Rozdział 7

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Siedziałam, w salonie przeglądając książkę kucharską. Bridget kazała mi wybrać spośród pięciu przepisów, co ma dziś ugotować na obiad. Kobieta tłumaczyła się tym, że nie ma dziś głowy do czegoś takiego i musi się brać ostro do sprzątania. Stwierdziłam, że podejmę się tego rozkazu, bo to był wręcz rozkaz. Dała mi na to pół godziny i zniknęła na górze.

Wybrałam w ciągu dwóch minut, decydując się na kaczkę w warzywach, ale zaczęłam oglądać także inne przepisy, bo poszerzenie swojej diety wcale nie jest takie złe.

W tym samym czasie do domu wszedł Jonathan, który był strasznie spięty. Patrzyłam na niego, ale on uciekał ode mnie wzrokiem i podochodził do mnie bardzo sztywno. Chował coś za plecami i w końcu przystanął.

— Cześć. — Przywitał się nieswojo, patrząc na mnie skołowanym spojrzeniem. Wyglądał na zakłopotanego, tak jak wczoraj, kiedy spojrzał mi na tyłek. Chyba mu się to nie przypomniało? Przecież to była głupota, a i nawet mi zaimponował tym, że mnie przeprosił.

— Cześć.

— Gdzie Bri? — spytał nieco ciszej, rozglądając się dookoła.

— Sprząta na górze.

— Okej — powiedział i przełknął ciężko ślinę. — Yyy... — Zaczął niczym zakłopotany nastolatek. — Proszę! — Rzucił i wyciągnął przede mnie schowaną rękę, a w niej trzymał piękny i spory bukiet czerwonych tulipanów. — To znaczy... Chciałem się zapytać, czy pójdziesz ze mną na bal, który ma się odbyć w tę sobotę. Wiem, że miałem poinformować wcześniej, ale sam dopiero dziś się dowiedziałem.

— Em... Dziękuję — odparłam zszokowana. — W zasadzie nie musiałeś się ani pytać, ani kupować mi kwiatów z tej okazji. Wystarczyło powiedzieć. Jestem twoją narzeczoną i siłą rzeczy powinnam się z tobą tam pojawić. — No właśnie, bo przecież chcemy oszukać cały świat!

— Szczerze mówiąc, z przypadku kupiłem te kwiaty. Zapatrzyłem się na nie przed kwiaciarnią i skojarzyły mi się z twoimi czerwonymi policzkami. Pani powiedziała, że mam się nie zastanawiać tylko brać i co najwyżej oberwę tymi kwiatkami. — Jonathan zaśmiał się na wspomnienie słów sprzedawczyni kwiatów, ale wciąż był zakłopotany i nie potrafił na mnie spojrzeć, bo cały był rozdygotany. Chyba bał się mojej reakcji, a ja po prostu gapiłam się to na niego, to na kwiaty.

Skojarzyły mu się ze mną? I to z moimi policzkami, które w tym momencie na pewno się zaświeciły. Pierwszy raz w życiu usłyszałam coś tak, uroczego? Nie wiem. Z pewnością wiem, że było to miłe. Czy on o mnie myśli? Dlaczego! Nie wiem, czy nie powinno mnie to przerażać. Ledwo znam tego człowieka, a może to objaw jakiejś obsesji? Jestem dobrze zadbana przez niego, co naprawdę zaskakuje. Chyba sama popadam w jakąś paranoję, ale ciężko mi się przyzwyczaić do dobra, jakie otrzymuje od Jonathana. Mam bardzo upośledzone zachowania międzyludzkie, jak i odczuwanie uczuć.

— Bardzo mi miło... — odparłam zapatrzona na bukiet. — Dawno nie otrzymałam kwiatów — odparłam, przyjmując bukiet.

Zdarzało się mojemu byłemu, choć częściej zasypywał prezentami moich rodziców niż mnie. Później się okazało dlaczego.

— Tylko, że ten bukiet kiedyś zwiędnie, a był na pewno drogi, więc raz z kwiatami wyrzucone zostanę też te pieniądze. — Stwierdziłam zasmucona. — Nie zrozum mnie źle, to bardzo miły gest, dziękuję i przyjmuję go tylko, że to po prostu bezsensu kupowanie kwiatów, które po prostu zwiędną. Nie chcę, żebyś na mnie trwonił pieniądze... — powiedziałam pewnie. Tym razem to ja unikałam jego wzroku. Po prostu już nie chciałam otrzymywać fałszywych prezentów.— Ech... przepraszam! To zabrzmiało bardzo niewdzięcznie! — odparłam z żalem.

Coś mnie właśnie w tej chwili rozrywało. Strach, że sytuacja się powtórzy, że zostanę tym tylko omamiona, a mężczyzna, który mi wręcza te kwiaty będzie chciał mnie zranić. Z drugiej strony poczułam trochę kobiecego wigoru i radość z otrzymania prostego bukietu. Coś w tym jest kiedy mężczyzna z uśmiechem i zakłopotaniem wręcza ci kwiaty, które mu się jednak z tobą skojarzyły. Jestem ciekawa, co się wtedy wydarzyło w jego głowie.

— Spokojnie, rozumiem co czujesz. Następnym razem skojarzę cię z Czekomiśkami i to je zakupię — odparł rozbawiony, a zamiast mu odpowiedzieć usłyszałam pisk i to na niego zwróciłam uwagę.

— Jaki piękny bukiet! — krzyknęła Bri, zbiegając po schodach. — Z jakiej to okazji? — spytała zaciekawiona.

— Bal, a w zasadzie co to za bal? — dopytałam mężczyzny.

— Charytatywny, ojciec chce tam ubić interes z jakimś swoim znajomym.

— Mhmm... — odmruknęła poważnie Bri. — Bukiet z pewnością powinien iść do wazonu! Pozwól — rzekła i zabrała go ode mnie. Podeszła do komody, z której wyjęła szklany wazon. Następnie nalała do niego wody i postawiła na środku stołu w jadalni zamiast malutkiej rzeźby, co od razu mnie zaalarmowało.

— Chyba powinnam go zabrać do siebie. Miałam niczego nie zmieniać w wystroju mieszkania poza swoim pokojem — odparłam nieśmiało.

— Nie! Niech stoi tutaj. Ładnie się prezentuje — Zarzekł Jonathan, więc odpuściłam.

— Od razu w pomieszczeniu zrobiło się przytulniej! — Stwierdziła Bri i podskoczyła radośnie kilka razy w miejscu. — W co się ubierzesz na bal? — zapytała ciekawie.

— Może potrzebujesz jakiegoś stroju z domu? Podjechać z tobą? — Zaproponował Jonathan, a do mnie powróciły ponure wspomnienia z rezydencji i ten chłód, a zarazem obojętność rodziców, których nie chciałam oglądać.

— Nie... dziękuję. Zamówię coś nowego — Uśmiechnęłam się do nich z przekonaniem, że naprawdę wolę coś kupić. Lepiej na to zwalić uwagę, niż tłumaczyć się z moich uczuć względem własnych rodziców. Nie chcę wyjść na niewdzięczną.

— Ooo, świetnie! Zakupy! Jeśli będziesz potrzebować pomocy, to służę, a teraz uciekam do sprzątania. Mam nadzieję, że wybrałaś przepis! — krzyknęła, uciekając znów na górę.

— Jaki przepis? — spytał Jonathan, kiedy kobieta zniknęła.

— Dała mi książkę kucharską i kazała wybrać jeden przepis z pięciu. Wybrałam kaczkę z warzywami.

— A ta ucieczka to co to było? — dopytał zdziwiony.

— Nie wiem, od rana ma mnóstwo energii.

— Szalona kobieta — rzekł i również poszedł na górę.

Kiedy Bri zabrała się za obiad i odrzuciła moją oraz Jonathana pomoc to zabrałam się za internetowe zakupy. Siedziałam przy stole w jadalni na swoim miejscu. Jonathan rozłożył się z jakimiś dokumentami po drugiej stronie stołu, bliżej schodów. Zerkał na te dokumenty, z którymi się przechadzał. W jednej ręce miał kubek z kawą, a do drugiej chwytał pojedynczą kartkę, na której akurat się skupiał.

Ja skupiona byłam na swoim laptopie i dodałam parę pozycji do koszyka, ale w sumie to nie widziałam, którą wybrać więc postanowiłam poradzić się Bri, która kłóciła się z piekarnikiem.

— Bridget, pomożesz mi?

— Jasne, lecę! — powiedziała wesoło i do mnie podbiegła.

— Która najlepsza? — spytałam, pokazując jej koszyk. Kobieta spojrzała na ekran, a później ze zdziwieniem i obrzydzeniem na mnie.

— A co ty na pogrzeb idziesz?

— Nie, no na bal.

— To weź postaw na jakiś kolor, a nie na czerń. W dodatku odkryj coś z ciała, nie jesteś zakonnicą! — Zirytowała się.

— Nie lubię zwracać na siebie uwagi. Wolę się wtopić w tłum... — wyjaśniłam przygnębiona, bo przez chwilę Bridget brzmiała jak moja matka. — Jaki kolor nie będzie na mnie zwracał uwagi?

— Czerwony. — Stwierdził śmiało Jonathan, który tylko się przysłuchiwał naszej rozmowie.

— Czerwony raczej będzie zwracał na mnie uwagę — powiedziałam, licząc że wróci na ziemię.

— Piękno tak czy siak przyciąga uwagę, więc ten czerwony nie zrobi specjalnej roboty... — odparł, będąc wczytany w dokument.

Popatrzyłam zakłopotana na Bri, która także była lekko zszokowana, ale szybko rzuciła, patrząc w ekran. Czy on zdawał sobie sprawę, że powiedział mi komplement? Był zaczytany i nie wiedział co mówił?

— Patrz, ta sukienka, którą wybrałaś ma wersję czerwoną! Bierz ją! Co się będziesz wtapiać w tłum. A wieczorami to i chłodny wiatr zawieje, więc powinnaś się zakryć!

— Dobrze, ale biorę tą ciemniejszą wersję — powiedziałam speszona.

— Życie to sztuka kompromisów. — Zaśmiała się Bri.

Następnie przeszłam do płatności i kiedy już zakupiłam suknie oraz torebkę do niej to wyświetliła mi się reklama innego butiku. Normalnie bym ja zignorowała, ale miała dziwną chęć zakupienia sobie większej ilości ciuchów, zwłaszcza że bardzo nie chciałam jechać do domu.

Trochę mnie fantazja poniosła i zaszalałam z tymi zakupami, ale chyba raz na rok można.

Następnie przeszłam do następnego kroku, jakim było padanie danych osobowych. Wpisałam imię, nazwisko i adres. Pozmykałam wszystkie chamskie okienka o newsletterach i kliknęłam przycisk dalej. Normalnie przekierowałoby mnie do płatności, ale ponownie wyświetlił mi się formularz do wypełnienia danych, który był pusty, a przed chwilą go wypełniłam. Stwierdziłam, że to jakimś mały błąd i zrobiłam to ponownie. Znów kliknęłam przycisk dalej, ale ponownie była ta sama sytuacja. Zirytowałam się i tym razem ze zdenerwowaniem wpisywałam dane i znów ten przeklęty przycisk dalej, który nie zdziałał.

— Co jest z tą stroną! — Rzuciłam zirytowana, waląc w touchpad mojego laptopa.

— Boże, kobieto... — Rzuciła przestraszona Bri. — Chcesz coś na uspokojenie, czy worek bokserski?

— Co się stało? — spytał cierpliwie Jonathan.

— Nie działa płatność! — krzyknęłam sfrustrowana. Przeraziłam się sama siebie. Nigdy nie byłam skora do takich wybuchów. Co ja takiego odblokowałam w sobie?!

Mężczyzna powoli podszedł do mnie z przytulonym do piersi kubkiem. Stanął za moimi plecami i popatrzył na monitor.

— Kliknij ten czerwony trójkąt z wykrzyknikiem u góry po prawej stronie — polecił, a ja chwilę błądziłam, by odnaleźć ten trójkąt, który w końcu odnalazłam i kliknęłam.

— Drodzy klienci, wystąpiły problemy z płatnościami online. Staramy się jak najszybciej usunąć usterkę. Za wszystkie niedogodności przepraszamy! — Przeczytałam, a Bridget wybuchnęła śmiechem.

— Spróbujesz kupić wieczorem — odparł rozbawiony Jonathan.

— No, ale kto, jako powiadomienie o nie działaniu strony ustawia malutki czerwony trójkącik, którego nikt normalny nie zauważy! — krzyknęłam.

— Dziękuję? — odparł zaskoczony Jonathan, który chyba poczuł się urażony.

— Nikt normalny, kto nie jest informatykiem nie zauważy! — Poprawiłam się.

— Moja droga, to się nazywa szał zakupowy i wierz mi, że odbiera rozum. — Wtrąciła Bri.— Dobrze, obiad misiaczki! Zwijać manatki ze stołu! — Nakazała Bridget, która nadeszła z zastawą dla dwóch osób.

Ja i Jonathan posłusznie po sobie posprzątaliśmy, by zasiąść przy kaczce. Kiedy Bri miała odejść do kolejnej raty sprzątania, zatrzymał ją w połowie drogi telefon.

— Nie mogę teraz gadać! — Rzuciła szeptem i odwróciła się do nas tyłem. — No nie mogę gadać! — krzyknęła zduszenie. — Nie! Bobry słuchają! — krzyknęła, jakimś szyfrem, a ja i Jonathan spojrzeliśmy po sobie ze zdziwieniem. — No dobra, pa! Nie, nic! — Rzuciła i zakończyła połączenie. Potem kobieta napięcie się do nas odwróciła, zaśmiała się głupkowato, rzuciła że biegnie sprzątać i uciekła.

— Jakie bobry? — spytałam.

— Nie wiem, ale wiem, że takie telefony to standard u Bridget. Raz podejrzewałem, że ma kochanka, ale na szczęście tego nie powiedziałem, bo sprawa szybko się wyjaśniła, a ja się nie ośmieszyłem — opowiedział pomiędzy kęsami.

— Denerwuję się tym balem.

— Nie ma czym. Szczęście albo i nie, ale będziemy tam tylko dekoracją. Tłem. Będziemy stali z boku i prowadzili zwykłe szybkie rozmowy, jeśli ktoś się zainteresuje naszymi osobami.

— Już wiem, że będzie mnóstwo takich ludzi... Od kiedy tylko zaczęli mnie ciągać na te bale, czułam się na nich, jak lalka pokazowa. Non stop opowiadali, jakie to mają cudowne dziecko, które osiągnie takie niebywałe sukcesy, jakie mam niesamowite cechy i zdolności. Tam mnie chwalili, a w domu zapominali o mnie. Poznałam tylu ludzi, którzy oczekiwali ode mnie, że spełnię wymagania rodziców o byciu cudownym dzieckiem i do dziś tak jest, choć robię wszystko, by jak ognia unikać tych bali.

Rozkleiłam się, choć robiłam wszystko, by się nie rozpłakać. Targały mną emocje, ale wewnątrz siebie mogłam.

— Rozumiem cię. Też byłem takim obiektem od pewnego czasu. Ojciec zaczął się mną chwalić i wręcz reklamować, jakim będę wspaniałym następcą rodu. Sam w to nie wierzę, że będziemy stać spokojnie z boku — powiedział smętnie.

— Chyba będziemy musieli wymyślić, jakąś romantyczną historyjkę o nas romantyczną historyjkę. — odparłam przybita.

— Tak, to prawda — powiedział lekko zamyślony. — W sumie skoro to wszystko i tak jest udawana to moglibyśmy wymyślić coś lepszego i dużo bardziej podkolorowanego niż taką przeciętną historyjkę... — rzekł zaintrygowany. — Wiesz, jeśli ludzie chcą o nas gadać, to niech gadają bardzo, bardzo długo o czymś, czego oni nigdy nie przeżyli.

Hmm, chyba rozumiem trochę jego mały plan. Chciałby sprzedać ludziom taką historię, że po prostu opadłyby im kopary, a my mielibyśmy z tego wewnętrzny ubaw, bo byłby to jeden wierutny stek bzdur.

— Czyli niech zazdroszczą, skoro sami napędzają tę machinę... — Przyznałam skłonna, by w to zagrać.

— Zgadza się!

Nie sądziłam, że można się tak dobrze bawić, wymyślając kłamstwo! Ale skoro ludzie tego pragną to damy im trochę ekscytacji, dramatu, miłości i pikanterii! My będziemy tylko słodko udawać i błogo słuchać achów i ochów, jaką jesteśmy niesamowitą parą. Jonathan uświadomił mi podczas tej kolacji, że jednak pora coś powiedzieć od siebie. Będzie to nasza mała terapia i zadanie, by przezwyciężyć strach przed balami, a dla mnie próba moich aktorskich możliwości!

Cała zabawa skończyła się dopiero, kiedy do rzeczywistości przywrócił nas trzask tłukącego się szkła oraz pisk Bridget. Od razu popędziliśmy do kobiety, jako ewentualny ratunek. Okazało się, że dobiegał z mojej łazienki. Kiedy tam wpadliśmy, Bridget uśmiechnęła się głupio, próbując zasłonić swoim ciałem to, co zrobiła. Nieudolnie, bo dojrzałam, że moje rozbite lustro miało kilka ubytków i wiele odłamów.

— Tak czysto teoretycznie? Siedem lat pecha przypada właścicielowi lustra, czy temu kto je stłukł? — spytała głupkowato, a ja nawet się zaśmiałam.

— Bridget, znów tańczyłaś! — Stwierdził surowo Jonathan, jakby wiedział dokładnie co zaszło.

— Oj, przepraszam! — powiedziała skruszona. — Wiem, że mam zakaz, ale ciało samo mnie poniosło w rytm muzyki!

— Widzimy! — odparł oskarżycielsko. — I lepiej, żeby siedem lat pecha nie przypadło mnie!

— Nie skaleczyłaś się? — odezwałam się i próbowałam dojrzeć, czy gdzieś na ciele nie ma ran.

— Nie! Spokojnie. Zaraz to posprzątam i sama pokryje koszty naprawy.

— I? — Jonathan domagał się dalszych deklaracji.

— I nie będę tańczyć... — odparła z podkulonym ogonem i rozbawieniem na twarzy.

— Świetnie! — odparł zirytowany. — Ja zajmę się nowym lustrem, nie ty, lecz wiedz, że ta sytuacja odejmuje nam punkty z dobrej relacji! — rzekł oburzony, odwrócił się napięcie i odszedł.

— Za pięć minut znów mnie będziesz kochać! — krzyknęła za nim i zwróciła się do mnie.— Nigdy nie potrafi się na mnie gniewać.

Zaśmiałam się i wróciłam za Jonathanem, z którym zaczęłam sprzątać po obiedzie.

— Ta kobieta ma szczęście, że szybko zbiera plusowe punkty relacji, bo już dawno za jej wybryki byśmy się pożegnali. — Stwierdził z lekką domieszką wściekłości.

Mam wrażenie, że Jonathan to bardzo cierpliwy człowiek i w żaden sposób nieskory do wybuchów gniewu. Jest bardzo opanowany choć prawdopodobnie jeszcze za słabo go znam, by mieć pewność. Cieszę się, że od zawsze posiadam pokorę i nie potrafię się buntować. Co gdybym dała Jonathanowi powód do wściekłości i skończyłoby się to poznaniem surowej i niebezpiecznej prawdy?

— Co takiego robiła w przeszłości?

— Kiedy taniec ją podniesie, zwłaszcza gdy trzyma mop, bywa różnie. Rozbiła mi kilka lamp i kinkietów. Lustra także potrafiła stłuc, a nawet raz stłukła mi jeden z monitorów. Kiedy poniesie ją gniew potrafi zniszczyć także inny sprzęt od robota kuchennego, po baterię od prysznica.

— Sporo tego. — Zaśmiałam się, zbierając szklanki.

— Owszem. Mógłby z tego wyjść niezły rachunek, ale ja najbardziej chciałbym wiedzieć co sprawia, że nie potrafię wybuchnąć na nią. Jest urocza, miła, zabawna, ale miewałem takich przyjaciół i zawsze gdy, kto zepsuł coś co należało do mnie, mocno się denerwowałem i wszczynałem kłótnię. Może wyszedłem z wprawy albo jeszcze gorzej — powiedział z przerażeniem, zatrzymał się w miejscu i ścisnął mocno w dłoniach ścierkę, przez co jego ramiona się mocno spięły.

— Co może być gorszego? — spytałam przejęta.

— Bridget odprawia jakieś rytuały, przez które jestem zaklęty — odparł z powagą, a ja odetchnęłam z ulgą, że to zwykły żart — i czasem! — Dodał podniośle. — Czasem podejrzewam, że tak właśnie jest przez to dziwne zachowania Bri.

Zaśmiałam się na tę irracjonalną hipotezę, a Jonathan chyba ucieszył się z faktu, że mnie jakkolwiek rozbawił.


blacK_orchiD

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro