaczego, ale czuję, że on się bardzo troszczy o moją osobę w jego domu. Instruuje mnie co i jak bardzo spokojnym i cierpliwym tonem. Sam fakt, że jest otwarty i sam zaproponował wspólny obiad to też kolejny plus. Strasznie dużo plusów. Nie spodziewałam się tego i w dodatku mama chyba miała rację z tym, że on jest taki sam jak ja. Jest opanowany i też się w ogóle nie uśmiecha, jeśli sytuacja tego nie wymaga. Samo to, że nie lubi zmian tak jak ja wywołuje u mnie mocny szok, bo nie spodziewałam się, że mogę spotkać kogoś, który również lubi żyć w swoim kokonie.

Zabrałam się do rozpakowania swoich rzeczy i ogarnięcia pokoju, łazienki i garderoby. Nie musiałam zwiedzać reszty pomieszczeń, bo dom jak dom. Byłam zdziwiona, że cała ta przeprowadzka i zaznajomienie się z nowym miejscem nie były aż tak trudne, jak mi się to wydawało. Liczyłam się, że mężczyzna będzie miał od groma skomplikowanych zasad, których nie pojmę lub które nieświadomie będę łamać. I w ogóle, że będę miała tutaj jakieś ograniczenia, a tutaj się okazuje, że tego tak wiele nie ma. No nie mogę tylko szperać w jego gabinecie i pałętać się po jego sypialni, ale to jest zrozumiałe i w pełni to akceptuję. Nie musiał nic mówić, ale wiem, że i on dostarczy mi prywatności.

Kiedy poznałam już swój pokój postanowiłam zejść na dół i tam trochę się pokręcić, może trochę poznać kuchnię. Na korytarzu jednak usłyszałam głosy Jonathana i kobiety, a na schodach ujrzałam ową parę, stojącą na środku salonu. Kobieta kiedy mnie zobaczyła od razu szeroko się uśmiechnęła i podeszła bliżej, kiedy stanęłam na równym.

— Dzień dobry! Jestem Bridget Jonson i proszę mi mówić po imieniu! — Oznajmiła, podając mi dłoń, którą ujęłam i lekko się uśmiechnęłam.

— Dzień dobry. Susan Peyton i również mów mi po imieniu — powiedziałam, bo kobieta mogła być starsza ode mnie o kilka lat.

— Och, w końcu jakaś normalna osoba w tym domu! Ten tu... — powiedziała, ściszając głos i zasłaniając usta, po czym wskazała ręką na Jonathana, który aż umierał z zażenowania — woli oficjalne nazewnictwom, jakby był nie wiadomo jak ważny, no i jest ale gdyby nie ja to by głodował!

— Wcale nie. Zachowuj się... — Oburzył się Jonathan, a ja się lekko zaśmiałam, bo jego mina była nawet komiczna. Niby był stanowczy, ale jakoś w głębi pozwalał kobiecie na takie odzywki. Nie wyglądali, jakby coś ich łączyło.

— Sorki szefie. No dobra, ja tutaj jestem od wszystkiego, bo za to mi ten gbur płaci. Również gotuję, co już tutaj wspomniałam, dlatego powiedz mi czego nie lubisz i na co masz uczulenie, a ja to uwzględnię.

— Nie lubię grzybów i nie mam żadnego uczulenia — odpowiedziałam zgodnie z prawdą.

— Świetnie. Przybywam do tej posiadłości z samego rana i przygotowuję śniadanie. Czasami jestem tutaj do samej kolacji, a czasami po obiedzie jadę do domu do dzieci, bo nie mam daleko i czasem wracam na kolację, a czasem nie. To zależy czy szefu jest wieczorem czy nie. To nie pałac i zmycie podłóg, odkurzanie czy mycie kurzy nie trwa wieki, więc mam robotę marzenie! Tak czy siak! Zapoznałaś się już z kuchnią? — spytała, a ja pokiwałam, lekko speszona jej entuzjazmem, na nie.

— Okej, kiedy się zapoznasz pozwól na chwilę do gabinetu... — Poprosił Jonathan, który zaczął odchodzić w tamtym kierunku.

— Dobrze — odpowiedziałam, a on całkowicie tam wszedł i zamknął za sobą drzwi.

— Okej chodź. Oprowadzę cię po kuchni! — powiedziała, po czym ruszyła pod samą ścianę, by wejść do centrum dowodzenia kuchni. — Tu są szklanki i kubki — oznajmiła, wskazując ręką na konkretną szafkę. — Tu talerze i miseczki. Tutaj coś na szybko, w stylu kawa i herbata z przewagą tej zielonej, bo według Jegomościa to jest zdrowe, ale jak dla mnie obrzydliwe! — odparła krzywiąc się zabawnie.

— Jest bardzo zdrowa. Ja również ją pijam. — Oznajmiłam.

— Niedobre! — pisnęła — Ale może ci zaparzyć?

— Poproszę, ale następnym razem będę sobie robiła sama. Jeszcze się nie znam na kuchni...

— Och, no tak! — Wskazała ręką na szafki w blatach. — Tutaj garnki. Tu patelnie. W szufladzie są sztućce. Szafki przy lodówce to wszystkie produkty spożywcze. Lodówka to wiadomo. W niej są zimne napoje, a w tej szafce są ciepłe. W tym soki, wino, whiskey. Na blacie zawsze jest dzbanek ze świeżą wodą, a tutaj prawdziwy skarb dla pana domu... Nie wiem czy lubisz słodkie, ale w każdym razie częstuj się wszystkim i nikogo nie pytaj o zdanie — powiedziała i ukazała mi szafkę pełną słodyczy na dwóch półkach. Dostrzegłam tam moje ulubione ciastka z kawałkami czekolady Czekusie.

— Lubię słodkie i jem. Można jeść wszystko z umiarem, zwłaszcza Czekusie choć jest to trudne. — Oznajmiłam i chyba nawet się uśmiechnęłam. To było niesamowite uczucie odpowiedzieć na takie proste pytanie. Nikt nigdy nie pytał mnie o coś, co lubię lub jakie mam nawyki.

Bridget sięgnęła po kubek i liście zielonej herbaty, które wsypała do kubka, a następnie włączyła czajnik, by woda się zagotowała.

— Jonathan lubi wszystko, a zabawny fakt jest taki, że nie muszę wcale mocno zmieniać jadłospisu, bo on też nie je grzybów i jest w pełni zdrowy, dlatego bardzo mnie to cieszy. Wykończyły mnie eksperymenty dla moich dzieci — powiedziała, udając załamanie.

— Ile lat mają twoje dzieci?

— Siedem. To bliźniaki, a przy nich to zawsze kupa roboty! — Oznajmiła, zalewając moją herbatę wrzątkiem.

— Świetnie wyglądasz, jak po urodzeniu bliźniaków! — Pochwaliłam ją, bo naprawdę brzuszek miała idealnie płaski.

— A dziękuję. Dałam radę dzięki mężowi, bardzo mnie wspiera i w naszym związku to on robi za opiekunkę dzieci, kiedy ja sobie spokojnie pracuję, za niewyobrażalną kwotę, ponad przeciętną niż zwykłej gosposi.

— Dlaczego tak, jeśli można spytać?

— Hurrington powiedział, że nie ma co robić z tymi pieniędzmi, a skoro to pieniądze jego ojca to będzie mi płacił więcej, zdecydowanie mi się przydadzą dla dobra rodziny. Pracuję dla niego pięć lat i nie żałuję. Mojej rodzinie również niczego nie brakuję, dlatego się cieszę i trzymam się rękami i nogami tej fuchy! — powiedziała teatralnie przytrzymując blat kuchenny, a ja na jej dziwne reakcje zareagowałam śmiechem. — Jesteś taka ładna, dlaczego tak rzadko się uśmiechasz? Zupełnie jak ten w gabinecie! Non stop smętny! Świat jest piękny, a my młodzi! Powinniśmy się cieszyć! — krzyknęła radośnie.

— Życie mi jakoś zabrało tę radość. Nie jestem robotem i zareaguję na żart, ale to tylko chwilowe.

— Przepraszam za pytanie... — powiedziała lekko zasmucona.

— Spokojnie. Dziękuję za wprowadzenie. Może pomóc ci później przy obiedzie? — Zaproponowałam, odsuwając jeszcze gorący kubek pod ścianę, na koniec blatu.

— Nie dziękuję! — odpowiedziała i zarechotała. — Nie oddam tej cudnej pracy tak łatwo, dlatego pomocy mówię nie! Spokojnie daję radę ze wszystkim.

— Rozumiem. To ja pójdę do Jonathana, za pewne ma jakąś sprawę — odparłam lekko spanikowana brakiem tematu do kontynuacji rozmowy, dlatego nerwowo postanowiłam powiedzieć, że już stąd pójdę.

Kobieta tylko się szeroko uśmiechnęła i rzuciła krótkie „Jasne!".

Podeszłam do drzwi od gabinetu i zapukałam do środka, żeby po chwili je otworzyć i zajrzeć do środka. Mężczyzna wstał w tym samym momencie od biurka i rzekł:

— Wejdź — powiedział, więc to zrobiłam i zamknęłam za sobą drzwi. — Usiądź — polecił wskazując na fotele niedaleko. Spełniłam jego prośbę, a on usiadł naprzeciwko. Wyciągnął z marynarki małe czerwone pudełko, które otworzył i postawił przede mną na stoliku. — Nie wymagam, żebyś go nosiła cały czas, po prostu dla pozorów, podczas jakiś wspólnych bankietów... — Wyjaśnił, jakoś tak niemrawo. Wyjęłam pierścionek ze środka i go przymierzyłam, czy w ogóle pasował. Był złoty i posiadał jeden diament. Pasował na mój palec.

— W pracy też powinnam go mieć. Nie wiadomo kto może do mnie przyjść. Dziękuję. — To podziękowanie to takie trochę sztuczne. To ani prezent, ani faktycznie oświadczyny.

— Nie ma za co. Poza tym też masz rację. Nie wiadomo kogo można spotkać na mieście — powiedział, a w trakcie zaczął dzwonić mój telefon.

— Przepraszam — rzekłam z przykrością i wyjęłam telefon, na którym miałam połączenie ze szpitala. — Ze szpitala, muszę odebrać — powiedziałam, a on kiwnął głową.

— Tak? — powiedziałam spokojnie.

— Pani doktor. U pani pacjentki z zagrożoną ciążą rozpoczął się poród. Czy jest pani w stanie dotrzeć do szpital?

— Tak. Będę najszybciej jak to możliwe. Dziękuje, do widzenia.

— Do widzenia. — Rzuciła, a ja się szybciutko rozłączyłam i w pośpiechu wstałam. — Przepraszam. Muszę jechać do szpitala. Zagrożona ciąża i jestem potrzebna. Mogę nie zdążyć na obiad, więc jeśli tak się stanie to bardzo przepraszam!

— Spokojnie. Rozumiem wszystko. — Oznajmił cierpliwe, ale chyba mu się wtrąciłam w wypowiedź. Dla mnie liczyła się teraz każda sekunda.

— Dziękuję. Może porozmawiamy przy kolacji! Jeszcze raz przepraszam! — powiedziałam i szybciutko wybiegłam z jego gabinetu, by przebiec przez salon, na schody i prosto do pokoju, z którego zabrałam rzeczy, po czym tam samo szybko zeszłam na dół. Zauważyłam, że Jonathan stał oparty o ścianę swojego gabinetu z rekami włożonymi do kieszeni. Stał przy korytarzu, więc siłą rzeczy musiałam do niego podejść, bo coś chciał mi powiedzieć.

— Następnym razem, kiedy sytuacja nie będzie wymagać twojego pośpiechu daj mi dokończyć. Nie lubię kiedy ktoś wchodzi mi w zdanie, a tym bardziej kiedy ktoś nie daje mi dokończyć — powiedział wyrozumiale, choć pewnie w środku się zdenerwował. Jonathan wyjął z kieszeni drugą parę kluczy wraz kartą i mi wręczył.

— O, dziękuję. Rozumiesz, liczy się każda sekunda. Do zobaczenia! — powiedziałam, odbierając klucze od mężczyzny i wychodząc z mieszkania. Czułam się, jak skarcone dziecko, które dokonało jakiegoś haniebnego wybryku. Byłam przestraszona tym, jaka będzie reakcja Jonathana na tak gwałtowne udanie się do szpitalna, no i w dodatku jeszcze naruszyłam jego dobroć. Czułam się zawstydzona, jednak nie mogłam mojego zawstydzenia przedkładać nad dobro ciężarnej.


blacK_orchiD

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro