Rozdział 39

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

 — Pani Susan, a dlaczego krew jest czerwona? — Było to już chyba setne pytanie Cindy z dziedziny anatomii człowieka. Jej matka, która pilnuje dziewczynki kilka razy próbowała ją ode mnie odciągnąć, lecz ta od razu wpadała w złość.

Wydawało mi się, że podczas wywiadu dla Cindy Jonathan też się uczył. Kątem oka widziałam, jak macał sobie rękę, gdy opowiadałam Cindy o kościach w dłoni.

— Nasza krew składa się z mikroskopijnych cząsteczek, które pływają w osoczu. Są to krwinki białe, czerwone i płytki krwi. Głównym składnikiem czerwonych krwinek jest takie białko hemoglobina, to ona nadaje tego czerwonego koloru — wyjaśniłam. Dziewczynka nie bała się bardziej skomplikowanych nazw, a raczej ich wymagała, ale tak czy siak nie mogłam przegiąć, żeby jej umysł się za nad to nie zmęczył.

— Och, Jonathan! — rzekł nagle rezolutny i męski głos. — Witaj przyjacielu! — odparł mężczyzna. Był nam bliski wiekiem i wydawał się otwartym człowiekiem. Za pewne zna się z Jonathanem, skoro nazwał go przyjacielem. Tuz przy nim znajdowała się urocza brunetka.

— Dobrze, Cindy. Pozwólmy państwu porozmawiać z innymi — zwróciła się do córki, a później sympatycznie się z nami pożegnała i oddaliła.

— Ray! — odparł zaskoczony Jonathan. — Witaj... — odpowiedział smętnie.

Nie cieszył się na widok mężczyzny.

— Doszły mnie słuchy, że się ożeniłeś! Popatrz, ja także cieszę się małżeństwem. Już od roku! — krzyknął wesoło i zerknął na swoją partnerkę. — Poznaj Mercy!

— Witaj, Jonathan Hurrington. — Przywitał się z kobietą przez podanie ręki.

— Cześć! — odparła miło.

— Moja żona, Susan! — oznajmił z uśmiechem.

— Witajcie! — Przywitałam się z obojgiem, lecz dalej byli dla mnie tajemnicą.

— Chodziłem z Rayem na studia i nie cieszyliśmy się przyjacielskimi relacjami — wyjaśnił uszczypliwie w kierunku mężczyzny.

— Tak? A ja naszą rywalizację uważałem za przyjaźń — odparł z cynicznym uśmiechem Ray. Zdawało mi się, czy on się nad nim wywyższał?

— Dobre żarty... — parsknął Jonathan. — Rywalizowałeś z każdym, niszczyłeś nadzieje i niekiedy ciężką pracę sabotując prace innych! Chciałeś być najlepszy, ale wciąż przegrywałeś z jedyną osobą. Ja mogę być ostatni, ale jak to jest być drugim? — Drażnił Raya, który ulegał jego słowom. Zaczynał się denerwować.

— No tak... — fuknął, próbując się opanować. — Lorraine, genialne dziecko, które otrzymało całą wiedzę wszechświata z kosmosu — powiedział niezadowolony, ale szybko odzyskał wyższość nad Jonathanem. — Przynajmniej mam coś, czego ty nie masz... Własną firmę, pomysł na nią, na siebie i na resztę mojej kariery. — Zrobił przerwę, by Jonathan dobrze zrozumiał i podsycił się jego przechwalaniem. Gotowało się w nim ze wściekłości, a Ray tylko wbijał nóż. — Jestem lepszy od ciebie, bo przyjmuję okazje, które ty marnujesz... — mlasnął i odszedł z żoną.

Jonathan patrzył za nim ze wściekłością, po chwili odwrócił się w kierunku ściany. Ukrył swoją twarz przed tłumem i łzę, która była żalem za tak potoczone życie.

— Nigdy już nie osiągnę tego, o czym marzyłem — szepnął załamany. — Pogodziłem się z tym. Teraz cieszę się innym szczęściem, które na mnie spłynęło. — Zerknął na mnie. — Tobą... Nawet jeśli wybór byłby inny to w takiej sytuacji wybrałbym ciebie.

— Jesteś wspaniały — powiedziałam z wdzięcznością. — Jednak może nie jest jeszcze za późno na marzenia. Wciąż jest miejsce na nadzieję, że to się dobrze skończy. Intuicja mi to podpowiada. — Wtuliłam się w jego ramię. Byłam naiwna, choć wierzyłam swojej intuicji, że wszystko skończy się dobrze.

— Dziękuję — powiedział z uśmiechem. — To ty jesteś wspaniała. Co jeszcze ci mówi intuicja?

— Że Ray to dupek...

— To mało powiedziane. — Rozpogodził się i mogliśmy wspólnie zatańczyć wolny taniec do muzyki granej przez orkiestrę.


blacK_orchiD

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro