Rozdział 37

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nigdy nie obudziło mnie tak potężne kichnięcie, z którym podniosłem się do siadu jak wystrzelona strzała. Sekundę po nim przyszło drugie, a ja byłem na sto procent pewien, że to obudziło Susan.

— Na zdrowie! — powiedziała chichocząc, gdy zacząłem się intensywnie drapać po nosie, byle tylko pozbyć się tego irytującego swędzenia.

— Dziękuję — odpowiedziałem, opadając na łóżko. — I przepraszam, że cię obudziłem.

— Dosłownie chwilę przed tym atakiem wróciłam do łóżka z toalety — powiedziała i się wtuliła do mnie. — Mam tylko nadzieję, że to nie objaw choroby, a jakiś natrętny paproch.

— Czuję się wyśmienicie — odrzekłem błogo i objąłem kobietę.

— Co to jest — spytała nagle i wskazała palcem na fragment skóry ponad moim lewym biodrem, a następnie się do tego mocniej nachyliła. — To nie wygląda na pieprzyk...

— Bo to tatuaż.

— Kropka wielkości kilku milimetrów? — dopytała zdziwiona takim tatuażem.

— Dokładnie trzech milimetrów, żeby nie wyróżniała się na tle innych pieprzyków. — A był nimi solidnie obsypany.

— Po co? Co ona oznacza?

— To symbol przyjaźni. Zrobiłem ją sobie razem z przyjaciółką ze studiów. Nigdy nic nas nie łączyło, za to obiecaliśmy sobie wieczną przyjaźń. Lorraine pochodzi z Los Angeles, więc siłą rzeczy rozstaliśmy się, nie wiedząc kiedy znów się zobaczymy, czy usłyszymy. Kontakt padł, ale przysięgliśmy sobie, że nasza przyjaźń mimo zapomnienia tego nie zrobi. Dlatego kropki. Ja jestem jednym końcem, ona drugim, a linia przyjaźni pomiędzy nami, gdziekolwiek byśmy byli, i cokolwiek by się między nami wydarzyło zawsze miała pozostać prostą linią. Dłuższą, krótszą, nieważne, byle bez zakrętów, spadków, czy wyboi. Prosta, niewzruszona i wieczna.

— Przepiękny symbol. Dlaczego kontakt się urwał?

— Zrobiła kosmiczną karierę, a ja poświęciłem się celom ojca. Jest niebywale mądra. Była najlepsza na roku, a kiedy robiliśmy studia ona miała już kilka innych dyplomów. Myślałem nawet o tym, by poprosić ją o pomoc, jednakże było mi głupio i w sumie szybko się to rozwiązało, dlatego porzuciłem ten plan.

Dobrze wspominam ten czas. Nie brakowało wspólnych imprez, podczas których można było się upić, wywinąć jakiegoś głupiego psikusa, czy porozmawiać o życiowych tematach. Z nią nigdy nie było nudno. Nieważne, czy była to zbiórka charytatywna dla dzieci z hospicjum, czy zlot na nielegalnych wyścigach. Ona odnajdywała się wszędzie i dla wielu, w tym dla mnie, była życiowym drogowskazem. Jednak wtedy miała coś w sobie, czego nikt nie potrafił określić. Posiadała wrodzoną cząstkę przyciągania. Chciało się po prostu przy niej być. Dawała, wcale nie ulotne, poczucie bezpieczeństwa, choć wiele nie robiła. I właśnie przez to nikt ze studiów nie próbował się do niej zalecać, jakby wyłączyła u siebie funkcję „Zakochaj się we mnie" i jej to odpowiadało. Czasem miewało się wrażenie, że ona jest duchem i kiedy tylko pomyślisz, by się zjawiła ona się zjawiała. Przez spore grono zaintrygowanych nią osób potrafiła także znikać w niewyjaśnionych okolicznościach, ale nikt nie miał jej tego za złe, bo zawsze wracała.

Prawie zawsze, a teraz niewyobrażalnie za nią zatęskniłem. Byłem jej wdzięczny za wiele. To dzięki niej poukładałem sobie wiele myśli związanych z brakiem matki...

Bridget miała się u nas zjawić nieco później i to później chyba właśnie nadeszło, bo z dołu mieszkania dobył się niebywale głośny pisk i wrzask:

— Ochrona! Ochrona! — krzyczała, co spowodowało, że przez chwilę nie wiedzieliśmy, co się stało. — Czemu nikt nie zareagował, że doszło do napadu?! — krzyknęła najpewniej na któregoś mężczyznę, ale jej głos był wyraźny, bo nagle wpadła do sypialni jak burza.

Spojrzała na nas, kiedy próbowałem zakryć nas szczelnie kołdrą, ale ona w tym czasie ponownie wrzasnęła i zamknęła z trzaskiem drzwi.

— Co się stało?! — krzyknął głos Phila, a my byliśmy tylko w stanie się do siebie przytulić i chichrać się z reakcji kobiety.

— Nic!

— Jak to nic, dlaczego krzyczałaś?! Coś się stało Susan?! — spytał zatroskany Phil, co troszeczkę mnie zirytowało.

— Nic mi nie jest! — odpowiedziała pośpiesznie Susan, żeby ten tu nie wszedł.

— A co wydarzyło się ze stołem?! — krzyknął wściekle, ale Susan tylko się roześmiała.

— Pękł — bąknęła rozbawiona, ale za drzwiami rozeszły się jakieś szepty, więc chyba Bridget im wyjaśniła, co tu mamy.

Mamy wesoły poranek.

Czasem trzeba zacząć dzień od czegoś innego niż kawa. Na przykład od posprzątania roztrzaskanego stołu. Kawałków było sporo, więc oboje musieliśmy chwycić za miotły.

— W końcu to nie ja coś rozwaliłam. — Faktycznie Bridget. Możesz to uznać za sukces. — I na wszelki wypadek to uwiecznię, tak żeby było się z czego śmiać w przyszłości! — powiedziała wesoło i zaczęła nas nagrywać. Uraczyłem jej pomysł moim najwykwintniejszym, karcącym spojrzeniem, które już zostało udokumentowane. Susan do nagrania natomiast pokazała język, a jej radość nawet mnie rozpogodziła.

— Bri, czyżbyś się źle czuła? — spytałem, zamiatając odłamki na kolejną kupkę.

— Nie, dlaczego? — spytała zdziwiona.

— Bo serialowskim seksem się ekscytujesz całe popołudnie. Kiedy połamali łóżko ty tak się potrafiłaś rozgadać o ich pożądaniu, że powstałby z tego erotyk. Tymczasem po tym, jak rozwaliliśmy stół, też przez seks, ty nie uraczyłaś nas chociażby strofą na ten temat. Po tym ile razy się wcinałaś w rozmowy, pyskowałaś i nawet mnie uderzyłaś wiem, że nie jesteś wstydliwa, a dziś od rana mijasz nas z wypiekiem na twarzy i unikasz kontaktu wzrokowego.

— Och — bąknęła zawstydzona z uciekającym wzrokiem. Zakończyła nagrywanie i schowała telefon do kieszeni. — Bo to nie są moje sprawy! Serial to serial, a nie prawdziwe życie! — wykrzyczała i uciekła całym spojrzeniem, po czym sama poszła w kierunku toalety.

Przerwałem zamiatanie i spojrzałem na Susan ze dziwieniem oraz zamyśleniem, idącym w kierunku rozbawienia.

— Nerwowa... — zagaiłem.

— Podejrzana! — rzuciła i zmrużyła oczy, idąc spojrzeniem w ślad za kobietą. — Tak reagują winni! Przynajmniej według kilku książek i filmów.

— Podejrzana o co?

— O ukrywanie czegoś? — Osłabła w swoim oskarżeniu.

— Czego? — zapytałem, zapraszając robota przez aplikację, który nam elegancko zaczął wsysać szkło.

Susan w tym czasie do śmieci wrzuciła zwiędnięte i pocięte kwiaty, które wrzucała z bardzo smutną miną.

— Czegoś? — odpowiedziała i zaczęła się chichrać ze swojej głupiej teorii.

Bridget była po prostu sobą. Nigdy nie można było być pewnym jej następnego kroku, czy słów i to miała wspólne z Lorraine. Nigdy nie można było być pewnym, co jej chora główka przyniesie na język. Dosłownie w ciągu sekundy mogła wymyślić coś chorego, szalonego, obleśnego i bez skrupułów o tym powiedzieć.


blacK_orchiD

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro