Rozdział 47

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Idealny świat Henry'ego Hurringtona runął jak domek z kart. Dzięki Lorraine mieliśmy dostęp do wszystkich jego kamer i widzieliśmy, co on wyprawia. Roger, nasz agent, któremu nowa fucha w końcu się spodobała, trwał przy Henry'm i patrzył z uciechą jak świat brata się wali. Oczywiście on zgrywał wytrwałego i opanowanego doradcę. Dwoił się i troił, by odnaleźć sprawców tego okropnego wydarzenia, ale dla nich sprawa wglądała o tyle źle, że grono podejrzanych było naprawdę szerokie. Oczywiście pierwszą podejrzaną była Elizabeth i to jej poszukiwania były priorytetem. Co prawda wyłonili kilku innych prawdopodobnych złodziei, ale dalej im się to nie kleiło. Przypuszczali, że Elizabeth się do kogoś przyłączyła, i że stoi też za podpaleniem domu moich rodziców, lecz wciąż brakowało im tropów, a tym bardziej dowodów. Malutki procent swoich podejrzeń skierowali także na organy ścigania oraz różne agencje rządowe, ale do nich nie pasował taki modus operandi. Nie zgłosił się także nikt, kto chciałby ich szantażować taką zdobyczą, więc kto ukradł? „Konkurencja"? W tym rejonie także szukali tropów, ale nie zaszli daleko, bo ogarnął ich strach. Henry wyżywał się na wszystkich. Wzywał do siebie tych najbardziej możliwych podejrzanych. Zdążył dobrze zapamiętać tych, których szantażował, a którzy byliby na tyle odważni, by stanąć przeciwko niemu. Od tych mniej odważnych żądał informacji, tych bardziej odważnych torturował, ale wszyscy, jak na złość mówili prawdę „Nie widziałem Elizabeth! Nie knuję przeciwko tobie! Jesteśmy lojalni!" Oczywiście nie przyznał się, że coś mu skradziono tylko pociskał blef, jakoby dalej miał na nich haki. A tu magazyn pusty... Swoją drogą, świętoszków nie szantażował. Każdy z listy czymś zawinił przeciwko prawu, a zwłaszcza moralności.

Minęło parę dni. Sprawa wybuchu rezydencji moich rodziców została zamknięta przez policję. Henry na tyle ma w garści policję, że kazał im zamknąć sprawę, bo sam dojdzie do tego kto zabił. Został odprawiony pogrzeb, na którym dało się odczuć, że coś jest nie tak i sam Henry zaczął nam tłumaczyć, że przez ten atak jest wzmożona ochrona i stan najwyższej gotowości, bo wciąż nie wiadomo kim jest sprawca i jakie ma zamiary. Polecono nam unikać zbędnych wyjść. Przydzielono mi podwójną ochronę, ale jak zwykle mieliśmy się niczym nie przejmować, bo dobroduszny teść odnajdzie morderców moich rodziców i wszystkim się zajmie! Jakiż on jest wspaniały, no ze świecą takiego szukać!

Oczekiwaliśmy na ostatni etap naszego planu. Henry miał choć trochę ogarnąć swój chaos, by można było dokonać finalizacji. Chętnych nie brakowało. Najpierw miała być pułapka, wyjawienie prawdy i egzekucja poprzez śmierć z własnego miecza.

On błądził z furią we krwi. Co chwila wbiegał z impetem w ślepy zaułek i jeszcze bardziej się denerwował, widząc mur niewiedzy i braku rozwiązań. Nie potrafił się uspokoić. Obłęd osiągał poziom krytyczny. Stracił swój skarb i w tym momencie nie będzie wiedział, co to jest racjonalne myślenie.

Wracałam samochodem ze szpitala. Naturalnie byłam w towarzystwie ochrony. Nick kierował pojazdem, a Phil siedział z przodu. Ja siedziałam na miejscu centralnie za Philem. Na samym początku podróży wyjęłam telefon, żeby pograć w grę. Candy Crush, ot nic specjalnego. Gdy wyświetla się ekran ładowania postępuję zgodnie z poleceniem „Zrelaksuj się" i mnie nie ma w tym świecie. Jestem w świecie słodkich cukiereczków i tego boskiego głosu, tak niskiego i lekko zachrypniętego, ale wciąż oblanego słodkim miodkiem, który ociepla serduszko.

Każdy powinien mieć swoją słodką tajemnicę. Moją jest słabość do rozkosznego głosu z gry Candy Crush. Są różni szaleńcy.

To też nie było tak, że non stop lampiłam się w wybuchające i spadające wielokształtne cukierki. Czasem zerkałam, co się dzieje za szybą albo najzwyklej przed siebie, na mężczyzn, zwłaszcza gdy wykonywali jakieś ruchy z dużą częstotliwością. Phil dosyć często zerkał na Nick'a. Nie wiedziałam, czemu tak na niego łypał. Nie mogłam dostrzec jego twarzy, by orzec czy jest coś nie tak. Sam Nick wydawał się spokojny, opanowany i pogodny. Obaj panowie wcześniej prowadzi ze mną krótką, ale swobodną rozmowę. Mimo wszystko postanowiłam dyskretnie przyjrzeć się mężczyźnie.

Samochody nie zmieniły się znacznie wraz z rozwojem technologii. Wciąż miały koła i można było nimi kierować samodzielnie, wciąż miały miękkie i wygodne kanapy oraz fotele. Pasy były podstawą. Nawet design się nie zmienił. Po prostu od góry do dołu były uzbrojone w najróżniejsze systemy ochronne, gadżety czy inne funkcje poprawiające komfort jazdy, a ich paliwem była energia elektryczna.

Pierwszym odstępstwem od natury był moment, w którym Nick skręcił w ulicę, którą nigdy się nie przemieszczaliśmy nawet objazdem. Nie dostałam, żadnej informacji o dodatkowym przystanku, więc czułam się mocno zaalarmowana, co sprawiło że nim spytałam, wysłałam do Jonathana krótką wiadomość: Ratunku!

— Dokąd jedziemy? — Nachyliłam się do niego.

Nick nie odpowiedział. Zerknął na mnie w lusterku, po czym spuścił wzrok na kokpit. Tam ustawił, za pomocą jednego przycisku, autopilota i prawą ręką sięgnął do lewej strony.

— Przepraszam, o co chodzi? Dokąd jedziemy? — zaczęłam pytać nerwowo, zerkając także na Phila. — To nie jest dobry czas na niespodzianki. Możecie mi odpowiedzieć? — Phil patrzył tempo przed siebie, a Nick zerkał w dół robiąc coś w ukryciu. Z każdą sekundą rósł we mnie niepokój. To nie było normalne zachowanie.

— Trzeba było nie wtykać nosa w nie swoje sprawy — rzekł Nick, odwracając się do mnie. Nie zrozumiałam ani przekazu, ani jego lodowatego tonu.

Mężczyzna wyłonił lewą rękę, w której trzymał pistolet. Mnie wbiło fotel z przerażenia, że zaraz mnie postrzeli, ale wtedy, gdy tę rękę wyłonił Phil rzucił się na niego, przez co pocisk, którym była strzałka z jakimś płynnym roztworem. Mężczyźni szarpali się przez chwilę i to dość intensywnie tylko, że jeden przez przypadek zwolnił autopilota i auto zaczęło niekontrolowanie skręcać aż do momentu, w którym uderzyło w latarnie. Na szczęście auto zwalniało do stanięcia na czerwonym świetle, dlatego nie był to zabójczy wypadek dla nikogo, choć poduszki zareagowały.

— Uciekaj! — krzyknął Phil, który zadał ostatni cios Nickowi.

Wyszłam z samochodu po małej szarpaninie z drzwiami, które zagięły się przez uderzenie. Ależ delikatna ta stal!

Przechodni skumulowani wokół wypadku pytali mnie, czy wszystko w porządku, lecz ja nie wiem czy coś im odpowiedziałam w amoku, czy po prostu uciekłam. Wciąż ściskałam telefon w dłoni, ale musiałam biec. Byłam na wschodzie. Daleko od mieszkania, który prawdopodobnie było już spalone.

Henry się już dowiedział. To był atak! Powybija nas jak kaczki. Prześcignął nas! Kurwa! Biegłam, a do oczu napływały mi łzy. Wszystko szło za gładko i jak zwykle musiało się spieprzyć!

Do Laurens Valley było za daleko by dojść tam szybko na piechotę! Nie wiedziałam nawet, czy ktoś mnie goni, ale i tak skręciłam w kilka mało zaludnionych uliczek, by finalnie schować się za śmietnikiem i zadzwonić do Jonathana. Dyszałam i drgałam. Zerknęłam, czy Phil jednak za mną nie pobiegł. Dlaczego on w ogóle pozwolił mi uciec?!

— Noo odbierz! — krzyknęłam ze łzami w oczach, gdy po żadnym z sygnałów nie usłyszałam jego głosu. Próbowałam drugi, trzeci i siódmy raz, nic! Wybrałam numer do Rogera, także nie odpowiadał. Elizabeth, cisza. Rodzice, cisza. Oparłam się o ścianę i zaczęłam płakać. Znów zostałam sama. Przytuliłam się do ściany, ciężko dysząc.

Kurwa! Pozbieraj się! Nie czas na panikę!

Włączyłam w telefonie program zapobiegający namierzeniu. Miałam to zrobić właśnie w takim przypadku.

Gdzieś znajdziesz pomoc i bezpieczne miejsce!

Zadzwoniłam do Lorraine, była w końcu naszą centralą, więc musiała mieć jakieś informacje. Odebrała natychmiast.

— Susan, gdzie jesteś?! — wrzasnęła przerażona, ale chyba jeden z kamieni spadł z jej serca

— Chowam się w jakiejś uliczce. Moi ochroniarze chcieli mnie uśpić, przynajmniej jeden. Drugi pozwolił mi uciec. Nikt nie odbiera!

— Henry pojmał Jonathana i Rogera. Wywiózł ich do swojej kryjówki. Domek w Laurens Valley nie jest spalony, więc szybko musisz się tutaj ukryć.

— Dobra! Koniecznie musisz mi powiedzieć, jakie inne super sztuczki potrafią twoje robaczki — zagadnęłam zdeterminowana. Głębokie wdechy pomogły mi szybko skupić myśli i emocje. Miałam serdecznie dosyć Henry'ego, który na chwilę znów otrzymał miano łowcy. Szybko zrobię z niego ofiarę, bo jak już wspomniałam mam po kokardę, że ktoś grozi mojemu bezpieczeństwu! To jeszcze nie czas, by mój gniew przejął kontrolę na dobre.

Kobieta zaśmiała się do mojego ucha zmysłowo i przebiegle.

— Och, skarbie, jeszcze parę ich jest, ale nie chcesz czasem skulić się w kąt, popłakać i pozwolić innym cię ochronić? — zagaiła prowokacyjnie. Droczyła się ze mną, pobudzając mój gniew i robiła to specjalnie delektując się tym, że stałam się silniejsza.

— Słyszałaś ostatnio o takiej głośnej aferze w jednym z wesołych miasteczek na Florydzie, boodajże w Miami? — spytałam niewinnie, układając wolną ręką włosy na czuja, które na pewno się zmierzwiły po biegu.

Parę dni temu obwieszczono we wiadomościach, że w jednym z okresowych wesołych miasteczek, w domu strachu grasowała para, która zwiała z ośrodka dla umysłowo chorych; para ekschirurgów, którzy w tym wesołym miasteczku się ukryli, zabili właścicieli domu strachu i w nim urzędowali parę dni, strasząc niewinne dzieci i zabijając dorosłych.

— Tak — odparła wesoło. Przypuszczałam, że u niej także na ustach wykwitał szalony uśmieszek, co u mnie.

— No! To niech się Henry strzeże, bo ja zamierzam się wcielić właśnie w takiego szalonego lekarza! — oświadczyłam, a kobieta wybuchnęła śmiechem. Henry naprawdę miał problem. Nie dam się zmanipulować i zastraszyć. Ma Jonathana? No to nie się lepiej przygotuje, bo tam pójdę i wyleczę go z jego chorej obsesji władzy.

— Kocham tę Susan! Samochód jest w drodze!

Samochód Lorraine przywiózł mnie do domku, do którego weszłam tylnym wejściem. W środku Elizabeth cała zachodziła nerwami o syna. Ojciec chodził nerwowo w kółko próbując coś wymyślić. Matka była przejęta, ale siedziała tylko na kanapie z kubkiem kawy. Zjawili się tutaj także Danny i Bridget, którzy także musieli wiedzieć, co się dzieje, a nie było to wskazane dla Bri. Postać Lorraine stała w kącie salonu i także ucieszyła się na mój widok. Nie było z nami Megan i Rogera.

— Nareszcie! — rzuciła Elizabeth. — Henry nas przechytrzył...

— Jak to wygląda? — spytałam wprost, lecz ich miny nie przewidywały żadnych dobrych wieści.

— Uruchomiłam nanosensory, które na szczęście Roger miał na sobie, i które pokazały mi całą sytuację. Niestety nie mamy dobrych wieści — przemówiła Lorraine.

— A jakie wieści macie?! — spytałam nerwowo z palącą potrzebą poznania sytuacji.

— Henry dowiedział się, że to Roger sfingował naszą śmierć — odpowiedział ojciec i wtedy przy holograficznej postaci pojawił się prostokąt z nagraniem. Obraz był nagrywany z kąta w rogu jakiegoś obskurnego gabinetu spowitego w ciemność. A środku pomieszczenia oświetlonego jedną lampą sufitową stał wkurzony Henry, który trzymał zakrwawionego brata z fraki. Ten ledwo potrafił trzymał pion na klęczkach, a najistotniejsza była ich rozmowa:

— Pytam po raz ostatni, kto ukradł moje dane?! — wrzasnął Henry. Roger patrzył na niego spod opuchniętych powiek. Był tak zmasakrowany, że ciężko było mu wychrypieć odpowiedź, a Henry nie zaprzestawał w szarpaniu go.

— To się dzieje na żywo — wtrąciła Lorraine, na którą zerknęłam ukradkiem i wróciłam do nagrania. — Ktoś odkrył, że zwłoki to kukły. Henry męczył go może z pięć minut o to gdzie są twoi rodzice, ten nie odpowiedział, więc tylko go pobił, a później cały czas maglował go o to, co wie w sprawie zniknięcia plików.

— Nie wiem kto. Nie brałem w tym udziału, byłem z tobą. Uratowałem tylko Lindę i Dave'a z twoich łapsk! — odpowiedział słabo Roger, który z trudem utrzymywał cenne siły, ale po lekceważącej odpowiedzi dostał znów z pięści w twarz.

— Co z Megan? — dopytałam w przerażeniu.

— Jedzie tutaj — odpowiedziałam, a ja odczułam ulgę.

— Czy Elizabeth się z tobą kontaktowała?!

— Nie, przecież jestem twoim bratem! Nie zaufałaby mi!

— Jak już udowodniłeś, wyznajesz inne wartości niż ja. Potrafiłbyś ją przekonać, skoro sam knujesz przeciwko mnie! Gadaj, jak ukradliście te dane i jaki udział miał w tym Jonathan!

Roger go wyśmiał.

— Henry, nic ci nie ukradliśmy! — odpowiedział spokojnie. — Ja nie mam żadnych umiejętności informatycznych, a Elizabeth i Jonathan z pewnością nie są lepsi niż tajni agenci rządowych instytucji.

— Więc kto zrobił to za was? Jak im zapłaciliście, co daliście w zamian?! Mów albo Megan i reszta twojej kalifornijskiej rodzinki zdechnie na twoich oczach! — wrzasnął rozjuszony.

— Złap ich, proszę bardzo — zaśmiał się lekceważąco. — Ja nic ci nie powiem, bo nic nie wiem, ale jak zwykle robię za chłopca do bicia. Ten słabszy, nie dość dobry, nie dość wystarczający, TEN drugi.

— I nagle zachciało ci się bawić w bohatera?! Po co ich ratowałeś?!

— A czy nie przeszli już za wiele?! — krzyknął, a co Henry pchnął go na podłogę, na którą ten runął bezwładnie. — Chciałeś ich zatrzymać przy sobie, bo mają córkę, ale też dlatego, żeby nie knuli przeciw tobie, tak jak przed laty! Bałeś się zemsty, więc trzymałeś ich pod butem, ale najbardziej to bałeś się, że ich wiedza i brak kontroli doprowadzą do wykradzenia plików. Popatrz... to nie ich wiedza się do tego przyczyniła, a i tak ci je skradziono!

— No właśnie... Ich córka... — Czego chcesz ode mnie, ty chory sukinsynu?! — Taki fantastyczny złapaliście kontakt. Gdzie ona jest?!

— Co? Nie udało ci się jej pojmać, tak jak własnego syna? — spytał z pyszałkowatym uśmieszkiem. — Widzisz, bo Susan nie jest taka prosta do odgadnięcia. Z resztą tak się nie traktuje kobiet.

— Zabierzcie mi go z oczu! — nakazał Henry, a z cieni wyłoniło się dwóch facetów, którzy zabrali Rogera, ciągnąc go po podłodze w mrok.

Henry w tym czasie gdzieś zadzwonił.

— Jonathan jest w innym pomieszczeniu. Wszyscy są w starym magazynie, należącym do Pharm Corporation — powiedział mój ojciec. — Jonathan ponoć dostał za dużą dawkę i pozostaje wciąż uśpiony. — Obok Lorraine pojawił się obraz z innego pomieszczenia w podobnej scenerii. Tym razem na środku magazynu siedział oświetlony Jonathan. Siedział on na metalowym krześle, które miało kajdany przymocowane do ramion i nóg krzesła odpowiednio na ręce i nogi, które się przypinało. Jego głowa zwisała bezwładnie.

Co on mu za gówno podali?!

Wtedy do domku wpadła wściekła Megan.

— Rozniosę sukinsyna w proch! Czy Roger jeszcze żyje?!

— Żyje, ale został srogo pobity — przyznałam, modląc się w duchu o jak najmniej urazów wewnętrznych dla niego.

— Jaka będzie przy nim ochrona? — spytała się mojego ojca.

— Około piętnastu.

Megan popatrzyła na asortyment Elizabeth. W głowie na pewno analizowała i liczyła ilu mogłaby rozwalić sama. Oczywiście nie dziwiła mnie bojowa postawa kobiety. Sama miała ochotę coś rozsadzić, coś w domyśle głowę Henry'ego, ale bardzo łatwo przyszło mi opanowanie tego odczucia i podejście na chłodno do tego.

Zrobiłam głęboki wdech i szybki wydech z dramatycznym westchnięciem, spoglądając na Lorraine, do której się wesoło uśmiechnęłam.

— To co jeszcze potrafią te twoje zabawki? — spytałam uroczym i intrygującym głosikiem. W odpowiedzi uśmiechnęła się do mnie, unosząc do góry zawadiacko tylko jeden kącik ust. Ona tylko czekała na to pytanie. Lista umiejętności nanorobaczków jest za pewne długa i zdecydowanie pomogą nam one odzyskać przewagę.


blacK_orchiD

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro