Rozdział 9

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nabrałem ochoty na coś słodkiego, więc wyszedłem z gabinetu, by na coś się skusić. Przeszedłem do kuchni, gdzie Bri pomiędzy przygotowywaniem kolacji, jadła resztki z obiadu. Minąłem się z nią w kuchni i doszedłem do konkretnej szafki, przykucnąłem i ją otworzyłem.

Była zupełnie pusta!

— Bridget, zmieniłaś miejsce słodyczy? — spytałem zdziwiony, odwracając się do kobiety.

— Nie, a co?

— Patrz!

Kobieta zerknęła. Przez chwilę się zdziwiła, ale później się lekko zaśmiała.

— Masz jeszcze jednego podejrzanego. — Stwierdziła rozbawiona i wraz z brudnymi ścierkami ruszyła na górę.

— Susan! — szepnąłem sam do siebie. Następie przeszedłem do salonu i stanąłem naprzeciwko schodów po czym głośniej zawołałem kobietę.

— Tak? — spytała, stając przy szklanej barierce na piętrze.

— Pozwól na dół.

Susan posłusznie zeszła, a ja zaprosiłem ją do kuchni i poprosiłem, żeby otworzyła szafkę ze słodyczami.

— Tu jest pusto. — Urocze spostrzeżenie.

— No właśnie. Gdzie są słodycze? — spytałem surowo.

Uwięziłem ją pomiędzy blatami, więc kobieta nie miała żadnej drogi ucieczki, no chyba że przez blat. Dzielił nas dystans kilku kroków.

— Nie wiem, może Bridget zmieniła ich miejsce — odparła niewinnie.

— Brigdet podaje, że ich nie zabrała.

— To może już je zjadłeś i nie pamiętasz? — spytała głupio.

— Susan. To nader głupie brnąć w to kłamstwo. Powiedz, gdzie są słodycze?

Susan ujawniła swój przebiegły uśmiech i bardzo powoli próbowała usiąść na blacie za swoimi plecami. Próbowała się wymknąć.

— O nie, nie! — Rzuciłem i natychmiast do niej podszedłem. Podszedłem na tyle blisko, że poczułem pewien dyskomfort i zabolał mnie fakt, że jeden warunek umowy został bardzo nadszarpnięty.

Oparłem dłonie po obu stronach kobiet na blacie. Miałem teraz twarz idealnie naprzeciwko niej i idealny widok na oczy, które próbowałem przekonać do gadania.

— Nigdzie nie pójdziesz, dopóki nie powiesz gdzie są słodycze?

Susan chyba także poczuła się skrepowana, ale nie zaprzestała w szatańskim uśmiechu.

— Powiem ci gdzie są jeśli przyznasz, że stanowię poważne zagrożenie — nie na miarę chomika!

Zaśmiałem się na jej żądanie.

— Nie ma takiej opcji.

— W takim razie nie ma słodyczy — odrzekła dumnie.

— Susan! — rzuciłem zirytowany i niezadowolony, ale raczej zabrzmiałem jak nadąsany nastolatek — Chciałbym coś słodkiego! Oddaj słodycze! — Błaganie w moich oczach rozbawiło kobietę.

— Przyznaj jedną rzecz. Jedno zdanie i po kłopocie! Takie proste!

— Może chciałabyś zażądać czegoś innego? — spytałem sympatycznie.

— Nie, wystarczy jedno zdanie — odparła całkiem pewnie.

Wypuściłem ciężko powietrze. Poczułem ukucie. Nie wiem, jak je opisać. Powiedzieć, że czułem się urażony było przesadą, ale jednak przyznanie czegoś tak głupiego ciążyło na mojej dumie. Dałem się nabrać na zasadzkę ze słodyczami. Z pewnością określanie słabości przeciwnika Susan ma wyćwiczone do perfekcji.

— Dobrze. Przyznaję, jesteś poważnym zagrożeniem. Nie na miarę chomika. Chomik z tobą przegrywa. — Z początku patrzyła na mnie z podejrzeniem i powagę, ale kiedy przyznałem, że przegrała z chomikiem uśmiechnęła się.

— Dziękuję! — odparł, pusząc się niczym paw.

— Gdzie słodycze?

— W koszu na pranie. — Zachichotała, a ja spojrzałem na nią z bólem w sercu, kiedy się zorientowałem.

— Przecież mogłem najpierw przeszukać mieszkanie! — krzyknąłem, odsunąłem się od Susan i ruszyłem w kierunku schodów.

Susan zaczęła się śmiać, jak opętana. Oj bardzo była szczęśliwa, że dałem się zmanipulować. A wszystko przez słodycz.

— Oj, panie Hurrington. — Mlasnęła Bridget, gdy zrobiłem parę kroków po schodach. Bri zaczęła mnie wymijać. — Wpadł pan w sidła uroczej panny Payton. Co pan czuje teraz? — spytała, a ja spojrzałem poważnie na Susan, która przestała się śmiać i również na mnie zerknęła.

— Aktualnie jestem przepełniony dumą. — Przystanąłem, a po mojej wypowiedzi pokłoniłem się Susan. Gdy się wyprostowałem zerknąłem na kobietę, którą przepełniało zdumienia, a policzki okalał piękny rumieniec.

Nigdy nie traciłem skupienia i czujności, a jednak rozbroiła mnie taka prosta intryga. Naprawdę byłem dumny, widząc śmiałość kobiety, ale także widząc jej śmiech. Nie sądziłem, że mogę być przyczyną jej śmiechu, podczas naszego stanu narzeczeństwa. Za każdym razem, gdy o tym myślałem byłem przybity, lecz kiedy przychodziło mi przebywać z Susan, czułem się inny. I nie było wcale także, że sam widok kobiety mi o tym przypominał. Do Susan podchodziłem, jak do dobrej znajomej. Czułem, że to jedna z niewielu osób, którym mogę odsłonić siebie prawdziwego. Ojciec powtarzał, że tacy ludzie jak my nie mamy przyjaciół i nikomu nie możemy ufać. Stara śpiewka, bo przecież ci którzy mają władzę, będą nieustannie wystawiani na zagrywki innych.

Nie widzę siebie z tą władzą, ale widzę, fakt że w końcu otworzę się przed Susan.


black_orchid

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro