Rozdział 32

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wybudziłem się z jakimś ciałem obcym, które szybko zlokalizowałem. Było pod moją głową, a miękka tekstura owej rzeczy nie wskazywała na element pościeli. Otworzyłem oczy i mocno zszokowany spojrzałem na Pana Pandę.

— A ty tu skąd?! — spytałam, jakby miał mi odpowiedzieć. — Nie pamiętam, żebyś tu z nią przyszedł!

Zaskoczony obecnością pandy-kosmity wstałem, zaścieliłem łóżko i posadziłem mojego gościa na krawędzi łóżka.

— Chcesz mi powiedzieć, że to jakaś klątwa? — powiedziałem na odchodne do miśka. Nie liczyłem na odpowiedzieć i w zasadzie powinienem się zastanowić nad tym, dlaczego gadam do misia, ale to nie są zagadnienia do analizy z samego rana. Zniknąłem w łazience, gdzie wypełniłem poranną toaletę, a następnie odziałem się w najzwyklejszą białą bluzkę i zwykłe dresowe spodnie.

Sprawa teleportującego się misia mogła dotyczyć tylko jednej osoby. Musiałem to chyba wyjaśnić z Susan. To oczywiste, że to jej z prawka. Nad czym w ogóle się zastanawiałem. Pytanie dlaczego weszła do mojego pokoju po tym, kiedy zasnąłem?

Susan już sobie spokojnie piła kawkę, a Bridget, sądząc po talerzach, wchłaniała piąte śniadanie.

— Dzień dobry — przywitałem się miło, lecz kobietę mierzyłem z podejrzeniami.

Panie się przywitały. Susan normalnie, a Bri wymamrotała powitanie z pełnymi ustami.

— Mam takie pytanie natury paranormalnej... — rzekłem tajemniczo i zasiadłem do stołu, gdzie nalałem sobie kawy.

— Pytaj — odpowiedziała ochoczo Susan. Czy to normalne, widząc od rana jej promienny uśmiech? Zdawało mi się, że kobieta która miała wejść ze mną w związek małżeński jest pochłonięta przez szarość, a wszelka radość jest gdzieś... sam nie wiem, w czarnej dziurze?

— Czy pluszowy miś mógł nagle ożyć i przemieścić się między pokojami?

— Mógł. Zaczęłam w to wierzyć, jakieś pięć lat temu — powiedziała pewnie Bri. Mając dzieci zapewne wiele rzeczy przemieszcza się nie wiadomo kiedy i jak.

— Nie, nie mógł ożyć — stwierdziła rzeczowa pani doktor.

— A to ciekawe, więc jak wyjaśnisz fakt, że obudziłem się obok Pana Pandy? — spytałem wprost, konfrontując ją z tajemniczym zjawiskiem.

— Mhm — mruknęła zamyślona Bri, która odłożyła widelec i pogryzła ostatni kawałek gofra. — Może to tajemniczy znak od Susan?

Ja popatrzyłem na nią zaintrygowany. Jej przemyślenie na pewno będzie głupie i wyrwane z jakiejś chorej bajki. Susan natomiast spojrzała na nią z oczekiwaniem. Nie wiedziała, czy Bri zna prawdziwy powód jej nocnej wizyty u mnie w pokoju i raczej nie chciała, żeby ona to wiedziała, więc zachowywała spokój. Była ostrożna i doskonale wiedziała, jak się maskować negatywne emocje zagrażające jej przeżyciu. Niczym kameleon.

— Jakie znaki? — spytałem.

— No wiesz... Może ona wcale nie była w twoim pokoju tylko z misiem... — kontynuowała swoją myśl, której sensu nie do końca rozumiałem, dlatego moja mina była powykrzywiana w niezrozumieniu.

— A z czym jeszcze? — dopytałem.

— No... ze skalpelem — Jak to?! — ale ja tylko tak przypuszczam! — dodała pośpiesznie i popatrzyła niewinnie na kobietę, która wciąż miała opanowany wyraz twarzy. — Nie wiem, co jej tam siedzi w głowie — Bridget zaczęła do mnie szeptać, zasłaniając sobie usta od strony Susan — ale chirurdzy, zwłaszcza plastyczni przed zabiegami rysują takie szlaczki na danej części ciała, którą chcą poprawić. Dla niepoznaki Susan robi to w myślach, żeby nie zostawić śladów no i teraz nie wiadomo na jakim jest etapie, gdzie te szlaczki rysuje i kiedy nastąpi pierwsze cięcie. To nie była ta noc, a Pan Panda to może być znak, że powinieneś się bać tej, z którą dzielisz mieszkanie — powiedziała, a po skończonej wypowiedzi spojrzała ze strachem na delikatnie uśmiechniętą kobietę.

To były niewinne zaczepki. Głupie teksty i wymyślone historyjki, które miały być zapychaczami. Czymś rozluźniającym i rozweselającym, dlatego także udawałem przerażenie zgodnie z grą, którą rozpoczęła Bridget. Natomiast w świetle rzeczywistego stanu rzeczy, Susan jest daleka od osobowości szalonego lekarza. Oczywiście nie uważam jej za bezbronne niewiniątko, bo wiem że groza gdzieś w niej siedzi, a ona potrafi się nią posługiwać. Susan jest delikatna i to fakt, ale jeszcze nie poznałem wszystkich zakamarków jej osobowości. Tam w środku siedzi coś niebezpiecznego, może nawet szaleńczego, ale to raczej ten typ osoby, który wywleka tę część siebie, kiedy zagrożone są wartości dla niego ważne. Zdecydowanie Susan walczyłaby zaciekle o coś co ma dla niej niewyobrażalną wartość. Tak było z jej własnym życiem.

— Teraz pytanie, gdzie są szlaczki? — odparła, wpatrując się we mnie lodowatym wzrokiem i delikatnym uśmiechem. Normalnie przeszła mnie gęsia skórka. Po tych słowach można by twierdzić, że ma coś z szaleńczego doktorka z wesołego miasteczka. W jej głosie niby była powaga i opanowanie, ale to właśnie przerażało, gdy za tym spokojem szła groźba okaleczenia i bólu. A ten uśmiech?! Wyraziła to fenomenalnie, jakby dla niej to była zabawa, a dla mnie zapowiedź niewyobrażalnego cierpienia.

Miałem przed sobą pusty talerz, więc jedyne co mogłem zrobić to go podnieść i nieudolnie schować za nim twarz. Wywołało to u kobiet radosny śmiech i ja sam również śmiałem się z mojej wątłej umiejętności aktorstwa, kiedy kładłem talerz na stole, kończąc z wygłupami.

— Mam dla ciebie niespodziankę! — powiedziała Susan z ekscytacją, wracając do rzeczywistego świata.

— Przepraszam, a co z miśkiem kosmitą?! — poprosiłem błagalnie o wyjaśnienie.

— Szłam do kuchni napić się wody. Zabrałam miśka jako ochronę, ale usłyszałam z twojego pokoju krzyki i majaczenia. Weszłam i chyba śniło ci się coś niedobrego, ale mówiłeś niewyraźnie więc nie wiem, co. Momentalnie pomyślałam o miśku, który tym razem mogły pomóc tobie i o dziwo podziałało. Uspokoiłeś się — powiedziała, kończąc swoją wypowiedź na uroczym uśmiechu.

— Spałeś z misiem, który odpędził twoje złe sny! Ooo — pisnęła wzruszona Bri. — Urocze po stokroć!

— Macie nikomu nie mówić, ale spało się z nim wyjątkowo miło! — powiedziałem niczym groźny i oburzony mężczyzna, który nie chciałby, żeby to wyszło na jaw. Szczerze mówiąc to nic wstydliwego przytulić się do misia albo czasem się do niego odezwać. Lepsze to niż, o zgrozo, zadawać się z człowiekiem, który może odpowiedzieć! Oczywiście nie licząc Susan i kosmity z trzema żołądkami obok niej! I nie nazywam Bridget kosmity przez to, że karmi swoje dzieci piątym śniadaniem. Czasem mam wrażenie, że on jest tym kosmitą, źle odnajduje się w roli człowieka i dlatego czasem jest taka niezdarna, a i dodatkowo ma za zadanie śledzić mnie, a swoje raporty na temat mojego życia wysłała do statku matki, za którym skrycie tęskni.

— Niespodziankę? Jaką? — dopytałem, ukazując pełne zaciekawienie.

— Chciałabym cię gdzieś zabrać.

Popatrzyłem pytająco na obie kobiety i okazało się, że Bridget wie gdzie!

— Gdzie? — podpytywałem z podejrzliwością. — I czy jest to bezpieczne?

— Poprosiłam kogo trzeba, by szanse na jakikolwiek atak były mikroskopijne — oświadczyła jedynie z mocno podniesionym podbródkiem. Była przekonująca i dzielnie potrafiła przejąć kontrolę, ale była także intrygująca, dlatego zawierzyłem jej słowom i zgodziłem się na tę wyprawę.

— Mogę prosić kluczyki? — poprosiła wesolutko Susan, gdy stanęliśmy przed garażem.

— Ty masz prawo jazdy? — spytałem zdziwiony i z zawahanie wyciągnąłem klucz do samochodu w jej kierunku

— Szok, co nie? — odparła ironicznie, ale pozostawiłem to bez komentarza wyrwała mi klucz i razem wsiedliśmy do pojazdu.

— Dobrze dokąd jedziemy? — Nie wiedziałem, gdzie, ale wiedziałem że dzięki Philowi i kilku innym ochroniarzom, których ten zaangażował, jesteśmy nieco bardziej bezpieczni.

— Na badania — odparła naturalnie i rozpoczęła naszą podróż.

— Jakie badania? — Przeraziłem się. Dawne strachy dały o sobie znać.

— Okulistyczne. U mnie w szpitalu — oświadczyła, co bardzo mnie uspokoiło. — Dużo siedzisz przed komputerem i to od kilkunastu lat, więc zamierzam ci zbadać wzrok. Znaczy nie ja tylko okulista.

— Ale po co? Ja dobrze widzę. — Nie kłamałem. Dobrze widziałem, więc po co te badanie?

— Dobrze, w takim razie zaopatrzymy cię w specjalne soczewki do pracy z komputerem! — powiedziała entuzjastycznie.

— Ale dlaczego?

— Co dlaczego? Żeby ci się wzrok tak szybko nie psuł.

— Dlaczego chcesz mnie zabrać za rękę na badania?

— Bo martwię się o twój wzrok. Chociaż tak ci mogę pomóc w tych poszukiwaniach... — odparła skupiona na drodze.

Uśmiechnąłem się na jej czułe słowa troski. Dobroć, serdeczność i troska to była jej natura. To była po prostu Susan, a ja cieszyłem się, że mogłem poznać taką kobietę i mieć ją za przyjaciółkę. W takich właśnie chwilach pragnie się odwzajemnić czymś dobrym i to nie za coś niebywale cennego. Człowiek coraz mniej docenia komplementy, czy drobne gesty już nie mówiąc o niematerialnych prezentach. Liczy się przepych, który widać za oknami i konsumpcjonizm, który pochłonął już cały świat. Kolorowe reklamy to jedyne kolory w życiu wielu ludzi, którzy postanowili oddać swoje dusze wielkim korporacjom i to nieświadomie, pozwalając by technologia przejęła domy oraz ciała, a co za tym idzie każdą chwilę życia i niestety jest to uzależnienie, które otrzymało przyzwolenie, stało się niewidzialne, a co za tym idzie ślepo akceptowalne.

— Dziękuję — odpowiedziałem uprzejmie. — Wiesz, skoro mamy być małżeństwem chciałbym ci opowiedzieć ciekawostkę o moim dzieciństwie.

Susan łypnęła na mnie podekscytowanym i ciekawskim spojrzeniem, które prosiło bym kontynuował:

— Nie pamiętam zbyt dobrze okresu mojego dzieciństwa po tym, jak ojciec przekazał mi, że mama nie żyje. Ale w którymś momencie tego okresu nabawiłem się sporej hemofobii. Gdy widziałem krew panikowałem, zaczynałem płakać, dusić się. Często mdlałem — opowiedziałem i przeszły mnie niekontrolowane drgawki na samo wspomnienie. — Trwało to kilka lat i nikt nie zamierzał z tym nic zrobić. Opiekunka, która wtedy się mną zajmowała apelowała do ojca, ale nic sobie z tego nie zrobił. Mocno się wtedy zacząłem izolować od potencjalnych rzeczy, które mogą mnie zranić. Unikałem zabawy w domu i na zewnątrz. Wiesz, że dosłownie wszystko może zranić. Do dziesiątego roku życia w moim pokoju znajdowało się tylko łóżko i odpowiednio zabezpieczone biurko z komputerem. Do dziesiątego roku życia miałem zajęcia zdalnie lub w domu. Na szczęście fobia nie stanęła mi na drodze do pozyskiwania wiedzy. Tylko, że po wielu apelach opiekunki w końcu uwaga ojca się na mnie skupiła. Owszem skierował mnie na terapię, ale nie dla dobra syna tylko dlatego, że zaczął mnie postrzegać jako słabeusza i wprost powiedział, że zrobi wszystko, żeby jego syn nie był przerażoną kupą gówna... — Słowo w słowo.

Było widać, że poruszyło to Susan. Niebywale się zirytowała, kiedy ścisnęła mocniej ręce na kierownicy przez co pobladły jej knykcie, lecz chwilę później na jej twarzy było widać współczucie, które trochę ją rozluźniło.

— Wyleczyłem się z tej fobii. Mogłam patrzeć na zwykłą krew w filmach i rozciętej wardze po bójce na studiach. Miewałem wstrętne myśli, ale strach mnie już nie paraliżował, dopóki nie zauważyłem kropel twojej krwi w windzie i zakrwawionej gazy na stole w jadalni. — Spojrzałem na nią ukradkiem, ale i tak spotkaliśmy się spojrzeniami. Nie wiedziałem, co jej właściwie teraz opowiadałem, a raczej wyznawałem. — Tak... — speszyłem się i uciekłem od niej wzrokiem. — Wtedy po raz pierwszy od czasów terapii poczułem się słabo. Opadłem w róg windy i wgapiałem się w tą krople, przypominając sobie najgorsze ataki paniki, kiedy to ja krwawiłem. W dodatku nie wiedziałem, w jakim dokładnie jesteś stanie. W jadalni było tyle tej krwi. Nie potrafiłem tam spojrzeć, mimo że Bridget mi kazała nim powiedziała, jaka jest rzeczywistość...

— Dlaczego zasłabłeś? — spytała cicho. — To nie była twoja krew ani ból.

— Ale kiedy usłyszałem, że była twoja i to jeszcze z postrzału, przypomniałem sobie mój strach sprzed lat, przypomniałem sobie ból, jaki mi towarzyszył podczas małych zranień i wyobraziłem sobie, że podczas postrzału boli tysiąc razy bardziej. Wyobraziłem sobie te mililitry ciepłej sączącej się krwi, które uciekają i zabierają ci życie. Kiedy zdałem sobie sprawę, że to ty tracisz krew byłem, wstąpił we mnie taki stan jakbym to ja utracił krew. Ledwo wszedłem do mieszkania, ledwo myślałem i ledwo pokonałem atak paniki, ale liczyłaś się tylko ty.

Susan zamilkła wgapiając się w ulicę. Uświadomiłem sobie, że przesadziłem z tym wyznaniem, co skłoniło mnie do siedzenia w całkowitej ciszy, by już nie powiedzieć niczego, co zmusi ją do takiego stanu. Nie wiedziałem, czy ją uraziłem, czy obciążyłem jakimś ciężarem własnego sumienia.

— Przepraszam — bąknąłem. — Umowa... zero uczuć — wymruczałem pod nosem.

— Pokonałeś fobię — stwierdziła krótko i oschle, co osobiście bardzo mnie ukuło.

Czy zbyt otwarcie powiedziałem jej, że mi na niej zależy? A może było to zbyt intymne? Susan definitywnie tego nie chciała rozwijać. Nie pojawił się na jej twarzy nawet współczujący uśmiech. Chociaż nawet współczucia od niej nie oczekiwałem. Po prostu zamieniła się w kamień. Już wolałbym, żeby uciekała. Czego w zasadzie oczekiwałem? Czy przyjaźń nie mówi o sobie, że też zależy nam na tej drugiej osobie. Prawdopodobnie za ostro jej to przekazałem. Przeszło to w intymną formę, a czy nie wystarczyłoby, żeby mnie upomniała, że za daleko zaszedłem? Dlaczego też sam nie potrafiłem oszacować, gdzie jest granica?

Nie próbowałem sprostować tematu. Czasem chęć poprawy tylko pogarsza sprawę. Po prostu zamilkłem i czekałem aż dojedziemy.

Naprawdę chciałem się tylko otworzyć, żeby poznała mnie też z tej wrażliwej strony. Nie jestem z kamienia. Nie jestem bezduszny, mimo że tak kreuję się przed światem. Dlatego zacząłem ten temat, żeby dla niej uchylić rąbek tej część, która jest zamknięta na cztery spusty. Delikatne uchylanie to po prostu błąd i nie boli tak jak otworzenie się na oścież, odsłonięcie serca i bolesne cierpienie z kawałkami serca rozbitymi wręcz na proch.

Nie zamierzam jej za to karać. To jest granica, która jeszcze, a może nigdy, nie zostanie przez Susan przesunięta. Nie będę się za to wyżywać, po prostu odsunę w kąt swoje uczucia, zamiast rzucać je w przepaść, na której dnie nie wiadomo, czy jest trampolina, która mi je odda z powrotem.

Dojechaliśmy pod szpital. Droga do rejestracji była trochę napięta, ale gdy Susan przekazała mnie pod opiekę, sądząc po mniej oficjalnym tonie, swojej koleżanki po fachu. Ja tylko wypełniałem lekarskie polecenia, ale także obserwowałem. Susan z wyjątkową łatwością i naturalnością opowiadała o mnie, jako o swoim narzeczonym, który koniecznie potrzebuje tej wizyty i kontroli wzroku, bo tak dużo pracuję, bo tak mocno jest narażony na to niebieskie światło, że te soczewki na pewno wiele mi dadzą, a na pewno nie zaszkodzą. Co rusz się do mnie uśmiechała i nawet z tą lekarką żartowała o mnie, o naszym związku, nawet o tym jaki to byłem uparty w drodze do tego szpitala. Oczywiście ani słowem nie pisnęła o mojej fobii za co byłem wdzięczny, że po prostu nie darła tutaj ze mnie łacha.

Odczułem pewne spięcie w związku z tą sprzecznością w jej zachowaniu. Tu mnie odrzuciła i to z hukiem na ścianę, a tu, na wizycie, jest naturalnie wesoła! To było najdziwniejsze. Ona nie udawała, chyba że była to najwyższej jakości gra aktorska! Byłem w szoku i czułem się nawet trochę oburzony jej ignorancką wręcz postawą. W samochodzie mnie olała, a w szpitalu okazuje najwyższą troskę?

Nie wiedziałem, jak to interpretować. Kiedy już dostałem do ręki zapas soczewek i instrukcję ich użytkowania, a my opuściliśmy szpital to stwierdziłem jedno. Nie zamierzam rozwodzić się nad filozoficznym podejściem do tej sytuacji. Wiem jedno, uczucia zatrzymuję dla siebie i jednocześnie nie karzę za to Susan moją apatią do niej. 


 ∞

blacK_orchiD

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro