Rozdział 30

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

 — Czy on sobie z nas żartuje?! — krzyknąłem tuż po przeczytaniu wiadomości od ojca.

Siedziałem przy stole wraz z Nickiem i Philem, ale gdy przeczytałem wiadomość, że mamy się totalnie nie martwić i uspokoić, bo on to załatwi i o nas zadba to się wkurzyłem, uderzyłem dłonią w blat i energicznie wstałem, by tę złość rozchodzić. Co bardzo złego we mnie wstępowało.

Bridget kręciła się w kuchni, ale czułem że słuch ma mocno wytężony i przysłuchuje się naszej naradzie.

— Ojciec napisał mi, że mamy się nie martwić on wszystko załatwi i nas ochroni! — oświadczyłem na forum.

Prawie porwano Susan, która i tak została ranna! Jest przestraszona, rozkojarzona i zrozpaczona, a ja mam to zostawić w spokoju?! Coś tutaj zaraz rozniosę. Może wyżyje się na plastikowej wazie, która upadki przeżywa znośnie! Przynajmniej nie będzie szkoda, kiedy się doszczętnie rozwali. Sam jestem przerażony tym, co może przynieść przyszłość. Kiedy przeczuwa się, że w niedalekiej przyszłości można zostać pozbawionym życia to organizm wcale nie próbuje się uspokoić!

— Pan Hurrington zawsze wie, co robić. Myślę, że warto mu zaufać i zawierzyć tę sprawę— przemówił Nick. — To bardziej niż pewne, że zależy mu swojej rodzinie i będzie was zaciekle chronił. Chce was odciążyć od zmartwień. To dobry gest ze strony twojego ojca — doradził bardzo przekonującym tonem.

Phil milczał z kamienną twarzą, ale po słowach Nicka wykrzywił twarz w grymasie lekkiego szoku idącego w niedorzeczność jego słów. To był ułamek sekundy, ale widziałem to zwątpienie.

— Ojciec nie słynie z dobrych gestów — Tylko tyle mogłem stwierdzić, bo tylko tyle na ten moment wiedziałem. Czemu brnął w to sam? To był taki typ człowieka, która owszem kochał bohaterskość, ale do rozwiązywania trudniejszych problemów wolał wysłać kogoś innego, by nie brudzić sobie rąk.

W trakcie moich słów usłyszałem kroki nade mną. Susan schodziła ze schodów, dlatego wyszedłem z jadalni i stanąłem jej naprzeciwko, by oblecieć ją wzrokiem i mniej więcej ustalić w jakim jest stanie. Gdy mnie zobaczyła rozpogodziła się, co mnie bardzo ucieszyło, ale i przytkało. Była ubrana w bardzo luźny szary dres.

— Dzień dobry — przywitała się ze wszystkimi w miarę sympatycznie. Pozostali jej odpowiedzieli, ale ja tylko chciałem wiedzieć, jak się czuje.

— Jak ręka? — spytałem troskliwie, gdy Bridget już zdążyła przynieść dużo jedzenie do jej miejsca przy stole. — Pomóc ci w opatrunku? — Sam nie dowierzałem, że jej to proponuję.

— Dziękuję, nie trzeba — odpowiedziała, po krótkim namyśle i energicznie pomachała prawą ręką. — Akurat wymiana opatrunku poszła mi sprawnie, a dzięki lekom nic nie boli — odparła sympatycznie i spoglądała na jedzenie. Nie dziwiłem się, że była głodna, więc jej nie zatrzymywałem.

Przy stole wyjaśniłem co mój ojciec polecił nam zrobić, a ona zamilkła.

— Phil... udusisz się. Weź w końcu powiedz, co ci chodzi po głowie! — nakazałem, bo zaczynało mnie irytować nerwowe podskakiwanie nogi mężczyzny, który patrzył się tylko na Susan, a jeśli nie spoglądał na nią to chaotycznie rozglądał się po mieszkaniu.

— Uważam, że przede wszystkim należy skupić się na przyswojeniu samoobrony przez pannę Payton. Oczywiście, gdy z ręką będzie już lepiej.

— Przecież, gdy naprawdę będę w zagrożeniu i zostanę ranna to napastnik nie będzie czekał, aż się zagoję — przemówiła agresywnie. — Przecierpię ten ból, ale muszę natychmiast sobie przypomnieć niektóre rzeczy. — Uch, ta stanowczość rozgrzewa atmosferę...

— Z tym masz rację. — Poparłem ją. — Po kolei zacznę cię wdrażać.

Jedna rzecz mi tu śmierdziała, a konkretnie cisza Bridget. Ona zawsze była chętna do dyskusji, a i niekiedy miała ciekawe, taktyczne pomysły. Jeśli chodziło o Susan to była niebywale pyskata, krnąbrna i zaciekła, więc to podwójnie dziwne, że teraz podczas głównej narady milczała.

Czyżby milczała przez dwójkę mężczyzn?

— Dziękuję, w pracy wzięłam ogromny urlop — odpowiedziała Susan z lekką traumą.

— Słusznie. Czas na wyzdrowienie i trening się przyda, a do tego zminimalizujemy ryzyko kolejnego ataku — zacząłem cierpliwie w kierunku kobiety, ale zamilkłem przenosząc wzrok pomiędzy dwójką mężczyzn. — Cóż... — podjąłem spokojnie, łącząc dłonie przed sobą. — Wierzę mojemu ojcu, że to załatwi — rzekłem z dyplomatycznym spokojem. — Zaufamy mu i dopóki tego nie rozwiąże będziemy ostrożni.

Bridget kątem oka przyglądała się z uwagą mojej przemowie, bo z początku sama nie wiedziała do czego dążę, ale kiedy zrozumiała chciała wybuchnąć śmiechem. Doskonale wiedziała, że kłamię, ale w porę się zasłoniła przed spojrzeniami panów, którzy niespecjalnie zwracali na nią uwagę, w końcu to pomoc domowa. Nikt ważny. Susan także wiedziała, że kłamię, bo jej mimika twarzy, którą skierowała w kierunku kubka kawy wyrażała stwierdzenie: „O kurwa, tego jeszcze nie grali."

— Panowie, możecie wrócić na swoją wartę. Dziękuję za zaangażowanie — rzekłem pewnie, dając im do myślenia, że mają sobie po prostu iść. Mężczyźni zebrali się z miejsc i w ciszy opuścili moje mieszkanie.

Szczelność ścian była naprawdę wysoka. Podsłuchu, żadnej generacji, także tutaj nie zarejestrowałem, więc mogliśmy na spokojnie przedyskutować szczerze temat.

— Nie ufasz im.

— Oczywiście, że nie. Są od twojego ojca! — fuknęła wściekle.

— Musimy się mieć na ostrożności. Nie możemy ufać mojemu ojcu, ale tak czy siak czyha na nas Lloyd. Znęca się nad nami. Strzela tak, żeby nie odebrać nam wszystkiego, żebyśmy się miotali w panice. Jeśli ojciec mówi, że to załatwi - dobrze! Niech się tego podejmie, ale my będziemy mu patrzeć na ręce. — Zarządziłem, a dziewczyny poparły moje słowa pełnymi determinacji minami.



blacK_orchiD

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro