Rozdział 6

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wróciłem do domu i od progu słyszałem koszmar, który był dla Bridget trzecią miłością, po mężu i dzieciach. Turecka telenowela, której tytułu nie zapamiętałem. Wszedłem w głąb mieszkania ze skwaszoną miną i spojrzałem na pomieszczenie po prawej. Tam Bri przygotowywała kolację, a Susan siedziała przy blacie nad jakimiś dokumentami, jednak patrzyła się w telewizor i oglądała serial stworzony co najmniej przez szatana. Kobiety nawet nie zauważyły, że wszedłem.

— Cześć — powiedziałem i obie w końcu zwróciły na mnie uwagę.

— O! — Rzuciła Susan, która obudziła się z jakiegoś snu i spojrzała zszokowana najpierw na mnie, potem na zegarek, a na końcu na dokumenty. — Cześć.

— Zapatrzyłaś się bardziej na telewizor niż na dokumenty. — Kobieta siedziała bokiem do blatu i telewizora, więc jasne było, że bardziej zainteresował ją serial, do którego wręcz była zwrócona cała.

— Bo wie, co dobre! Ty tylko zamykasz się w gabinecie przed tym serialem.

— Bo to telenowela? Co tam jest oprócz zdrad, seksu i dramatów? — dopytałem prosto z mostu.

— Nic, bo to nie jest program biograficzny ani naukowy. To ma odmóżdżyć! — krzyknęła Bri w obronie.

— Mnie odmóżdżyło, aż za bardzo. Nawet się nie zorientowałam, kiedy na dobre oderwałam się sprawozdania do dyrektora szpitala.

— Przesadzony ten serial. — Skomentowałem ignorancko, ruszając do schodów.

— Życiowy! — Stwierdziła Bri, ale nie chciałem się zagłębiać w sens tego serialu. Po prostu poszedłem na górę, do swojej sypialni, gdzie się przebrałem w wygodniejszy ciuch i ponownie zszedłem na dół. Na szczęście koszmarek się już skończył.

— Za dziesięć minut będzie kolacja! — Rzuciła radośnie Bri, kiedy ja usiadłem na fotelu skierowanym ku kuchni. — Wyjątkowo bałaganu narobiłam w kuchni, co mi się nie zdarza. Jakoś dziwnie roztargniona jestem!

Susan chciała jej coś odpowiedzieć, lecz kobieta upuściła słoik z przyprawą, który akurat trzymała. Akcja potoczyła się bardzo szybko. Susan, będąc po przeciwnej stronie chciała złapać ten słoik, więc się pochyliła i wręcz położyła na blacie, a ponieważ była do mnie tyłem to ja wychwyciłem spojrzeniem jej zgrabną pupę. Susan była tak miła, że ubrała na siebie legginsy, więc naprawdę dobrze wszystko widziałem. Mogłem się tylko skarcić w myślach za to jakim zboczeńcem się okazałem!

Zapatrzyłem się sekundę za dużo, bo kobieta wychwyciła to kładąc słoik na blacie, który wyrwał mnie z hipnozy. Migiem odwróciłem wzrok i zawstydzony schowałem twarz w poduszkę, którą akurat przytulałem. Ostatnie co zdążyłem zarejestrować to czerwone policzki Susan, ale nie wiem co mówiła jej mina, bo byłem zbyt zażenowany, by spojrzeć jej w twarz.

— Jonathan, co ci? Ciężki dzień? — spytała Bridget, a w tle słyszałem obijające o siebie talerze, więc ktoś nakrywał do stołu. Pomógłbym, ale się bałem.

— Tak, to zmęczenie — wymamrotałem zza poduszki.

— Siadaj, musisz zjeść. Potem sobie odpoczniesz przecież. Lekarze mówią, że gapienie się w monitory jest złe, co nie Susan?

Wyjrzałem dyskretnie ponad poduszkę, sprawdzając czy zażenowałem także kobietę. Susan siedziała przy stole i patrzyła spokojnie na Bri.

— Owszem, może to mieć złe skutki, ale ekspertem nie jestem. — Przyznała i uciekła wzrokiem w dół.

— Jonathan! Do stołu! — krzyknęła Bri, a ja szybko się podniosłem i podszedłem do tego stołu, przy którym usiadłem. — Życzę smacznego, ja się pakuję i uciekam do domu! — odparła i wróciła do kuchni, za plecy Susan.

— Dziękuję — odpowiedzieliśmy jej wspólnie z Susan.

Chwilo atmosfera zgęstniała, nawet nie rozpoczęliśmy kolacji. Czekaliśmy tylko, aż Bridget wyjdzie.

Kiedy tylko drzwi się zamknęły, od razu zacząłem:

— Posłuchaj, przepraszam za moje zachowanie. Wyszedłem na chama.

— Ale zreflektowałeś się przeprosinami — odpowiedziała wyrozumiale ze swoimi uroczymi wypiekami. — Zwykły cham by nie przeprosił i byłby wręcz dumny, że sobie popatrzył.

— Ja nie jestem dumny. To były tylko sekundy, a ja akurat patrzyłem na Bri. Byłaś obok, no i tak wyszło — odparłem zakłopotany.

— Nic się nie stało. Rozumiem sytuację i dziękuję za przeprosiny. Jedzmy. — Poleciła, a ja po prostu poczułem się, jak w jakiejś oazie spokoju. Mogła być wściekła, uderzyć mnie i zwyzywać od najgorszych, a po prostu dała mi wyjaśnić i zrozumiała sytuację. Była wyjątkowo wyrozumiała, dlatego miło nam się zjadło kolację.

Następnie okazaliśmy się także zgrani w normalnej czynności, którą było posprzątanie naczyń po kolacji. Nie było tego za wiele, ale Susan zmywała resztki pod bieżącą wodą, a ja układałem talerze, kubki i sztućce w zmywarce. Podczas tej czynności Susan posmutniała, ale nie w swój naturalny sposób tylko była totalnie przybita, jakby przypomniało się jej coś złego.

— O czym myślisz? — Zaryzykowałem, pytając. Najwyżej przemilczy sprawę.

— O tej całej sprawie... Poczułam się sfrustrowana, tym że każdy coś ma z tego małżeństwa poza mną. Ja muszę to zrobić, żeby moja rodzina była bezpieczna. Możesz mi wyjaśnić, co jest tym zagrożeniem?! — spytała agresywnie.

Wzruszyłem ramionami.

— Nie jesteś jedyna, która nie ma nic z tego małżeństwa. Także się muszę poświęcić, bo według mojego ojca to małżeństwa uratuje nas wszystkich przed strasznym niebezpieczeństwem, ale co nim jest to niestety nie powiedział mi. Nie chciałem tego małżeństwa. — Przyznałem szczerze.

— Jak to? — spytała zaskoczona.

— Wierzę, że może być jakieś zagrożenie, więc zgodziłem się byśmy byli bezpieczni. Nie wiem co to da. Ojciec ma mnie za swojego następce, ale jest wyjątkowo skryty w swoich działaniach. Z resztą nawet bym nie chciał siedzieć w tym gównie.

— Ja także wolałam nie dyskutować jeśli chodzi o bezpieczeństwo, no ale skoro ty niczego nie oczekujesz to po co w tym siedzisz?

— Bo od zawsze ojciec widzi we mnie nadzieję na lepsze jutro. Powiedziałem mu, że chcę studiować i założyć firmę, ale on ciągle mi powtarzał, że jemu będę bardziej potrzebny, że przy nim zrobię o wiele lepsze rzeczy i zdobędę coś lepszego niż jakaś firma. Skończyłem studia, ale mój zapał do rozwoju dziwnie malał. Ojciec zawsze powtarzał, że to są głupoty, co chcę robić, a z nim będę robił prawdziwe pieniądze. Uwierzyłem mu i poprzestałem na dalszym rozwoju. Nie wiem, czy dałem się oszukać, ale chyba zmarnowałem swoją życiową szansę dla niego... — Przerwałem, bo coraz częściej o tym myślałem i dochodziłem do wniosku, że jednak dużo więcej zmarnowałem niż życiową szansę. — Z resztą teraz mogę być potrzebny, skoro istnieje jakieś zagrożenie. Może teraz nie ma się co martwić, a kiedy nadejdzie, ktokolwiek postanowi nas poinformować. Pewnie nie chce, żebyśmy się dodatkowo stresowali.

— No fakt... — odparła zamyślona.

— Przynajmniej coś dobrego wyniknie z tego małżeństwa, choć nie jestem z niego dumny. Przykro mi, że zostałaś do tego wciągnięta i musisz marnować sobie szansę na prawdziwe małżeństwo. Jeśli, któregoś dnia to zagrożenie zniknie, rozwiedziemy się bez problemów.

— To chyba bardzo rozsądny plan, by nie zniszczyć sobie całkowicie życia.

Oby tylko wszystko potoczyło się dobrze.

 ∞

blacK_orchiD1722 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro