36. Urodziłem się po to, żeby zrobić coś wielkiego

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

To był przyjemny poranek. Tetsuo zdążył już się rozbudzić, ale pozwolił sobie na kilka minut leniwego i zupełnie bezsensownego leżenia w łóżku. Leżał nieruchomo z zamkniętymi oczami i skupiał się na swoich innych zmysłach, analizując każde odczucie. Pościel była miękka i lekka, na tyle, by nie było mu pod nią zbyt gorąco. Czuł na skórze gładki, dalej dość chłodny materiał.

Dalej nie otwierając oczu, przeciągnął się trochę i wsunął jedną z dłoni pod poduszkę, na której leżał. Na jego twarz padały już przedostające się przez odsłonięte przez służącą promienie słońca, ale wyjątkowo nie skłoniło go to do podniesienia się. Zamiast tego skupił się na unoszącym się w powietrzu zapachu owocowej herbaty i na ledwo możliwych do usłyszenia krokach, gdy przygotowująca wszystko dziewczyna próbowała bezszelestnie przemieszczać się po komnacie. Trochę żałował, że nie otworzyła okna, wtedy pewnie mógłby usłyszeć śpiew budzących cały świat ptaków.

Nie miał na dzisiaj zbyt wiele planów. Dopiero następnego dnia planował wyruszyć do Seio, dzisiaj chciał jedynie spakować wszystko, co będzie mu potrzebne. I upewnić się, że prezent ślubny do Ryuu i jego wybranki będzie gotowy na czas – chciał czegoś praktycznego i porządnego, dlatego zdecydował się na nowy wóz, dzięki którym para nie będzie musiała martwić się o warunki pracy.

To wszystko jednak mogło poczekać. Miał prawo wykorzystać okazję, że zaraz po przebudzeniu ślad więzi aż tak mu nie przeszkadzał – był w stanie w pełni zignorować to pulsowanie i zamiast tego rozkoszować się tym porankiem.

A przynajmniej mógłby to zrobić, gdyby relaksu nie przerwało mu głośne pukanie do drzwi.

Niechętnie otworzył oczy i podniósł się do siadu. W komnacie było jasno, zbyt jasno, co zmusiło go do zmrużenia powiek. Napotkał pytające spojrzenie służącej i bez słowa skinął jej głową. Miał nadzieję, że zrozumiała przekaz, ale kiedy chwilę później usłyszał czyjeś kroki, zaczął już obawiać się, że dziewczyna specjalnie wpuściła niechcianego gościa. Ta myśl jednak szybko zniknęła, gdy zauważył, kto wszedł do środka.

– Możesz mi wytłumaczyć, co ty właściwie wyrabiasz? – spytał Tetsuo, nawet nie wysilając się do wstania z łóżka. – To moja komnata i nie zapraszałem cię tutaj.

– Nie mam zamiaru czekać, aż w końcu wstaniesz. Za niedługo wyjeżdżamy, a muszę z tobą porozmawiać.

Powaga wymalowana na twarzy Tatsuo sprawiła, że drugi z książąt przynajmniej na chwilę postanowił sobie odpuścić. Przetarł oczy, by spojrzeć na świat nieco bardziej przytomnie i jednym gestem odprawił zdezorientowaną służącą.

– O czym?

– Powinieneś odpuścić sobie wyjazd do Shiwy.

– Och, nie licz na to. – Tetsuo wstał niespiesznie i sięgnął po filiżankę z herbatą. Sam zapach malin sprawił, że poczuł słodki posmak na języku. – Zobowiązałem się do czegoś.

– Jesteś chory. Może i zacząłeś mówić, ale to nie znaczy, że ci przeszło. Nie będziesz w stanie udawać, że wszystko jest w porządku.

Tetsuo na chwilę na niego zerknął. Być może przy ostatniej kolacji odrobinę przesadził z tą rzuconą cicho groźbą, jednak rezygnując z tronu, liczył, że wrócą do w miarę neutralnych relacji. Nigdy nie mieli szansy być takim rodzeństwem jak Katsurou i Kazuki, ale mogli przynajmniej ciągle nie rzucać sobie kłód pod nogi.

– Czego ty się właściwie boisz? – spytał w końcu. – Tego, że ja sobie nie poradzę, czy że ludzie i tak będą mnie popierać bardziej, niż ciebie? Zamiast skupiać się na własnej Omedze, która ma już dość twojej kontroli, dalej przychodzisz tutaj i próbujesz dyktować mi warunki. Nie chcę tej korony, rozumiesz? Chcę spokoju i robienia tego, na co mam ochotę, bez ciągłego podporządkowywania się własnym ambicjom. Czego nie rozumiesz?

– Dlaczego niby miałbym ci zaufać, że mówisz prawdę, jeśli całe życie tylko kłamałeś i manipulowałeś innymi?

To było zaskakująco dobre pytanie. Tetsuo rzadko zdarzało się, że nie wiedział, co powiedzieć. Zawsze dość szybko w jego głowie pojawiały się adekwatne do sytuacji słowa, jednak tym razem miał w głowie zupełną pustkę.

– To twoja kwestia – stwierdził w końcu. – Ale zastanów się nad jednym. Gdybym wczoraj kłamał, dlaczego teraz też miałbym tego nie robić? Możesz albo mi zaufać i mieć w końcu spokój, albo spodziewać się ciągle, że coś zrobię. Tylko jak za bardzo skupisz się na mnie, możesz przypadkiem stracić Kazukiego.

– Czy ty...

– Nie, ja nic nie sugeruję. – Tetsuo zamilkł na chwilę i wypił nieco dalej gorącej herbaty. – Ale wyobraź sobie, że on widzi tę sytuację trochę inaczej niż ty. Nie mam obowiązku tłumaczyć ci, dlaczego mój związek z Katsurou się skończył, ale nawet tobie nie życzę tego samego. A tym bardziej jemu, bo z jakiegoś dziwnego powodu on naprawdę cię kocha. I z tego co pamiętam, macie mieć dziecko. Może warto by było o niego zadbać, zamiast szukać niedorzecznego połączenia między mną i Kairim? Powiadomiłeś go, że chciałbyś przyjechać do Shiwy? Nie przekroczysz granicy tak po prostu, zdajesz sobie z tego sprawę?

Odpowiedziała mu cisza. Cała to rozmowa była dziwna, zupełnie różna od tej, które zazwyczaj przeprowadzali. Przyzwyczaili się do przekazywania sobie krótkich informacji, do mówienia i niepozwalania drugiej stronie na reakcję. A teraz... Tetsuo miał wrażenie, że powiedział trochę zbyt wiele i przełamał jakąś dziwną barierę, a przynajmniej jedną z wielu, jakie stworzyli.

– Już się tym zająłem – odparł w końcu Tatsuo, ale jego głos zabrzmiał zupełnie inaczej niż zazwyczaj. Jakby w końcu nie przebijały przez niego pretensje, których nigdy w pełni nie wypowiadał, ale z pewnością trzymał w sobie. – Spotkamy się przy granicy, najpierw chcę odwieźć Kazukiego do Touto.

Gdyby był inną osobą, pewnie życzyłby mu miłej podróży albo kazał pozdrowić parę królewską. Ale to byłoby już zbyt dużo i czułby się z tym nieprzyjemnie. Dlatego nie odpowiedział, a Tatsuo też wydawał się na to nie czekać – bez słowa opuścił jego komnatę, pozostawiając Tetsuo z tym dziwnym uczuciem w środku.

Znowu nie był w stanie zapanować nad zmianami w jego życiu i jeszcze nie wiedział, czy mu się to podobało.

***

To było uczucie, o którym Tetsuo często zapominał. Celowo wyrzucał je ze swojej pamięci, aby nie tęsknić za nim i nie skupiać się na tęsknocie za tym, czego nie mógł mieć zbyt często. W końcu jakby to wyglądało, gdyby książę na co dzień wcale nie chciał uczestniczyć w uroczystych podwieczorkach, wielkich balach albo innych oficjalnych wydarzeniach, zamiast tego pragnąc jedynie wielkiej przestrzeni i możliwości jazdy konno?

Czasami miał wrażenie, że nikogo nie obdarzał takim zaufaniem jak właśnie swojego wierzchowca. Uwielbiał go, bo pokonując z nim kolejne dystanse, czuł się naprawdę wolny. Jak gdyby żadna presja na nim nie ciążyła.

Teraz też próbował po prostu przez chwilę być wolnym. Nie mógł odjechać gdzieś dalej, ale wykorzystywał ten fragment ziemi, na którym kiedyś uczył się jeździć. I chociaż już od dawna nie potrzebował nauczyciela, tym razem ktoś i tak pilnował go z polecenia ojca. 

Przynajmniej nie zabroniono mu samej jazdy.

W myślach planował swoją przemowę w Shiwie. Dalej to jego rolą było zajęcie się modlitwą, choć niewiele osób o tym wiedziało. Reszta miała z zaskoczeniem obserwować ten akt symbolicznej akceptacji funkcjonowania obu narodów. Tetsuo marzył, że będzie to początek czegoś wielkiego, nawet jeśli sam nie obejmie władzy w Razan.

Wiedział, że im wszystkim wyjdzie taki gest na dobre.

Chciał odnieść się do historii. Do czasów, gdy między Starożytnymi – których nikt tak wtedy nie nazywał – wcale nie było tego konfliktu. Do czasów, gdy Akai i Fusao byli podobno dobrymi przyjaciółmi, dwoma Alfami o wielkich ambicjach, które dalej przekazywane były kolejnym potomkom. A razem z tą ambicją nienawiść, która zrodziła się, gdy doszło do walki o Omegę, ostatecznie razańską Starożytną. Skoro Omega zaczęła wieki wojen, to Omega także mogła je skończył, przynajmniej to chciał powiedzieć tym ludziom.

Brzmiało dość dramatycznie, a z pewnością ładnie. Musiał jeszcze to dopracować, omówić szczegóły z Kairim i zaprezentować się odpowiednio. I nie pozwolić, by obecność Katsurou jakkolwiek go rozproszyła.

Kiedy zatrzymał konia i rozejrzał się dookoła – czując się dziwnie obserwowanym – dostrzegł nie tak daleko Katashiego. Stał przy drewnianej barierce, opierając się o nią ramionami i wyglądając trochę bardziej ludzko niż zazwyczaj. Bliżej mu było do zwykłego człowieka, niż dumnego króla, zwłaszcza kiedy tak mrużył oczy, zastanawiając się nad czymś, a przy jego oczach robiły się delikatne zmarszczki.

Podjechał bliżej i zatrzymał się kilka metrów przed nim. Od kolacji jeszcze nie rozmawiał z rodzicami, nie miał pojęcia, jak właściwie zapatrywali się na całą tę sytuację. Na jego propozycję, na wyjazd, czy chociażby zbyt wczesne odejście od stołu. To ostatnie było akurat bardzo nieodpowiednie, ale miał nadzieję, że rozumieli jego powody. Nie miał zamiaru ciągle wysłuchiwać oszczerstw na swój temat.

Z łatwością zeskoczył z konia i uśmiechnął się lekko, jakby ostatnio wcale nie wydarzyło się tak wiele.

– Ojcze? Chciałeś ze mną porozmawiać?

– Myślę, że jest sporo kwestii, które powinniśmy omówić.

Tetsuo skinął głową, nawet nie próbując wyczytać z jego spojrzenia, o co dokładnie mogło chodzić. Istniało zbyt wiele opcji, żeby zgadywać – mógł jedynie udawać, że wcale nie budziło to w nim jakiegokolwiek niepokoju. Tym bardziej że to uczucie nie było aż tak ciężkie, o tej porze już o wiele bardziej dokuczał mu ślad więzi.

– Jak się czujesz? Podejrzanie szybko przeszły ci wszystkie objawy.

– Wystarczająco dobrze. – Tetsuo zerknął na konia, zastanawiając się nad tym, co dokładnie powiedzieć. – Nie czuję się tak świetnie, jak przed pobytem na wyspie, ale... Chyba to najlepszy stan, w jakim byłem, od kiedy się tam znalazłem. Kwestia przyzwyczajenia.

– Amano bardzo nie podoba się, że chcesz wyjechać w takim stanie. Skąd mamy mieć pewność, że w drodze znowu nic ci się nie stanie? Kyogare nie jest uleczalne tak po prostu, więc to, co ci się dzieje, jest dla nas wszystkich zupełnie obce.

– Możecie mi po prostu zaufać? – Tetsuo skupił spojrzenie na Katashim. Rzadko widywał go tak zmęczonego, ale teraz król nie potrafił tego ukryć. Z pewnością sam potrzebował odpoczynku. – Czuję, że jest lepiej. I spotkam się z Katsurou. To mi może pomóc bardziej niż cokolwiek innego. I... Tetsuo i Kazuki już wyjechali, prawda? Przynajmniej przez chwilę będziecie mieć od nas spokój.

Na te słowa Katashi lekko uniósł brwi, choć nie ukrył w pełni rozbawienia tym faktem.

– Martwimy się o ciebie, Tetsuo. Dalej bierzesz na siebie zbyt wiele.

– To tylko dwie ceremonie, na których będę gościem. Co takiego może się stać?

– Nie wiem, czy o tym pamiętasz, ale przede mną nic się nie ukryję. Słyszałem trochę o twoich planach dotyczących Shiwy. Znacznie odbiega to od tego, jak ja widzę bycie tylko gościem na czyimś ślubie.

Tetsuo na chwilę wstrzymał oddech. Nie chciał dzielić się tymi planami, podejrzewając, że tego kroku tutaj akurat nikt nie poprze. W końcu ani Katashi, ani Amano nie pochwalali jego przyjaźni z Kairim, widząc w nim jedynie kogoś takiego samego, jak inni władcy Shiwy. Nie dziwił im się, choć jednocześnie trochę go to zawsze bolało, że był jedynym widzącym w tej Alfie kogoś więcej. Kogoś, kto nie musiał powtarzać błędów swoich rodziców.

– Być może rzeczywiście zamierzam być bardziej... wyjątkowym gościem – odparł ostrożnie, lekko przekrzywiając głowę. – To był ruch w celu zyskania poparcia, ale teraz to tylko symbolika. Uważam, że nie potrzebujemy więcej krwawych wojen. To coś złego?

– Nie rozmawiaj w ten sposób ze mną, Tetsuo. Wiem, że potrafisz obronić każdą tezę, która przyjdzie ci do głowy i na innych to działa. Mam tylko nadzieję, że przemyślałeś wszystkie konsekwencje tej decyzji. Czym innym jest nie prowadzić wojny z Shiwą, a czym innym ukazywać poparcie dla wrogiego narodu. To drugie może ci wiele odebrać.

– Zaryzykuję. Zawsze czułem, że urodziłem się po to, żeby zrobić coś wielkiego. Może nie będę pierwszą w historii Omegą-królem, ale mogę wykorzystać fakt, że łączy mnie przyjaźń z Kairim. Naprawdę wiem, co robię.

Być może Katashi wyczytał wahanie w jego głosie, ale nie dał tego po sobie poznać. I jemu, i Tatsuo, zawsze dawał możliwość podejmowania decyzji, nawet jeśli ich konsekwencje miały być trudne. Pewnie dlatego teraz tak mu się przyglądał, pewnie rozważając, czy ta sytuacja nie mogła wszystkim za bardzo zaszkodzić.

Mógł go powstrzymać. Tetsuo nie był w odpowiednim stanie, by walczyć zbyt długo. Kilka lat temu prędzej uciekłby z pałacu niż pogodził się z jakimś zakazem, zwłaszcza w tak istotnej sprawie. Ale teraz nie miał na to siły i z bólem przyjąłby odmowę.

Ale jej nie usłyszał. Katashi w końcu cicho westchnął i wyprostował się, znowu bardziej przypominając króla niż zwykłego człowieka.

– W takim razie mam nadzieję, że będziesz godnie reprezentować nasz ród.

Po takich słowach Tetsuo nie mógł się już wycofać.


Z dość sporym opóźnieniem, ale jeszcze w piątek witam was przy kolejnym rozdziale. Powoli zaczynam domykać pewne wątki, choć zdarzą się jeszcze nieprzewidziane sytuacje. Ale do końca jest już o wiele bliżej niż dalej i muszę przyznać, że nie sądziłam, że dotrę do tego momentu, kiedy będę kończyć tę historię.

Możecie już powoli domyślać się, gdzie będą miały miejsce ostatnie rozdziały. Trochę będzie w tym symboliki, zwłaszcza w porównaniu do "Amano", ale całe to opowiadanie jest trochę zbudowane na pewnym powtarzaniu lub odwracaniu tego, co działo się w pierwszym tomie. Może więc macie jakieś wyobrażenia, jak będzie to wyglądało?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro