Rozdział 45

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Odebraliśmy połączenie z komunikatora Holo o ustalonej godzinie. Całą czwórką ujrzeliśmy blondwłosą kobietę luzacko opartą o swoje szklane interaktywne biurko. Miała na sobie znoszoną całym dniem białą koszulę z podwiniętymi rękawami. Czarne, zwykłe garniturowe spodnie i szpilki. Miała klasę, pazur i uroczy uśmiech. Jej obraz ukazał nam się w hologramie wyświetlanym ze specjalnego projektora. Ona także widziała nas w trójwymiarze.

Kiedy tylko nas zobaczyła, a raczej Jonathana, to krótko rzecz biorąc opadła jej kopara.

— Co ci się stało z... — wydukała i zaczęła wskazywać u siebie na skronie. Zasłoniłam usta dłonią, by znów się nie zacząć śmiać, ale i tak zostałam za to skarcona surowym spojrzeniem i niezadowolonym mruknięciem.

— Ujechało i ucięło! Po co drążyć ten temat! — rzucił zirytowany Jonathan, a kobieta roześmiała się w najlepsze.

— Naprawdę nam pomożesz?! — spytała nagle Bridget z błaganiem.

— Jeśli mnie wtajemniczycie w szczegóły to wtedy pomogę. Proszę, opowiadajcie! — Rzuciła cierpliwie i zasiadła za swoim biurkiem.

Opowiedzieliśmy jej całą historię, włącznie z tym co przytrafiło się mojej mamie i ze szczegółami wyjaśniliśmy z kim mamy do czynienia. Kobieta ze skupieniem słuchała i dopytywała w momentach, których nie rozumiała, by pojąć całokształt tej sprawy.

— Jesteśmy przyparci do muru, dlatego chcielibyśmy cię prosić o pomoc. Stanęłabyś z nami do walki z Dystryktem? Narażamy cię na niebezpieczeństwo, ale jesteśmy zdesperowani! — rzekł smutno Jonathan.

Lorraine w milczeniu przeanalizowała nasze twarze i zatrzymała się na Elizabeth, która cały czas przyglądała się kobiecie z dystansem i niezadowoleniem, a jej nerwowe drganie nogi nie wskazywało na to, że widzi w niej otuchę.

— Pani mi nie ufa — stwierdziła miękkim głosem. Nie była zdruzgotana, czy oburzona tymi wątpliwościami.

— Z góry oświadczyłaś, że pobierzesz opłatę za pomoc, więc to już mówi o tobie wiele. Z resztą obawiam się, jak wysoka jest twoja stawa. Poza tym mam wielkie wątpliwości, czy sama nie należysz do Dystryktu — odparła Elizabeth, co było raczej sykiem w kierunku Lorraine.

— Mamo! — krzyknął Jonathan. Lorraine natomiast przyjęła spokojnie jej oskarżenia.

— Pragnę rozwiać pani wszelkie wątpliwości. Owszem moja cena będzie wysoka, bo cyberszpiegostwo jest owiane wielkim ryzykiem i do łatwych nie należy przy dzisiejszych zabezpieczeniach, ale proszę się nie martwić. Ja całkiem dobrze znam temat Dystryktu, bo hobbystycznie wybijam go w pień, co prawda kablując FBI, ale już trudno przecież sama sobie nie będę brudzić rąk! — wyjaśniła krótko z bardzo entuzjastycznym uśmiechem na końcu.

— Kablujesz do FBI? — zdziwił się śmiało Jonathan.

— Taa... tych przyjaciół sobie źle dobrałam... — powiedziała niezbyt przekonana, co do swojego wyboru.— Znaczy, ja wybrałam dobrze, to oni nie chcą się ze mną przyjaźnić. — Skwasiła minę ze złości. — Mniejsza, chodzi o to, że pomogę. Najpierw poszukam wartościowych informacji na temat twojego ojca i dziadka, a później, w zależności od tego co znajdę, ustalimy co dalej.

— Czuję wstyd, siedząc przed twoim obliczem, że studia skończyliśmy parę lat temu, a ja pozwoliłem, by większość wiedzy, która teraz byłaby przydatna poszła w niepamięć... — rzekł Jonathan przytłoczony i schował twarz w swoje dłonie.

— Nie dramatyzuj, Elvis. Przyjaciele są od tego, by pomagać bez względu na wszystko. Nie czas na użalanie się.

— W takim razie podaj cenę — burknęła Elizabeth, a Lorraine przywdziała złowieszczo przebiegłą minę, po czym postukała parę razy palcami w biurko nim przemówiła.

— Zależy mi na waszym szczęściu i tylko trochę się obrażę, jak odmówicie. Macie wolną wolę i wasze życie jest tylko w waszych rękach.

— Do rzeczy! — Naciskała Elizabeth, która wciąż jej nie wierzyła.

— Chciałabym, żebyście po skończonej sprawie przenieśli się do Kalifornii. Ja wiem, że może brzmieć to trochę dziwie i egoistycznie, bo to bardzo dużo, żeby przenieść swoje życie prawie że na drugi koniec kraju. Nie wiem, jak bardzo kochacie Atlantę i ile dla was znaczy, więc liczę się z odmową, ale wiele mogłabym wam zaoferować tutaj, w Los Angeles. Dla ciebie, Jonathan przygotowałabym szkolenie. Przypomniałbyś sobie wszystko, a nawet nauczyłbyś się więcej. Z początku bym cię zatrudniła u siebie, a potem dałabym ci wolną rękę, bo wiem jak pragnąłeś mieć coś własnego. Susan, ciebie wszczepiłabym w tutejszą służbę zdrowia. Mam spore grono przyjaciół wśród lekarzy i gwarantuję, że zapewniliby ci wspaniałe środowisko do niesienia pomocy!

— Całe życie przenieść tam? — spytał zakłopotany i zerknął też na mnie.

Całe życie przenieść tam?

— Co to niby za cena? — spytała Elizabeth z pogardą. To nie jest standardowa cena za pomoc, dlatego starsza kobieta zareagowała z przesadnym zdziwieniem, doszukując się haczyka.

— Uczciwa. Od czasów studiów Jonathan zawsze był moim wiernym przyjacielem. Jestem tym typem bohatera w opowiadaniu, który wierzy w moc przyjaźni. Po prostu chciałabym mieć was blisko! Wartościowych ludzi należy trzymać blisko siebie! Wasza decyzja! — W to wierzy ekscentryczna miliarderka, z ogromnym dorobkiem naukowym? W moc przyjaźni? Chyba się, kurwa, opłaca skoro ona tak daleko zaszła...

Ta nadzieja w oczach Jonathana, szybko przerodziła się w panikę, bo spojrzał na Bridget, która tylko się śmiała.

— Czemu się na mnie patrzysz? — spytała otwarcie.

— Dopiero co poznałem kuzynkę i miałbym cię tu zostawić? Już wiem, czemu nigdy nie mogłem się na ciebie zdenerwować... To by była ogromna strata.

— To fakt. Ja też tęskniłabym okropnie — przyznałam, po czym kobieta siadła między nas i zarzuciła nam swoje ręce na karki mocno nas przytulając.

— Problem w tym, że to ja przyjechałam z całym tobołkiem za tobą. Jesteśmy z Dannym i dziećmi osiedleni w San Diego.

— Jak to?! Dlaczego?! — spytał zszokowany Jonathan.

— Ciocia wiedziała kogo prosić o pomoc. Szukała nieco pierdolniętej osoby, która jest zdolna do wszystkiego! Zapakowałam rodzinę i tadam! — Zaśmiała się. — Więc jeśli byście się zgodzili to mielibyśmy do siebie blisko. — Zachichotała i w tej chwilowej radości opadła na oparcie kanapy.

— Ale jak to wprowadzić mnie do twojej firmy? Nie mam kwalifikacji, żebym mógł u ciebie pracować. Nie mam nawet doświadczenia, a szkolenie to przecież wielkie pieniądze, no i przede wszystkim zmarnowałabyś czas na mnie!

Kobieta zaśmiała się.

— A jednak się da — odparła rozbawiona, a wtedy w gabinecie zapanował chaos.

— Lorraine! — krzyknął wkurzony mężczyzna, który pojawił się tuż obok niej. Był wysokim, eleganckim czarnowłosym mężczyzną. — Nie jestem twoją sekretarką, więc łaskawie patrz na swoją komórkę i wewnętrzny telefon! — Mężczyzna przeniósł wzrok na nas. — O, cześć Jonathan!

— Cześć! — odpowiedział miło.

— Malcolmie, prowadzę rozmowę. Czy chociaż przez parędziesiąt minut może mnie nie być dla świata?! — krzyknęła wkurzona Lorraine.

— Dla mnie, oczywiście! — odparł serdecznie i ułożył sobie dłonie na piersi blisko serca. — Dla twoich gości, nie! — wrzasnął rozjuszony. — Wiesz, jak FBI cię uwielbia i będą mnie zastraszać wszystkim, byle byś tylko ich przyjęła.

— Ci sami? — spytała, ale jej zirytowana mina znała już odpowiedź.

— Pan obsesyjny i pan, który ma serdecznie dość swojego partnera.

— Przekaż moja szczerą odpowiedź na jego groźby w formie niewerbalnej — odparła i u obu rąk pokazała środkowe palce.

— Z nimi trzeba krótko. — Zaśmiała się Bridget.

— Dokładnie, skarbie! — przyznała jej rację Lorraine z szerokim uśmiechem.

— Nie pokażę mu tego, bo mnie jeszcze aresztuje!

— W takim razie miło go poinformuj, że mam ważną rozmowę i musi zaczekać — Mężczyźnie zaczęła drgać powieka ze zdenerwowania. — Tylko bądź miły! Nie chcemy się wdać w konflikt z władzą przez twoje niestosowne chamskie zaczepki.

— Doprowadzacie mnie do szału! — wrzasnął i zniknął z kadru.

— Wiele rzeczy doprowadza cię do szału — odpowiedziała łagodnie, ale w zamian za to otrzymała trzaśnięcie drzwiami. — Tak, proszę państwa... Malcolm Cross... — odpowiedziała rozbawiona.

— Nie pyskował ci tak na studiach... — zaczął zdziwiony Jonathan.

— Taa... czasami od forsy i władzy ludziom odwala i robią się swawolni.

— Co to znaczy? — spytał.

— Zrobiłam go moim wspólnikiem i doradcą, jest niezastąpiony — odparła z dumą.

— Zwykłego ochroniarza? — dopytał zdruzgotany Jonathan.

— Okazał się przyjacielem — odpowiedziała i popatrzyła z czułością za kadr, za pewne na drzwi, którymi wyszedł rozeźlony mężczyzna.

— Ale nawet nie jesteście spokrewnieni. Nie boisz się, że pewnego dnia wbije ci nóż w plecy i to dosłownie? — spytał przerażony Jonathan, choć nawet go to nie dotyczyło.

— Nie, bo mu ufam.

— Wybacz, że tak dociekam, ale na tyle, żeby powierzyć pół własnego życia?

— Tak. Dla przyjaciół jestem w stanie wiele zaryzykować, a czy będę tego żałować, czy nie to inna bajka i tego doświadczę, lub nie, w przyszłości, dlatego to nie moment na to by się martwić. Szukałam w życiu jakiegoś pędu, więc pokochałam ryzyko i dużo częściej piję szampana, niż się martwię. A nasza sprawa?

— Przemyślimy ofertę! — wyrwałam się z odpowiedzią nim Jonathan zdążył coś powiedzieć.

— Świetnie. Ja się zabieram za szukanie brudów. Ostatnimi czasy bardzo to kocham — odparła i zatarła ręce.

Postanowiliśmy o tym porozmawiać tylko we dwoje, dlatego poprosiłyśmy kobiety o trochę prywatności. Sypialnia Elizabeth była dobrym miejscem do tej rozmowy. Jonathan usiadł na skraju łóżka, a ja spokojnie kroczyłam po małym obszarze w zasięgu wzroku mężczyzny.

Cóż takiego czułam do Atlanty? Niewiele. Nie przeżyłam tu fascynujących przygód. Nie znam każdego zakamarka. Nie znak stylu życia mieszkańców i choć moja rodzina mieszka tutaj od pokoleń to nie czuję tego miasta we krwi. Nie przejeżdżam ulicami, patrząc przez okno i wspominając „Ach, tu robiłam to"," Tutaj nieźle się bawiłam", „Tu spotkała mnie krzywda". Na wszystkie pytania odpowiedź brzmi nie. Atlanta dała mi tylko wykształcenie, miejsce pracy i kąt do spania. Wspomnienia – raczej te przykre lub nic nieznaczące i po prostu zapomniane. Może poza ostatnim okresem. Tylko to za mało, żebym z sentymentem chlipała i miała tak wiele argumentów przeciw wyjazdowi, by się o to wykłócać. Nie! Mówię tak słońcu i pięknemu oceanowi. Kiedyś bym panikowała przed wyjazdem, gdzieś na stałe, ale czuję się przeprogramowana. Czuję, że mogę bez obaw pojechać za Jonathanem. Zauważyłam coś, co wskazuje na jego ogromną chęć podróży tam.

— Widziałam twój błysk w oku, kiedy zaproponowała ci pomoc firmy — zaczęłam, bo Jonathan biłby się ze sobą do jutra.

— Noo... — wymamrotał strapiony i padł bezradnie plackiem na łóżko.

— Uważam, że jej cena jest adekwatna do usługi, jaką nam wyświadczy... — odparłam, co od razu postawiło Jonathana do pionu. Podeszłam do niego i przykucnęłam przy nim.

— Mogłabyś przenieść się do Kalifornii?

— Tak. — Ujęłam jego dłonie. — Dlatego zachęcam cie byś już nad tym nie dumał tylko się zgodził. To wielka szansa dla ciebie! — powiedziałam z przekonaniem, lecz Jonathan prychnął na moje słowa.

— Susan, jak mam nad tym nie dumać skoro nic dobrego nie pokazałem. Nic nie potrafię. Jestem hańbą dla uczelni...

— Och, błagam! Miałeś dla ojca hakować. Przez jego manipulację robiłeś to tylko na niskim poziomie, a jak dla mnie hakowanie policyjnych baz to dużo. Nie pozwolił ci się posunąć dalej, ale na Boga! MIT to nie uczelnia, gdzie uczą tylko hakowania! W zasadzie nie powinni go w ogóle uczyć, ale rozumiem, że to tylko taki efekt uboczny przyswajania wiedzy — Jonathan na chwilę się uśmiechnął. Takie są skutki praktycznie w każdej branży. Zawsze się człowiek nauczy czegoś na marginesie, co jest negatywne, szkodliwe lub niebezpiecznego. — Mówią, że jazdy na rowerze się nie zapomina. Może na początku trochę pobuja, ale gwarantuję, że szufladki w głowie się otworzą i wrócisz na tory.

— Może... — powiedział niepewnie, jakby na siłę szukał tej wiedzy w głowie, którą zapamiętał. — A jeśli tak nie jest i manipulacja sięgnęła głębiej, przez co reszta poszła w zapomniane? I co jeśli przez to stałem się nikim dla tej dziedziny?

— To dlaczego ona w ciebie wierzy?

— Bo to Lorraine. Ona wierzy w każdego — odrzekł sucho, jakby ta wiara nie była dla niego dobrym argumentem.

— To coś znaczy. Nadajesz się i to bardzo. Twój ojciec zabił w tobie ten pęd, tę energię i ambicje, ale są one do odratowania! Mogą powstać na nowo! Musisz spróbować.

— Chcę, ale się boję — rzucił lekko roztrzęsiony. — Co jeśli okaże się totalnym debilem, który nie sprosta jej oczekiwaniom?! — Fakt, brał na siebie pewną odpowiedzialność. — Wydaje mi się, że ona myśli, że ja wiem tyle samo co na studiach, a jednak prawda jest inna!

— Ale ona nie pytała ile wiesz! Nie zrobiła ci testu! Powiedziała „Pomogę ci!".

— I co jeśli się na tym przejedzie?

— Jonathan, ale ja w ciebie wierzę. Ja wiem, że dasz sobie radę! To jest ta ufność, o której mówiła Lorraine. Trzeba ryzykować, żeby coś osiągnąć! Ty niczym nie ryzykujesz, ale chodzi o to, że ona bardziej niż ci ufa, to w ciebie wierzy! Może będzie musiała iść małymi krokami i trzymać cię za rączkę, jak małe dzidzi, ale w końcu uda ci się puścić jej dłoń, bo jesteś zdolny, bo masz charyzmę i spryt! Jej to nie przeszkadza i wiem to po tych parudziesięciu minutach spotkania z nią! W trudne dni będę ja i zawsze cię wesprę, bo będę! Razem! Choć złączeni z przymusu, do końca z wyboru! Czas postawić na siebie, a nie na kogoś! I przy okazji będziemy mieli rzut beretem do Vegas, gdzie weźmiemy drugi ślub u Elvisa! — rzuciłam z rozbawienia.

— I zaczniemy coś od nowa? — Wracała moja iskierka!

— Tak. Załatwimy starego i nic nam nie stanie na przeszkodzie!

— No dobra, zgadzam się.

— Tak o ?

— Tak o! — rzekł z promiennym uśmiechem.

Energicznie wpadliśmy sobie w ramiona, tuląc się z pewną ulgą. Taką ulgą, która była następstwem zawarcia jakiejś zgody. Ulga z nadzieją. Przecież to na tym tutaj cały czas jedziemy.

W końcu długo wyczekiwane połączenie od wyroczni. Tuż po odebraniu rozmowy ukazała nam się zmęczona, ale i przejęta twarz kobiety. Kadr był okrojony, bo siedziała za biurkiem, innym niż wczoraj. Po przytulnym fragmencie można by rzecz, że znajdowała się w domu.

— Znalazłaś coś? — spytał Jonathan z nadzieją połyskującą w szarości, która była tylko odrobinę ciemniejsza niż szarość koloru oczu Lorraine.

— Tak. I aż mnie było ciężko uwierzyć w to, co się w tej Atlancie dzieje. Od kilkudziesięciu pokoleń trucizna Hurringtonów rozlewa się po całym Dziewiątym Dystrykcie. Przepraszam, że ujmuję to w tak dramatyczny sposób, ale tego nie da się inaczej opisać! Twój ojciec jest jednym z filarów Dystryktu, on ich karmi, zapewniając sobie władzę. Zastanawialiśmy się wszyscy, czym jest Łowca. Łowca to najzwyklejszy klucz do skarbca informacji. Zawiera w sobie kody dostępu do systemu, który przechowuje te dane. Bo nie bez powodu mówią, że informacje to jedna z najpotężniejszych broni na świecie. Dotarłam tylko do plotek, co kryje się w środku, sprzedałam nawet fragment duszy federalnym... — odparła tajemniczo i spojrzała ponad kamerę z przerażeniem. — Szatan nade mną stoi — szepnęła i zaczęła chichotać.

— Ten sam, któremu chciałaś pokazać dwa środkowe palce? — zapytał Jonathan z dziwnym przeczuciem i uśmieszkiem. Kiwnęła wesoło główką, a w tle usłyszeliśmy niezadowolone mruknięcie.

— I co to znaczy, że sprzedałaś fragment duszy? — dopytał Jonathan, a wtedy kobieta pokazała prawą dłoń z plastrem, przez który prześwitywała niewielka czerwona rysa, która w rzeczywistości była raną. Jonathan, w przeciwieństwie do mnie, nie zrobił zszokowanej miny na widok tego, jak przypuszczałam, samookaleczenia.

Pokazał mi tylko ledwo widoczną szramę na swojej prawej dłoni.

— Przysięga krwi — wyjaśnił mi. — Dla Lorraine z jakiegoś powodu niewyobrażalnie ważna. Raz przysiągłem, i mimo że dla mnie to nie wiele znaczy to przyjaciółki nigdy nie zdradzę.

— Mój gość także mnie nie zdradzi — Posłała gościowi ukradkowe chytre spojrzenie i wróciła do nas. — Będzie tylko słuchał. Wszystkie informacje o Dystrykcie są niewyobrażalnie ważne, więc trzeba pokonać wszelkie granice komfortu i znaleźć dobrych sojuszników. Wracając. Jak wspominałam dotarłam do plotek, które mówią o tym, że Łowca daje dostęp, ale najważniejsze jest to do czego daje dostęp. Do materiałów obciążających każdego, kto się liczy w tej grze. Od najwyższych polityków, przez tych, którzy swoimi umiejętnościami mogą zabić, co najmniej dwie osoby w najbardziej bestialski sposób. Znaczące mafie, terroryści, agencje wywiadowcze i rządowe z całego świata, wojska, rządy. Prawdopodobnie na każdego kto ceni sobie życie najbardziej może coś się znaleźć i twój ojciec może być w posiadaniu tego — oświadczyła z dramatyzmem.

— Czy od człowieka z taką władzą da się uciec? Da się go w ogóle zniszczyć? — spytałam rozedrgana.

Lorraine popatrzyła na mnie ze współczuciem. Wszak tylko to mogła zrobić, bo to nie do niej zbliżał się ogromny cyklon zniszczenia wszelkiego, co piękne.

— Teoretycznie... — podjęła niepewnie. — Spróbujemy ukraść te dane — rzekła niewinnie.

Przeszedł nas szok.

— Kurwa... — syknął Malcolm w tle.

— Nie możesz. — Wkroczył stanowczy obcy głos.

— Och, nie czepiaj się, że chce coś ukraść. Taka kradzież to nawet nie kradzież!

— Nie czepiam się o przestępstwo kradzieży tylko o to, że chcesz igrać ze śmiercią i narazić na to nas wszystkich! — wrzasnął.

— Dystrykt utraci tylko jeden filar! — krzyknęła za kamerę energicznie wstając. — Jeden filar z nie wiadomo ilu! Jeśli takich filarów, jak Hurrington, jest wiele to Dystrykt nawet tego nie zauważy, ale jeśli jest ich tylko kilka to może nam nawet podziękować, że wykosiliśmy im konkurencję! — krzyczała nadwyrężając gardło. Odczuwała wielką frustrację i gniew względem Dystryktu. — James, jak i Henry są za głupi by być na samym szczycie. Żadna śmierć po nas nie przyjdzie, a jeśli się uda oni będą wolni.

— A co z samym Henry'm? Przecież się dowie, że własny syn mu to ukradł. Myślisz, że odpuści? — syknął z wątpliwościami.

— Nie odpuści. — Usiadła opanowana, próbując wyrównać oddech.

— I co z nim będzie?

— Ty mi powiedz — rzekła ostro, dalej patrząc na agenta. — Zostawisz tego terrorystę wolno? Aresztujesz, załatwisz karę śmierci, ale i tak wrzucisz do przepełnionego więzienia, gdzie będzie oczekiwał dziesięć lat na wyrok, grzejąc się w przytulnym inkubatorze, który tylko wzmoże jego nienawiść i pozwoli wymyślić plan zemsty? Będziesz skakał wokół niego, wijąc mur, który oddzieli go przed krzywdzeniem innych? Będziesz tracił swoje siły na coś takiego, będziesz trwonił budżet, by ktoś inny to robił? Na wszystko odpowiedź brzmi: nie. Cóż więc nam pozostaje? Powiedz mi.

Milczenie było odpowiedzią. Dosyć brutalną odpowiedzią, która stwarzała ciarki wzdłuż kręgosłupa. Nikt nie powiedział tego na głos, ale każdy wiedział, że chodzi o mroczną śmierć. Nawet agent federalny chciał na to przyzwolić.

— Wiemy, co jest kluczem, ale nie wiem, co jest zamkiem — przemówiła, gdy już wiadome było, co czeka Henry'ego. — Jest jeszcze jedna kwestia. Rodzice Susan. Są zakładnikami, i co więcej, mogą mieć szerszy i aktualniejszy obraz całej sytuacji. Niewykluczone, że wiedzą, gdzie są informacje. W pierwszej kolejności powinniśmy ich odbić.

— Dobrze, tylko jak! — wtrąciłam się z niepokojem. — Mój ojciec bał się nawet ze mną rozmawiać, gdy w pobliżu był Henry. Dysponujemy armią, żeby ich odbić?!

— Owszem! — rzekła Lorraine z szaloną wesołością.

— Naprawdę?! — Ja wraz z gburowatym agentem rzuciliśmy to słowo równocześnie. Różnica polegała na tym, że ja krzyknęłam z nadzieją, on ze zdziwieniem, idącym pod przerażenie.

— A tak! — potwierdziła radośnie. — Muszę tylko wykonać kilka telefonów. Za godzinę dam znać, co z tego wyszło!

— W takim razie czekamy na odpowiedź, do usłyszenia — rzekłam uradowana i połączenie zostało przerwane.

— Ona jest szalona — stwierdziła Elizabeth. Ekscentryzm Lorraine coraz bardziej się utrwalał w naszym przekonaniu. — Zabije nas wszystkich! — wrzasnęła z irytacją wobec niekonwencjonalnego planu, który także był niebezpieczny.

— Masz rację! — rzekł Jonathan ochoczo. — Usiądźmy i czekajmy, aż ojciec po nas przyjdzie i wymierzy karę za spiskowanie — fuknął poirytowany i usiadł na nonszalancko na kanapie. — Nie rozumiem, po co tworzyłaś to miejsce, nie chcąc ryzykować życia?! Chciałaś tutaj żyć i tylko utrzymywać z nami potajemny kontakt?!

— I może to jest najlepsze wyjście? — powiedziała z przykrością.

— A jak cię odnajdzie?! — wkroczyłam. — Jakie wtedy będą szanse, że znów okaże ci litość? A nam? Mnie?

— Musimy zawalczyć o resztkę tej rodziny i o wolność. — Jonathan już się uspokoił i przemawiał z dużo większą siłą i nadzieją. — Nie możemy dać się mu uwięzić, już i tak wystarczający czas nami manipulował. Trzeba teraz jemu chociaż spróbować odebrać to, co dla niego najważniejsze. — Wstał i podszedł do matki. — Może działanie Lorraine jest troszeczkę... — Przerwał, by znaleźć prawdopodobnie jakieś łagodniejsze słowo, niż szalone lub nieodpowiedzialne. — Szalone. — Uśmiechnął się pod nosem. — Ale jej ufam. Zawsze służyła pomocą najwyższej jakości. Jak nikt wie, jaki naprawdę jest Dystrykt i wierz mi, ona także osobiście walczy z Dystryktem — Pogładził swoją bliznę na wnętrzu dłoni, na którą spojrzał z sentymentem.

— Zawarliście przysięgę krwi.

— Tak. Poznałem kilka jej tajemnic, których nie mogę zdradzić i dlatego tak bardzo chcę za nią pójść. Wierzę, że nam pomoże. Wierzę, że dzięki niej będziemy wolni, mimo że nie jestem w stanie sobie tego wyobrazić. Jeśli to oznacza, że ojciec zginie to nie będzie mi go żal. Należy do Dystryktu i z pewnością ma za uszami najgorsze z najgorszych przestępstw.

— Dobrze. Zaufam wam wszystkim. — Wymienili się uśmiechami i na zgodę uściskali się.

W tym samym momencie ktoś zaczął pukać do drzwi. Tętno skoczyło nam momentalnie. Chwila pomyślunku sprawiła, że jednogłośnie sięgnęliśmy po broń, choć na dobrą sprawę to mogło być tylko sąsiedztwo Elizabeth.

— Elizabeth! — zawołał niepewny głos Megan.

— O kurwa — szepnął Jonathan. — Znaleźli nas!

— Megan?! — rzuciła Elizabeth ze zdziwieniem, ulgą i radością. — Spokojnie! — Odłożyła pistolet i pobiegła otworzyć.

— Co ty robisz? — rzucił Jonathan, ale drzwi zostały już otworzone i zdziwienie było podwójne.

Elizabeth utuliła się szaleńczo z Megan. Do środka wszedł także wesoło Roger i moi rodzice!

Wymieniałam się z Jonathanem zszokowanym spojrzeniem, podczas tego wesołego powitania kobiet.

— Widzę, że pytacie... — odparł rozbawiony Roger. — To są kuzynki, a my nie stoimy po stronie Henry'ego. Oto dowód. — Wskazał na moich rodziców.

— Nie wiem, czy to dowód — rzekł Dave niemrawo. Sam nie dowierzał w wersję Rogera. — Teoretycznie oswobodził nas z łapsk Henry'ego, mam nadzieję bez jego wiedzy.

Moja matka dostawała czerwonej gorączki. Z taką furią mierzyła Elizabeth, że każdy to wyczuł i każdy poczuł się niekomfortowo.

— Co wy tu robicie?! Jonathan, nic nie mówiłeś że Roger jest w Atlancie.

— W zasadzie to wypadło mi to z głowy. W twojej opowieści także go nie było, więc nie rozumiem twoich wyrzutów! — oburzył się, a Roger, o którym była ta ignorancka wymiana zdań tylko troszeczkę się zirytował.

— Dziękuję... — bąknął urażony.

— Po tym wszystkim, obrazimy się na nich za te tajemnice — rzekł do mnie Jonathan.

— Śmiertelnie... — skwitowałam niemrawo to rodzinne spotkanie.

— Mniejsza! — Roger zbył niemiłe powitanie i znów wrócił mu uśmiech na twarz. — Kto w ogóle śmiał pomyśleć, że będę pomagał mojemu braciszkowi po tym, jak on i ojciec mnie potraktowali?! A on myślał, że odzyskałem rozum i w porę wybrałem dobrą stronę! — krzyknął i zaczął się śmiać.

— No cóż, James nie przejął się tym, że wyjechałeś do Kalifornii — oświadczyła Elizabeth, zachowując największą delikatność. Nie wiedziała, czy to czuły punkt mężczyzny.

— Po co, skoro już miał ulubione dziecko? Ja miałem spokój, a na pogrzebie rzewnie płakałem z radości. To wtedy wiedziałem, że kiedyś dla własnej uciechy stanę przeciwko bratu. Nie przez krzywdy i upokorzenie, które mnie wyrządził tylko innym przez swoją działalność w Dystrykcie. Przez to, co zrobił wam — Wskazał na nas. — I wam. — Zwrócił się do moich rodziców. Jeszcze moment i moja matka tu wybuchnie, ale nie wiadomo czy płaczem, czy wściekłością. Stała obok ojca i w każdego ciskała gromami, często mrugając, bo oczy zachodziły jej łzami. To jakie życie ja miałam przy niej, jest niczym w porównaniu do jej przeżyć. Jestem bardzo empatyczna i teraz, rozumiejąc już wszystko, współczuje jej. Jednak nie sprawi to, że jej na starcie wybaczę. Każdą relację da się odratować, ale to wszystko zależy od tego, czy ona wyrazi na to chęci. Nie zdziwię się, jeśli po wszystkim odejdzie, odetnie się od każdego i spróbuje żyć po tylu latach, tak naprawdę, w niewoli.

— Jak nas namierzyliście?! — odezwał się Jonathan.

— Pani Prescott to była nasza nauczycielka. Ulubiona nauczycielka Elizabeth. Wiedziałyśmy, że ma dom w Atlancie, bo stąd pochodzi. Do Kalifornii przyjechała na studia i już została, ale domu nie sprzedała z sentymentu. I bum, mamy was!

— A jak uwolniliście Lindę i Dave'a?

— To już nie było taką prostą sprawą... — rzekł Roger z powagą. — W każdym razie ich rezydencja już się do zamieszkania nie nadaje, a Henry znajdzie ich martwe ciała.

— Słucham? — spytałam zszokowana. — Dlaczego nie nadaje się do zamieszkania?

— Bo było bum — odparła Megan z szaleńczym uśmieszkiem pokroju Lorraine. — Generalnie wszystko wyleciało w powietrze. Nikt poważnie nie ucierpiał, poza paroma ludźmi Henry'ego. Zrobiliśmy tak, żeby wyglądało to na zamach. Henry'emu też podłożyliśmy parę bomb. Niestety on wciąż żyje, ale przynajmniej jest zajęty szukaniem sprawcy. Co więcej, nie dojdzie że to my, a więc wciąż myśli, że jesteśmy po jego stronie.

— Bum? — powtórzył Jonathan z zamyśleniem. — O kurde, trzeba odwołać Lorraine, bo także może być bum!

Momentalnie podszedł do komputerów i próbował się z nią skontaktować. Naprawdę można się po niej spodziewać nieskonsultowanego wybuchu? Dało się dojrzeć w niej coś szalonego, ale nie nieodpowiedzialnego. Nawet jeśli wybuchy są możliwe, to się nie boję. Generalnie może być ciekawie, o ile nie będą ginąć niewinni.

— Co za Lorraine? — zapytał Roger.

— Pomaga nam.

— Tak, moi mili? — spytała radośnie, ale potem przyjrzała się nowym twarzom. — O! — Zareagowała ze zdziwieniem.

— Odwołujemy akcję ratunkową — oświadczył Jonathan. — Dodatkowo mamy nowych sojuszników. Roger i Megan Hurrington. Czarna owca i zapomniany syn James'a oraz kuzynka mojej mamy.

— Dobrze — odparła w lekkim zdumieniu. — W takim razie witam. Nazywam się Lorraine Gardien, chodziłam z Jonathanem na studia i teraz dołączam do wojny z Dystryktem.

— Chcemy wykraść dane, do których dostęp daje Łowca. — Jonathan krótko określił nasz plan.

— O kurwa... — stwierdził dosadnie Roger. — Myślałem, że planujemy tylko jego morderstwo, a nie kradzież informacji, które mają w szachu ćwierć wschodu. — Usiadł oszołomiony. No fakt, kiedy kradzież informacji jest straszniejsza niż morderstwo robi się bardzo BARDZO niebezpiecznie, a sytuacja się komplikuje.

— Nie jesteście pierwsi — rzekł ponuro mój ojciec.

— Ale za to będziemy ostatni — oświadczyła Lorraine z szerokim i złowieszczym uśmiechem.

— I myślisz, że ci się uda? Wiesz ilu próbowało to ukraść? — Usiadł cały w nerwach. — Od konkurencji, po tajne projekty CIA, NSA i inne agencje rządowe i wywiadowcze! — kontynuował sceptycznie.

— Cóż, w takim razie dobrze, że nie należę do CIA, czy innego dziadostwa, bo byłoby mi wstyd — odrzekła z lekkością i rozbawionym uśmiechem. Jej przesadny optymizm i może nawet ignorancja spotkały się z nieprzekonanym i nerwowym kręceniem przecząco głową przez ojca.

— Nie musicie brać w tym udziału. Pytanie brzmi, czy wiecie gdzie przechowują te dane? — odezwała się Elizabeth.

— Nikt nie powiedział, że w to nie wchodzi. Z największą radością podejmę współpracę w tym przedsięwzięciu! — Roger się rozpogodził.

— Także w to wchodzę, ale z dużą dozą pesymizmu — odparł mój ojciec. — Oczywiście, że wiemy gdzie są te dane. W firmie Raymonda Crawforda. W zasadzie to już nie jest jego firma. On został bankrutem, Henry się na niego napatoczył i stwierdził, że wykorzysta jego firmę jako przykrywkę, a jego zatrudni by ukrywać ślady.

— Raymond? Ten zarozumiały dupek? — spytała z obrzydzeniem. — Nie dziwię się, że poleciał na taki układ. Jego pazerność przewyższa umiejętności, a Henry strzelił sobie w kolano. Jeśli Ray nie zmienił stylu jego zabezpieczenia będą daremne, ale jeśli CIA tego nie złamało i tym bardziej NSA to nie pracują sami. Mimo wszystko mamy pierwszy słaby punkt Henry'ego!

— Dobrze. W takim razie jaki jest wstępny plan? — zapytał Roger, przez co Lorraine znów się szaleńczo uśmiechnęła, obnażając swoje zęby i rozparła się władczo na swoim fotelu.

— Wysłałam wam paczkę — powiedziała tajemniczo. — Zrobimy niezły prezent Henry'emu...


blacK_orchiD

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro