Rozdział 4

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Susan wybiegła z mieszkania. Potraktowała mnie niemiło, jednak nie chowałem do niej żadnej urazy, bo rozumiałem, że jej praca to praca poświęceń, wyrzeczeń i pośpiechu. Podziwiałem ją. W ogóle praca lekarza jest odpowiedzialna, dlatego żadnych zastrzeżeń do niej nie mogłem mieć. Bridget, przygotowująca się do robienia obiadu przyglądała się temu z uśmiechem, dlatego podszedłem bliżej kobiety.

— Jak ja ją rozumiem... Wiem, co to jest zrobić sobie herbatę, a później wypić ją zimną... — powiedziała, wskazując na kubek, parującego naparu.

— Zielona? — spytałem zdziwiony.

— Powiedziała, że też ją lubi bo jest zdrowa. — Potwierdziła z obrzydzeniem.

— Widzisz, nawet lekarz to potwierdza. — Zauważyłem.

— Tak, tak, ale ja raczej mówię o tym, że wiele was łączy. Nie lubi grzybów, nie ma alergii, lubi zieloną herbatę i Czekusie, które pokazałam jej w szafce na dole. Ogólnie lubi słodkie, ale jak to lekarz nakazała jeść z umiarem. Poza tym oboje jesteście smutni i to chyba główna wasza wspólna cecha.

— Nie znam powodu jej smutku, ale o mnie nie zamierzam już więcej z tobą rozmawiać. Dajesz koszmarne rady i nie szanujesz mojej osoby! Ile razy mam powtarzać! — Oburzyłem się.

— Weź. Pięć lat, pięć lat człowieku. Taki straszny jesteś, ale mi się nie widzi mówić do rówieśnika na „pan" albo „szefie" to żenujące! — Oznajmiła, a ja się załamałem. — I to wcale nie oznaka braku szacunku tylko przyjaźni! — rzuciła entuzjastycznie.

— Przyjaciele nie wpierdzielają się do cudzego życia...

— Ja tylko daję ci powody do uśmiechu! Susan udało mi się parę razy rozbawić. Powiedziała, że życie odebrało jej radość przez pewne wydarzenia.

— Nie zamierzam w to dociekać. Nawet jeśli poznam powód to nie zamierzam się nim z tobą dzielić — powiedziałem, gromiąc ją upominającym spojrzeniem.

— Dobra, tam! Sama się dowiem, bo wy smuciarze sami mi się zwierzacie! — powiedziała zbulwersowana. — Wiem o Susan chyba więcej niż ty!

— Miałem się o niej czegoś dowiedzieć na obiedzie. Ile może trwać pomoc przy zagrożonej ciąży? — dopytałem, nie będąc w temacie, a Bridget wzruszyła ramionami z niewiedzy.

— Nie wiem, chyba tyle ile powinna i aż pomoże. Ja rodziłam dwanaście godzin, a nie byłam w zagrożonej i chwała Panu. — Oznajmiła, krojąc warzywa.

— W takim razie zaczekam nawet jeśli miałaby to być kolacja.

Stwierdziłem to sam do siebie i ukryłem się w gabinecie.

Miałem trochę roboty, ale zamiast tego po prostu usiadłem na fotelu w kącie gabinetu. Musiałem się jakoś poukładać sobie w głowie to co do tej pory wiem o Susan.

Kobieta jest naprawdę skryta, ale nie jak mała dziewczynka w obliczu zagrożenia. U niej wygląda to jak natura. Podczas naszego pierwszego spotkania, była zdegustowana i zupełnie jej się nie dziwiłem. Była nawet przestraszona, choć nie wiem, co o mnie wie lub jakie plotki o mnie słyszała. Czy w ogóle są jakieś? Mam szczęście, że jej strach był tylko w tym jednym momencie. Podczas kolacji była, jak robot zaprogramowany tylko, by jeść. Speszyła się, gdy padło do niej jedyne pytanie podczas tego wieczoru. Sam byłem skrępowany tą sytuacją i dlatego zainterweniowałem.

Później zobaczyłem tylko, coś co doskonale rozumiałem. Jej stan. Kobieta była zdecydowana w swoich warunkach. Nie okazała się roszczeniowa ani buntownicza. Cieszyłem się, bo i dla mnie nie jest łatwe to małżeństwo. Susan jest pozbawiona radości, energii i wewnętrznego światła. Może cierpi, a może nie czuje niczego. Może też nie potrzebuje tego wszystkiego do życia. Nie wiem, co ją spotkało. Lubi swoje wnętrze, ale nie stawia nie wiadomo jakich granic, na przykład w stosunku do mnie. Jest otwarta i odniosłem wrażenie, że miło jej się zrobiło, gdy zaproponowałem wspólny posiłek. Ja byłem szczery odnośnie poznania się. Nie chcę, żebyśmy się stali wrogami, w obliczu tego całego zagrożenia, o którym nic nie wiem.

Mimo wszystko czuję frustrację, która przepływa przeze mnie jak prąd. Mój dom stracił na bezpieczeństwie. To już nie jest tylko mój azyl i choć zrobiłem wszystko, żeby był dla tej kobiety przyjazny to dla mnie stał się niebezpieczny, a nawet obcy.

Czuję, że Susan ma wiele do powiedzenia i że jest mądra, a to zdecydowanie przekonuje mnie, by ja po prostu poznać. By w przyszłości, jako małżeństwo, nie mijać się oschle w korytarzu, nie niszczyć sobie psychiki, czy skakać sobie do gardeł z błahego powodu. Będziemy jechać na jednym wózku, więc przyda się współpraca.

Bridget nie umiała się powstrzymać i musiała już zjeść obiad, który przygotowała trzy godziny temu. Ja postanowiłem się jednak wstrzymać, licząc że jednak zjem wspólnie z Susan. Siedziałem w salonie z Bridget, która zajadała się makaronem i oglądała swój ulubiony serial. Hiszpańską telenowelę... Patrzyłem na to z lekko pochyloną głową. Nie znałem fabuły, ale ten jeden odcinek przyprawił mnie o ból głowy.

— Czy w tym serialu każdy się z każdym zdradza? — dopytałem.

— W teorii tak...

— Jakie to życiowe... — rzuciłem smętnie.

— Nie przeżywaj ciągle tej durnej baby. Skup się na Susan — Poleciła, a ja się zdziwiłem.

— Nie zamierzam się z nią naprawdę wiązać.

— Ja tylko przedstawiam ci możliwą opcję — powiedziała z podtekstem.

— To daruj sobie opcje i złote rady. — Zagrzmiałem surowo.

— Pff.— Parsknęła i skupiła się na serialu, a ja się tylko zirytowałem.

Susan opcją? Susan nie zasługuje by być opcją, tylko pokochaną naprawdę. Nie znam jej, choć czuję, że ten ślub ją zniszczy. Ja widzę jeden plus w tym małżeństwie. Kiedy będę mieć obrączkę na palcu wszystkie kobiety dadzą mi spokój. Stracą zainteresowanie i nie będą do mnie wzdychać na ulicy.

— Świat idzie do przodu. Ta twoja informatyka też, a ty stoisz w miejscu jak widły w gnoju! Opuść strefę komfortu! Otwórz się na ludzi! Na zmiany!

— Nie potrzebuję zmian i uwielbiam swoją strefę komfortu! Koniec tematu! — Oznajmiłem sfrustrowany.

Nie wiem dlaczego jej na to pozwalam. Poniekąd sam zacząłem się jej zwierzać i w sumie Bridget jest jedyną osobą, z którą szczerze rozmawiam. Może dlatego pozwala sobie na chamskie odzywki, a fakt jest taki, że jakaś niewidzialna siła nie pozwala mi się na nią wkurzyć. Każda niemiła odzywka, czy szkoda przez nią popełniona zawsze uchodzi jej płazem, a ja nie potrafię nic innego niż skarcić ją załamanym wzrokiem i sobie darować. Nie potrafię się z nią kłócić. Z nikim się nie potrafię kłócić, bo uważam to za stratę czasu.

W chwili kiedy Bridget skończyła jeść, do mieszkania weszła Susan. Strudzona i zmęczona siadła na fotelu ze swoimi rzeczami, tak jak przyszła. Patrzyła w punkt przed sobą.

— Fantastycznie! Zdążyłaś na kolację! — Pisnęła radośnie Bridget i wstała od blatu.

— Przecież już zjadłaś — odpowiedziała zdziwiona, wskazując na jej talerz.

— Ale ja jeszcze nie jadłem. Czekałem na ciebie. — odpowiedziałem, oczekując jakiejś jej reakcji, lecz ona chwilę na mnie popatrzyła z niemrawą miną, głośno wypuściła powietrze i wstała.

— Dziękuję, to miłe... — odparła zmęczona i przeszła obok mnie.

Do moich nozdrzy dobiegł niecodzienny zapach truskawek, którego wcześniej u kobiet nie wyczułem. Był taki delikatny i słodkawy, ale do niej pasował. Może gdzieś po drodze się spryskała.

— Ładne perfumy — odparłem, bo czułem, że powinienem ją jakoś do siebie przekonać.

Kobieta przystanęła i się odwróciła zdziwiona. Patrzyła na mnie chwilę, ale zauważyłem że próbowała intensywnie poczuć zapach, o którym mówiłem.

— To nie perfumy. Wdzięczny małżonek, za pomoc swojej żonie z radości postanowił zwymiotować. Jego shake truskawkowy wylądował na mnie... — odpowiedziała z powagą, a mnie obrzydzenie aż zamurowało.

Bridget, przygotowująca dla nas jedzenie wybuchnęła przeraźliwym śmiechem. Miałem ochotę zapaść się dwadzieścia pięter pod siebie i jeszcze z dziesięć metrów pod ziemię! Nigdy tak niefortunnie nie trafiłem z komplementem, ale coś mi się wydaje, że z Susan nie wszystko będzie takie proste i oczywiste.

— Bo ważny jest pierwszy krok — powiedziała Bridget, która ocierała łzy ze śmiechu.

— Pójdę szybko zmyć z siebie ten mylny zapach — odparła i poszła na górę.

Nie ma to jak zacząć od żenady...

— Jesteś taki uroczy! — Stwierdziła, wciąż rozbawiona, Bridget. — Susan zaskoczyła nas oboje, ale kierunek dobry!

Usiadłem do stołu. No tak, bo niby skąd miałem wiedzieć, że ktoś na nią zwymiotował.

— Nie wiem, czy czułem się kiedyś tak skonfundowany przez wymioty.

— Tak! — krzyknęła, kładąc przede mną talerz. — Kiedy miałeś osiem lat i obrzygałeś wszystkich w wesołym miasteczku! — powiedziała ucieszona.

— Och, a udało mi się o tym upokorzeniu zapomnieć... — Jęknąłem, chowając twarz w dłoniach, które oparłem na stole, o łokcie.

Była taka sytuacja i nigdy tak szybko opiekunki z wesołego miasteczka nie wyciągnąłem.

Obecność Susan mnie trochę ciekawi, ale jednocześnie peszy. Nigdy nie musiałem i nie chciałem! dostosowywać życia pod kogoś, a teraz to robię. Czuję się nieswój. Czuję się dziwnie, kiedy widzę obcą kobietę, która ma jeszcze być moja żoną, a która mieszka ze mną. Przechodzą mnie dreszcze, bo nie wiem jak mam się zachowywać. Ciężko rozgryźć Susan, bo jej mina nie określa niczego! Jedyny słaby uśmiech, jaki się u niej pojawia jest tylko z grzeczności, a tak jest cicha. Nic o niej nie wiem, poza tym, że jest lekarzem ginekologiem, ile ma lat i jak się nazywa!

W końcu zeszła odświeżona i oboje rozpoczęliśmy kolację.

 ∞

blacK_orchiD

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro